Mam Karmel w ulubionych
Znalazłam go przez wyszukiwarkę. Miałam dość tekstów religijnych z gatunku „What Jesus Would Do”. Przypomniałam sobie o prostej i mądrej św. Teresce. I tak weszłam na Karmel.pl.
Tam rzeczywiście znalazłam Myśli św. Teresy na Każdy Dzień, a potem też Karmelitański Codziennik. To był rok 2007, początek. Karmel był rzeczywiście inny niż reszta świata. Poważny i bardzo konkretny. Wskazujący, jak twardo stąpać po ziemi, każdego dnia z osobna. Bardzo przypadła mi też do gustu grafika strony, dyskretna i przyjazna dla oka. Odtąd to od Tereski i Codziennika rozpoczynałam swój dzień pracy.
„I niech się świat zawali”
Spodobało mi się to, że pisarze Karmelu zalecają używanie rozumu i wyrabianie w sobie silnej woli, a nie „wczuwanie się” i analizowanie, „co Pan Bóg ma na myśli”. Kwintesencją tego dla mnie stały się słowa z Codziennika: „Sądzę, że wszystko od tego zależy, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie staną u celu. Niech przyjdzie, co chce, niech boli, jak chce, niech szemrze, kto chce, niech własna nieudolność stęka i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszystkiego, niech i cały świat się zwali z groźbami” (święta Teresa od Jezusa). Powiedziane bez lukru, jak gdyby do kogoś, kto idzie na górski szczyt i jęczy, że już nie daje rady. Znam to! Góry są częścią mnie. Również w mojej pracy muszę być systematyczna, cierpliwa i uparta.
Karmel był właściwie także w naszej rodzinie. Szkaplerze wisiały nad łóżkami dziadka i babci, na przedwojennych gobelinach ze Lwowa. Wystrzępione i wyblakłe. Zmarli oboje jednego lata, pod swoimi szkaplerzami. Długo myliłam szkaplerz z ryngrafem. Dopiero po latach miałam dostać od znajomego „Dar mojej Matki” i wtedy ostatecznie odróżniłam od siebie te dwa emblematy.
A na razie czytałam i myślałam. I wtedy natknęłam się na Czerną.
Czerna, czyli Karmel namalowany
Treścią Karmelu są pisma. Ale Czerna w moich oczach jest okładką dla nich. Starzy bywalcy potwierdzają, że to miejsce ma swój klimat.
W 2008 roku zabrali mnie tam przyjaciele, którzy mieszkają niedaleko i zaglądają tam od czasu do czasu. To była niedzielna, rodzinna wycieczka. Utrafiliśmy w dzień, bo choć październik zapowiadał się zimny, tego dnia było ciepło i wiał halny. Niebo miało odcień kobaltu i od kolorów kręciło mi się w głowie. Wiał halny, więc liście leciały jak deszcz. W tym deszczu krążyły tłumy turystów, między gadającymi turystami przesuwały się wolno karmelitanki, a powyżej weseli nowożeńcy robili sobie pamiątkowe zdjęcie pod napisem „droga krzyżowa”. Zderzenie się dwóch światów, nie tylko w Internecie.
Obiecałam sobie, że tu wrócę i tym razem bez pośpiechu.
Spowiednik zdalnie sterowany
Do Czernej wróciłam w listopadzie 2012. Pewnego słonecznego dnia, gdy na południu majaczyły Tatry. Tym razem wokół klasztoru i w lesie było pusto i cicho. Słyszałam tylko szelest własnych kroków i pogwizdywanie wiatru. Raz zza drzewa wysunęła się karmelitanka – staruszka z koszykiem w ręku. Popatrzyła na mnie jak leśny ptak z gałęzi i zaraz znikła w dole ścieżki. Za chwilę, tak jak to zaobserwowałam w 2008, karmelitańska codzienność spotkała się z nowoczesnością: pod kościołem spotkałam zdalnie sterowanego spowiednika. Ojciec ściskał w dłoni dzwonek, który alarmuje go, kiedy penitent przyciska specjalny klawisz znajdujący się koło konfesjonału. Wyznał z żalem, że praktyczny wynalazek nie daje szansy na spokój. Stwierdziłam, że najwyraźniej dopadła go udręka posiadacza komórki! Zadowolona, że to nie mnie telefon wyje w kieszeni, zeszłam na szosę, do przystanku busa.
Po 12 godzinach włóczykijowania wróciłam do Krakowa. Nocowałam wtedy w klasztorze karmelitanek misjonarek (a jakże). W drzwiach spotkałam siostrę Lidię. – Mówisz, że podoba ci się nasz Karmel? – zapytała. – Tak, mam waszą stronę w ulubionych – odpaliłam. I na te słowa sama wybuchłam śmiechem.
Aleksandra Solarewicz
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Religia, Wiara