Kilijanek: Konfederaci – chłopcy do bicia
Po wyborach mamy nieco zmienioną scenę polityczną. Lewica wróciła, PiS rządzi jak i rządził, a PO jak było nijakie, tak nijakim pozostaje. Przynajmniej w tej kwestii są konserwatystami – konserwują własną nieudolność, co wcale nas nie martwi aż tak bardzo. Mamy też w Sejmie Konfederację, która, co widać już po pierwszych wystąpieniach publicznych jej posłów, będzie partią chłopców do bicia.
Braun, Korwin-Mikke, Winnicki, Bosak, Dziambor, Sośnierz, Kulesza, Berkowicz, Urbaniak, Kamiński, Tuduj… to posłowie, którzy weszli do Sejmu z list Konfederacji. Większość z nich znamy już z wcześniejszej działalności. Są to popularni w Internecie „masakratorzy” i „zaorywacze” ludzie, których określa się mianem kontrowersyjnych. Tak naprawdę, nie są oni kontrowersyjni, ale nadają na poziomie nieosiągalnym dla większości ich rozmówców, co skutkuje przypinaniem rozmaitych łatek. W końcu o wiele łatwiej powiedzieć, że to ten drugi jest głupi.
Od wielu lat jesteśmy przyzwyczajeni, że ze scen, podiów i ekranów przemawiają czy raczej dukają do nas rozmaite asy, wielcy liderzy – niemniej małych, profesorowie bez matur, doktorzy bez studiów, elektrycy zawodowi w przerwie na zbawianie świata i cała masa innych kreacji politycznych. Nic dziwnego, że kolejne już pokolenie przyzwyczaja się do steku bzdur, zalewu chamstwa, sterty cynizmu i wyrachowania lecz nawet nie tego rodzaju, który kazał postkomunie wyprzedawać Polskę – to jeszcze miało swoisty rozmach – ale podyktowanego chęcią marnego zysku, ledwo słyszalnego poklasku, marnej posady podwykonawcy w czyimś niecnym projekcie. Służalczość odziedziczona po przodkach i wyćwiczona do perfekcji wycieraniem kolanami obcych korytarzy procentuje z całą mocą. Jakże wiec, jeśli pojawia się wśród tej zbieraniny człowiek kulturalny, może się to obyć bez zgrzytu? I taki też mamy (mają) problem z Konfederacją.
Każdy z Konfederatów to oddzielna historia, ale historie te mają pewne punkty wspólne. Jeśli chodzi o kulturę osobistą, inteligencję, wykształcenie i umiejętność wypowiadania się oraz argumentacji, posłowie nowej partii, jak jeden, stoją na wysokim poziomie – poziomie, któremu nie dorównują najlepsi z pozostałych partii. Widać to może mniej w trakcie przemówień sejmowych – tam posłowie nie są konfrontowani ze sobą tak bezpośrednio – ale z pewnością rzuca się to w oczy podczas telewizyjnych programów publicystycznych. W starciu pytanie – odpowiedź, prowokacja – reakcja, manipulacja – prawda liczą się wiedza, opanowanie i umiejętność szybkiej i celnej riposty. Tu nie ma czasu na wahania i pomyłki. I to jest właśnie to, co Konfederaci lubią najbardziej.
Braun, Bosak i Winnicki wyróżniają się szczególnie. Czy to sejmowa podkomisja, czy program w TVP, czy przepytywanka u Mazurka Konfederaci są zawodowcami w swoim fachu: biciu przeciwnika na głowę w zdolności wypowiedzi, wiedzy o podejmowanym temacie i doskonałym neutralizowaniu manipulacji i zagrywek mających na celu ich skompromitowanie. Co najmniej niechętne nastawienie względem posłów Konfederacji łączy wszystkie media – te państwowe i te komercyjne (nie rozstrzygam, do której kategorii zaliczyć te zakładane za państwowe pieniądze z FOZZ). A to wyjątek. Medialni gracze poza niechęcią względem Konfederacji są skłonni zgadzać się w niewielu kwestiach. Są to szczepienia, stosunek do Żydów i przekonanie, że najlepszym sposobem nakłonienia swoich widzów do przyjęcia ich stanowiska jest manipulacja. Czy dziwi zatem popłoch siany przez Brauna et consortes, mówiących, że Polska, wbrew zdaniu pana Prezydenta, wcale nie jest najlepszą po Izraelu ojczyzną dla Żydów; że F-35 kupione bez przetargu nie muszą być idealnym rozwiązaniem dla polskiej armii, że Polsce tak daleko do Polin jak PiSowi do niezależnej polityki, a zainteresowanie twórczością Tokarczuk powinno być wprost proporcjonalne do stosunku Ksiąg Jakubowych do prawdy historycznej. Czy może zastanawiać oburzenie dziennikarki Polsatu, gdy Krzysztof Bosak poddaje krytyce słowa Mariana Turskiego wypowiedziane w Auschwitz? Jej nie mieści się w głowie, że Bosak wie lepiej niż ktoś, kto przeżył marsz śmierci, a chyba żadnemu myślącemu człowiekowi nie mieści się w głowie, że bycie Żydem i przeżycie pobytu w obozie zagłady miałoby dawać mandat do pouczania we wszystkich kwestiach. Samo przeżycie obozu przez ich bliskich nie dało rodzinom ofiar Auschwitz możliwości wypowiedzenia się, więc być może specjalny status Turskiego, podkreślany w programie Agnieszki Gozdyry ma związek z jego działalnością w prasie związanej z PZPR? Tego niestety nie wiemy.
Cóż, trzeba przyznać, że stali bywalcy politycznych salonów nie mieli dotąd zbyt wiele okazji zmierzenia się z ludźmi nie tylko zaangażowanymi, ale i inteligentnymi i chcącymi realnych zmian. To, co widzieliśmy dotąd, poza pewnymi wyjątkami, to tylko sparingi – debatowanie w taki sposób, aby nie zrobić sobie prawdziwej krzywdy – zupełnie jak z rozliczaniem przestępstw komuny czy poprzednich ekip rządzących. Wraz z Konfederacją nastąpiła zmiana. Teraz już nie wystarczy opowiadać o zabijaniu dinozaurów kamieniami, szeroko uśmiechać się na słowo „Ameryka”, z powagą pochylać głowę nad Holocaustem czy potrząsać nią nad nietolerancją i faszyzmem. Teraz, a tego nasze elity nie tolerują, trzeba odpowiadać na niewygodne pytania, których niestawianie było dotychczas sprawą oczywistą od prawa do lewa. Teraz należy słuchać odpowiedzi, na które dotąd nie odważyłby się żaden z zasiadających w gmachu przy Wiejskiej. Oto właśnie potężna broń w rękach Konfederatów, dzięki której staja się oni prawdziwymi chłopcami do bicia; specami od maltretowania dziennikarzy, zadających pytania, których każdy się spodziewa, pogrążania tuzów polityki krajowej i europejskiej pokazując ich niekompetencję, wskazywania na błędy i częstokroć zwykłą głupotę tak wielu wybrańców ludu; mistrzami ucieczek z sideł zastawianych przez co inteligentniejszych dziennikarzy i błyskotliwych kontrataków, wytrącających broń z dłoni przeciwnika; i wreszcie detronizowania dotychczasowo panujących w mediach specjalistów od spraw różnych – a w zasadzie żadnych.
Nie tracąc z oczu problemów, jakich może przysporzyć posklejanie Konfederacji z kilku nie zawsze kompatybilnych części, można stwierdzić że jest to jakościowa zmiana na polskiej scenie politycznej. Miejmy nadzieję, że nawet jeśli partia ta się rozpadnie na skutek tarć wewnętrznych, zostanie przynajmniej ten jeden pozytywny aspekt ich działalności: oczekiwanie wysokiego poziomu debaty politycznej, do którego, mam nadzieję, przyzwyczają się wyborcy a którego ze strony Konfederacji nie powinno nam zabraknąć.
Karol Kilijanek
Kategoria: Karol Kilijanek, Polityka, Publicystyka
Czy autor na pewno używa tytułowych chłopców do bicia w dobrym znaczeniu?