Matuszewski: Prezydent – ale czyj?
Wybory na urząd prezydenta Francji są zatem za nami. Mam wrażenie, że ich rezultat nie przyniósł zaskoczenia. W moim przypadku – proszę wybaczyć wtręt osobisty – pogłębił on natomiast poczucie beznadziei w odniesieniu do sytuacji panującej obecnie w kraju, który dawniej określano mianem najstarszej córy Kościoła.
Co do samego wyniku: Marie Le Pen zdobyła w trakcie tych wyborów bardzo wysokie poparcie w turze pierwszej, ale potem różnica między nią a wybranym wczoraj prezydentem – elektem wyniosła 66.1% do 33.9%. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że po raz kolejny siły faktycznie rządzące Francją – a zatem kliki masońskie i bankierskie, pozwoliły zajść kandydatce Frontu Narodowego tak daleko tylko po to, by potem użyć jej jako "faszystowskiego i ksenofobicznego" straszaka, który po pierwsze w sposób skuteczny odwrócił uwagę od problemu muzułmańskiego, ponadto zaś – w zestawieniu z "fajnym kandydatem fajnych Francuzów i fajnych Europejczyków" (jak określił Macrona Michał Wałach na łamach portalu PCh24.pl), na zasadzie kontrastu, przyniósł ostatniemu z wymienionych miażdżące zwycięstwo. Jest truizmem stwierdzenie, że oznacza ono dalszą kontynuację polityki gospodarczej i społecznej degeneracji nie tylko Francji, ale również kontynentu.
Chcąc zrozumieć mechanizm wyboru nowego prezydenta, warto przypomnieć kilka faktów z jego biografii. Jest on bowiem człowiekiem z nikąd. W bardzo młodym wieku, zaraz po studiach filozoficznych i politologicznych, otrzymał on wysokie stanowisko rządowe w sektorze finansów: został członkiem korpusu inspektorów finansowych w ramach Inspection générale des finances, państwowej służby zajmującej się audytem i kontroli (powiedzmy wprost: bez jakiegokolwiek doświadczenia i wykształcenia w tym zakresie). W 2007 piastował funkcję zastępcy referenta komisji kierowanej przez Jacques’a Attali i zajmującej się kwestią wzrostu gospodarczego Francji, a dosłownie chwilę później (w roku 2008) przeszedł do pracy w bankowości inwestycyjnej w Rotschild & Cie Banque. Pozostał tam do roku 2012, a zajmował się m.in. zakupem przez szwajcarskie przedsiębiorstwo Nestlé filii koncernu Pfizer o wartości ponad 9 miliardów Euro. Podobno stał się w tamtym czasie znany m. in. z tego, że trzeba mu było tłumaczyć i wyjaśniać podstawowe pojęcia oraz akronimy z dziedziny finansów… W latach 2012 – 2014 pełnił funkcję zastępcy sekretarza generalnego Pałacu Elizejskiego, a w 2014 objął stanowisko ministra gospodarki, przemysłu i cyfryzacji w rządzie Manuela Vallsa. W roku 2016 odszedł i założył (bez żadnego zaplecza i doświadczenia) własną formację polityczną. Niemal natychmiast wziął też udział w wyścigu o fotel prezydenta Republiki.
Warto nadmienić, że w ramach swojego programu Macron obiecywał wszystko dla wszystkich: prawicy mówił o zastąpieniu nacjonalizmu przez patriotyzm, w tym samym czasie starając się jednak przypodobać muzułmanom, obiecując wpuszczenie do Francji kolejnych fal uchodźców (jego zdaniem ma to mieć bardzo dobry wpływ na stan francuskiej gospodarki), a także snując plany kulturowej integracji Francji z północną Afryką. I tak dalej…
Każdy, kto zna realia francuskiej polityki, rozumie, że ta z pozoru dziwna droga kariery nabiera sensu dopiero w zestawieniu z wpływami, które sterują tamtejszym życiem publicznym zza kulis. Nazwisko takie, jak Rotschild, nie może tu nie przykuć uwagi. Macron to przy tym także były członek Partii Socjalistycznej. Wagę tego faktu ilustruje opinia, którą zamieścił na swoich łamach dziennik Le Monde z 13 sierpnia 1981. W artykule “Wielki Wschód Francji a lewica” czytamy tam, że partia socjalistyczna była “głęboko przeniknięta duchem masońskim”. Przenikanie to wynika “z oddziaływania intelektualnego i moralnego, które uformowało mentalność aż do tego stopnia podatną na osmozę, iż nie umielibyśmy dziś powiedzieć dokładnie, kto komu udzielił władzy: partia socjalistyczna Wielkiemu Wschodowi Francji, czy przeciwnie”. I tak dalej.
Mówiąc wprost: Macron to człowiek bez kręgosłupa, ale posłuszny tym, którym zawdzięcza wszystko, co osiągnął i konsekwentnie realizujący zadanie, jakie mu wyznaczono. Bez tych, którzy za nim stoją, będzie nikim, zatem łatwo nim sterować. Jakże symboliczne jest w tym kontekście poprzedzenie jego dzisiejszego wystąpienia nie hymnem Republiki, a "Odą do radości". Tego, co ona symbolizuje, nie muszę rzecz jasna tłumaczyć.
Ma rację Nigel Farage, kiedy mówi, że jest to "jedno wielkie oszustwo, usankcjonowane w głosowaniu". Warto to zdanie podkreślić – głosowanie pełni tu bowiem rolę formalności służącej zatwierdzeniu woli tych, którzy rządzą realnie. Wiadomym jest, że wszystkie te siły, które kreują współczesną rzeczywistość polityczną, nie mogą istnieć bez demokracji. Bez niej będą martwe. Potrzebują jej z uwagi na anonimowość jaką zapewnia, a także łatwość manipulacji, której poddawane są bezrozumne masy, ogłupiane zresztą coraz bardziej. Niestety siły te są obecnie nie do pokonania przez realną prawicę. Skupiły w swoim ręku wszystkie atuty: od wpływu na media, przez nieograniczone niemal środki finansowe, aż po wpływy polityczne. Dzięki temu są w stanie zaprogramować każde wybory i każdy proces ekonomiczny.
Zakończone właśnie wybory we Francji stanowią tu znakomite studium przypadku.
Na zakończenie, w charakterze podsumowania, przypomnijmy słowa, jakie w roku 1979 wypowiedział były wielki mistrz Wielkiego Wschodu Francji, Michel Baroin: “Godzina masonerii wybiła. Mamy w naszych lożach wszystko, czego potrzeba: ludzi i metody”. Wszystko wskazuje na to, że od maja 2017 – także kolejnego prezydenta Republiki Francuskiej.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka, Publicystyka
Dla mnie wybór Emmanuela Macrona na prezydenta Republiki Francuskiej, to spektakularne zwycięstwo demokracji. Pokazuje on jak w soczewce czym jest ten ustrój. Oto bowiem mieszkańcy słodkiej Francji, tak rekordowo nisko oceniający ustępującego prezydenta Franciszka Hollanda, wybrali w osobie Macrona kontynuację jego rządów… Co więcej w kluczowych dziedzinach dla upadku tego, mimo wszystko pięknego, kraju nowo wybrany prezydent gwarantuje chyba jeszcze większą determinację.