Kisiel: O zwierzchności i miłości (post pugna)
„Tak Sara była posłuszna Abrahamowi, nazywając go panem. Stałyście się jej dziećmi, gdyż dobrze czynicie i nie obawiacie się żadnego zastraszenia“ (1 P 3,6). Abraham i Sara to duchowi rodzice wszystkich usprawiedliwionych z wiary. „Kobieta ma temperaturę otoczenia, w którym żyje: gwałtowna rewolucjonistka albo nieustraszona konserwatystka, zależnie od okoliczności. Reakcjonistką nie może być nigdy.“ (Nicolás Gómez Dávila).
O ile świętemu Pawłowi można zarzucać dopasowanie nauczania do współczesnych realiów, o tyle wypowiedź pierwszego papieża jest z pewnością bardziej uniwersalistyczna. Drugi cytat wybrałem z uwagi na to, jak mało kobiet komentujących ten tekst zrozumiało centralną ideę. Otóż ten tekst nie ma żadnego innego przesłania, jak tylko ustalenie pierwotnej hierarchii „Bóg – małżonek – Ty – dzieci – dom – kariera i praca” (pozycje 2 i 3 i 3 i 4 można stosować wymiennie). Co w tym jest bulwersującego? Co bulwersującego jest w stwierdzeniu, że ludzka doba ma tylko 24 godziny i nie można łapać wszystkich srok za ogon? Odpowiedź na to pytanie daje Nicolás Gómez Dávila. Często kobieta nie jest zdolna do zanegowania rzeczywistości, w której żyje, ponieważ ocenia świat bardziej praktycznie i mniej abstrakcyjnie niż mężczyzna. W tym wypadku oznacza, że może uczestniczyć w licznych manifestach kontraborcyjnych; nie jest jednak w stanie sprzeciwić się manowcom emancypacji, nie ważne jak bardzo byłyby one niszczące. Krytyczna refleksja wymagałaby szablonu abstrakcyjnych odniesień, co jest dla kobiety trudne, tak jak trudnym zadaniem jest dla mężczyzny zrozumieć kobiecą emocjonalność; Kobieta przejmuje temperaturę otoczenia: dlatego na Zachodzie będzie ona feministką, w Polsce moherowym beretem lub oazowiczką, a w Jordanii będzie starą islamską teściową, która wespół z sobie podobnymi skrupulatnie pilnuje czy każda młoda kobieta nosi hidżab i nie obraża strojem Allaha.
Po tym przydługim wstępie jestem winien sprostowań odnośnie mojego poprzedniego tekstu, gdyż nie został zrozumiany tak, jak zamierzyłem. Pozwolę sobie jednak na złośliwość, że został niezrozumiany głównie przez płeć piękną, co jest symptomatyczne z pewnych powodów, ale których to omówienie natenczas zostawimy na inną okazję. Obiecuję też w ramach symetrii napisać niedługo tekst o głównych bolączkach mężczyzn w dzisiejszych czasach, co by zadośćuczynić jednostronności w ostatniej dyskusji. Chcę też stwierdzić, że kobiety mają wystarczająco dużo zalet innego rodzaju i przede wszystkim, jak rzekł Pius XI, „przywilej pierwszeństwa w miłości”, aby moje czy innych kolegów głosy krytyczne nie należy rozpatrywać jako frontalny atak na godność kobiety, tylko czytać z perspektywy konserwatywnej, beznamiętnej inżynierii społecznej.
Po pierwsze, pobudką do napisania tego tekstu jest obecna atmosfera dyskusji politycznych. Wyrazistym tłem są tzw. „czarne protesty”, organizowane przez zwolenniczki aborcji. Muszę przyznać, że skala tego zjawiska poprzedniego roku zachwiała moim dotychczasowym przekonaniem co do równouprawnienia – dzisiaj sądzę, że jest to spadek po moim długim epizodzie poszukiwań, gdzie obracałem się w ideach oraz kręgach bardziej liberalnych niż konserwatywnych. Liberalizm jest także tym pomostem, przez który feminizm i socjalizm dokonują intelektualnego desantu do kobiecych umysłów. Istnieje duża liczba badań potwierdzająca, że kobiety częściej głosują na partie uznawane lewicowe. Jak powiedział jeden z popularnych niszowych polityków, lewica obiecując świadczenia socjalne i zawodowe parytety umie „grać” poczuciem bezpieczeństwa kobiet oraz, trafia do nich określeniami w rodzaju „praw kobiet”, np. prawem do aborcji i specjalnego traktowania.[1].
Asymetria w debacie wyborczej polega na tym, że np. kwestię aborcji definiuje się jako domenę należącą wyłącznie do decyzji kobiety[2], a skutki, jakie mogą odczuwać mężczyźni w wyniku aborcji, są ignorowane.[3] Przytaczam ten temat, bo jest on dla nas papierkiem lakmusowym. Kobiety są bardziej skłonne głosować na partie lewicowe, tj. popierające poszerzenie dostępu do legalnego przerywania ciąży. Oczywiście pozbawienie kobiet praw wyborczych nie wchodzi w grę – ale gdyby traktować głos rodzin „po staremu” – tj. że prawo wyborcze ma tylko męska głowa rodziny, tzw. „left drift” byłby znacznie spowolniony[4]. Co za tym idzie, rachunek sprawiedliwości w przypadku aborcji jest taki: gdyby każda kobieta głosowała tak, jak doradziłby jej mąż lub ojciec rodziny, można by ocalić wiele istnień ludzkich. To nie jest przesadzone – to tylko statystyczny fakt, którego nie trzeba stawiać ponad wyznawane przez siebie imponderabilia.
Po drugie, chciałbym dobitnie podkreślić, że coś takiego „zmuszanie” w języku i działaniu katolików nie istnieje. Wartość moralna wszystkich aktów od nawrócenia, tak jak i uczynków złych czy dobrych jest tylko wtedy obiektywna, gdy konstytuuje je wolna wola. Także do poddaństwa w małżeństwie nie można zmusić, gdyż jest to kwestią wewnętrznego przekonania. Mówi o tym cytat z 1 Listu św. Piotra: to nie jest kwestia społecznych instytucji, ale wiary. Tak jak Abraham uwierzył Bogu i „zostało to mu poczytane za sprawiedliwość” (Rz 4,3), tak Sara uwierzyła Bogu, że będzie mieć dziecko i tak każda kobieta jest jej duchową spadkobierczynią (w tym kontekście Hbr 11, 11) – za sprawiedliwość także poczytane jest jej nazywać męża „panem” (1 P 3,1-7). Z własnej nieprzymuszonej woli, oddając się działaniu miłości w katolickim małżeństwie[5], gdyż żywotność wiary, jak czytamy z kolei w Liście św. Jakuba Młodszego, objawia się w uczynkach. Uczynki, jak już zostało napisane na początku tego akapitu, mają wartość moralną tylko przy dobrowolności[6].
Po trzecie, trzeba wyjaśnić, co oznacza „poddaństwo” kobiety, gdyż w tekstach komentujących ten artykuł kobiet zbyt łatwo przychodziło rozmówcom do utożsamiania poddaństwa ze zniewoleniem, jeśli w ogóle nie dożywotnim niewolnictwem żony[7].
Otóż, powinności, jakich trzeba bezwarunkowo dochować, nie umniejszają nic z wolności człowiekowi jako istoty obdarzonej „samo-panowaniem”. Jako katolicy mamy obowiązek co niedzielę uczestniczyć we Mszy Świętej, przestrzegać Dekalogu, żyć jako niezamężni w czystości, żywić i wychowywać w wierze nasze dzieci, dochowywać wierności współmałżonkowi, starać się przekonywać osoby o lewicowym poglądzie do naszych racji, a nie dokonywać na nich zamachów terrorystycznych czy czegoś podobnego. Te wszystkie „ograniczenia” nie są dla katolika ograniczeniami, tylko wskazówkami do sprawiedliwego i bogatego w owoce życia duchowego, a często i materialnego. Tak samo „poddaństwo” nie powinno być dla chrześcijańskiej kobiety ograniczeniem, tylko okazją do wzrastania w łasce (Hbr 11,11, 1P 3,6, Ef 5,21-22, Rz 3,8).
Następny problem z utożsamianiem „poddaństwa” z niewolnictwem jest czysto semantyczny. Nie każda zwierzchność zakłada odebranie autonomii. Przykład: jako konserwatyści uznajemy zwierzchność państwa, jego prawo do nakładania podatków, regulacji życia gospodarczego czy społecznego (kodeks cywilny) – nie uznajemy się jednak za „niewolników” państwa. Dzieci powinni uznawać zwierzchność rodziców, gdyż to ci ich żywią[8]. Katolicy powinni uznawać autorytet Kościoła i Papieża, gdyż w kwestiach dotyczących zbawienia, które wymagają objaśnienia, są ostatecznymi instancjami. Ale nie jesteśmy niewolnikami Papieża. Dopiero gdy niektórzy moi adwersarze (m.in. koleżanka Agnieszka Sztajer) zreflektują swoje rozumienie słowa „poddaństwa”, będzie można liczyć na uczciwą dyskusję. Fenomenologiczne „samo-panowanie” nie jest libertariańskim „samo-posiadaniem” ani tym bardziej stirnerowską „samo-wolą”. „Wolność zawiera w sobie zależność od prawdy, co z całą wyrazistością przejawia się w sumieniu”, czytamy w rozdziale książki „Osoba i czyn” św. Jana Pawła II[9] – zatem samo-panowanie nie oznacza oderwania aktów i czynów od moralnych obiekcji, na jakie mogą natrafiać.
