banner ad

Moderniści, co to pomylili priorytety (w odpowiedzi o. Andrzejowi Sarnackiemu SJ)

| 4 stycznia 2014 | 5 komentarzy

Istnieje w światku katolickim taka prasa i istnieją takie strony internetowe, które czasem swoimi wywodami powodują u człowieka refleksję, czy aby na pewno przynależy on do tego samego Kościoła. Na pierwszy ogień idzie oczywiście „Tygodnik Powszechny”, lider progresywizmu klerykalnego w Polsce. Porządne fajerwerki potrafi puścić skądinąd zazwyczaj porządny „Gość Niedzielny”, jak to wyszło przy okazji śmierci Tadeusza Mazowieckiego – pisząc na jego cześć peany, na cześć człowieka, który „przeszłość oddzielił grubą kreską”, zapewniając komunistom tłuste emerytury i w większości brak sądu za popełnione czyny.

 

deon

 

Jednakże ani TP, ani „lewa” (w sensie „zepsuta”) frakcja GN, nie są w stanie przebić artykułu o. jezuity Andrzeja Sarnackiego na portalu deon.pl. Po takim tekście chciałoby się zapytać, czy ten cały ekumenizm dotyczy wszystkich na świecie wyznawców innych religii nie uwzględniając pozostających w łączności (pełnej lub nie) z KK, tradycjonalistów.

 

Na początek ojciec jezuita częstuje nas takim pasażem:

Mentalność fundamentalistyczna poprzez swój dogmatyzm jest niezdolna do zrozumienia inaczej myślących, przypisując im od razu demoniczne poglądy i szafując prywatnymi ekskomunikami.


Zatem wynika z tego, że po pierwsze, dogmatyzm jest cechą mentalności fundamentalistycznej i po drugie, dogmatyzm uniemożliwia zrozumienie inaczej myślących. Na początku wypada zapytać, czy przypadkiem członek Kościoła Katolickiego nie musi automatycznie wierzyć w te lub inne dogmaty. Jak chociażby w ten o niepokalanym poczęciu Maryi, albo dogmat o Trójcy Św. Wypadałoby zatem powiedzieć, o jakie konkretnie dogmaty się rozchodzi? Czy tzw. „tradycjonaliści” wymyślili jakieś swoje „własne”? Jeśli tak, to proszę Ojca o podanie źródła do tych herezji.

 

Nawet jeśli przyjmując, że chodzi po prostu o pewien „styl bycia” tradycjonalistów, to nie ma on nic z dogmatyzmem wspólnego, gdyż dogmatykiem jest w określonym sensie każdy członek Kościoła, nie będący jakimś wilkiem w owczej skórze, jak np. „postępowi” katolicy, głoszący potrzebę negacji tych czy innych dogmatów.

 

Ten styl bycia mogę sam opisać jako: zasadniczość, pryncypialność (która w katolicyzmie ma inną wymowę niż dogmatyzm), otwarta krytyka wewnątrzkościelna, przywiązanie do godnie odprawianej liturgii. Nie przeczę, czasami zdarza się tradycjonaliście „przesadzić” z krytyką (tak jak niżej podpisanemu), jakkolwiek kiedy widzę, jak w Austrii święci się plastikowy stoliczek jako Ołtarz, a w Polsce wiesza Jezusa Chrystusa na żyłce (Kraków), kiedy widzę kapliczkę „smoleńską” z tupolewem w formie krzyża, albo ornat w cętki geparda, to ciężko oprzeć się pokusie skwitowania to jakimś ciężkim dowcipem (swoją drogą, dowcip to najlżejsza kara, jaka powinna przypadać za takie rzeczy) – niektórzy po prostu posuwają się dalej, uznając to za „owoce soboru”. Być może to jest po prostu czasowa koincydencja, że spadek dyscypliny formacji nastąpił akurat w czasach „posoborowych”. Ale tych koincydencji jest dużo więcej.

