„Wołyń”. Tryumf sprawiedliwości
Cisza. Złote pola, rozległe przestrzenia i ziemia tak czarna i tłusta, że, jak mówią Wołyniacy, "można nią chleb smarować". Ruiny kościoła w Kisielinie, pustka Huty Stepańskiej, pojedyncze krzyże i studnie na polach – i milczenie; wszystko to przywalone milczeniem, ciężkim i raz po raz nabrzmiewającym nową grozą. Bez śladu po Lachach, wielowiekowych mieszkańcach wrosłych w tę ziemię, dziś – nieobecnych tam zupełnie. Nieobecnych, bo zamordowanych dwukrotnie – jak napisał Jan Zalewski – raz przez ciosy piłami siekierami, zaś drugi raz – przez zamilczenie.
Co roku mniej liczne, lecz coraz bardziej sfrustrowane środowiska wołyńskie w rocznicę kulminacji rzezi – 11 lipca – próbowały zabierać głos w sprawie niewątpliwego ludobójstwa; za każdym razem próby te odbijały się od ściany obojętności i dziwnej niechęci unoszącej się wokół tego tematu, i to niezależnie od proweniencji władzy – politycy od prawa do lewa wyjątkowo zgodnie udawali, że problemu nie ma. Przez ponad siedemdziesiąt lat z górą narastała cicha, nieprzepracowana trauma. Zmowa milczenia wokół chylących się krzyży i zdziczałych sadów trwałaby zapewne do dzisiaj, gdyby nie wiatr historii, który powiał potężnie nad "zieloną Ukrainą", powodując u naszego wschodniego sąsiada liczne zmiany, w tym wzrost nastrojów nacjonalistycznych. Z pewnością wiele można by mówić o sytuacji politycznej Kijowa oraz reperkusjach, jakie ma ona dla Polski – dość jednak powiedzieć, że kwestia stosunków polsko – ukraińskich wypłynęła samoczynnie na marginesie debat politycznych i znów zaczęła straszyć i nękać, domagając się egzorcyzmu.
"Wołyń", ponoć najbardziej oczekiwany film 2016 roku, jest takim egzorcyzmem. Co do tego nie ma dwóch zdań. Podobnie też jak egzorcyzmowi, nie zawsze towarzyszył mu pozytywny klimat. Reżyser Wojciech Smarzowski musiał uciekać się do ogłoszenia publicznej zbiórki pieniędzy na jego ukończenie, ponieważ trudno było znaleźć sponsorów; część natomiast z tych, którzy mimo wszystko zdecydowali się wesprzeć nakręcenie filmu, wycofała się już w trakcie. Realizacji produkcji towarzyszyły też liczne głosy krytyki, koncentrujące się głównie na tym, że w sytuacji uwikłania Ukrainy w konflikt z Rosją nie należy mówić o zaszłościach polsko – ukraińskich, zamiast tego wspierając sąsiada wszelkimi możliwymi sposobami.
Z całą świadomością, mając w pamięci mocne obrazy i krzyki mordowanych pobrzmiewające gdzieś z tyłu głowy, odpowiadam: to nie jest istotne. O Wołyniu nie mówiono głośno nigdy – zawsze uznawano, że czas nie ten. A przecież zbrodnia wołyńska to coś więcej niż wojna domowa, to coś więcej niż tragedia: to makabryczna ofiara całopalna, złożona z całym okrucieństwem, misterium zła, ofiara masowa dla zachłannego demona. Milczenie o tym nie jest zwykłą ignorancją czy zapomnieniem – to akt najwyższej niesprawiedliwości, wyrządzanej rodakom przez rodaków. To zwycięstwo nie tylko ukraińskich nacjonalistów marzących o tym, by nikt nie wspominał już obecności Lachów w kraju nad Dnieprem, ale i sowieckiego najeźdźcy, który z krwawiącego ciała Rzeczpospolitej wyrwał tętniące serce Kresów, tej esencji polskości; ziem, które taki na przykład Piłsudski uważał za najbardziej wartościową część odbudowywanego w pocie czoła kraju – i chciał Sowiet, aby nie było już polskich panów, polskiej mowy i obyczajów na "ziemiach ruskich". I tak się stało.
