Koniewicz: Wybieram bojkot – z Sz. P. Karolem Kilijankiem polemika
Wybory już za nami, a p. Nawrocki został ich zwycięzcą nawet bez mojego głosu – cóż, widocznie nie miał on jednak większego znaczenia. Wracając jednak do sedna, Szanowny Czytelnik z pierwszego zdania jasno wywnioskuje, że, tak samo jak w pierwszej turze, nie udałem się do urny w drugiej. Rzec można, że już po wyborach i temat nie ma większego znaczenia – jednakowoż już za dwa lata czeka nas powtórka z wydarzeń, tym razem w formacie parlamentarnym. Głębsze pochylenie się nad tegorocznymi wyborami może stanowić odpowiedź na pytanie co robić w analogicznych sytuacjach, w kolejnych wyborach, które, niestety, najpewniej się odbędą. Osoby kandydatów Nawrockiego i Trzaskowskiego staną się w naszych textach symbolami dwóch stronnictw – niekoniecznie rzeczywiście od siebie odmiennych, ale co najmniej na to pozujących.
Moją ulubioną utopią jest ogród Eden – żadne Thule czy Eldorado nie dorastają do poziomu życia w tym biblijnym raju. Warunki w nim panujące były idealne dla człowieka – pod niego dostosowane. Nie musiał on pracować, by zdobyć pożywienie, obce były mu smutki i choroby, a w jego sercu panowała wieczna radość z bliskości z Bogiem. O ile więc mieszkańcy Thule zmuszeni byli popełniać samobójstwo, gdy tylko znudziło im się beztroskie życie, o tyle człowiekowi radość nie ustępowała niczemu w perspektywie wieczności. Podobnie jest w niebie – tyle, że dla samej duszy, gdyż nie udajemy się tam razem z ciałem. Brak cielesnych przyjemności, jak na przykład piękna przyrody, chłodu wody czy smaku owoców w niczym nie przeszkadza w napełnieniu wiernych dusz wieczną szczęśliwością. Patrząc przez pryzmat ziemski, pryzmat ciała – wydaje się to być niemożliwe. Nawet jeśli radość bez tego wszystkiego, co znamy na Ziemi, jest możliwa, o tyle kiedyś musi przyjść dekadencka wszechnuda, która trawiła dawne pokolenia arystokratów i inteligentów, uwypuklona w dziełach Witkacego. Możliwość wiecznego szczęścia jest dla nas przysłonięta przez konsekwencje grzechu pierworodnego – to przezeń ciało ludzkie zaczęło się degradować i ciągnąć klejnot stworzenia ku złu, które jest defektem na dobru. To on jest początkiem wszelkiego ludzkiego zła.
Nie jestem monarchistą ze względów praktycznych – choć te są rzeczywiście górujące nad praktyką demokracji czy dyktatury, to jest to argument drugorzędny – jestem monarchistą ze względów ideowych: bo Królem jest Chrystus. Wzorem idealnego króla jest właśnie Chrystus, a wzorem królestwa – niebo. Do tego utopijnego ideału monarchowie i monarchiści zawsze powinni dążyć. Rzeczywiście, przez skalanie naszej natury osiągnięcie go jest praktycznie awykonalne – nie z tego jednak będziemy rozliczani, jak daleko udało nam się osiągnąć stan nieba na ziemi, a czy w ogóle do niego dążyliśmy; cytując za Chestertonem: „W ostatecznym rozrachunku nie będzie ważne, czy pisaliśmy dobrze, czy kiepsko, czy walczyliśmy szpadą, czy cepem – ważne będzie po której stronie walczyliśmy.” Jak zauważył mój adwersarz, człowiek z natury jest istotą społeczną. Z tego wynikają pewne, konkretne zachowania – naturalną cechą człowieka jest naśladownictwo. Już niemowlę naśladuje mowę. Uczymy się poprzez naśladowanie nauczyciela, czerpanie z jego wiedzy. Analogicznie, w kwestiach ustrojowych naśladujemy pewne schematy. Stąd konieczność pewnej utopii, ideału monarchicznego – naśladowanie ma to do siebie, że nigdy nie osiągniemy poziomu pierwowzoru. Naśladując więc (co rozumiem przez: dążąc do) konkretną ideę nie osiągniemy jej, ale zbliżymy tak bardzo, jak tylko możliwe. Jeśli skupimy się na jakimś konspekcie pozbawionym idealnego pierwiastka i będziemy dążyć do niego – nie osiągniemy nawet jego poziomu, przy czym już jego poziom daleki jest od ideału. Stąd też pragnę nie zgodzić się z adwersarzem – utopie nie prowadzą do szaleństwa, ale są nam drogowskazem, gdyż to w ich kierunku dążymy, jako że mają one dla nas do zaczerpnięcia rzeczywiste drogi i cele. Oczywiście, mowa tu o faktycznych utopiach zaczerpniętych ze „świata idei” vel świata duchowego – nieba.
Wróćmy do niemowlęcia – w jaki sposób uczy się ono języka? Otóż, otaczając się nim. Zanim po raz pierwszy wygłosi znaczące sylaby, dziesiątki, jak nie setki razy, słyszy powtarzane słowa „mama” i „tata”. Dziecko żyje w języku, którego się uczy, który naśladuje i którego opanowanie jest jego celem. Tak również i my powinnyśmy traktować utopie – nie żyjąc na „tu i teraz”, jak postuluje mój szanowny oponent, ponieważ „tu i teraz” nas degraduje – nie bez powodu pozbawia się nas piękna i transcendencji. Musimy otaczać się ideą. W jaki sposób uczynić to, kiedy fizycznie nie mamy do niej dostępu – ba, kiedy fizycznie nie istnieje? Tutaj należy przejść do podstawy wszelkich filozoficznych rozważań: metody poznawczej. Nie osiągniemy tego patrząc „okiem i szkiełkiem” – empiryzm ma zastosowanie wyłącznie do świata materialnego. Jeśli więc chcemy poznać platoński κόσμος τῶν είδῶν musimy pozbawić się empirycznych ograniczeń na rzecz czystego rozumu. To właśnie racjonalnie możemy poznać idee. I racjonalnie w nich żyć – kontemplować i analizować. W ten sposób nauczymy się wzoru, którym jest idea, i w ten sposób będziemy bliżsi jej realizacji.
Mój szanowny adwersarz jest wyjątkowo optymistyczny w analizie ludzkiej natury zakładając, że „dobro z natury swej pociąga człowieka ku sobie”. Muszę przeciwstawić jego rozumowaniu swój pesymistyczny pogląd wraz z antytezą, iż to zło z natury swej pociąga człowieka ku sobie. Jest to efekt wspomnianego przeze mnie we wstępie grzechu pierworodnego. Człowieka ciągnie do zła, gdyby było odwrotnie nie potrzebowalibyśmy spowiedzi, nie upadalibyśmy grzesząc – nie byłoby pokus. Obranie dobra jest decyzją, podjętą przeciwko zaszczepionym nieposłuszeństwem pierwszych rodziców instynktom. Posłużę się kolejnym przykładem – czy gdy praworęczna osoba zostaje porwana i porywacz daje jej wybór – przestrzelić lewą czy prawą dłoń – przestrzelenie lewej będzie większym dobrem? Jest to tak samo bolesna decyzja co alternatywa. Szanowny p. Kilijanek posłużył się przykładem człowieka tracącego kończynę, który nie przestaje być dobry – pragnę jedynie zwrócić uwagę, że ocenia Pan dwa różne aspekty człowieka, nie mające ze sobą wiele wspólnego. Jeśli człowiek utraci nogę, przestanie być dobry w bieganiu. Nie musi mieć to wpływu na jego charakter, ale w kwestii, której dotyczy ów defekt – staje się zły. Św. Akwinata nauczał, że malum est privatio debiti boni – słowo debiti jest tutaj kluczowe dla zrozumienia klasycznej, scholastycznej definicji zła. Zło nie jest jakąkolwiek skazą na dobru – wtedy doszlibyśmy do wniosku, że nic na świecie nie jest dobre. Nie jest też całkowitym brakiem dobra – wtedy doszlibyśmy do wniosku, że nic na świecie nie jest złe. Nawet Rafał Trzaskowski miał w swoim programie co najmniej jeden dobry postulat – czy to czyni z niego dobrego kandydata? Otóż zło to brak dobra należnego – brak tego dobra, które powinno być, które w danej kwestii jest istotne. Wracając do przykładu p. Karola, człowiek pozbawiony nogi staje się złym biegaczem – bo brak nogi to zło, brak dobra należnego. Nie wpływa to jednak na jego charakter, ów człowiek wciąż pozostaje dobry pomimo klarownego defektu cielesnego – defekt ów nie jest bowiem istotny w aspekcie charakteru. W świetle wyboru więc, defekty dotyczące programu czy polityki kampanii oznaczają, iż owi kandydaci są źli, a nie mniej lub bardziej dobrzy. Jak wspomniałem wyżej, każda opcja może być względnie dobra, jeśli założymy, że istnieje „większe zło”. Potrzebna jest jasna granica pomiędzy dobrem i złem, którą nakreśliła szkoła scholastyczna: malum est privatio debiti boni.
Mój dostojny polemista zarzucił mi błędność przykładu ilustrującego tolerancję. Odnoszę wrażenie, iż nie do końca zrozumiał moje intencje – zgadzam się, że ów przykład nie odnosi się do sytuacji, w której się znajdujemy, ponieważ nie miał się do niej odnosić. Użyłem go w celu zobrazowania czym w chrześcijańskim nauczaniu jest tolerancja, pokazując, iż oddanie głosu na Nawrockiego nie jest tolerowaniem zła, a aktywnym współudziałem – czyli sytuacją przykładowi przeciwną. Ciekawe zaś zobrazowanie sytuacji wyszło właśnie spod pióra mego oponenta – porównanie do choroby. Uważam, że jest ono rzeczywiście dobre – jeśli jednak zaznaczymy, że ofiarą onego wirusa nie jest jednostka (ani ja, ani, jak sądzę, Czytelnik nie jest odpowiedzialny za obecność w Polsce demokracji – a choroba, o której mówimy, jest czymś, co „sami sobie zrobiliśmy”), a cały naród, rozumiany wyłącznie jako zbiorowość. Obserwujemy tutaj dziwny stan, w którym chory pragnie pozostać w swojej niedoli – co wyraża wolą przy urnie. Nie wyleczymy go więc podążając za jego wolą – ale niezależnie od niej. Dobro narodu nie jest tożsame z jego wolą. Czy sekularyzacja państwa służy dobru narodu, gdy ten jej pragnie?
Mój retoryczny rywal ponownie zarzucił mi niestosowność przykładu. Jego zdaniem, protestantyzm i prawosławie nie są sobie równe – choć w konsekwencji prowadzą do tego samego, czyli potępienia1. Posłużę się więc innym przykładem, który podsunął mi w prywatnej rozmowie mój serdeczny przyjaciel Szymon Radwan, a mianowicie klasycznym dylematem moralnym: pędzącym pociągiem. Rozpędzony pociąg jedzie wprost na trzy przywiązane do torów osoby. Niech szanowny polemista postawi się w roli obserwatora, mogącego przestawić zwrotnicę i ukierunkować pociąg na boczny tor – na którym jednak znajduje się jedna przywiązana do torów osoba. Pozostawienie dźwigni jest wyborem Trzaskowskiego, zaś jej przestawienie – wyborem Nawrockiego. Dylemat owego problemu polega na uniknięciu większego zła kosztem osobistej odpowiedzialności działającego za mniejsze zło. Osobistej odpowiedzialności, za którą to właśnie będziemy przed Bogiem odpowiadać i która to powinna stać nam nieustannie przed oczyma – „Bo cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszytek świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął?”2 Niegłosujący w tym wypadku odchodzi od dźwigni i próbuje przewrócić na tory drzewo, żeby ów pociąg zatrzymać. Sam jednak nie da rady – potrzebuje pomocy innych osób, które zdecydowały się zostać przy dźwigni i przepychają się między sobą, kłócąc się na który tor skierować pociąg.
Ostatnim kontrargumentem adwersarz zarzuca mi pominięcie milczeniem alternatywy dla Nawrockiego – pragnę zauważyć, iż celem podkreślenia zła, jakie prezentuje ów kandydat było zwrócenie uwagi na fakt, że alternatywa nie istnieje i obaj kandydaci prezentowali równie zgubne stanowisko. Fundacja Pro – Prawo do życia zwraca uwagę, że de facto ułatwienie dostępu do aborcji poprzez niezdefiniowaną szkodę psychiczną zawdzięczamy właśnie rządom PiS. Wartości prezentowane przez obóz tzw. „Zjednoczonej Prawicy” nie są wiele odmienne od tych, prezentowanych przez obóz rządzący – po prostu niektóre rzeczy wolą oni przemilczeć. Polemista w ocenie kandydatów bazuje na ich deklaracjach mówiąc, iż nie mamy niczego innego. Otóż mamy – analiza polityki bloków, które reprezentują. Oba znajdowały się u władzy i dają szerokie pole do analizy polityki, jaką będą prowadzić kandydaci. P. Nawrocki, jako wskazany bezpośrednio przez prezesa PiS, z pewnością z polityką Prawa i Sprawiedliwości nie zerwie – inaczej tak wytrawny i doświadczony polityk jak Kaczyński nie wskazałby go.
Ponieważ demokracja bazuje na pysze („JA chcę mieć wpływ na władzę”), to głosowanie jest aktem pychy. Branie udziału w demokratycznych wyborach3 przy deklarowanej opozycji do systemu demokratycznego jest jak objadanie się pączkami w tłusty czwartek przy deklarowanej polityce antypączkowej. Alternatywny świat idei jest źródłem, z którego czerpiemy nasz głos buntu względem systemu – to myślenie jest poznaniem. Nie liczę na cudowną interwencję z nieba, która pochłonie cywilizację śmierci (chociaż kto wie, może dane nam żyć w czasach ostatecznych?). Jeśli mam działać przeciwko systemowi, to nie na jego zasadach, bo na nich nie mam szans. Stąd budowa alternatywnego społeczeństwa pozuje na najsensowniejsze wyjście. Wojen nie wygrywa się na frontach, a w fabrykach – stąd obsadzenie sektora ekonomicznego oraz akademickiego ludźmi podkopującymi system jest narzędziem, które pozwoli – sprawnie działając – wejść na miejsce systemu, gdy ten runie. Budowa alternatywnego społeczeństwa jest przedsięwzięciem trudnym, ale nie tak bardzo jak zwycięstwo w demokratycznych wyborach.
Nie zagłosowałem na Nawrockiego, a mimo to został on wybrany. Widocznie mój głos nie był aż tak ważny. Przynajmniej po fakcie, gdy nowy prezydent podejmie się złych dzieł, będę mógł spojrzeć sobie w oczy wiedząc, że nie przyłożyłem do tego ręki. Nie zasiliłem też wyborczej frekwencji, mimo, iż miały to być „najważniejsze wybory po ‘89”. Nie zasilę jej też w przyszłych wyborach – czy to prezydenckich, czy to parlamentarnych. Nie odmawiam głosu z obojętności, lecz dlatego, że nie ma takiej urny, do której godność mogłaby złożyć swój los bez ujmy. Nie głosuję nie dlatego, że nie wierzę w Polskę, lecz dlatego, że wierzę w nią zbyt głęboko, by udawać, że zbawi ją kartka wyborcza.
Bartosz Edward Koniewicz
1 Oczywiście kwestia potępienia musi być analizowana indywidualnie dla każdej jednostki w prawosławiu i protestantyzmie – nie każdy ma bowiem świadomość prawdziwej wiary katolickiej. Posługuję się tutaj mocno uproszczoną interpretacją dogmatu extra Ecclesiam nulla salus, wyłącznie w celu zobrazowania tematu.
2 Mt 16,26
3 Mam na myśli wybory demokratyczne dotyczące szczebla państwowego – w mniejszych zbiorowościach, w których każdy się zna demokracja ma prawo funkcjonować i nie deklaruję odmowy brania udziału w wyborach na szczeblu lokalnym.
Kategoria: Polityka, Publicystyka