 

Śmiech bywa lekarstwem. Kiedy nie pomagają kolejne skargi do przełożonych, kiedy jesteśmy częstowani demolowaniem kościołów na modernistyczną modłę, kiedy kolejny raz Msza Św. jest odprawiana byle jak, a na kazaniu człowiek modli się o to, by nie zasnąć – to pozostaje tylko śmiech. Gorzki śmiech, za którym idą pytania o kondycję Kościoła jako takiego.

 

Trzeci punkt, który trzeba wyjaśnić: Ojciec jezuita się myli. Fanatyk jak nikt inny jest w stanie zrozumieć innych fanatyków (oczywiście w pejoratywnym tego słowa znaczeniu). Zresztą: fanatyzm jest chyba dzisiaj w cenie, proszę zobaczyć na to, co dzieje się w świecie arabskim, gdzie łagodniejsze formy islamu są wypierane przez te bardziej zasadnicze. W mojej „tradycjonalistycznej” parafii nawrócono dwóch muzułmanów. Znam też podobny przypadek z Warszawy. Ale przecież nie o fanatyzm w wersji dżihadu nam chodzi, chociaż opacznie dzisiaj rozumie się pacyfizm chrześcijański, np. w wydaniu wrocławskiej Krucjaty Młodych, która dała się oblać moczem jakiemuś antyklerykałowi bez żadnej reakcji, jest zastanawiający. Krzyżowcy przewracają się w swoich zacnych grobach. Może powinni dać sobie oblać szczynami drugi policzek? Brak zasadniczości sprawia, że dajemy sobą obijać i pomiatać, a nasi wrogowie mają z nas same pociechy. W dodatku brakiem poważnego traktowania swojej Wiary tylko wręczamy im amunicję do ręki.

 

Rzecz w tym, że osobę o zasadniczym i pryncypialnym (no dobra, niech będzie, że „fanatycznym”) nastawieniu zrozumie prędzej osoba o podobnym nastawieniu. Szaweł, nim stał się św. Pawłem, prześladował chrześcijan nie szczędząc im okrucieństw. Ale siła „dogmatyzmu” i „fanatyzmu” po drugiej stronie go jednak przekonała. Ponadto pozwolę sobie zauważyć, że żyjemy w świecie tak dalece płynnym, rozmytym, bez punktów stałych, bez żadnych fundamentów, że każdy fanatyk jawi się jak latarnia w ciemnościach. Wreszcie gdzieś można dopłynąć. Wreszcie widać stały ląd… Od czasu Soboru Watykańskiego „moderniści” próbują dyskutować z pogańskim światem. Jaki jest tego efekt? Kościoły zostały otwarte, a ludzie z nich wyszli. Wbrew pozorom, rozmyte formy i „styl bycia” w niczym nie pomogły. Jaka jest recepta ojca jezuity? Jeszcze więcej tego samego. Kontrfaktyczny świat.

 

Następnie ojciec jezuita pisze i powtarza to później w kilku następnych miejscach o tym, jak świetne są ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli. Szkoda, że obycie ojca jezuity nie pozwoliło zauważyć, że są one wśród tradycjonalistów bardzo lubiane i rozpowszechnione. Na początek w tonie koncyliacji stara się on pokazać, że widzi te same problemy, co tradycjonaliści:


„Ich powrót do liturgii trydenckiej jest o tyle zrozumiały, że w praktyce zmian liturgicznych, jakie wprowadził Sobór Watykański II, zaciera się czasem poczucie sacrum i misterium. Dzieje się tak przez niedbalstwo, laksyzm czy zeświecczenie w przypadku niektórych kapłanów. Przyjście do ołtarza w górskich butach, neurotyczne zachowania podczas liturgii czy improwizowane modlitwy, nie komunikują powagi ceremonii. (…) Podobnie księża, którzy chcąc uatrakcyjnić Mszę tworzą reality show, ze sobą w roli głównej.”

 

Do tego momentu zgoda. Ale potem w ruch idzie armata wysokiego kalibru:


„I liturgia zamierzona przez Sobór Watykański II ma głęboką teologię oraz prowadzi do tego samego, co poprzednia forma liturgii i ta pierwszych wieków chrześcijaństwa – do przeżywania śmierci i zmartwychwstania naszego Zbawiciela.“

 

Argument powrotu do liturgii pierwszych wieków chrześcijaństwa jest zawsze czymś rozczulającym „tradsa“. Od razu się przypomina, że był w historii taki jeden człowiek, który podobnie argumentował. Jak on się nazywał, Luter Marcin, Marcin Luter…? Ale darujmy sobie tę złośliwość, bo choć podobnej użył wobec nas ojciec jezuita, to jest to jednak erystyka.