Czym jest zatem „poddaństwo”? Jest zwierzchnością. Jako konserwatyści uznajemy istnienie hierarchii za rzecz dobrą i niezbędną, ponieważ po pierwsze, jest to porządkowanie rzeczywistości, po drugie, jasno określa odpowiedzialność. Z każdej władzy trzeba będzie „zdać sprawę” na Sądzie Ostatecznym, także mężowie ze zwierzchności nad żonami. Zwierzchność ta dotyczy rodziny i stosunków w niej panujących. Mężczyzna określa „politykę” rodziny, rozsądza spory wewnątrz niej, zarządza decyzjami finansowymi, jest naturalnym autorytetem rodziny na zewnątrz. Rodzina to jego małe i własne państwo, gdzie nie czuje się zagrożony, ale gdzie przyjmuje na siebie odpowiedzialność za rodzinę i otacza ją miłością, przede wszystkim duchową[10].
Leon XIII w encyklice „Arcanum Divinae Sapientiae„ przytacza, że kobieta jest poddana mężowi nie na wzór sługi, ale towarzyszki (czyli czyni to z własnej, nieprzymuszonej woli). Pius XI w encyklice „Divini Redemptoris” zauważa z kolei związek pomiędzy emancypacją kobiet, czyli wyrwaniem jej z życia domowego, a wypowiedzeniem poddaństwa mężowi w rodzinie.
Tutaj przechodzimy do innych praktycznych skutków dzisiejszej emancypacji. Jako, że z wykształcenia jestem ekonomistą, chciałbym przybliżyć kwestię marketingu. Kobieta podejmuje dzisiaj 75% decyzji konsumenckich i kupuje 80% produktów sprzedawanych ze wsparciem marketingu[11]. Portal emarketer donosi, że z sondy na próbie 22 tysiącach kobiet 45% kobiet dokonało zakupu produktu, ponieważ widziało jego reklamę[12]. Z kolei w czasopiśmie „Insights in Marketing” czytamy, że matki mniej od niezamężnych kobiet odczuwają wpływ reklam na kobiety. To nie dziwne, gdyż w przypadku matek więcej zakupów dokonywanych jest „z konieczności” niż z kaprysu. Ponadto budżet domowy dzieli się na więcej osób, część rzeczy jest niezbędnych (jak artykuły dla dziecka), jest także mniej czasu na „rozrywkę”[13]. Reasumując: dzisiejszy konsumpcjonistyczny kapitalizm kieruje swoje marketingowe ostrze w kierunku kobiet. Warto tutaj przytoczyć badania TD Bank[14]: więcej mężczyzn inwestuje niż kobiety (39 do 27%), więcej kobiet używa kart kredytowych do codziennych mniejszych zakupów (37 do 29%)[15]. Z kolei ankieta Uniwersytetu w Princeton wykazała, że mężczyźni mają więcej oszczędności niż kobiety (60 do 49%) i więcej oszczędzają w całym życiu (40,5 tys. $ do 12,4 tys. $ u kobiet)[16].
Ponadto, firmy, antycypując wyższy popyt ze strony kobiet, ustalają wyższą cenę na „damskie” wersje swoich towarów. 51% produktów dla kobiet ma cenę wyższą (średnia to 7%) niż analogiczny produkt dla mężczyzn[17]. Złośliwie mówiąc, aby kobieta kupiła produkt po wyższej cenie, wystarczy przefarbować opakowanie na różowo. Podsumowując: kobiety inwestują i oszczędzają mniej, są bardziej narażone na działania marketingowe (efekt „różowego” opakowania). Co ciekawe, feministki nie nawołują do rozsądnego kupowania męskich odpowiedników, tylko do ustawowego „zrównania cen”[18].
Ostatnim i najpoważniejszym ze skutków jest demografia. Liczba badań stwierdzających negatywny związek pomiędzy dochodami kobiety oraz jej aktywnością zawodową, a dzietnością, jest za duża, by wszystkie omówić[19]. Konsekwencje tzw. „dziury demograficznej” dla utrzymania systemu emerytalnego są poważne. Przy dzietności, jaką obecnie ma Polska (1,2 do 1,4 w ostatnich latach), oznacza to, że urodzony dzisiaj podatnik za 20 lat będzie miał na utrzymaniu dwa razy więcej osób starszych niż obecnie[20]. Jeśli z kolei wysokość składek ma pozostać na niezmienionym poziomie to niezależnie, czy system pozostanie takim, jaki jest (płacenie przymusowej składki w zamian za otrzymanie praw do przyszłej emerytury), czy zostanie on przekształcony w indywidualny system kapitałowy, wysokość emerytury musi spaść[21].
Ewentualnie, (częściową) rolę gwarantów utrzymania na starość będą musieli przyjąć przyszli rodzice albo trzeba będzie zbudować „tanie ośrodki” dla osób starszych, gdzie będzie można zapewnić im wikt i opierunek po niskich cenach. Wizja ta staje się iście orwellowska, jeśli to połączenie taniego hostelu ze szkolną stołówką skomponować dodatkowo z całodobowymi żłobkami i przedszkolami – byle tylko utrzymać kobiety na rynku siły roboczej, jak postulują feministki. Na budowanie więzi rodzinnej solidarności nie ma co liczyć. Ponadto, istnieje korelacja między wyższymi zarobkami kobiet a spadającą liczbą małżeństw i większą ilością rozwodów[22]. Zmniejszony admiration effect[23] ustępuje assortive income mating. Zrównanie zarobków mężczyzn i kobiet może z kolei powodować powstawanie większej ilości niestabilnych związków[24]. Ekonometryczne korelacje faktu, że lepiej wykształcone kobiety ciągle preferują mężczyzn o wyższych zarobkach i że związki, gdzie mężczyzna zarabia więcej od kobiety są stabilniejsze, można znaleźć w pracy Yue Qiana[25].
Omówiliśmy zatem skutki duchowe, polityczne, finansowe i społeczne z nadmiernej „emancypacji”, albo, inaczej mówiąc, z niepodjęcia się „zwierzchności” małżeńskiej przez żonę. Warto jednak jeszcze omówić kilka metodologicznych problemów. Po pierwsze statystyka uczy nas, jak obliczać średnią czy wyciągać medianę, tymczasem średnia ani mediana nie musi być miarodajna. Żadne narzędzie statystyczne nie uprawnia ponadto do wartościowań. I tak: są kobiety, które lepiej niż przeciętni mężczyźni zarządzają finansami[26]; są kobiety, które wybierają partie konserwatywne/prawicowe; są kobiety, które mają wyższe wykształcenie od mężczyzn, są doktorami czy profesorami – co więcej: mężczyźni w swojej średniej nie byliby nawet magistrem. Jest za to więcej doktorów i profesorów mężczyzn niż kobiet[27], są kobiety silniejsze/szybsze/mają lepszą kondycję (chociażby sportsmenki) itp. itd. Jednak stwierdzenia, że są kobiety lepsze od „przeciętnego” mężczyzny, są po prostu manipulacją. Nie porównuje się elitarnych jednostek grupy A z przeciętnymi grupy B – powinno porównywać się przeciętne jednostki z A i B oraz elitarne z A i B między sobą – inaczej porównanie traci swoją wartość poznawczą. I tak, Na liście 100 najbogatszych ludzi Forbesa jest tylko 10 kobiet. Rekordy lekkoatletyczne kobiet są dalece mniejsze niż mężczyzn. Męski sport przyciąga więcej widzów. 40% kadry uniwersyteckiej to kobiety[28], ale tylko 13% na kierunkach technicznych[29]. Jest to zresztą wyjaśnienie mniejszych zarobków żeńskiej kadry uniwersyteckiej i gender pay gap w sektorze komercyjnym.
Z kolei bardzo sporną kwestią jest to, czy słowa św. Pawła z Listu do Efezjan miały jedynie tło historyczne, co zdaje się sugerować św. Jan Paweł II w „Mulieris dignitatem”. Jednak jest to „tylko” list apostolski, a nie encyklika, zresztą mająca nieścisłe sformułowania, zatem jest to dokument niższej rangi niż encykliki Leona XIII i Piusa XI – encykliki, dodajmy, dużo bliższe naszym czasom niż czasom apostołów. Co do objaśnień św. Jana Pawła II – jeśli relacja poddaństwa jest obustronna w małżeństwie, a jednostronna w relacji Chrystus-Kościół, to jak można mówić jeszcze o analogii „Wielkiej Tajemnicy”? I co ze słowami św. Piotra, postaci chyba nie mniej ważnej od św. Pawła? Dlaczego z listów św. Pawła wybieramy to, co uniwersalistyczne przy innych sakramentach (chociażby Eucharystii: „kto niegodnie spożywa Ciało…”), ale przy „magnum sacramentum” robimy podział treści na tymczasowe i ponadczasowe? Nieciężko o podejrzenia, że po prostu w obliczu „napierającej” emancypacji i feminizmu, Kościół w osobie Papieża-Polaka zrobił pewne ustępstwa. Gdyby jednak „temperatura” otoczenia społecznego się zmieniła, powrócilibyśmy do rozumienia „poddaństwa”, jakie można znaleźć w encyklikach poprzednich papieży[30].
Argument historyczności można zresztą odwrócić: Wśród wielkich cywilizacji historycznych ciężko znaleźć jakąkolwiek matriarchalną albo nawet równościową. „Podbój” cywilizacyjny musi oznaczać specjalizację zadań i odbywać się na dłuższą metę przy wysokim poziomie demograficznym lub inkulturacyjnym. Tłumaczy to, dlaczego niższe kultury podbijały te o wyższym poziomie cywilizacyjnym. Negatywna korelacja między dzietnością a bogactwem jest łatwa do udowodniona, tak samo jak pozytywna pomiędzy religijnością a dzietnością[31]. Wyjaśnienie jest dosyć proste na gruncie klasycznej ekonomii: w przypadku wyższych dochodów, koszty oportunistyczne wychowania dziecka rosną. Zbyt dużo „traci” dzisiejsza kobieta, jeśli chce mieć trójkę lub więcej dzieci. Nasi lewicowi i liberalni adwersarze tym bardziej nie mają wątpliwości, że im bardziej „patriarchalna” kultura, tym bardziej religijna[32].
Wreszcie, ultima ratio moich adwersarzy: choćby wszystkie negatywne skutki, duchowe, społeczne, ekonomiczne, demograficzne, polityczne były prawdą, choćby przyczyny leżały w dających się stwierdzić na poziomie neurobiologicznym różnicach między kobietami a mężczyznami[33] czy na poziomie elementarnej ekonomii (koszty oportunistyczne wychowania dziecka dla kobiety, ograniczone zasoby czasowe), to i tak będziemy się twardo opowiadać za „równością”. Problem w tym, jak rozumiemy tę równość. Np. z punktu widzenia zbawienia duszy, kobiety i mężczyźni mogą tak samo się zbawić, więc pod tym względem mamy niezaprzeczalną równość w godności duszy przed Bogiem. Jeśli chodzi o prawa w sensie legalistycznym, także rozumnym rozwiązaniem jest równość. Nie można odbierać kobietom prawa do autonomicznego zarobku, bo pozbawiamy prawa do utrzymania rodziny kobiety opuszczone przez wiarołomnych mężów, samotne kobiety, wdowy oraz po prostu ten odsetek kobiet, których talenty w danej dziedzinie są na tyle duże, że ich realizacja odbywa się z dużą korzyścią dla całego społeczeństwa. Także w przypadku niedomagania męża (o czym pisze np. Pius XI w „Castii Conubii”) żona powinna czy ma wręcz obowiązek przejąć „stery” rządzenia rodziną. Dzisiaj jest to w wielu przypadkach smutna konieczność.
Clou leży w wychowaniu dzieci: Kobieta jako ta, która nosi ciążę, a następnie karmi piersią, kobieta jako ta, która (statystycznie-neurobiologicznie) jest mocniej zorientowana na relację i opiekę, jest naturalnie predysponowana do opieki nad dziećmi, a co za tym idzie, do dłuższego przebywania w domu. Jest kwestią specjalizacji, nie godności, by jedna płeć bardziej utrzymywała dom, a druga bardziej się nim zajmowała. Zajęcie wychowania dzieci, budowania relacji i utrzymania domu jest tak samo ważne jak praca zarobkowa i rola przewodzenia mężczyzny. Rodzina katolicka nie istnieje bez jednego i drugiego. W dodatku porządek miłości nakazuje, aby kobieta jako istota słabsza fizycznie i wrażliwsza emocjonalnie doświadczała mniej stresu i więcej miłości („przywilej w miłości”, jak to określił Pius XI).
Nie jest to też postulat, który należy wprowadzać „po trupach” bez odniesienia do innych odcinków rzeczywistości. Dzisiejsze zarobki mężczyzn i kobiet są zniekształcone przez redystrybucję do publicznego sektora. Kobiety żyją dłużej (i w wielu krajach szybciej przechodzą na emeryturę), wobec czego są beneficjentami systemów emerytalnych i opieki zdrowotnej netto. Redystrybucja objawia się także w zatrudnieniu w sektorze publicznym. W Austrii kobiety mają wyższy udział w takich sektorach publicznych jak: personel na umowę, służba urzędnicza, sądy, personel szpitalny, kadra nauczycielska, akademicy na państwowych uczelniach. Mężczyźni mają wyraźną przewagę tylko na wyższych stanowiskach urzędniczych oraz w policji i wojsku[34]. W Niemczech udział kobiet w sektorze publicznym wyniósł w 2015 już 56%[35]. W Polsce kobiety stanowią 72% personelu na poziomie samorządowym[36]. Nawet na stanowiskach kierowniczych w wyższych urzędach przewagę w Polsce osiągnęły kobiety – 52%[37]. Negatywne efekty przymusowych parytetów, przepisów o równej płacy i polityk antydyskryminacyjnych na kształtowanie się płac są znane, jeśli przyjąć teorię racjonalnego przedsiębiorcy[38], chociaż trudne do obliczenia.
Dopiero zmniejszenie efektów redystrybucyjnych na płace kobiet i mężczyzn stworzyłoby warunki dla „konserwatywnej” rodziny. Część kobiet nie pracuje, ponieważ tego chce, tylko ponieważ płaca mężczyzny nie wystarcza na utrzymanie całej rodziny. Społecznym samobójstwem byłyby więc dzisiaj sztuczne (państwowe) próby limitowania pracy kobiet i ogólnie nie jest to zbyt rozumne, bo samotne kobiety też potrzebują przecież źródła utrzymania. Jak jednak napisaliśmy w pierwszym tekście: to, że obecny stan jest chory, to, że potrzebna jest legalistyczna równość, nie oznacza, że ten stan należy przyjmować z zadowoleniem, a porządek rodziny wywracać. Jest dużo wskaźników, na czele z demografią, mówiącą, że jesteśmy daleko od „konserwatywnego ideału”. Fakt – to jest „tylko” ideał. Tylko, że nie wiem, jak konserwatysta i katolik może bez ideałów żyć, tak samo jak bez pewnych stałych i bez hierarchii[39].
Na koniec: co zrobić, kiedy trzeba w trybie pilnym podjąć ważną decyzję, a mąż i żona nie mogą dojść do porozumienia? To jest najlepszy przykład działania zasady zwierzchności w rodzinie: wtedy właśnie, by przełamać impas, mąż podejmuje decyzję i bierze za nią odpowiedzialność, zrzucając ją z delikatnych ramion kobiety. Branie odpowiedzialności uczy chłopca, jak być mężczyzną, uczy zaufania do żony, bo mąż wie i czuje, że żona mu ufa i traktuje go z autorytetem, a nie jak skarbonkę i misia do przytulania. Jest to bodziec do jego rozwoju oraz do okazywania przez niego większej miłości. Do tego to wszystko się sprowadza: zwierzchność powinna być tak samo efektem jak i przyczyną pochodzącą z miłości oblubieńczej małżonków, tego wielkiego obrazu miłości Bożej do Stworzenia – „magnum sacramentum”.
Kamil Kisiel
[1] Np. https://newsocialist.org.uk/women-voting-labour/ dla Wielkiej Brytanii, http://www.pewresearch.org/fact-tank/2016/07/28/a-closer-look-at-the-gender-gap-in-presidential-voting/ dla USA, dla Niemczech podobne analizy przeprowadziła dla prognoz wyborczych w 2013 Barbara Vorsamer (http://www.sueddeutsche.de/politik/wahlthesen-test-analyse-nach-geschlecht-links-die-frau-rechts-der-mann-1.1757549 – „Na lewo kobieta, na prawo mężczyzna”), w 2016 Frank Vollmer doszedł do podobnych wniosków (http://www.rp-online.de/politik/deutschland/afd-und-andere-frauen-waehlen-anders-aid-1.5902144).
Historyczne opracowanie tego tematu zobacz np. Gruber H., Graves P. „Women and Socialism – Socialism and Women: Europe Between the World Wars”, s. 10, Berghahn Books, New York 1998
Co do specjalnego traktowania, wystarczy przytoczyć szkolenia, kredyty, mentoringi unijne czy państwowe organizowane tylko dla kobiet. Nie ma dzisiaj urzędu pracy, który by nie prowadził takiej „afirmacyjnej” polityki.
[2] Jako ciekawostkę można podać szwedzką inicjatywę, by także mężczyzna miał prawo do aborcji niechcianego przez siebie dziecka. Kobieta ma nie tylko jednostronne „prawo” do aborcji, ale także do urodzenia dziecka, opuszczenia mężczyzny i zmuszenie go na drodze sądowej do płacenia alimentów. W tym drugim przypadku forsuje się skutki decyzji, na którą mężczyzna nie ma żadnego wpływu (tj. na utrzymanie związku z matką swojego dziecka).
O wspomnianej inicjatywie: http://www.20min.ch/panorama/news/story/Schweden-fordern-Recht-auf-Abtreibung-fuer-Maenner-29918248
[3] Niemieckie czasopismo „Zeit” wspomina o badaniu Helgarda Roedersa, że 75 zapytanych mężczyzn, których kobiety dokonały aborcji, odczuwa negatywne skutki tej decyzji.
[4] Mam wiele zrozumienia dla teorii, dlaczego posłowie PiS nie poparli w 2016 obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej (ustawa była napisana przez Ordo Iuris) zakazującej aborcji inaczej jako skutku ubocznego ratowania życia matki. Ten sam elektorat, który w wyborach w 2015 zagłosował na PiS z powodu wprowadzenia świadczenia na dziecko (tzw. „pięćset plus”), mógł doprowadzić do zmiany wyniku wyborczego i utraty absolutnej większości.
[5] Jak będzie można dalej przeczytać, odstępcy od wiary, ateiści czy muzułmanie nie mają takiego prawa do zwierzchności nad żoną. Zatem należy wykluczyć absurdalny zarzut niektórych interlokutorek, że „marzy się nam prawo szariatu”. Trzeba to uznać raczej za brak znajomości tematu katolickiego małżeństwa i chwyt erystyczny, polegający na rozszerzaniu patriarchatu do brutalnych praktyk w świecie muzułmańskim czy innym podobnie trzecioświatowym.
[6] Rz 3,8: „(…) Kto pełni uczynki miłosierdzia, niech czyni to ochoczo!”.
[7] W takim rozumieniu nie byłoby już katolickiego małżeństwa, tylko „patria potestas”, czyli prawo męża do decydowania o życiu i śmierci – co jest z uwagi na chociażby V. przykazanie absurdalnym zarzutem wobec katolika. Zniewolenie oznacza odebranie zdolności do moralnych czynów.
[8] Można „od biedy” uznać, że dzieci mają prawo do samostanowienia, ale wtedy skończyłoby się gromadkami niepełnoletnich na ulicy, głodujących, imających się niemoralnymi zajęciami, niedoedukowanych, albo w najlepszym wypadku kończących jako tania siła robocz
[9] Św. Jan Paweł II, Osoba i Czyn, s. 163, Polskie Towarzystwo Teologiczne, Kraków 1969
[10] Encykliki o poddaństwie żony mężowi:
Leon XIII – Arcanum Divinae Sapientiae, punkt 11. Warto zwrócić uwagę, że w punkcie 14 mąż nie ma prawa do poddaństwa żony, jeśli jest odstępcą od wiary. Tyczy się to zatem tylko katolików i nikogo innego!
Pius XI – Castii Conubii, punkt 2-c. Poddaństwo (zwierzchność) jest wyłączona, jeśli mąż łamie porządek miłości: niegodziwe „zachcianki” niezgodne z rozumem, nieliczenie się z kobiecą godnością oraz zaniedbywanie rodziny. Kobieta ma „przywilej” miłości, tak jak mężczyzna ma przywilej „rządów”.
Pius XI – Divini Redemptoris, punkt 11.
Paweł VI – Humanæ Vitæ, punkt 25: „(…) żona ma poważać swojego męża”.
[11] Za, Barletta, M. „Marketing to Woman”: Omówienie za: https://www.marketingdonut.co.uk/marketing-strategy/your-target-market/the-truth-about-marketing-to-wome
[13] O odczuwaniu wpływu reklam na płeć: https://www.insightsinmarketing.com/media/1070/insights_in_marketing_-_how_effective_are_we_at_connecting_to_her_final_sales.pdf.
[14] AngusReid Public Opinion dla TD Bank pt. „Checking Experiences 2014”, próbka 1510.
Link: https://mediaroom.tdbank.com/surveys?item=3424
[15] Mężczyźni dokonują z kolei większych zakupów – jak samochód, hipoteka czy inwestycje w firmę, ibid.
[16] Princeton Survey Research Associates, „Bankrate 2013”, Princeton 2013
[17] De Blasio, M., Menin, J., „From Cradle to Cane: The Cost of Being a Female Consumer”.
[18] Nie jestem w stanie stwierdzić, czy ta reklama to żart, czy postulat: https://www.youtube.com/watch?v=5xJI4zYR5o8, ale z uwagi na to co piszą np. autorki bloga „Codziennik Feministyczny” czy redaktorka „Sueddeutsche Zeitung” Elisabeth Gamperl, jestem w stanie brać to za dobrą monetę: http://codziennikfeministyczny.pl/ukryty-podatek-za-kobiecosc, http://www.sueddeutsche.de/wirtschaft/die-recherche-frau-zu-sein-ist-teuer-1.2948857 .
[19] Dania i Niemcy: Andersson, G., Kreynfeld, M., Mika, T., „Welfare State Context, Female Earnings and Childbearing”, Stockholm University 2009: W Danii większe dochody zwiększają tylko dzietność pierwszego rzędu: więcej zarabiające kobiety są skłonne mieć jedno dziecko, ale nie więcej – efekt co do posiadania dzieci jest już negatywny. W Niemczech nie ma takiego efektu nawet co do pierwszego dziecka.
Dla krajów OECD: Siegel, Ch., „Female Employment and Fertility – The Effects of Rising Female Wages “, Centre for Economic Performance 2012, s. 33 i s. 36: Widzimy jak zwiększona podaż roboczogodzin u kobiety oraz spadek podaży pracy w domu wzrasta przy jednoczesnym spadku dzietności. Niestety – co byłoby ciekawe – nie ma tutaj „oczyszczenia” dzietności z tej nadwyżki, do jakiego przyczyniają się imigranci i osoby wyznania muzułmańskiego, zob. np. tabelę z badania Pew Research Center’s Forum for Religion and Public Life tutaj: https://muslimstatistics.wordpress.com/2014/02/06/pew-fertility-rate-for-muslims-and-non-muslims-in-europe/.
Należy jednak nadmienić, że w ostatnich latach następuje zróżnicowanie trendu. Wyższe dochody kobiety prowadzą do częstszego podjęcia decyzji o posiadaniu pierwszego dziecka (Dania, Szwecja, Norwegia, Francja). Ciągle jednak ten efekt jest za mały, by miał on wpływ na posiadanie drugiego i trzeciego dziecka i zapewnić wśród autochtonicznej ludności dzietność na poziomie zastępowalności pokoleń (patrz pracę Kreynfeld i Mika oraz raport Pew Research Center’s…).
[20] Sołtys, M., Jagodziński, K., „Model emerytur obywatelskich“, Centrum im. Adama Smitha, Warszawa 2011, s. 16
[21] Na temat „globalności“ systemu emerytalnego, Schreiber, W. „Zur Reform der gesetzlichen Rentenversicherung“, Bonn 1957.
[22] Fry, R., D’Vera, C. „Women, Men and the New Economics of Marriage“, Pew Research Center 2010.
[23] Obserwowane np. przy okazji składania deklaracji podatkowych: w Niemczech
[24] Praca zbiorowa, „Marry Your Like: Assortive Mating and Income Equality”, Cambridge University 2014: Jeśli równość zarobków sprzyja zawieraniu związków, a jednocześnie obniża się średnia długość takiego związku (np. szybsze rozstania czy cywilne rozwody), wniosek narzuca się sam. Jednocześnie należy zastrzec, że także i tutaj sucha statystyka może pokazywać koincydencje a nie związki przyczynowo skutkowe.
[25] Omówienie wyników pracy Qiana można znaleźć tutaj: https://ifstudies.org/blog/better-educated-women-still-prefer-higher-earning-husbands
[26] To jednak bardziej świadczy na niekorzyść tych mężczyzn.
[27] Często przerwanie kariery naukowej wiąże się u kobiety z pierwszym dzieckiem.
[28] Elsevier’s Gender & Science Resource Center: „Share of Women Researchers Grows with Their Research as Impactful as Men’s”, Amsterdam 2017
[29] Praca pod kierownictwem Doms, M.: „Women in STEM: A Gender Gap to Innovations”, US Department for Commerce, Washington 2009. Co ciekawe, udział w zatrudnieniu w sektorze STEM jest o 11pp. wyższy.
[30] Zresztą, nawet zmieniony po II Soborze Watykańskim, Katechizm Kościoła Katolickiego § 2203 zostawia otwartą furtkę: Stwarzając mężczyznę i kobietę, Bóg ustanowił ludzką rodzinę i nadał jej podstawową strukturę. Jej członkami są osoby równe w godności. Dla dobra wspólnego swoich członków i społeczności rodzina zakłada różne formy odpowiedzialności, praw i obowiązków (podkreślenie moje).
[31] Wyniki własne estymacji w programie R:
Religion: znaczenie religii, ankieta GALLUP World’s Review z 2009.
Logincome: dochód (logarytm), fertility: dzietność, dane z World Data Bank (dane z dostępnych i kompletnych roczników).
[32] Przynajmniej zdaniem feministek i sympatyzujących z nimi autorów: Michael Sherlock, Carol Christ czy Justin Stangeland. Autorzy wskazują na to, jak powszechne jest przyznawanie wysokiej wartości dziewictwa u kobiet, co np. Carol Christ uznaje za mechanizm kontroli nad kobietami „wymyślony” przez patriarchat.
[33] Co jest faktem i marnowaniem czasu byłoby przytaczanie literatury na ten temat, ale można jako przykład dać to omówienie autorstwa prof. Gregory’ego Jantza: https://www.psychologytoday.com/blog/hope-relationships/201402/brain-differences-between-genders
[34] https://www.oeffentlicherdienst.gv.at/fakten/bundespersonal/daten/geschlechter/maenner_frauen.html
[35] https://www.dbb.de/lexikon/themenartikel/p/personal-im-oeffentlichen-dienst.html
[36] http://www.portalsamorzadowy.pl/praca/zatrudnienie-w-samorzadach-1-9-mln-osob-z-czego-72-proc-to-kobiety,66528.html
[37] http://www.egospodarka.pl/98639,Sektor-publiczny-a-zatrudnienie-kobiet,1,39,1.html
[38] Na nieregulowanym pod tym względem rynku będzie tendencja do dyskontowania typowego ryzyka związanego z zatrudnianiem kobiet: ciąża, branie urlopów chorobowych z uwagi na chorobę dziecka, ciężkie menstruacje itd. itp. Przedsiębiorcy biorą pod uwagę braki w personelu i związane z tym koszty przestojów w produkcji, zatrudniania i szkolenia nowych pracowników czy w niektórych krajach płacenia urlopu macierzyńskiego.
[39] Taką stałą jest np. to, że to kobieta zachodzi w ciążę i karmi dzieci piersią, a mężczyzna ma naturalne inklinacje do rządzenia i przewodzenia – wszystkie instytucje hierarchiczne jak Kościół Katolicki, policja, wojsko, partie polityczne czy system promocji akademickiej były stworzone przez mężczyzn.
Kategoria: Kamil Kisiel, Kultura, Publicystyka, Religia, Społeczeństwo
Jedna drobna uwaga. Trochę czepialstwo, ale ważne czepialstwo. Otóż, przypis nr. 9:
Św. Jan Paweł II, Osoba i Czyn, s. 163, Polskie Towarzystwo Teologiczne, Kraków 1969
…Jest niepoprawny. W 1969 roku nie istniała taka osoba jak papież Jan Paweł II. Był tylko kardynał Karol Wojtyła. Wprawdzie tutaj akurat "Osoba i czyn" Karola Wojtyły ma raczej niewielkie znaczenie na wymowę całego tekstu, ale samo rozróżnienie pomiędzy Papieżem a człowiekiem którym był wcześniej jest niezmiernie istotne. Trzeba je przestrzegać, bo inaczej ryzykujemy wyniesienie wszystkich wcześniejszych dzieł danej osoby do rangi nauczania papieskiego.