Sztajer: Al-Jazeera w Lublinie czyli islamscy mędrcy spod budki z kebabem
Czas jakiś temu spacerowałam z pracy do domu (jeden z ostatnich razów w tym roku szkolnym – a zarazem jest to pierwszy rok, w którym lekki weltschmerz wynikły ze świadomości, że ponad dwa miesiące nie spotkam się ze swoimi uczniakami dopadł mnie już w dzień rozdania świadectw, ale nie o tym) i jak zwykle mijałam kebab Al Jazeera, jeden z wielu na miasteczku akademickim. Wiadomo, studenci, tanie żarcie, kebsy, a kupując kebaba osiedlasz Araba – ale z tą nazwą to już przegięli. Zawsze gdy przechodziłam obok tej budy ze znajomymi mieliśmy radochę z wyjątkowo niefortunnej nazwy – lepsza byłaby chyba tylko "Al – Kaida" albo "ISIS".
Tym razem jednak nie było mi do śmiechu, bo przed budą, gawędząc z właścicielem, stało dwóch rosłych Arabów, którzy wyglądali, jakby byli co najmniej przywódcami duchowymi tej prawdziwej Al – Jazeery. Obaj w słusznym wieku, z gęstymi brodami, w charakterystycznych, tradycyjnych szatach, rozkloszowanych i aż do ziemi i nakryciach głowy. Jeden z nich dość ostentacyjnie modlił się na ichniejszym różańcu.
Atmosfera wokół nich była gęsta. Studenci mijali budę szerokim łukiem; jakiś pijany gość wrzeszczał "Allach akbar!", ale reszta piorunowała go wzrokiem, a prowadzący go, nieco trzeźwiejszy kumpel, warczał mu w ucho, że nie chce kłopotów.
Wychodzona alejka wzdłuż akademików, sklep monopolowy naprzeciwko, wielkie kasztanowce – to wszystko stało się inne, nieswoje, trochę groźne, poprzez obecność tych dwóch starców, wyprostowanych jak strony; zajmujących więcej przestrzeni, niż wymagała ich fizyczność.
Nie tylko mi zapewne przechodziły po plecach ciarki, kiedy patrzyłam na ten niecodzienny, jak na nasz poczciwy Lublin, widok.
Uświadomiłam sobie wówczas dwie rzeczy: po pierwsze, magnetyczność tych postaci nie wynikała z ich fizycznych czy bojowych możliwości. To nie były samotne wilki z pasami szachida pod bluzą.
Było znacznie gorzej – to nie szeregowi żołnierze, z bronią może i groźną, ale pozbawiona duszy, a wiec życia – to byli ci, którzy nadają martwym rzeczom ich śmiercionośną siłę; to byli nauczyciele świętości, która każe podbić najpierw własną dusze, a potem cały świat, jedno i drugie z całą bezwzględnością.
I gdzie są, ciśnie się na usta, gdzie są podobnie umundurowani księża, zakonnicy; nie proszę już o rabinów czy chasydów w lisich czapach, bo od czasów naszej narodowej apokalipsy nie ma ich już na naszych ulicach; ale dlaczego dominikanie, salezjanie, franciszkanie i jezuici przemykają po ulicach cywilnie opakowani, strój duchowny zostawiając na okazje ściśle eklezjalne?
Nadszedł czas, w którym potrzebujemy dostojeństwa i siły duchowej, manifestowanej dumnie i wprost; takiej jednak, która nie niesie posłannictwa zniszczenia, ale miłości w imię Boga Trójjedynego. Księża; wyjmijcie z szafy sutanny; zakonnicy, nie wstydźcie się swoich habitów!
Druga rzecz: taki widok w moim mieście widziałam pierwszy, ale i pewnie ostatni raz w życiu.
Agnieszka Sztajer
Kategoria: Agnieszka Sztajer, Myśl, Publicystyka, Religia, Społeczeństwo, Wiara
Otóż to, polscy księża się kamuflują i jakby wstydzą tego kim są, przykład: Ja mu Szczęść Boże on mi do widzenia.