 

Dlaczego zatem tradycjonaliści negują soborowe zmiany?”

 

Tradycjonalista nie neguje z definicji „soborowych zmian“, cokolwiek miałoby się pod tym określeniem ukrywać. A niestety ojciec jezuita używa w tekście na skalę masową pojęć, których nie wyjaśnia i do których w zasadzie nie wiadomo, jak się odnieść – trzeba zgadywać, co poeta miał na myśli. Czyniony doświadczeniem w dyskusjach z „moderacjonistami” podejrzewam, że chodzi o zmiany liturgiczne i w sposobie nauczania. No bo pod względem dogmatycznym nic oprócz pogłębienia zmienić się nie mogło. Prawda? A skoro rzecz nie dotyczy dogmatów, to chyba można dyskutować to i owo? Np. to, że kapłan zwrócony w stronę ludu przestaje być symbolem pasterza, który idzie na czele parafialnej trzódki i który jest tak samo zwrócony ku Bogu jak wierni? Jedynym wyjaśnieniem, jakie dano mi na wyjaśnienie, dlaczego kapłan ma być zwrócony ku ludziom, to że „ma być dla ludzi”. Błąd. I wierni, i kapłani, są dla Boga. Kapłani mają przybliżać wiernych ku Bogu, a symbolika ma być tego wyrazem. A jeśli symbolika nie ma znaczenia, to znaczenia nie ma też np. krucyfiks.


Ja wielokrotnie słyszałem u tradycjonalistów opinię, że nie „sobór” się rozchodzi, a o interpretacje jego nauk pastoralnych. I ciężko się z tym często nie zgodzić.

 

Natężenie występowania takich grup przypada zwykle na okres wielkich zmian kulturowych, systemowego wstrząsu, gdy dotychczasowe, powszechnie akceptowalne reguły zostają zakwestionowane, przez co pojawia się klimat relatywizmu, niepewności, skutkujący poczuciem zagubienia. Dla wielu jedynym wyjściem staje się wówczas poszukiwanie trwałych punktów odniesienia, głównie w tradycji, którą pojmują na sposób raz na zawsze określony, sztywny, niezmienny, niekwestionowany, dogmatyczny.”

 

W zasadzie ciężko mi powiedzieć, czy to jest krytyka, czy pochwała ? Jak już napisałem tak, w tym świecie płynnej kulturowej brei bez wartości i punktów zaczepienia taka postawa przecież powinna być właśnie na miejscu. Czy odpowiedzią na relatywizm ma być jakiś bliżej mi nieznany modus vivendi pomiędzy dogmatyzmem a relatywizmem? Czy bycie częścią brei, „niejasno świecącym” to właściwa postawa? Zresztą, znowu nie wiem, o co chodzi z tym dogmatyzmem i co on oznacza. Nie ma w tekście nic o tym, co ojciec jezuita rozumie pod słowami „raz na zawsze określony, sztywny, niezmienny, niekwestionowany…”. Do czego tu się odnieść? O czym tu dyskutować?

 

Ten mechanizm obronny uaktywnia się zwłaszcza u ludzi z wysokim poziomem lęku i pesymizmu, widzących świat czy Kościół w świetle zagrożeń apokaliptycznych, preferujących ściśle określone struktury, u ludzi, którym bezwzględnie potrzebny jest bezwzględny autorytet i którzy widzą rzeczywistość w czarno-białych barwach dualizmu.“

 

Nie znacie dnia, ani godziny”, „bądźcie zimni albo gorący”, „niech mowa wasza będzie prosta: tak tak, nie nie”. Bóg nie jest bezwzględnie autorytetem. Rzeczywistość nie składa się z dobra i zła, bo to byłby dualizm. Nie powiem, ten fragment sprawia, że dziękuję Bogu, iż uchronił mnie od bycia katechizowanym przez ojca jezuitę. Inaczej w ogóle nie byłbym w stanie zrozumieć nauczania Ewangelii. No bo jak to, w Piśmie Św. są takie skrajności, a ojciec jezuita preferuje jakieś „religijne umiarkowanie”? Widzę pewną sprzeczność, którą na pewno dostrzegają także ludzie niewierzący (którym sam byłem jakieś 7 lat temu). Długo nie rozumiałem, o co chodzi temu Kościołowi, a do głupich nie chciałem się zaliczyć. Potem spotkałem tradycjonalistów na swej drodze. I wreszcie wszystko zaczęło do siebie pasować. W życiu nie nawróciłbym się, gdyby przemawiali do mnie ojcowie w rodzaju autora tego tekstu. Nie nawróciłby się np. Russell Kirk, który nazwał soborowe reformy „liturgicznym aborcjonizmem”. Być może dlatego inteligentni ludzie tak omijają dzisiaj Kościół, gdyż ten z jednej strony przestał wymagać od nich poziomu intelektualnego, a z drugiej wikła się w takie sprzeczności.


„Wywodząc się z tradycji protestanckiej, w naturalny sposób za najwyższy autorytet uznawali Biblię, której każdy fragment traktowali dosłownie, nie zwracając uwagi na charakter metaforyczny wielu tekstów…”

 

Nie ma jak czarno-biały dualizm. Uznajesz autorytet Pisma Świętego = jesteś protestantem, to przecież oczywistość nr 1. A nr 2 to fakt, że tradycjonaliści zawsze nie zwracają uwagi faktu na metaforyczność danego tekstu. Przy czym dzięki Bogu ojciec jezuita zauważa, że są jeszcze niemetaforyczne teksty. Np. Dekalog zdaje się być całkiem niemetaforyczny. Wskazanie, by mowa chrześcijanina była prosta, także zawiera w sobie mało poetyckich środków wyrazu. Szkoda, że nie pociągnięto tego wątku dalej, być może byłaby szansa na znalezienie punktu stycznego. Ale jak zwykle skończyło się na „przyłóż obuchem, odskocz, czekaj, aż druga strona się zdenerwuje”.

 

Niestety, ale dobremu wychowaniu musi ustąpić faktografia: Czy ojciec jezuita jest po prostu jakimś niemiłym wobec tradycjonalistów trollem? Dlaczego swój tekst oparł na pustosłowiu, nie podawał przykładów ani cytatów? Dlaczego oskarża tradycjonalistów o protestanckie sola scriptura, nie podając żadnych dowodów ponad to, że w przeciwieństwie do moderacjonistów i progresywistów, tradycjonaliści potrafią Pismo Św., wypowiedzi Ojców Kościoła czy encykliki cytować? Takie to straszne? Straszenie Słowem Bożym? Co mamy cytować? Może tak jak na ostatnim moim NOM, kiedy na kazaniu ojciec dominikanin cytował Paolo Coehlo? O to chodzi?

 

Stąd autorytarne twierdzenia o rzekomym zerwaniu Soboru Watykańskiego II z tradycją…”

 

Przepraszam, ale czy ojciec jezuita do jednego worka wrzucił tradycjonalistów, członków Bractwa Św. Piusa X, sedeprywacjonistów i sedewakantystów? Nie każdy tradycjonalista jest poza Kościołem inputującym SV II „zerwanie łączności” z tradycją – np. moja skromna osoba. Zwłaszcza, że był to „sobór pastoralny”. Tu chodzi o to, o czym pisał Papież Benedykt XVI, czyli o niewłaściwych interpretacjach nauk soborowych, jak chociażby fałszywie pojmowany ekumenizm (np. w wersji mówiącej, że inne religie mogą prowadzić do Prawdy). Nie brakuje przecież takich katolików, którzy z nauczania SV II zrobili jakieś „nowe otwarcie”, którzy przeciwstawili „kościół posoborowy” jakiemuś wyimaginowanemu „poprzedniemu, przedsoborowemu”? A założyciele neokatechumenatu, którzy wedle książki x. prof. Poradowskiego uznali, że nie było kościoła między soborem nicejskim a SV II? Czemu ciągle na celowniku są ci „źli tradycjonaliści”, a nie ci, co wypaczają wiarę w ten sposób? Jakby wrogiem „moderacjonistów” byli ci, co chcą być zasadniczy i pryncypialni.

