Kilijanek: Polski dług narodowy
15 sierpnia wspominamy wydarzenie wyjątkowe w skali historii świata i nie jest to tylko moje zdanie. Świętujemy zwycięstwo nad armią bolszewicką i uratowanie spisanego na straty, nowo odrodzonego państwa. Wspaniały wyczyn, nieprawdaż? Ale czy cała sprawa została zamknięta w 1920 roku?
Kiedy w połowie sierpnia 1920 roku Armia Czerwona podchodziła pod Warszawę po tysiącach trupów polskich żołnierzy, szła ona po błyskawiczne zwycięstwo. I to nie Wojsko Polskie ją zatrzymało – ono nie miało sił, nie miało już argumentów. To niezwykły splot wypadków spowodował, że bolszewicy nie mogli postawić kropki nad i, zdobywając Warszawę, a z nią i młodą Polskę. Takie „zbiegi okoliczności” nie zdarzają się codziennie. Są to zdarzenia wyjątkowe i nazywamy je cudami. Tak, to Matka Boża Królowa Polski nie pozwoliła wrogowi podbić Jej królestwa i to Ona odwróciła tragiczne losy tej wojny. Wszyscy znamy cały szereg beznadziejnych prób pudrowania historii i karkołomnych tłumaczeń, które mają w założeniu pokazywać, że to żaden cud i że Polskie zwycięstwo da się wyjaśnić tylko jakimś manewrem wojskowym, bohaterstwem żołnierzy, geniuszem dowódców. Czasem nawet tych, których tam wcale nie było. Ich tupet sięga tak daleko, że niektórzy z nich nazywają ten splot wypadków „łutem szczęścia” byle tylko nie powiedzieć o cudzie. Zostawmy jednak tych fantastów na boku i pozostańmy realistami. To niebiańska interwencja pomogła Polakom wygrać wojnę 1920 roku i śmiało możemy powiedzieć to samo, co kiedyś powiedziano pod Lepanto: „Non virtus, non arma, non duces, sed Mariae Rosiae victores nos fecit”. Czy ta historia ma jakiś ciąg dalszy, czy jest to tylko słodkie wspomnienie minionych czasów? Czy jedynym celem Matki Bożej było pokonanie bolszewików?
Każdy naród, jako naturalna społeczność w jakiej może rozwijać się osoba ludzka, ma swoiste cechy, specjalne miejsce wśród innych oraz własne zadania. Relacje łączące rodaków mają pomagać im na drodze do osiągnięcia dobra wspólnego, dla którego ludzie łączą się we wspólnoty. Tym dobrem jest ostateczne spełnienie się osoby poprzez dotarcie do Absolutu. To w perspektywie wieczności rozpatrywany musi być ludzki los. Tak samo jest z losem narodu, który swą bytowość bierze od osób go tworzących. Nie inaczej widzi go i Matka Boża. Jeśli Ona coś robi, to mamy pewność, że dobro obrane przez Nią jako cel jest dobrem prawdziwym, Dobrem Najwyższym – Bogiem. Czy trudno odgadnąć, że jeśli to Jej zawdzięczamy rok 1920, to ostatecznie miał on nas doprowadzić do Boga?
Ludzie często zachowują się jak dzieci, ale do dziecięctwa, o jakim mówi Pan Jezus w Ewangelii, raczej im daleko. Chodzi tu bardziej o dziecięcą zuchwałość, niewdzięczność czy przekonanie o tym, że coś mi się należy. Człowiek, jak małe, niewychowane dziecko często zapomina powiedzieć „dziękuję”. Sądzę, że to samo, i to nie po raz pierwszy, zdarzyło się Polakom po 1920 roku. Nie powiedzieli „dziękuję” za niezwykły dar, jaki otrzymali. Polacy dostali od nieba tak wiele, że może im się znudziło i niezwykłe interwencje w ich historię zaczęli traktować, jako coś normalnego, co jednak nie zmienia faktu, że ich zachowanie jest niegrzeczne. Polacy otrzymali niejako na powrót swoje państwo, możliwość napisania kolejnej karty swojej historii i to po polsku. Zwycięstwo w 1920 zostało im równie dane, co zadane. Polska zmartwychwstała, ale co takiego zrobiła ze swoją drugą szansą?
Robiąc krótki przegląd historii Polski po 1920 roku możemy z przerażeniem skonstatować zjazd po równi pochyłej do stanu obecnego, jaki trudno porównać do czegokolwiek, co przechodziliśmy w ciągu ponad tysiącletniej tradycji naszego narodu. Nigdy tak wiele, tak ważnych dla narodu i tworzonego przezeń państwa elementów nie zostało tak poważnie osłabionych lub wręcz odrzuconych. Nigdy dotąd elementy kulturo- i państwowotwórcze nie były tak osłabione, jak dzisiaj. Czy zatem wykorzystaliśmy szansę, którą podarowała nam Matka Boża? Czy odwracając się od polskiej kultury, możemy przetrwać? Czy marginalizując Kościół święty, możemy utrzymać się na powierzchni? Czy odrzucając naturę w niechęci do rodzicielstwa możemy liczyć na przyszłość (choćby i najmarniejszą)? Może lepiej było bolszewickiej nawale zniszczyć nas w 1920? Wtedy przynajmniej, czytając o wielkim niegdyś państwie polskim, ktoś rzekłby: Polacy upadli pod ciosem silniejszego. Po tym, co Polacy robią dzisiaj, będzie można powiedzieć, że oto sami siebie pokonali.
Nie jest mi trudno uwierzyć w to, że Polacy, jako naród powierzchowny, niezdatny do systematycznej pracy, ulegający „słomianemu zapałowi” szybko zapomnieli o swojej Dobrodziejce. Ale to, że odwrócili się od Jej wskazówek, popadając w stany skrajnie Jej obce, to już wyczyn niezwykły nawet jak dla Polaków. A jednak nam się udało! Brawo! Nie tylko nie wykorzystaliśmy szansy, powstałej wskutek pokonania bolszewików w 1920, nie tylko nie zbliżyliśmy się do osiągnięcia dobra wspólnego, będącego dążeniem każdego, zdrowego narodu, nie tylko nie poprawiliśmy swoich wad, ale głębiej w nich utknęliśmy, dochodząc aż do absurdu! A tym absurdem ostatecznym jest samounicestwienie poprzez głupotę polityczną z jednej strony i sprzeczne z naturą odrzucenie rodzicielstwa z drugiej. Nie tylko nie spłaciliśmy długu zaciągniętego 105 lat temu, ale w 2025 roku musimy zaciągnąć kolejny, bo sami doprowadziliśmy się do stanu tak tragicznego, że ludzkie siły mogą nie wystarczyć do uratowania naszego narodu. Tylko czy niebiańska instancja zechce po raz kolejny pozytywnie rozpatrzyć polski wniosek?
Karol KIlijanek
Kategoria: Karol Kilijanek, Publicystyka, Religia, Wiara