Koniewicz: Wszystko, co wrocławskie, jest nasze – o nacjonalizmie i jego nadmiarze
Podczas prac remontowych na Moście Grunwaldzkim we Wrocławiu odkryto dawne napisy z przedwojenną nazwą Kaiserbrücke. To wystarczyło, by pewne środowiska podniosły alarm i chwyciły za dwa nagie miecze, szykując się do walki z rzekomą „germanizacją Wrocławia”.
Przypomnijmy podstawowe fakty. W 1904 roku ogłoszony został konkurs na projekt budowy mostu w stolicy Śląska. Zwyciężyła praca architekta Marcina Mayera oraz inż. Roberta Weyraucha. Po modyfikacjach wprowadzonych przez radcę budowlanego Ryszarda Plüddemanna ruszyły prace budowlane, prowadzone przez Fabrykę Mostów i Konstrukcji Stalowych Beuchelt. Na 10 października 1910 wyznaczono oddanie mostu do użytku, a zaproszenie na uroczystość wystosowano do króla Prus i „cesarza niemieckiego” Wilhelma II, na którego cześć oraz z myślą o jego poprzedniku na tronie most został nazwany Cesarskim (Kaiserbrücke). Po obaleniu tzw. Cesarstwa Niemieckiego w 1918 roku nowe władze zmieniły nazwę mostu na Freiheitbrücke – Most Wolności. Podczas drugiej wojny światowej, pomimo ciężkich walk stoczonych w mieście, most nie uległ całkowitemu zniszczeniu, a jego naprawa trwała niewiele ponad rok. W jej trakcie pozbawiono go niektórych płaskorzeźb i innych zdobień. Wtedy też władze komunistyczne w ramach pospiesznej polonizacji „Ziem Odzyskanych” nadały mostowi kolejną nazwę – Grunwaldzki.
Wzniesiony przez Niemców obiekt jest ważnym elementem tutejszej infrastruktury oraz architektury – panorama miasta nie byłaby tak piękna bez niego. Sam Wrocław przez wiele dekad znajdował się w rękach pruskich. Jest to historia miejsca, której nie należy pomijać milczeniem czy tym bardziej fałszować. Żaden powód tego nie usprawiedliwia, łącznie z jakże istotną w demokracji niechęcią do naszych zachodnich sąsiadów. Nikt nie neguje polskości Wrocławia. Tak samo nie powinniśmy odrzucać czeskiego, habsburskiego czy pruskiego dziedzictwa miasta. Odcinanie się od przeszłości prowadzi do wyjałowienia tożsamości, ergo nie bronimy polskości, „gumkując” lokalne dzieje od XIV do XX stulecia, lecz ją zubożamy. Odlane z brązu płyty na „ścieżce historii Wrocławia” przedstawiają m.in. przejście pod władzę Prus w 1741 roku. Gdyby jedna z tych płyt zniknęła, symbolicznie wymazano by z naszej pamięci historycznej ponad 200 lat historii miasta, które wszak rozwijało się prężnie pod pruskim władaniem, będąc nawet jedną ze stolic królestwa.
Czy po objęciu władzy w Koronie przez dynastię jagiellońską Polska została zlituanizowana? Jagiellonowie byli spadkobiercami i kontynuatorami dokonań Piastów. W XVIII wieku Hohenzollernowie – acz odmiennie, bo na drodze podboju, a nie unii – stali się dziedzicami tego dorobku na terenie Śląska, który z kolei objęliśmy osiemdziesiąt lat temu. Pozostajemy w kręgu rzadko uświadamianego sobie w Polsce pokrewieństwa – choć oczywiście w tym wypadku powinniśmy raczej mówić o dalszym pokrewieństwie, niewątpliwie w żyłach członków Domu Prus płynie m.in. piastowska krew (to samo można powiedzieć o innych dynastiach niemieckich). Dzieje powinny być rozliczane według porządku Bożego i dynastycznego, a nie – językowego i etnicznego. W tym drugim przypadku stają się wyłącznie niekończącym się bojem o dominację narodów: bliźni staje przeciw bliźniemu z racji odmiennych genów, jakby te czyniły go w mniejszym stopniu człowiekiem. Nie jest to nic innego jak akt pierwszego grzechu: pychy. Koncepcja narodu ufundowanego na krwi jest koncepcją rewolucyjną, po raz pierwszy poniesioną przez kontynent na bagnetach rewolucji antyfrancuskiej i obcą tradycyjnemu porządkowi.
W xiążce pt. Prawica, nacjonalizm, monarchizm. Studia politologiczno-historyczne prof. Jacek Bartyzel zaproponował podział ideologij politycznych w formie szerokiego spektrum lewica-prawica. Pełnią prawicy jest legitymizm, reprezentujący jej integralne elementy w postaci tradycji, hierarchii i wolności; nie znamy nic bardziej tradycyjnego od legitymizmu. Wyrastający z rewolucji nacjonalizm był pierwotnie postawą lewicową i pozostawał nią przez niemal cały XIX wiek – nacjonalistami byli m.in. demokraci w epoce Wiosny Ludów. W następnym stuleciu niektóre odmiany nacjonalizmu łączyły się z narodowym socjalizmem czy stalinizmem. Inaczej z kolei wyglądały jego relacje z prawicą – podejmowano udane próby pogodzenia tych dwóch pojęć, lecz były one obciążone błędami. Dwie najsłynniejsze to myśl Romana Dmowskiego, ważna dla rodzimego życia politycznego, lecz naznaczona tendencjami egalitarnymi, oraz wpływowe w skali całej cywilizacji łacińskiej idee Karola Maurrasa, który niestety przedłożył idee narodowe nad legitymistyczne prawo Boże, lokując Akcję Francuską w gronie orleanistów.
Legitymista, jeżeli przyjmuje konsekwentny styl myślenia, kieruje się uniwersalistycznym, katolickim spojrzeniem na bliźnich, którzy – zjednoczeni w Kościele Chrystusowym – są rodziną przybranych dzieci Bożych lub też w tym gronie, po nawróceniu do prawdziwej Wiary, są oczekiwani.
Wyjdźmy zresztą poza Wrocław. W Bolesławcu znajduje się wiadukt, również wybudowany za czasów pruskich. Powstał w połowie XIX wieku i do dziś ujrzeć można na nim tablicę upamiętniającą króla Prus Fryderyka Wilhelma IV. Co więcej, w jednym z tamtejszych kościołów można podziwiać płaskorzeźbę z wizerunkiem habsburskiego orła. Na deser zaś: w mieście wznosi się pomnik feldmarszałka Michała Kutuzowa, pogromcy Xięstwa Warszawskiego. Żaden z mieszkańców nie krzyczy, że jesteśmy świadkami germanizacji czy rusyfikacji miasta. To jego dziedzictwo, a przekreślanie go byłoby walką z samą tożsamością Bolesławca. Patriotyzm nie potrzebuje bowiem cenzury i nie zna tematów tabu.
Choć tzw. Cesarstwo Niemieckie nie miało nic wspólnego z legitymizmem i powstało w wyniku podboju pozostałych państw niemieckich przez Prusy, nie powinniśmy zacierać jego śladów w mieście tak potwornie okaleczonym przez wojnę oraz reżim komunistyczny. Nie musimy przy tym kochać Hohenzollernów. Do historii – zarówno powszechnej, jak i lokalnej – należy bowiem podchodzić bez emocyj. Nie jesteśmy zdobywcami i okupantami miasta, by deprecjonować jego przeszłość. Jesteśmy dziedzicami: spoczywa na nas misja obrony dziedzictwa miasta, przekazanego nam przez przodków, pokolenia połączone duchem chrześcijańskiej Europy, a nie samą krwią. Jesteśmy teraz odpowiedzialni za Wrocław, za wszystkie jego zabytki, za najdrobniejsze ślady przeszłości.
Bartosz Edward Koniewicz
Kategoria: Historia, Myśl, Publicystyka