banner ad

Rowiński: Katolicy bez właściwości

| 11 grudnia 2014 | 0 Komentarzy

Jeśli odrzucamy swój udział w polityce jako konsekwentni katolicy przyznajemy jedynie rację tym, którzy twierdzą, że religia jest naszą prywatną sprawą – pisze Tomasz Rowiński.

Vatican-citySzum medialny, który zrobił się jeszcze przed wyborami po tym, gdy jeden z katolickich tygodników odrzucił cykliczny felieton Pawła Milcarka, przedkładając partyjną strategię wyborczą ponad obowiązek przypominania wszystkim politykom o podstawowej wartości ochrony życia od poczęcia, jest czymś społecznie potrzebnym. Faworyzowanie doraźnych strategii politycznych nad sprawy fundamentalne wskazuje bowiem na problem, który katolicy mają dziś z polityką. Nie chodzi już tylko o krytyków jawnie odrzucających obecność opinii katolickiej w polityce lub głoszących jej nieskuteczność ze względu na przywiązanie do zasad etycznych. Sami wierzący coraz częściej nie mogą odnaleźć swojej reprezentacji wśród partyjnego spektrum. Stan bezsiły, a także bezradności elit katolickich w Polsce, poza samą sceną rozgrywek partyjnych, najlepiej widać w przestrzeni intelektualnej. Wystarczy przyjrzeć się katolickiej prasie i publicystyce, by zauważyć, że nie tworzy ona prawie w ogóle odrębnej refleksji nad polityką czy choćby meta-polityką. Nawet jeśli się to zdarzy, w większości przypadków refleksja ta ma miejsce na tak wysokim poziomie abstrakcji i ogólności zasad, że tylko bardzo wyrobiony czytelnik potrafi powiązać te rozważania z rzeczywistością praktyki politycznej. Jak się ma do bieżącej polityki kategoria mesjanizmu, proroka czy nawet dobra wspólnego? Co więcej, ogólność prezentowanych zasad sprawia często, że wszyscy się z nimi zgadzają, jak i z szeregiem innych wypowiedzi. Tak jest choćby z uwierzytelniającą mantrą coraz bardziej pustych sloganów: prawa człowieka, wolność, demokracja. Wiek dwudziesty, a jeszcze mocniej ostatnie lata przekonały nas, że mogą one znaczyć wszystko i nic. Powtarzanie ich dla uzasadnienia swojej postawy, albo wskazuje na naiwność, albo też głęboki kompleks wynikający z wmawianego katolikom autorytaryzmu i rzekomo dominującego charakteru ich religii. Ostatecznie jednak tego typu poprawnościowa retoryka wpycha katolików w ślepy zaułek, który ma swoje typy istnienia i sposoby praktycznej realizacji w katolickiej produkcji intelektualnej. Oczywiście nie przekładają się one, bo i nie mogą, na żadną formę politycznego zaangażowania. Tym też kończy się przyjęcie wspomnianej retoryki – zanikiem publicznej, w znaczeniu politycznej, opinii katolickiej.

Dodatkowo trzeba zaznaczyć, że przypadki refleksji politycznej stanowią i tak niewielką część intelektualnej treści, jaka powstaje w redakcjach, czy opiniotwórczych gremiach katolickich. W większości przypadków spotykamy zwykle trzy inne strategie radzenia sobie z rzeczywistością polityki – są wynikiem przyjęcia dominującego myślenia sekularnego. Według tego schematu samodzielna opinia katolicka o charakterze politycznym jest sprawą niebezpieczną, dlatego albo sfery religijna i polityczna muszą być separowane, albo pojawiać się na niekompatybilnych poziomach, albo też rola religii ma być służebna wobec świeckiego dyskursu politycznego i niejako ubezwłasnowolniona.

Przyjrzyjmy się zatem konkretnym strategiom. Pierwsza polega na zasadniczym braku zainteresowania politycznością, a więc na zamykaniu się w przestrzeni problemów sensu stricte religijnych w sposób jaki określa to mainstream w wymienionych powyżej kryteriach. Religia istnieje jedynie w powiązaniu religijności z szeroko rozumianymi przestrzeniami kultury, psychologii, czasem także filozofii. Druga strategia w swoim zasadniczym rysie polega na przyjmowaniu pozycji służebnej wobec wybranego stanowiska politycznego funkcjonującego w głównym nurcie życia politycznego, które uznaje się za bardziej wartościowe od innych. Wartość ta zazwyczaj nie ma jednak bezpośredniego związku z główną agendą katolicką w polityce, nie mówiąc o szerszym rozumieniu czym jest katolicka polityka. Praktyczną cechą tego stanowiska jest omijanie trudnych, z perspektywy nauczania Kościoła, wątków w programie „swojej” siły politycznej, przy podkreślaniu słabości oponentów. Przeważnie słabość ta polega na „braku skuteczności” lub niedostatecznie patriotycznym wyrobieniu. Są to sprawy ważne, ale nie zasadnicze i wymagające odrębnego traktowania. Jest także trzecia postawa, która stara się przełamać owo desinteressment pierwszego i niepewne zaangażowanie drugiego. Czyni ona ze swoich łam otwarte forum, na którym religia występuje jako pewnego rodzaju specyficzny arbiter, który jednak nie wydaje żadnych sądów o prezentowanych poglądach lub w zakamuflowany sposób skrycie wchodzi w strategię numer dwa. Często dzieje się to poprzez ucieczkę w polityczne didaskalia, takie jak estetyka wypowiedzi danej opcji, przynależność środowiskowa redaktorów, czy uleganie ogólnemu emocjonalnemu nastawieniu wobec partii i polityków, a nie ocena zasadniczych kwestii polityki katolickiej klarownie wyłożona w dokumentach Kościoła. Zatem, w każdej z tych strategii albo nie chodzi już o świat chrześcijański i prawa chrześcijańskie (ale też prawa chrześcijan), albo staje się ono tym samym co religijny i polityczny liberalizm lub ewentualnie pogańską religią polityczną. Tak się dzieje, gdy katolicy nie mają swojego zdania – usuwają się na bok, służą pomniejszym bożkom lub przejmują obce sobie idee. Jeśli tak jest faktycznie, mamy tu do czynienia z tragiczną intelektualną pomyłką.

Zbierając te propozycje trzeba powiedzieć, że wszystkie one starają się ominąć zasadnicze zadanie myśli chrześcijańskiej w polityce, jakim jest głoszenie w porę i nie w porę sprawiedliwości, która swoje oparcie może znaleźć tylko w Bogu. Przypomniał to podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Niemiec papież Benedykt XVI. Dziś jednak wierzący utwierdzają się tylko w przekonaniu, że polityka została pozostawiona ich prywatnym i subiektywnym sądom i nie ma w niej miejsca na bardziej trwałe, zharmonizowane, rozumne zasady. Pozostaje równoważenie praktyki według własnego samopoczucia pomiędzy bliższymi i dalszymi opcjami istniejącymi na agorze, bez wnoszenia na nią tego co odrębnie katolickie. Czy oznacza to, że Kościół (i związani z nim intelektualiści) sprawy polityki, które mają charakter najbardziej publiczny, wyrzucił ze swojego rozważania w ramach rozdziału państwa od Kościoła? Jeśli odrzucamy swój udział w polityce jako konsekwentni katolicy przyznajemy jedynie rację tym, którzy twierdzą, że religia jest naszą prywatną sprawą.

Słabość chrześcijan wobec spraw publicznych widać także w sposobie w jaki opisywane są próby chrześcijańskiej praktyki politycznej. Jeśli za dwa sposoby chrześcijańskiego politykowania uznamy prawicę katolicką i chadecję to prawicę oskarża się o ideowy radykalizm i praktyczny idealizm, a chadecję o ideowy kwietyzm i praktyczną korupcję zasad. Różnica w tych oskarżeniach jest tylko jedna, ale zasadnicza – zarzut wobec prawicy będzie wyprowadzony z perspektywy świeckiego fundamentalizmu, który pośrednio kształtuje sposób myślenia wspomnianych powyżej katolickich twórców opinii, a porażkę chadecji można zrozumieć jedynie z perspektywy rozumu zawartego w katolickim nauczaniu o państwie i polityce. Z perspektywy świeckiego fundamentalizmu chadecja pozostaje bez zarzutu, ponieważ nie przeciwstawia się pragmatyce władzy unikającej jakichkolwiek zewnątrzsystemowych ingerencji. Widać to zresztą po jej liczebnej reprezentacji w parlamentach wielu europejskich państw. Równocześnie nie jest w stanie lub nawet już nie chce przeprowadzać chrześcijańskich spraw przez parlamenty ponieważ sprywatyzowała swoje przesłanie i podmieniła swój modus vivendi ze zmysłu katolickiego na fundamentalizm laicki. Tymczasem nurt, który określiliśmy mianem prawicy katolickiej pomimo, że wydaje się wierny katolickim prerogatywom, wegetuje na marginesie polityki nie znajdując także zbytniego poparcia w kręgach hierarchii katolickiej. Ta niejednokrotnie skłania się bądź ku chadecji, bądź ku którejś z dróg proponowanych mniej lub bardziej wprost, przez większość publicystyki katolickiej. W obu przypadkach jest to oddanie spraw katolickich i samej sprawiedliwości pod panowanie laickiej skuteczności zawsze skłonnej do drastycznego oddzielania władzy od sprawiedliwości i prawa, czego przykładem były XX wieczne totalitaryzmy. Władza oparta na świeckim fundamentalizmie przede wszystkim zainteresowana jest zdobywaniem władzy i to całej władzy bez określania jej celu poza samym “panowaniem”. Także polski mainstream nie potrzebuje realnego wpływu na kształt prawa w Polsce wedle określonych zasad. Osiąganie takiego celu jest być może nawet łatwiejsze, gdy dysponuje się mniejszą siłą. Znaczenie ma reprezentacja przekonań, a nie rozległość machiny, gdzie zawsze trwa osłabiająca gra sekularnych interesów. Taki kształt mogłaby przyjąć opinia katolicka w Polsce, gdyby nie zostało zaniedbane samodzielne myślenie o tej perspektywie. Swego rodzaju polityczna kolonizacja.

Nowożytna, a także współczesna myśl i praktyka polityczna bez wątpienia poszła za Makiawelem, a jeszcze bardziej za jego następcami, którzy ten aspekt ludzkiej aktywności sprowadzili do pewnego rodzaju technologii. W tej technologii religia, prawa, historia, a wreszcie sam człowiek są jedynie przedmiotami i narzędziami kształtowania „porządku publicznego” bez związku z podstawowym zadaniem rozumu – rozróżnianiem dobra i zła. Polityka jaką oglądamy także w Polsce została zredukowana do aspektów skuteczności ekonomicznej czy etatystycznej, a przede wszystkim do skuteczności zdobywania samej władzy i jej opanowywania. Można powiedzieć, że taki kształt rzeczywistości politycznej jest niebezpieczny, ale równocześnie pozwala wpływać dobrze ukierunkowanym ideom na kształt postpolitycznego bezładu, który podda się niejednemu prądowi byle zwiększyć doraźnie sferę wpływu. Nie powinno to być przedmiotem większego zainteresowania katolików, ponieważ nie prowadzi do realnego zmieniania spraw najistotniejszych z perspektywy katolickiej. Miałkość panowania dobrze pokazuje niewielki zasięg i iluzoryczność reform i instytucji pozostawionych przez ostatnie rządy. Jeszcze wyraźniej dotyczy to agendy katolickiej, którą wspiera się słownie, ale w czynach już tylko pozornie. Traktuje się ją, rzec by można, na poziomie folkloru.

 

Tomasz Rowiński

za Rebelya.pl

fot. Wikipedia, Creative Commons

 

Kategoria: Religia, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *