Ossendowski: Nasze polskie dżungle
Od zarania dziejów swoich Polska wystawiona była na łup drapieżnych sąsiadów. Od zachodu wdzierały się na jej równinę zbrojne hufce Germanów, od południa i południo-wschodu – koczujące, pławiące się we krwi i pożodze hordy Awarów, Hunnów i Tatarów.
I tylko od północy i wschodu sama natura dźwignęła mury obronne – wielką ścianę zieloną, rozległą bezkreśnie a nieprzebytą i groźną. Od rubieży podstępnych, chciwych zdobyczy Prusów i okrutnych Jadźwingów osłaniały Polskę puszcze, kryjące w sobie bagna, trzęsawiska bezdenne i na piachach wyrastające bory wysokopienne o podszyciu gęstem, zgmatwanem i zbitem w jeden zwał zielony.
Wypadały z tych kniej i mateczników drużyny szaleńców konnych, niosąc ogień i mord, lecz nieliczne były i słabe, bo puszcza wojsku wielkiemu drogę przegradzała, więc komesy, kmiecie i mieszczanie polscy odpierali je orężnie, ścigali i zdobywali ostępy leśne połać po połaci. Wieki całe trwało to zmaganie się o ów mur zielony, aż nareszcie, za panowania Jagiellonów, niedobitki Jaćwieży ukryły się w północnem rozlewisku Niemna i Dźwiny; nie raz, lecz sto razy pobici na głowę, Prusowie cofnęli się aż ku mierzejom bałtyckim, a Litwa, unją z Polską związana i powagą wspólnych królów w jedno państwo złączona, nie wysyłała już swych wojowników po broń zacną, po jeńców robotnych i po piękne branki lackie.
Jak okiem sięgnąć, po puszczach tych i uroczyskach bagiennych, gdzie wart swój przebija Niemen, Biebrza, Czarna Hańcza, Narew i Bug, gdzie w sieci dorzecza Prypeci leniwie płyną rdzawe strugi a w otoku szuwarów, wiklin i leszczyny umierają powolnie jeziora mętne, zmieniające się w torfowiska i mszarniki, – wszędzie ślady swe pozostawił duch polski, jego umiłowanie ojczyzny i nieustanna troska o potęgę i sławę państwa. Znaleźć tam można inne też ślady. Wycisnęli je potomkowie Mendoga, Kiejstuta i Olgierda, pozostawili nieznani Waregowie i kniaziowie ruscy, lecz to co zbudowali zżarł już czas nielitościwy, w perzynę, zgniłki i osypiska zmienił oddawna.
Tam i sam tkwią jeszcze upadające resztki baszt i murów władyków litewskich; sosny wyrosły na ich dawnych grodziskach; strzela ku niebu „stołp Włodzimierzowy”, a w ziemi piasczystej i bagiennej gniją i próchnieją kości wojów Kiejstutowych i Narymuntowych.
Wspominki siwe, odłamki jeno, echa starej baśni…
Na ich grobach, kurhanach i poboiskach trwaksze panują zabytki, i o innych ludziach szemrzą i gaworzą stare dęby dziuplaste, lipy odwieczne i sosny sędziwe drzemiące pod pokrywą mchów i martwych porostów. Rozparły się tam rozległe mury klasztorne, połyskują złote krzyże na wieżach wyniosłych far i kolegjat, w cieniu starych parków bieleją wspaniałe bramy wjazdowe, krużganki i skarpy zamków, gmachy pałaców, co królów i najpierwszych wielmożów gościły, a na każdym z tych zabytków przeszłości pięciuwiekowej wycisnęła ślad swój twórcza ręka polska.
Jeszcze więcej tych śladów i ech kryją w sobie rzeczy dla oka niewidzialne.
Tam wśród „zybunów” i bagien miasteczka małe i zapadłe w topieliskach pysznią się nadaniem im prawa magdeburskiego, szczycą się tem, iż były niegdyś ośrodkami cywilizacji, gdzie Radziwiłł Czarny Biblję drukował, Sapiehowie wiedzę, oświatę, medycynę i sztukę szerzyli; tam znów królowa Bona i wielmoża Ogiński błota gnijące i jałowe kanałami przecięli, a Czarne morze z Bałtykiem przez Dniepr, Prypeć, Bug, Wisłę i Niemen związali zuchwale; tu, wśród borów, płonęło ognisko nauki, jak w Sejnach i Pińsku, lub powstawały fabryki, przemysł wszelaki i handel, co sięgał po Elbląg, Gdańsk, Szczecin, Kijów i Nowogród.
Takie ślady pozostawiła Polska przedrozbiorowa na Polesiu leśno-bagiennem i w puszczach Białowieskiej, Świsłockiej, Augustowskiej, Zielonej i Białej, a zetrzeć ich i wytrzebić nie potrafiła złość, mściwość i ciemnota najeźdźców.
Przetrwały wszystko i najczarniejsze przeżyły okresy!
Polska po swojem odrodzeniu znalazła na Polesiu ruinę, nędzę i nienawiść – tępą, nierozumną i trującą.
Dwa miljony Poleszuków, potomków prasłowiańskiego szczepu pogańskich Drewlan, – rybaków, łowców, pasterzy i bartników, – zamieszkuje ostrowy i „ihryszcza”, okolone niezmierzonemi bagnami, siecią rzeczną i resztkami najstarszej puszczy, która wybujała tu gdy lodowiec cofnął się na północ. Woda, knieja i drobne, nędzne poletka karmią tych ludzi leśno-bagiennych. Żyją woddali od miast, kolei i nawet traktów, co biegną bądź przez piachy, bądź po dylowatych „nakatach” – groblach, opartych o trzęsawiska i rdzawo-czarne „plosy” torfowe.
Dziki to kraj!
W zimie przez zamarznięte bagna przekłada tam trop swój łoś rosochaty; nad barłogiem niedźwiedzia unosi się ciepła para i tworzy puszyste okiście sadzi na łapach świerkowych; ryś – centkowany duch leśny a krwawy – spada w mrocznych ostępach na grzbiety jeleni i sarn; na wiosnę po borach „grają” głuszce czarnopióre – menestrele uciech miłosnych i tajemnic drażniących; po mszarnikach i wrzosowiskach tokują cietrzewie kłótliwe i namiętne; przez haszcze, gdzie wilki mają swe lęgi, kluczą ledwie okiem uchwytne „grządy” – ścieżki czworonożnych drapieżców poleskich; pod obłokami ciągną z głuchem trąbieniem sznury żórawi i gęsi, nad niemi klangorzą łabędzie srebrzyste; na ustronnych „zawodziach” i jeziorkach, ukrytych za oczeretami i ajerem, pluskają kaczki, żerując wśród grążeli, swarząc się i walcząc o zdobycz.
W toni rzek i jezior roi się od ryb. Potężny sum wąsaty i jesiotr pancerny, szczupak sędziwy, zdobny w grzywę z mchów i wodorostów, karp, lin, miętus, leszcz, sandacz, karaś, węgorz i inne ryby, małe i duże, stanowią bogactwo tych wód ciemnych i leniwych.
Nietylko jednak Poleszuk korzysta z niego. Musi dzielić się niem z bobrami, co swe „żeremia” mają na Żygulance i Bobryku. Wśród Poleszuków, którzy oddawna przyjęli wyznanie chrześcijaństwa wschodniego lub do sekt przeróżnych – mrocznych nieraz i dzikich – przystali, z dawnych czasów jagiellońskich i Batorowych, mieszkają potomkowie herbowej szlachty polskiej i litewskiej. Zruszczeni i poczęści prawosławni, opuszczeni i zubożali, przechowują zazdrośnie stare nadania koronne, przywileje, klejnoty szlacheckie i pożółkłe pergaminy z podpisami królów, ukrywszy te skarby w skrzyniach okutych, a w sercach – umiłowanie ojczyzny, troskę o jej dobro i mękę w dobie jej klęski.
Iluż to z nich poszło do powstań, iluż zginęło lub powędrowało aż hen – za Ural?!