 

„…czy obciążanie Soboru odpowiedzialnością za sekularyzację społeczeństwa (choć np. Kościół Prawosławny w Grecji nie miał Soboru, a uległ takim samym procesom sekularyzacji).”

 

Na pewno interpretatorzy SV II dołożył cegiełkę do sekularyzacji (nie sam SV II), tworząc „płynną rzeczywistość” między Kościołem a resztą świata. Teoretycznie miało to służyć „wyjściu ku światu” i łatwiejszej asymilacji tych, co kiedyś od KK odeszli. Okazało się, że ruch na tej drodze może być dwustronny. Po co komu Kościół Katolicki, skoro część jego katechetów mówi o tym, że wszystkie religie są tak samo dobre, albo że w każdej można znaleźć Prawdę? Przecież to jak zapraszanie w swoim sklepie do zakupów u konkurencji. A „tradycjonalistom” nie chodzi o nic innego, jak o zaprzestanie tego wypychania ludzi w objęcia „konkurentów”. Brzmi to trochę świecko, pachnie językiem handlowym, nie da się bardziej obrazowo opisać cegiełki, jaką dołożyli do sekularyzacji moderniści.

 

Jeśli czyjś tekst ma sto punktów, 99 jest poprawnych, ale jeden z nich można interpretować dwuznacznie, to fundamentalista skupi się na tym jednym, na tej dwuznaczności i przypisze autorowi intencje, które tamtemu przez myśl nie przeszły.“


Jeśli katolik powie, że zgadza się z nauczaniem KK, ale nie pasuje mu dogmat trójistotowości Boga, to czy wtedy ojciec jezuita będzie się zastanawiał tylko nad intencjami, czy także nad konsekwencjami takiego poglądu dla Wiary? I po raz kolejny: Ojciec opisuje coś, na co nie ma przykładu, a jednocześnie określa to manipulacją. Zamiast konkretnych kwestii: Ogólniki, pałki, którymi można obić tych wstrętnych tradycjonalistów.

 

W Ewangelii to przypadek faryzeuszy…“

 

Argumentum ad pharisaeram to taka katolicka wersja prawa Godwina. Prawo Godwina mówi, że wraz z czasem trwania dyskusji prawdopodobieństwo użycia odniesienia do Adolfa Hitlera, III Rzeszy czy nazizmu zbliża się do 1. W przypadku dyskusji pomiędzy katolikami bardzo podobnie sprawa ma się z porównaniami do protestantów, faryzeuszy czy fundamentalistów. Nie ma to nic wspólnego z merytoryczną dyskusją, jest to użycie porównania, którym swoim emocjonalnym wydźwiękiem ma położyć „dyskutanta” na kolana. Przecież jaki katolik chciałby być protestantem czy co gorsza faryzeuszem.

 

Tradycjonaliści są jednym z wyzwań dla Kościoła, gdyż przyciągają uwagę niektórych młodych ludzi, ukierunkowując ich krytycyzm nie na świat, ale na własny Kościół. Młodość jest radykalna, chce jednoznacznych odpowiedzi, jasnej identyfikacji, zaangażowania w słuszną sprawę.“

 

Wyzwaniem nie jest zatem galopująca liczba aborcji, sekularyzacja społeczeństwa, liczba nadużyć kleru, która odbiera Kościołowi autorytet w społeczeństwie – nie, wyzwaniem są „tradycjonaliści“, bo „przyciągają młodych“. Pierwszy raz widzę, by mieć za złe komuś to, że przyciąga do Kościoła młodych ludzi. I że robi to metodami „jasnej identyfikacji”. Zamiast pochwalić ojciec jezuita klasyfikuje to jako WYZWANIE. Czarna rozpacz. Lepiej, żeby młodzi ludzie nie przychodzili do Kościoła przyciągani pryncypialnością? Lepiej, żeby w ogóle nie przychodzili, bo postawa „umiarkowanych” ich nie interesuje, a „progresywistów” raczej bawi (bo w zasadzie przyznaje im rację w ich byciu poza KK)? NIE ROZUMIEM.


„Kościół zawsze potrzebuje świętych kapłanów, którzy ani nie wpadną w rutynę, ani nie będą przesłaniać Chrystusa teatralnym pozerstwem.”


Proponuję zacząć od brata o. Kramera SJ. Tego od cytatu, że „Jezus jest zajebisty“. Zdaje się, że na przekonywaniu o. Kramera straci ojciec więcej czasu niż na swój napisany po najmniejszej linii oporu artykuł.
 

Tradycjonaliści być może są samozwańczymi strażnikami Prawdy – a być może natchnął ich do tego sam Duch Święty. Czas pokaże, kto miał rację. Tak, jak sekty starokatolickie po początkowej ortodoksji stoczyły się w typowo luterańską breję, tak być może kiedyś tradycjonaliści stoczą się w jakiś jansenizm czy pelagianizm bis. Na pewno jednak dzisiaj to tzw. „moderniści”, piewcy umiarkowania i „rozumienia świata”, pomylili priorytety. Kościół Katolicki ma tysiąc bardziej palących problemów, niż takie bractwo św. Piusa X (do którego zapewne głównie ten tekst został skierowany). Na pewno KK ma setkę problemów bardziej palących niż rosnący fanatyzm tych, co w KK pozostali (jeśli w ogóle uznać to za problem). Tracenie czasu (swojego i cudzego) na tak wysoce niemerytoryczne, erystyczne, ogólnikowe dyskusje z używaniem niedookreślonych i niejasnych pojęć, braku skupienia się na konkretnych nadużyciach i wykroczeniach, to jest pomylenie priorytetów. Nikt nie przeszkadza „modernistom” nawracać dusze, ci źli tradycjonaliści także – chociaż od pół wieku w Europie to ci drudzy mają lepsze wyniki.


Kamil Kisiel

 

Kategoria: Kamil Kisiel, Religia

Komentarze (5)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. magdalena zietek pisze:

    Może autor tego tekstu jest współpracownikiem Centrum Badań nad Uprzedzeniami :)

    "Centrum Badań nad Uprzedzeniami jest interdyscyplinarną jednostką Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, skupiającą psychologów społecznych i socjologów zainteresowanych problematyką stereotypów, uprzedzeń, rasizmu, dyskryminacji i innymi zagadnieniami z obszaru stosunków międzygrupowych."

    http://cbu.psychologia.pl/old/index.php

  2. probaton pisze:

    Inteligentni ludzi omijają Kościół – dziękuję bardzo za ocenę mojej inteligencji, Drogi Inteligentny Autorze! :-)

  3. gregorio888 pisze:

    Kompletnie nie rozumiem argumentów tego tekstu: z jednej strony autor przywołuje do jakich SW2 doprowadził wypaczeń w czasie liturgii a z drigiej strony zapomina, że wypaczenia dotykają każdej rzeczywitości liturgicznej i nie brakowało jej również podczas sprawowania mszy trydenckiej. Cała polemika jest więc pustosłowiem, bo nie odwołuje się do konkretnych punktów SW2, tylko wybiera sobie użyteczne kwiatki z rzeczywistoci Kościelnej – nie mających żadnego związku z regułami liturgicznymi jakie narzucil SW2 (bo gdzie niby SW2 zezwala na robienie z litugii dyskoteki jak to sugerują fałszywie tradsi?). Niech sobie autor wyobrazi, że każdą liturgie można spaprać i okazać w ten sposób nieposłuszeństwo władzom kościelnym  Druga kwestia dotyka symboliki: przecież kwestię symboliki można wyrażać na nieskończenie wiele sposbów bedąc przy tym zgodnym z duchem objawienia, a więc nie rozumiem tego twardogłowego uparcia jakoby ksiądz odwrócony tyłem wyrażał najgłebszą esencje symboliki liturgicznej. Toż to kwestie subiektywnych odczuć i nikt o zdrowych zmysłach nie będzie dowodził jedynej słusznej estetyki symboliczno-liturgicznej. (takie przywiązanie do jedynych stosownych schematów liturgicznych nazywa sie chyba faryzeizmem, czyż nie?)… Trzecia kwestia:  jeżeli tradsi są tacy konserwatywni to wychodzi na to, że są oni bardziej konsewatywni niźl pierwsi Ojcowie Apostolscy, którzy pierwsze liturgie sprawowali na sposób obrazoburczej didache. Dlaczego okres trydentu ma być tym jedynym i zarazem najbardziej słusznym punktem odniesienia się chrześcijaństwa a nie np. okres przywoływany w didache? Czy zamrażanie całego chrześcijaństwa w tych niespokojnych wtedy dla katolicyzmu wiekach – nie jest przypadkiem hodowaniem kolejnego bożka, który ma wywyższyć formę trydentu dla samej formy? Po czwarte: większość tradsów idzie znacznie dalej niż temat liturgii i przenosi to np. na cała filozfie chrzescijanską. Czesto prowadzi to do absurdów w momencie, gdy tomizm staje się jedyną drogą na filozficznie wyrażenie chrzescijanstwa. To nic, że wiele z tez św Tomasza uległy przedawnieniu lub opierały się na błednych przesłankach korzystających z wiedzy empirycznej tamtych czasów – oczywiście dla zasady trzeba mrozić, bo sentymentu nigdy za mało. I tym nieoptymistycznym akcencentem chciałbym skończyć podsumowując tradsizm jako rodzaj trydenckiego sentymentu a nie głębszego zrozumienia dla natury Kościoła która zgodnie z ewangelicznym ,,nie wszystko jeszcze znieść możecie, ale przyjdzie Duch Prawdy który wam to objawi" musi się nieustannie rozwijać będąc niezmiennie umocowanym do jednego punktu odniesienia jakim jest objawienie a nie żaden trydent jak sobie to wymarzyli tradsi. 

  4. Kamil Kisiel pisze:

    @ Panie gregorio888
    1) Co to za pseudonim.
    2) Tekst – ani respondenta, ani respondowanego, nie dotyczył samego SV II
    3) Na dotychczasowych tridentinach nie doświadczyłem nadużyć liturgicznych, a uczęszczałem mniej więcej po równo z NOM-em. Tutaj: Co druga msza to jakiś odpał. Taka jest rzeczywistość. Naturalnie wyobrażam sobie, że przy VOM był 1-2% Mszy "spapranych", ale na pewno nie sięgało to takiej częstotliwości jak dzisiaj. 
    4) Nigdzie w tekście nie ma zawartej tezy, że NOM nie może być godnie odprawiony. 
    5) Nigdzie w tekście nie ma zawartej tezy, jakoby "trydent" to była jedyna "opcja". Rytów wspaniałych jest w KK sporo: ambrozjański, chaldejski, unicki, ormiański. To Pan zawęża sprawę do NOM i VOM.
    6) To, że część tradsów (związana z FSSPX) stanowi pewien problem ze swoim uporem (i nie tylko), pokazuje moim zdaniem porażkę ekumenizmu, który jak widać na własnym podwórku nie może sobie poradzić. Mniejsza o to: Moim zdaniem, w KK jest tysiąc bardziej palących problemów. Gdyby ich nie było, to i tradsi mieliby mniej do "gadania". Tak nie jest, bo problemy się nasilają. Moderniści są na musiku.
    7) Nie wiem, o co chodzi z tym tomizmem i czemu ma on służyć w dyskusji. Jakkolwiek: Podejście arystotelesowskie św. Tomasza z Akwinu, w przeciwieństwie do podejścia platonicznego, umożliwia reformułowanie tych rzeczy, które "się przeżyły". Nie widzę problemu w tym, że część tez św. Tomasza się zdezaktualizowało. Co się liczy, to jego nieśmiertelna filozofia i metodologia, które się jeszcze póki co naszym zdaniem nie przeżyły. 

  5. Boban pisze:

    Nie ma większej albo mniejszej linii. Końcowa część przedostatniego akapitu powinna brzmieć: "…po linii najmniejszego oporu…"

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *