Wawrzonek: Dezinformacja medialna jako forma sterowania społeczeństwem
Joseph Goebbels traktował prasę jak fortepian. Podobno miał kiedyś stwierdzić, że prawda nie jest istotna i musi być całkowicie podporządkowana taktyce i psychologii. Czytając słowa nazistowskiego ideologa, chyba każdy współczesny Europejczyk, bądź co bądź, dziedzic greckiego rozumienia prawdy, drży na myśl, że mogłoby być coś bardziej istotnego w przekazie medialnym niż prawda. Zamknięci w wygodnych klatkach, do których serwuje nam się pokarm w postaci zwięzłego przekazu medialnego, już nie będącego odbiorem faktu, ale praktycznie komentarzem rzeczywistości (lub raczej nie-rzeczywistości) wykreowanej przez media, nie przypuszczamy aby te słowa mogły się ziścić w czasach nam współczesnych. Widmo Goebbelsa unosi się nad czasami minionymi – czasami wojny, terroru, obozów zagłady. Nie ma dziś, tutaj w Europie świstu spadających bomb i dymiących kominów krematoriów. Tymczasem jeżeli przyjrzymy się współczesnym mediom, zauważymy, że niczym te goebbelsowskie fortepiany ciągle one grają. Grają na emocjach, na uczuciach, na instynktach. Próbują konstruować coraz bardziej fałszywe gamy, tonacje. I, o zgrozo, im to sprawnie wychodzi. Tylko ucho wytrawnego badacza tych dysonansów potrafi wychwycić fałszywe tony. Większość ludzi już dawno uczyniła sobie z tych dźwięków swoje ulubione kawałki, muzykę popularną. Mało tego, fortepiany te grają coraz głośniej i głośniej, przekrzykując się nawzajem. Muzyka Prawdy staje się coraz bardziej nudna. Przypomina trudne dziełow filharmonii, niedostępne dla pospolitej gawiedzi. A przecież to właśnie Prawda powinna być ulubionym utworem Europejczyka, Człowieka. To wyłącznie w skali Prawdy powinny mieścić się dźwięki, z których media publiczne, jako kompozytorzy tworzyć powinny swoje dzieła, również (a może i przede wszystkim) dla mas.
Dezinformacja. Mark Twain powiedział niegdyś, że łatwiej oszukiwać ludzi, niż przekonać ich, że zostali oszukani. Niemieccy naukowcy, Karina Reiss i Sucharit Bhakdi, autorzy książki „Koronawirus – fałszywy alarm?” do funkcji które powinny spełniać media publiczne zaliczyli obszerne, wielostronne podawanie informacji. Poprzez krytykę i dyskusję miałyby te media kształtować opinię. Popularne określenie mediów, jako „czwartej władzy” oznaczać ma zatem kontrolę nad pozostałymi trzema władzami. Tymczasem okazuje się, że media pełnią często raz to rolę służalczą wobec rządów, raz to rolę służalczą wobec kapitału. Brakuje w nich miejsca na dyskusję, na krytykę. Jest za to serwowanie gotowych opinii, sądów. Media te nie chcą Prawdy, gdyż na Prawdzie nie da się tyle zarobić, co na kłamstwie. W Nowym Testamencie czytamy, że Szatan kusił Chrystusa bogactwem. Ten, który jest księciem kłamstwa chciał bogactwem przekupić Tego, który Jest Prawdą.
Dezinformacja jest jednym z elementów wojny. Przeciwnika celowo wprowadza się w błąd, nakierowuje na niewłaściwe tory, puszcza na manowce. Dezinformuje się także społeczeństwo. Stawiam hipotezę, że dzisiejsze rządy przodują w dezinformowaniu obywateli. Wymusza to niejako „etos wyborcy” – gra pomiędzy wybieranym i wybierającym. Ci pierwsi są z reguły sprytniejsi i wykorzystują swoją pozycję do realizacji własnych interesów. Wymaga to odpowiedniego komentowania rzeczywistości, indoktrynowania odbiorców w taki sposób, aby w końcu uwierzyli oni w słuszność sprawy.
Znanym z historii przykładem dezinformacji wymierzonej w społeczeństwo jest przypadek wojny irackiej rozpętanej w 2003 roku. Szeroko pojęta opinia publiczna w Polsce miała uznać wojnę iracką, jako swojego rodzaju zło konieczne. Marcin Bosacki, publicysta Gazety Wyborczej, przekonywał czytelników, że Bush to postać tragiczna, polityk pełny dobrych intencji, którego jednak wyzwania przerosły. Tymczasem Stefan Zgliczyński ma na temat Georga W. Busha inne zdanie. Twierdzi bowiem, że Bush wcale nie chciał dobrze. Zdaniem jego, ale także Naomi Klein, amerykański atak na Irak był podyktowany chęcią przejęcia kontroli nad irackimi zasobami ropy naftowej. Amerykański prezydent twierdził, że chce przekształcić Irak w państwo demokratyczne. Nijak się to ma jednakże do anulowania przez Amerykanów pierwszych wyborów lokalnych w listopadzie 2003 roku. Agresor zza Oceanu uznał wówczas, że pierwszy rząd Iraku zostanie przez Amerykanów mianowany. Rzekome posiadanie broni masowego rażenia przez Irak również było wygodnym argumentem „demokratyzacji” na Bliskim Wschodzie. Eksperci ONZ, Hans Blix i Mohamed El Baradei jeszcze w styczniu 2003 roku raportowali Radzie Bezpieczeństwa ONZ, że brak jest dowodów na posiadanie takiej broni przez Irak. Jednak za dowód posiadania tejże broni wystarczyło Collinowi Powellowi, ówczesnemu Sekretarzowi Stanu USA, kilka pustych probówek. Owe „przełomowe odkrycie” widziały miliony telewidzów na całym świecie. Raport Powella okazał się fałszerstwem, o czym poinformowana została Rada Bezpieczeństwa ONZ. Nie przeszkodziło to jednak Bushowi, który stwierdził, że nie potrzebuje żadnej nowej rezolucji Rady Bezpieczeństwa i 19 marca rozpoczął inwazję na Irak. Michael Moore podał, że podczas inwazji na Irak połowa Amerykanów była przekonana o tym, że 11 września 2001 r.w porwanych samolotach znajdowali się Irakijczycy. Podobna liczba Amerykanów twierdziła, że odnaleziono w Iraku broń masowego rażenia. Zdaniem Moore’a usłyszenie w amerykańskiej telewizji jakiejkolwiek opinii sprzeciwiającej się inwazji na Irak graniczyło z cudem.
Przypadek iracki pokazuje jak potężną funkcję dezinformacyjną mogą pełnić i niestety pełnią media. Aby dotrzeć do Prawdy media powinny nie tylko pozwalać na dyskusję (a nie jednostronne komentarze), ale przede wszystkim chcieć poznawać i przekazywać Prawdę. Nie jest to możliwe, gdy pełnią wyłącznie rolę fortepianu, realizującego partykularne interesy – prywatne, partyjne czy państwowe.
Mateusz Wawrzonek
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka