Matuszewski: Po synodzie
Wynik jego obrad, zresztą podobnie, jak ich przebieg, zasmuca z co najmniej dwóch powodów.
Po pierwsze: stajemy się świadkami procedowania wiary w sposób dotąd niesłychany. Oto na naszych oczach wiara i doktryna zostają zdemokratyzowane. O tym, co słuszne, decyduje nie tyle zgodność z Prawdą i Tradycją, ale dyskusja "za" i "przeciw", a następnie głosowanie. Mam wrażenie, że jest to otwarcie bram Winnicy Pańskiej na swąd siarki znacznie szerzej, aniżeli wskazuje na to dokument końcowy obrad. Przy utrzymaniu obecnego sposobu procedowania do liberalizacji nauczania wystarczy bowiem zwykła większość odpowiedno nastawionych kardynałów (co można uzyskać bardzo łatwo dokonując odpowiednich nominacji). Tym sposobem za lat 10 lub 20 możliwe będzie przegłosowanie prawie wszystkiego.
Po drugie: sam dokument końcowy w dwóch ostatnich, jakże kontrowersyjnych, punktach, nie mówi niczego wprost. Stanowi natomiast zawoalowane zaproszenie do liberalizacji nauczania w poczuciu fałszywego miłosierdzia dla osób rozwiedzionych oraz pozostających w nowych związkach. Spójrzmy chociażby na punkt 85:
"Święty Jan Paweł II zaproponował kompleksowe kryterium, która pozostaje podstawą do oceny tych sytuacji: „Niech wiedzą duszpasterze, że dla miłości prawdy mają obowiązek właściwego rozeznania sytuacji. Zachodzi bowiem różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanonicznie małżeństwo. Są wreszcie tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne”(Familiaris consortio, 84). Zatem zadaniem kapłanów jest towarzyszenie osobom zainteresowanym na drodze rozeznania, zgodnie z nauczaniem Kościoła i wytycznymi biskupa. W tym procesie przydatne będzie dokonanie rachunku sumienia, przez chwile refleksji i skruchy".
Prawda jest tu rozmyta w sposób niebywały. Skądinąd wiadomo zresztą, że w kościołach niemieckim czy austriackim praktyka znacznie wyprzedziła dyskusję synodalną, zatem można żywić obawę, że postawienie sprawy takie, jakiego dokonał Synod, stanowi w rzeczy samej faktyczne wskazanie ścieżki umożliwiającej obejście doktryny – lub co najmniej milczące na to przyzwolenie. Dwa ostatnie zdania przytoczonego fragmentu oznaczają w praktyce tyle, że w przedmiotowej sprawie biskupi nie muszą odtąd pytać o zdanie Stolicy Apostolskiej, a o stopniu liberalizacji naczania w sprawie komunii dla osób rozwiedzionych będą decydować samodzielnie.
Wszystko to, co ostatnio obserwowaliśmy, należy przy tym interpretować w oparciu o szerszy kontekst historyczny. Sobór Watykański II dokonał wyłomu nie tylko w zakresie doktryny, ale również w sposobie rozumienia i interpretowania wiary. W centrum refleksji, zamiast Boga, stawia się teraz człowieka. Widać to było zwłaszcza za pontyfikatu Jana Pawła II, który przy każdej okazji powtarzał myśl przewodnią Soboru, że to właśnie "człowiek jest drogą Kościoła". Nie krzyż, lecz człowiek. Nie Bóg i jego Ofiara, lecz grzesznik, za którego tej ofiary dokonano. To, co widzieliśmy na zakończonym właśnie synodzie, jest tragicznym skutkiem tego filozoficznego i teologicznego wypaczenia. Jeżeli to człowiek jest drogą Kościoła, to znaczy, że Kościół ma mu służyć tak, jak człowiek sobie tego życzy. I to właśnie czyniło wielu Ojców synodalnych posuwając się nawet do wspierania sprzecznych z Magisterium poglądów "graniem" na emocjach. Jak wówczas, gdy przed oczyma zgromadzonych postawiono dziecko, które w chwili swojej pierwszej komunii oddało Hostię rozwiedzionym rodzicom – popełniając tym samym potrójny grzech i potrójne bluźnierstwo.
Dla wielu Ojców Synodalnych historia Kościoła rozpoczęła się nie 2000 lat temu, lecz w połowie XX wieku. Jest to wrażenie słuszne, jak bowiem zauważał m. in. abp Lefebvre: na Soborze Watykańskim II założono nowy Kościół. Obecny Synod był po prostu jego kolejną odsłoną.
Mam wrażenie, że w tej sytuacji optymizm Arcybiskupa Hosera, który stwiedził, że doktrynę udało się obronić, jest nieco przedwczesny. Istotnie – formalnie jej nie zmieniono, ale z pewnością wskazano wygodne boczne furtki. Co więcej – nie należy sądzić, że to ostatnia taka próba.
Tak czy inaczej, jak ujął to w swoim wpisie na Facebooku p. Arkadiusz Robaczewski: "Pan Jezus przegłosowany 1 głosem"…
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Publicystyka, Religia, Wiara