To krzywda wyrządzona nam przez naszych wrogów; jednak naszą świętą powinnością jest zawalczyć o pamięć rodaków od setek lat tworzących polskość na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej, będących pogranicznymi emisariuszami tej niełatwej polskości – pamięć tych makabrycznie i nieludzko pomordowanych. Rozliczenie się z przeszłością to coś więcej niż przyzwoitość – to konieczność, i to nie tylko patriotyczna. Poniechanie Norymbergi byłoby równoznaczne z przyzwoleniem na to, by piekło nazizmu odbyło się znów – podobnie też zaniedbanie odważnego zmierzenia się ze zbrodnią za Bugiem i Sanem jest sygnałem dla szowinizmu – droga wolna, nikt tej zbrodni rozliczać nie będzie. I nie mają tu znaczenia rzekomo strategiczne względy ukrywania niechwalebnych momentów w imię współpracy z naszą "tarczą" przeciwko Rosji – jest w tej kalkulacji zbyt wiele nieścisłości i paradoksów, przede wszystkim zaś dziwnie roszczeniowa i nieprzyjazna postawa Ukrainy wobec sojusznika, bez którego ponoć nie poradzi sobie w starciu z Federacją Rosyjską. Nie o polityce jednak ma być mowa, a o dziele Smarzowskiego.
Bo i niewątpliwie jego film jest arcydziełem. Nie tylko więc spełnia szczytne zadanie inicjacji wymierzania ideowej sprawiedliwości naszym rodakom, ale – Bogu dzięki! – unika bycia zaklasyfikowanym jako kolejny "słuszny gniot", czyli produkcja pełna jak najlepszych intencji, ale zarazem kiczowata. Mówiąc krótko, poza wszystkim jest to doskonały film. Co składa się na ową wielkość?
Po pierwsze, obraz niezwykle wyraziście przemawia do współczesnego widza, dobitnie informując, co dokładnie się stało, zachowując przy tym charakter narracji o konkretnych osobach i ich historiach. Główna bohaterka filmu może pełnić więc rolę wołyńskiego "everymana" (doświadcza skutków wszystkich wydarzeń politycznych, które krwawo przetaczają się przez sielską szachownicę pól Wołynia; jest świadkiem oraz ofiarą zbrodni; będąc narodowości polskiej, posiada związki z Ukraińcami z racji bliskiego sąsiedztwa ), ale też jest postacią z bardzo konkretną, oryginalna historią (miłość do ukraińskiego chłopca, konieczność poślubienia o wiele starszego od siebie wdowca, dziecko będące owocem pierwszej miłości, późniejszy związek z członkiem organizującego się AK). Ten walor posiadają w zasadzie wszystkie pierwszoplanowe postacie – mając pewną podstawową wiedzę na temat wydarzeń wołyńskich, bardzo łatwo wyekstrahować z ich poszczególnych historii to, co było ogólną cechą mieszkających tam Polaków.
Równocześnie Smarzowski dokonał niemal cudu, w relatywnie krótkim czasie opowiadając historię obejmującą pięć lat w ten sposób, aby dać do zrozumienia, jak Wołyń wyglądał przed wojną i jak zmieniał się podczas kolejnych okupacji. W otwierającej scenie wesela polsko – ukraińskiego jest więc dyskretne nawiązanie do antyukraińskich uprzedzeń i nieprzychylnej polityki władz Rzeczpospolitej; potem mamy zaś okupację niemiecką, radziecką wraz z jej ateistyczną i komunistyczną indoktrynacją oraz dramatem wywózek na Syberię; powrót Niemców i ich współdziałanie z nacjonalistami ukraińskimi w mordowaniu Żydów, wreszcie zaś wybuch emocji antypolskich i bezprecedensową rzeź, w obliczu której dawny niemiecki oprawca staje się ciałem przynajmniej neutralnym. Najważniejsze jest zaś to, że zachowano tutaj właściwie proporcje – pokazano krzyżowanie się przeróżnych interesów i przewiny wielu ciał politycznych – nie ma jednak zrównywania odpowiedzialności, relatywizowania zbrodni i ujmowania rzeczy w rzekomo humanistyczny sposób, gdzie perspektywa byłaby zawężona wyłącznie do odpowiedzialności poszczególnych ludzi jako takich, w oderwaniu od ich przynależności narodowej, politycznej i ideologicznej. Smarzowski, z bezlitosną precyzją, oddał sprawiedliwość każdemu. Pokazał, że wrogowie naszych wrogów nie zawsze są naszymi przyjaciółmi. W filmie pojawia się nawet scena polskiego odwetu, co zdejmuje z produkcji odium "antyukraińskości". Wydaje się, że nie jest to jedynie listek figowy, ta akcja jest bowiem pokazana jako wydarzenie punktowe, spontaniczne; wydarzenie, które nie wyszło z żadnej zorganizowanej struktury i było przeprowadzone z brutalnością, ale bez wymyślnego okrucieństwa, którego widoku Smarzowski nie szczędzi nam, ukazując sceny ukraińskiego "rezania Lachów". Krótko mówiąc, "Wołyń" pokazuje sprawy tak, jak się rzeczywiście miały. Bez relatywizacji, ale pamiętając o heroiczności pojedynczych ludzi – mamy więc kilku Ukraińców, którzy odmawiają egzekucji Polaków, płacąc za to najwyższą cenę.
Tym, co czyni film dziełem jest również z pewnością mistrzowskie rozłożenie napięcia – pierwsze sceny to sceny wesela polsko – ukraińskiego, z jego bogatą obrzędowością i pysznym wachlarzem barw. Od początku jednak po plecach przechodzi dreszcz – kiedy ukraińskie swaty śpiewają żartobliwą przyśpiewkę o tym, że jeśli rodzina młodej nie odemknie chaty, chatę spalą – wyczuwamy tutaj prefigurację zbrodni, która nastąpi potem. Równie przejmujące jest obcinanie pannie młodej warkocza, udawany pojedynek na cepy czy szaleńcza gonitwa na koniach, by ze swadą i ukraińskimi pieśniami na ustach wpaść do wioski. Wiadomo przecież, co nastąpi później: polskie wsie zaleje ocean ognia, w ruch pójdą cepy i siekiery, a każdy Polak zostanie poddany najbardziej wymyślnym katuszom. Paralelizm tych scen sprawia, że po kręgosłupie przechodzą ciarki – i jestem zdania, że to właśnie on pozostanie w głowie widza jako przekaz na długo po tym, gdy ten opuści salę kinową. Mamy to bowiem do czynienia z mechanizmem zła, jakie niepostrzeżenie wkrada się w serca ludzkie; w cichych, zdawałoby się odległych od wielkiej polityki wioskach rodzi się nienawistny demon. Co więcej, jest to demon nazwany. Głównym faktorem zła jest bowiem – i ukazano to jasno, dobitnie – nacjonalizm. Nacjonalizm ukraiński.
To on właśnie budzi w ludziach bestie. Bestialstwo rzezi było podwójnie specyficzne: po pierwsze, często dokonywali go ludzie znający swoje ofiary osobiście, czasem nawet będący członkami jednej rodziny (choć świadkowie zbrodni przyznają, że banderowcy starali się organizować rzezie tak, aby masakry danej wioski dokonywała sekcja nie mieszkająca w najbliższym sąsiedztwie – co nie zmienia faktu, że dochodziło do morderstw na sąsiadach czy nawet na współmałżonku), po drugie zaś było to bestialstwo niespotykane, niezwykle rzadkie nawet w skali piekła, jakim była II wojna światowa. Zapoznanie Wołynia często jest skutkiem nieuświadomienia na temat stopnia okrucieństwa – a jego pokazanie nie tylko było niepotrzebne, ale wręcz konieczne, aby współczesny widz uświadomił sobie istotę wydarzeń wołyńskich. Mamy więc ciała wrzucone do studni, rozrywanie końmi, palenie dzieci żywcem, obdzieranie ze skóry, wyłupywanie oczu, krzyżowanie na drzwiach. Jest nawet słynna, utrwalona na mrożącym krew w żyłach zdjęciu scena zainscenizowania "rodzinnego snu" – szyderczego ułożenia przez banderowców całej pomordowanej rodziny, z przybraną w czepek matroną na czele, w niezaścielonym łóżku. Widz filmu Smarzowskiego wychodzi więc z seansu z prawdziwą konstatacją, że wołyński 1943 rok był swego rodzaju tajemnicą opętania. A opętanie wymaga egzorcyzmu. I tym egzorcyzmem, jak zostało nadmienione na początku, jest właśnie film.
Czy w obliczu tej zbrodni jest miejsce na nadzieję? Nieco oniryczną, bez happy endu (w kontekście tematyki filmu samo wyrażenie brzmi groteskowo), wyprutą z tryumfu i wyczerpaną upływem krwi nadzieję Smarzowski oferuje widzowi w finałowej scenie. Główna bohaterka cudem przeżywa rzeź rodzinnej wsi, podobnie jak i okolicznych wsi, gdzie poszukiwała schronienia. Wyczerpaną, zobojętniałą Zosię i jej małego synka – który przecież jest owocem miłości Polki i Ukraińca – zabiera na wóz drabiniasty spokojny, podobny do anioła blondyn o błogim uśmiechu, uwożąc ich za rzekę. Przekroczenie mostu ma symbolizować otwarcie nowej perspektywy, mały pół – Polak, pół – Ukrainiec – uosabiać nadzieję na nawiązanie sąsiedztwa od nowa. Wybawca Zosi jest zaś łudząco podobny do jej ukochanego Petra, ojca chłopca – wiadomo jednak, że nie może to być on, został bowiem uśmiercony dużo wcześniej.
A zatem nadzieja. I nie mają racji ci, którzy głoszą, że "kontrowersyjny" obraz pogrzebie możliwość prowadzenia dialogu polsko – ukraińskiego. Niemal banalne jest stwierdzenie, że nie mogą istnieć dialog i pojednanie bez prawdy. W kontekście odradzającego się nacjonalizmu ukraińskiego oraz wzrostu popularności idei nacjonalistycznych w naszym kraju (przy całej świadomości tego, jak różną przeszłość mają te nacjonalizmy), zwrócenie się do trybunału historii i poddanie się katharsis sprawiedliwości jest koniecznością. Niemal wyczuwalną w powietrzu tęsknota za tym, aby piękne wołyńskie maki przestały być krwawo czerwone – a stały się po prostu po kresowemu karminowe, zdobiąc oba brzegi Bugu.
Agnieszka Sztajer
Kategoria: Historia, Inni autorzy, Myśl, Polityka, Recenzje, Reportaż, Społeczeństwo
Ciekawy tekst,jest mały błąd "literowy"-"stopnia okrucieństwa – a jego pokazanie nie tylko było niepotrzebne",miało byc "potrzebne". Film zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie,mimo tego,iż wcześniej interesowałem się tematem ludobójstwa dokonanego na Polakach w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu.W tekście jest stwierdzenie "zbrodnia wołyńska to coś więcej niż wojna domowa",które,moim zdaniem sugeruje,iż w owym czasie miała miejsce polsko-ukraińska wojna domowa.Wg mojej wiedzy,nie było żadnej wojny i jedynie następowały akcje odwetowe na Ukraińcach dopiero po ich okrutnych zbrodniach,które były elementem zorganizowanych czystek etnicznych zaplanowych przez OUN i wpisanych w ich wcześniejszy plan,Organizacja ta od samego powstania dążyła do oderwania ziem polskich na rzecz Ukrainy,posługując się metodami terrorystycznymi.W kwestii polityki władz polskich w stosunku do Ukraińców,po wygraniu wojny 1918-19,uważam,iż działania władz polskich były uzasadnione.Praktycznie nie było represji w stosunku do Ukraińców,mimo faktu,iż w czasie wymienionej wojny polsko-ukraińskiej dochodziło do mordowania nie tylko polskich jeńców,ale też cywilów i już wtedy miały miejsce okrutne zbrodnie na Polakach,przypominające późniejsze "galicyjskie" i wołyńskie.W filmie są krótkie fragmenty,zasługujące na szczególną uwagę,jak np.1.zamordowanie przez UPA wysłanych do nich na negocjacje nieuzbrojonych delegatów AK, 2.rozmowa dot.rozebranych przez polskie władze 120(?)cerkwi,druga osoba mówi,że tylko parę było czynnych – udokumentowane wydarzenia,rozmowa pokazuje antypolską ounowską agitację. Moim zdaniem,Smarzowski niepotrzebnie pokazał zabicie Ukraińców przez Polaków widłami i siekierami,również zabicie dzidziusia.Tworzy to jakby swego rodzaju wrażenie symetryczności(dot.metod) dla osób nie obeznanych z tematem.Wg mnie,nie ma świadect na zabijanie w ten sposób Ukraińców w akcjach odwetowych,(choć oczywiśćie taki epizod mógł miec miejsce),są udokumentowane rozstrzeliwania.Z kolei masowe zabijanie w sposób okrutny(za pomocą np.narzędzi,co nie wynikało z braku broni palnej) i torturowanie Polaków przez Ukraińców jest faktem.Moim zdaniem, zbrodnie "galicyjskie" i wołyńskie to bezdysusyjnie genocidum atrox.Film faktycznie jest drastyczny,jednak powinien taki być,gdyż bardzo istotna jest jego wartość edukacyjna,a nadal wielu Polaków w różnym wieku nie posiada żadnej wiedzy dot. tamtych wydarzeń.
Jak można poważnie traktować intelektualistę, który nie wie, kim był Piłsudski? Jak można na konsewatywnym portalu cytować Ziutka Selmana? To może cytujcie też złote myśli Bolka…
Czy Kresy były "esencją polskości"? – Niestety, nie. Były wielkim złudzeniem. Katolicym Kresów był powierzchowny. Budowano wielkie katolickie kościoły, ale lud nie był nauczany prawd wiary. Iluż to polskich chłopów zruszczyło się na Kresach? Magnaci kresowi budowali katedry w miastach, ale po wsiach – cerkiewki, gdzie niedouczeni popi sączyli jad w dusze prostych ludzi. – To wszystko musiało się jakoś tak skończyć. Czy Wy, Kresowiacy, naprawdę nie rozumiecie, że budowaliście zamki na piasku?
Kresy nie były "esencją polskości", to był i jest "ruski świat", zajadłego "prawosławia" z jego powierzchowną pobożnością, moralnym zdziczeniem i opowiadaniem bajek, które usprawiedliwią każdą podłość.