Nic dziwnego, bo ten to kraj bagienno-leśny, tajemniczy i nieprzebyty, dał Polsce Kościuszkę, Naruszewicza, Traugutta, Ordę, Skirmuntów, Orzeszkową, Rodziewiczównę i bohaterów ostatniej wojny – ordynata dawidgródeckiego Radziwiłła i marynarzy flotylli pińskiej. Poprzez puszczę Świsłocką i Knyszyńską, na krawędziach bagien poleskich stojących, biegną szlaki mniejsze i większe do Białowieży, a Czarną Hańczą -do puszczy Augustowskiej.
Europa nie posiada takich cudów i takich skarbów bezcennych!
Wiedzieli o tem [nieczytelne] armji niemieckiej w dobie wojny światowej, bo wytrzebili nam tysiące hektarów najlepszego lasu i miljony metrów sześciennych drzewa wywieźli do Niemiec. Oni też wybili nam pozostałe po epoce lodowców żubry grzywiaste i ponure, długiem życiem jakgdyby znużone, a z niemi razem – łosie i jelenie, żywiąc ich mięsem żołdaków znad Szprewy, Odry i Elby.
Puszcza jednak nie poddała się im i odżyła, potężniejąc z roku na rok.
Już powróciły do niej żubry i jelenie, a z rezerwatów radziwiłłowskich łosie przekradać się już poczęły, szukając obfitych pastwisk na polanach tajemnych.
W kniei Białowieskiej na każdym kroku stoją olbrzymy leśne, wzdychając do czasów Jagiełły i Witolda, Zygmuntów i króla Stefana. Pierwotna dzikość krajobrazu i cisza odwieczna porywa, koi i zachwyca ludzi z miast zgiełkliwych. Puszcza żyje własnem życiem, sama walczy o siebie i sama przezwycięża wszystko. Ta jej część stanowi park narodowy – dumę Polski, prawdziwy cud Europy.
Na północy, pomiędzy Biebrzą a Niemnem i granicami Prus Wschodnich i Litwy współczesnej, – przecięte prądem Czarnej Hańczy, – podnoszą wysoko swe wiecznie zielone korony bory sosnowe i puszcze świerkowo-liściaste, gdzie zwierz i ptaki dzikie mają gniazda bezpieczne.
Złotopienne sosny, niby kolumny nieznanej świątyni, tworzą zawiłe labirynty, pełne mroku i tajemnic, to znów rozmigotane od błysków i świateł żółtych, szkarłatnych i liljowych, stłaczają się ciaśniej dokoła bagienek, gdzie wśród tataraków i sitowia pną się orchideje barwne a na suchych pagórkach wykwitają gwiazdki arniki, krwawe maki i wrzosy miodowe.
Gdzie sosny znikają, panoszą się świerki, brzozy, graby, wiązy i dęby, a tam i sam przetrwały niedobitki prastarych świętych gajów lipowych i zanikające już cisy – ostatni mohikanie dawnej puszczy. W otoku borów, nito paciorki olbrzymiego różańca, związane kanałem Augustowskim, Czarną Hańczą i pomniejszemi rzekami, połyskują kryształowe, szmaragdowe i turkusowe jeziora – Wigry, Serwy, Sajno, Necko, Pomorze, Białe i setki większych i drobniejszych a malowniczych przedziwnie, głębokich, rybnych i spokojnych.
Świątynie, miasta, wioski Mazurów -a przedewszystkiem puszcza – przeglądają się w nich, dwoją i majaczą w toni.
Puszcza rozbiegła się na wschód, zachód i północ.
Łączy się ona z leśną połacią pomorską i przerzuca swe zielone zagony poza Niemen, na północy zaś staje w zadumie głębokiej na spychach i ździarach, gdzie z sykiem i łomotem biją grzywiaste fale Bałtyku.
Ferdynand Antoni Ossendowski
Wiadomości Literackie (12.08.1934), Warszawa Rok 11, Nr 33 (560)
Kategoria: Inni autorzy, klasyki, Kultura, Reportaż, Społeczeństwo
Prosimy o więcej klasyków, ja też się czymś podzielę: https://pl.m.wikisource.org/wiki/Głos_róży.