Matuszewski: Po zaprzysiężeniu Prezydenta RP, p. Karola Nawrockiego
Zacznę od końca. Tzn. od końca wygłoszonego po zaprzysiężeniu nowego prezydenta Najjaśniejszej RP orędzia, które p. Karol Nawrocki zechciał zwieńczyć następującymi słowami: Niech Bóg błogosławi Polsce! I pięknie, bo opieka Opatrzności jest w naszym, tyleż niezłomnym, co steranym dziejowymi zawieruchami, kraju, bardzo potrzebna. Cieszy zatem, że głowa Państwa w trakcie kolejnej odsłony populistyczno-plemiennej wojenki uczyniła przynajmniej tyle.
Niestety, monarchista – całym swoim politycznym jestestwem zakorzeniony w przekazywanej przez stulecia Tradycji, nie może nie dostrzec, że to prezydenckie zawołanie jest zaledwie przejawem impulsu chwili. Kolejną kolorową kokardką, rzuconą masom, by mogły z zadowoleniem zaklaskać. Brak tu realnej głębi, a prośba, by Bóg w swojej łasce zechciał błogosławić Państwo, to w kontekście wygłoszonego dziś orędzia zaledwie ozdobnik, przytłoczony zresztą ciężarem poprzedzającej go, a powtórzonej wielokroć, najgorszej z politycznych herezji: inwokacji do innego bóstwa, dla demokraty najważniejszego i najwyższego w hierarchii pojęciowego bezładu i bezkształtu, poza którym nie umie on istnieć: owego wszechwładnego, bezcielesnego i bezmyślnego Demosu, zwanego tu dla zmylenia przeciwnika – Narodem.
P. Nawrocki nie pozostawia miejsca na wątpliwości. Swoje przemówienie zaczyna od tyleż wiernopoddańczego, co jasnego w swojej wymowie stwierdzenia, że Władzę zwierzchnią w Rzeczypospolitej sprawuje naród. To wybór (…) narodu postawił mnie dziś przed Państwem – dodaje. Prezydent nie omieszkał też wyrazić dumy w związku z owym silnym głosem suwerena, (…) objawionym w tym demokratycznym akcie wyborczym w związku ze świętem naszej demokracji 1 czerwca.
Demokrata postawionego tu zarzutu nie zrozumie. Dla monarchisty ma on jednak znaczenie zasadnicze, gdyż wywiedzenie źródeł władzy nie od Stwórcy Wszechrzeczy, który w swojej łasce użyczył jej panującym dla wypełnienia Jego woli, lecz z kaprysu motłochu, nie pozwala żywić jakiejkolwiek nadziej na realne uzdrowienie życia państwowego. Owszem, p. Nawrocki raczył nawet wspomnieć o zmianie konstytucji, jeżeli jednak nawet do niej dojdzie (w co pozwalam sobie wątpić zważywszy na niezbędną po temu większość parlamentarną) będzie to w dalszym ciągu kolejne wcielenie demokratycznej utopii, czy też, jak wolimy: politycznej herezji, nie zaś realna zmiana porządku społecznego i politycznego, polegająca na powrocie do niezmiennego fundamentu, na jakim winny one być oparte i wywiedzeniu zeń zdrowej struktury państwa.
Papież Pius X uczy, że jeśli lud pozostaje dysponentem zwierzchności, to czym wówczas staje się władza? Cieniem i mitem. I dokładnie tym jest władza przekazana wczoraj na ręce p. Nawrockiego.
Nie rozumiem w związku z tym wpisów niektórych komentatorów naszego życia publicznego, zgodnie z którym przysługuje mu (nawet, jeżeli tylko symbolicznie) tytuł interreksa, lub że sprawuje on władzę na zasadzie jakiegoś depozytu, który w odpowiednim momencie wróci w ręce Króla. Ktoś (czy będzie to prezydent, czy też którykolwiek członek rządu), kto nie uznaje jedynego źródła władzy, jakim jest Boża łaska i nie dostrzega nierozerwalnego związku pomiędzy sacrum, a Tronem, dalej: kto nie rozumie nałożonych nań przez Boga obowiązków, za swojego suwerena uważa natomiast bezmyślny motłoch – człowiek taki nie jest, bo być nim nie może, depozytariuszem władzy z Prawa, które wyrasta z prawa naturalnego, ustalonego w Niebie, nie zaś na tym padole grzechu.
Życzę Prezydentowi RP jak najlepiej. Nie ma dla mnie znaczenia zestaw pięknie brzmiących obietnic, które powtórzył podczas swojego orędzia – a to ze względu na to, że polski porządek polityczny ułożono tak, że rząd i parlament nie są w stanie skutecznie wprowadzić w życie żadnej ustawy bez podpisu prezydenta, a prezydent nie może zrobić w zasadzie nic poza zgłaszaniem projektów ustaw – w sytuacji obecnej czeka nas zatem najpewniej kolejna odsłona plemiennej awantury, nie zaś budowa i rozwój. Żywię wszakże nadzieję, że na tyle, na ile będzie to możliwe, p. Nawrocki zechce bronić pryncypiów chrześcijańskiego życia politycznego i zatrzyma pochód tęczowo-czerwonej barbarii w polskiej oświacie i życiu społecznym choć na kilka cali.
Jako monarchiści, obserwujemy kolejną odsłonę tego teatru kukieł z oddalenia. Nie chcemy mieć z nim nic wspólnego, zamiast tego za znacznie bardziej zasadne i potrzebną uznajemy natomiast modlitwę o powrót Króla. Nasza nadzieja na Restaurację nie słabnie przy tym ani na jotę, gdyż wyrasta ona z pewności opartej na przedwiecznym i niezmiennym źródle władzy, z którego w momencie Bożą wolą wyznaczonym, spłynie znów łaska i wskaże Pomazańca, który godzien będzie na nowo wznieść zapomniane dziś sztandary. To jedyny wybór, w jaki wierzę.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Polityka, Publicystyka