Ambrożek: Byt czy swiadomość, co było pierwsze
Odwiecznym problemem analizowanym przez wielu myślicieli była próba znalezienia odpowiedzi na osobliwe pytanie. Czy istotniejszym jest proces dochodzenia do pewnej myśli i w związku z tym analiza wszelkich czynników obiektywnych i subiektywnych służących wykrystalizowaniu się pewnego abstraktu w postaci myśli? A może jednak większe znaczenie ma odpowiednia artykulacja danego żądania, niepochodząca z procesu przetwarzania informacji we własnym rozumie, lecz będąca powtórzeniem pewnych zasad ustalonych w przeszłości oraz przykładana do każdej sytuacji politycznej. Zdawałoby się, że hierarchia tych pojęć jest naturalna – myśl wyprzedza słowo, ponieważ bez namysłu nad tym, co trzeba powiedzieć, nie ma żądania. Problem polega na tym, że związek między tymi dwoma sferami uległ zatarciu nie tylko ze względu na próbę przedłożenia słowa nad myśl – co udało się Marksowi – ale też my sami postrzegamy takie postawienie sprawy za oczywiste ze względu na automatyzm człowieka modernistycznego, który jest poprzednikiem naszych obecnych zwyczajów.
MARKS I JEGO BYT
Myślę, że najprostszą emanacją tej rywalizacji będzie odgrzanie sporu o to, co było pierwotnym – czy byt, czy świadomość. Na kanwie socjologicznej analizy podstaw zachowań społecznych Karol Marks udowodnił, że człowiekiem kieruje jego położenie ekonomiczne. Odkrycie to zrewolucjonizowało naukę, ponieważ stało się niejako podstawowym dowodem na działalność racjonalizmu. Zgodnie z kartezjańskim rozumieniem tego pojęcia, oczywistym stało się, że to, co jest rzeczywistym dla każdego człowieka, jest także rzeczywistym w ogóle. Innymi słowy, nic innego nie jest rzeczywiste. Marks w konsekwencji rozszerzył zatem pogląd Kartezjusza, który uważał, że brak emanacji jakiegokolwiek wytworu rozumu dyskwalifikuje go jako coś obiektywnego. Nic zatem dziwnego, że przyjęcie marksizmu za wiodący aspekt rozważań społeczno-politycznych oznaczało przesunięcie środka ciężkości w kierunku bytu.
Czemu takie postawienie sprawy jest problematyczne? Warto w tym przypadku odwołać się do filozofii. Poza filozofami jońskimi oraz sofistami żaden filozof starożytności nie uważał, że rzeczywistość ma przewagę nad tym, co wcześniejsze w stosunku do niej – aktem stworzenia, który z czegoś musiał się wywodzić. Różnie to tłumaczono: działaniem sił nadprzyrodzonych, w tym bogów, teoriami wielkiego wybuchu, początkiem świata jako takim. Najważniejszym jednak jest fakt, że coś poprzedza sam efekt w postaci działania jako takiego i w związku z tym należy wziąć pod uwagę prymat tegoż.
Byt nie jest przecież bytem nierefleksyjnym. Człowiekiem ciągle targają różne namiętności, myśli, uczucia, chęci. Nawet jeżeli przyjmiemy, że byt znajduje się w danym miejscu w rzeczywistości oraz staje się świadomy swojego położenia, to przecież nie dzieje się to samo z siebie, lecz jest wytworem jego myśli. Innymi słowy, byt musi sobie najpierw uświadomić własny byt, uwarunkowania tegoż bytu i konieczność dokonania zmiany w jego dotychczasowym funkcjonowaniu w rzeczywistości, by można było mówić o bycie jako takim.
Oczywiście, można przyjąć sytuację dosyć częstą, gdy byt nie korzysta z narzędzi służących do refleksji, lecz poddaje się władzy demagogów, tłumu, opinii istotnych dla niego osób. Ale warto zauważyć, że skądś dane przekonanie musiało wziąć swój początek i w związku z tym uzewnętrzniło się. A skoro tak, to stwierdzenie, że byt określa świadomość nie może aspirować do kategorii prawa socjologicznego, lecz pewnego powtarzającego się wzorca, który ma zupełnie inny początek, sprzeczny z podstawowym brzmieniem danego stwierdzenia.
PRZEWAGA BYTU PRZEWAGĄ SŁOWA?
Bardzo niebezpiecznym zjawiskiem jest także zaburzenie relacji między myślą a słowem, która przejawia się w zaburzeniu ciągu myśl – słowo. Bardzo często mówi się o tym, że ludzie nie myślą nad tym, co mówią, że często ich informacje są niespójne, wiele z Państwa będzie miało także pewnie problem z tokiem moich myśli. Owszem, można się zgodzić, że wypowiedzi wielu osób mają specyficzny charakter ciągu logicznego, który nie zawsze musi być dla danej osoby zrozumiały. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że jednak taka sytuacja występuje marginalnie i tylko w określonych przypadkach. Znacznie częściej mamy do czynienia ze zwyczajnym oderwaniem tychże dwóch sfer, która przejawia się najczęściej w niewielkim przywiązywaniu uwagi do słowa jako takiego, do jego podstawowego znaczenia, którym jest nie tylko przekazywanie informacji pomiędzy jednostkami lub grupami, ale też bycie swego rodzaju wizytówką wypowiadającego o jego osobowości, postawie i przekonaniu co do podstawowych kwestii ogólnoludzkich – poglądów, pasjach, życiu itp. Można postawić tezę, że poprzez ten akt rozdzielenia dochodzi do drastycznego zerwania więzi między duszą a ciałem, do sprowadzenia człowieka tylko do roli wykonawcy czynności, pozbawienia go pewnego czynnika duchowego, który mógłby sterować nim i konstytuować go w świecie.
Ten problem jest w gruncie rzeczy socjologiczno-polityczny. Jeżeli bowiem dopuszczamy do pojawienia się pewnych impulsów zmiany w zastanym porządku społecznym (w tym przypadku: językowym) niemal pewnym jest, że na pewnej projektowanej przez nas modernizacji dany proces się nie zakończy. Jest to w pewnym stopniu kompatybilne z teorią modernizacji, która mówi o tym, że zmiana następuje linearnie przez cały okres czasu. Nawet patrząc z perspektywy pozornie sprzecznej teorii zależności dokonuje się on nieustannie. Gwoli ścisłości, nie jestem krytykiem zmiany jako takiej. Zdaję sobie sprawę, że jest ona immanentnym czynnikiem kształtującym rzeczywistość. Problem polega na charakterze i permanencji danej zmiany. Nie potrafimy bowiem utrzymać granic narzuconych zmianie, która najczęściej postępuje dalej i z tą samą mocą, dokonując redefinicji danego porządku całkowicie, właśnie permanentnie.
Pomijam także w swojej ocenie analizę wszechobecnego wpływu słowa, które bardzo często nie posiada pewnych zapośredniczeń w myśli. Klasycznym przykładem takiego stosowania języka jest stosowanie propagandy czy też wszelkiego rodzaju postprawd, bardzo popularnych ostatnimi czasy. Skrzywienie logiczne tych wypowiedzi polega bowiem nie na pozytywnym ładunku perswazyjnym tych słów, który najczęściej poprzez stosowanie pewnych zwrotów ma odsłonić przed słuchającym arkana danego zagadnienia. Istotą propagandy czy postprawdy jest w tym kontekście nacisk na wizualizację tego słowa, jego twardość, charakterystyczność, radykalne odróżnienie od innych przekazów. Człowiek, analizując wypowiedź zaliczaną do postprawdy bezwzględnie podporządkowuje się bezkompromisowości tego słowa. Ładunek propagandy kryje się w jego prostocie, linearnym przekazie oraz łatwości wyjaśnienia pewnych kwestii.
POLITYCZNE KONSEKWENCJE
Oczywistym jest, że stosowanie słów nieodzwierciedlających w pełni sensu wydarzeń lub istoty zjawisk wykrzywia rzeczywistość polityczną. Dlatego istotnym jest zmiana treści komunikatów oraz sposoby komunikowania się ze społeczeństwem. Bardzo pożytecznym byłoby przywrócenie odpowiedniej hierarchii w komunikowaniu się, gdzie opiniotwórczymi jednostkami stałyby się osoby kompetentne w danych dziedzinach. Bez uregulowania z powrotem tej kwestii będziemy nieustannie borykać się z problemem tego, czy nasze decyzje nie są tak naprawdę wynikiem pewnej manipulacji, niebędącej istotą naszej rzeczywistości. W tym momencie, nie realizując żywotnych oczekiwań społeczeństwa, sami kopiemy sobie dołek pod likwidację naszej wizji politycznej. Nie wiadomo jednak, co wykluje się z tej zmiany i jaki to będzie miało wpływ na stabilność polityki jako takiej.
Mateusz Ambrożek
Kategoria: Mateusz Ambrożek, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka