banner ad

Kilijanek: Katastrofa demograficzna na tle wyborów prezydenckich

| 28 maja 2025 | 1 Komentarz

Liczba Polaków w Polsce powinna stanowić jeden z najważniejszych tematów każdej politycznej dyskusji. Niestety, pojawia się on zwykle tylko w związku z publikacjami kolejnych raportów GUS-u. Te nie pozostawiają wątpliwości: mamy do czynienia z katastrofą demograficzną na niespotykaną dotąd skalę. Czy któregoś z polityków obchodzi to, że za kilkadziesiąt lat nie będą mieli kim rządzić?

W popularnych w tym roku wyborczym tzw. debatach prezydenckich pojawiały się pytania o poprawę polskiej demografii. Z usłyszanych odpowiedzi nie wynika do końca, czy kandydaci na prezydenta Polski nie rozumieją powagi zagrożenia, czy ich to nie obchodzi, czy może serio są tak głupi i sądzą, że proponowane przez nich rozwiązania pomogą zażegnać kryzys. Ciekawe, jak miałby z tą niebezpieczną sytuacją walczyć kandydat lewicy, centrum czy liberał, skoro to właśnie ich działania doprowadziły do stanu, w którym Polacy właściwie przestali się rozmnażać.

Geneza

Jak to możliwe, że w czasach o wiele trudniejszych pod względem ekonomicznym, kiedy mniejszy był dostęp do opieki medycznej, kiedy głód nie raz zaglądał w oczy, rodziło się kilkakrotnie więcej dzieci niż dzisiaj? Przeszkodą do zakładania rodzin nie był brak domów, brak szpitali, brak dopłat, brak żłobków. Jak do tego doszło, że dzisiaj w Polsce rodzi się 252 tys. Dzieci (dane za 2024 rok – już wiemy, że ten rok będzie gorszy) i to już z kilkuprocentowym komponentem ukraińskim? Przecież w ciężkich latach powojennych rodziło się blisko 800 tys. nowych Polaków rocznie!

Szukając przyczyn zapaści nie powinniśmy iść w stronę ekonomii czy dostępu do wygód. To w najbiedniejszych krajach rodzi się najwięcej dzieci. To, co spowodowało kryzys demograficzny, to zmiana mentalna i właśnie nadmiar dostępnych wygód, z których korzystać da się jedynie wtedy, kiedy nie przeszkadzają w tym dzieci. To nachalna propaganda liberalna wmówiła kobietom, że bycie matką w domu jest rodzajem niewolnictwa i straconym życiem. Wykreowano obraz nowego człowieka, który żyje, żeby zarabiać i wydawać. Człowiek taki ma się zbawić przez wygodę, konsumpcję i tzw. spełnianie siebie, co paradoksalnie nie równa się spełnieniu osoby ludzkiej!

Spełnić siebie zgodnie z dzisiejszą modą można, rzecz jasna, wszędzie, tylko nie w rodzinie. Spokojne, może nawet monotonne życie skupione wokół żony, dzieci, starzejących się rodziców, pracy, sąsiadów z podobnymi problemami już nie mogło wystarczyć. Oddzielono współżycie od poczęcia, kobietę przeciwstawiono mężczyźnie, a dziecko uczyniono wrogiem rodziców. Zniszczenie rodziny musiało skończyć się gwałtownym zjazdem w dół, widocznym dziś tak wyraźnie w GUSowskich tabelkach.

Skutki

Tak potężny kryzys demograficzny jest dla społeczeństwa niczym wielki kataklizm. Nic się wobec niego nie ostanie: ani Kościół, ani naród, ani kultura, ani ekonomia, polityka, sport czy samo państwo. Nic też nie może tego kryzysu przetrwać. To nie jest chwilowe wahnięcie, to nie jest problem sezonowy. To niebezpieczeństwo ostateczne i śmiertelne w dosłownym znaczeniu tego słowa. Nasz naród przestanie istnieć. Zaraz.

Pierwszymi widocznymi skutkami braków demograficznych jest brak rąk do pracy. Polska już ściąga tysiące imigrantów. Licząc z Ukraińcami, będą to miliony. To, z kolei, spowoduje stworzenie tzw. społeczeństwa multikulturowego, które w zasadzie jest kilkoma społeczeństwami w jednym państwie. Czy ktoś ma wątpliwości, co do możliwości współżycia kilku sztucznie sprowadzonych grup etnicznych w jednym państwie? Proszę tylko spojrzeć na „sukces” tego projektu w krajach zachodu.

Spadek liczby ludności przekłada się na obniżenie konsumpcji, a zatem również produkcji. Państwo ubożeje i jest rozsadzane przez konflikty etniczne. Zmniejszająca się liczba Polaków nie gwarantuje, że ci, którzy jeszcze pozostaną, będą stali na wyższym poziomie kulturalnym, bo dla nikogo już nie zabraknie miejsc w szkołach i znikną kolejki do instytucji kulturalnych. Szczególnie, biorąc pod uwagę przyczyny wymierania Polaków, należy przyjąć, że resztki narodu schodzącego już z areny dziejów będą staczały się coraz niżej, aż do zupełnego barbarzyństwa.

Rozwiązania

Serwowane przez współczesnych, polskich polityków rozwiązania w stylu: dać więcej mieszkań, pieniędzy, żłobków, szpitali etc. są tylko żałosną próbą przekonania wyborców, że mają oni jakiś pomysł. Liczą, że bezrozumny tłum ruszy właśnie za nimi, bo i tak nie będzie w stanie rozważyć zasadności ich wynurzeń. I mają w tym zupełną rację. Tak się właśnie dzieje. Nawiązując do wyborów na prezydenta Polski należy powiedzieć, że najbliżej prawdy był Grzegorz Braun, proponując bezpieczeństwo, jako możliwy czynnik poprawiający wskaźniki demograficzne. To bezpieczeństwo rozumiem jako wielowymiarową pewność, że moje kłopoty z chorym państwem nie złożą się na wysiłek, związany z wychowaniem większej ilości dzieci. Że nikt nie zabierze mi domu za niespłacenie lichwiarskiego kredytu, że nikt nie wyśle mnie na wojnę w interesie obcych narodów, że nie będę musiał oddawać połowy pensji w podatkach, z których nic nie mam. Bezpieczeństwo to brak wszechobecnej kontroli i przymusu wywiązywania się z różnych apriorycznych zasad, mających na celu wszystko, tylko nie dobro człowieka. Bezpieczeństwo, w którym rodzina może rosnąć, może dać tylko silne państwo. Problem w tym, że państwo polskie to nie skała, to paździerz.

Braun ma tylko po części rację. Pod hasłem bezpieczeństwa nie da się zmieścić aktywnych działań, które wobec kryzysu, w jakim się znajdujemy, muszą być przez państwo podjęte, o ile chcemy móc marzyć o sukcesie. Mowa tu o uruchomieniu największej, na jaką nas stać, machiny propagandowej, służącej podniesieniu statusu rodziny. W pewnym zakresie próbowano już tego w innych państwach, ale nigdy wobec kryzysu, który sięgał tak głęboko.

Być może żachnie się ktoś na to brzydkie słowo „propaganda”, ale nawet jeśli by to nazwać „przekonywaniem”, „uświadamianiem”, uwrażliwianiem”, to niczego poza warstwą semantyczną to nie zmieni. Nie zmieni to też tego, że to jedyny sposób, którym można ponownie ustawić społeczeństwo na odpowiednim torze. Propagandą zniszczono rodzinę i propagandą można rodzinę podnieść. Właściwie nic poza obrazem rodziny, dziecka, męża, żony, pracy zawodowej, wizji życia nie zmieniono. Człowiek nadal rodzi się mężczyzną lub kobietą. Wciąż kobieta jest piękna i delikatna, a mężczyzna silny. Wciąż potrzebują siebie nawzajem i czują to w naturalny sposób. W tę ludzką relację wchodzi propagandysta z piekła rodem, który przekonuje, że płeć to kwestia wyboru, emocje ważniejsze są niż rozum, religia to niewola, a brak reguł (innych, niż podanych przez niego) to wolność. Urodzenie dziecka to ważna decyzja, ale zabicie go, to tylko nieszkodliwy zabieg medyczny. Życie bez możliwości rozwodu jest nie do pomyślenia, a zdrady to kwestia zdrowia psychicznego, nieszkodliwa zabawa różnorodnością doznań. Nie zmieniło się nic, bo nic nie mogło się zmienić wobec niezmiennej ludzkiej natury. Człowieka tylko i aż zaczęto uczyć inaczej żyć i tak powstał kulawy, ślepy i głuchy ludzki kaleka, który nie zwraca uwagi na rzeczywistość, ale tylko na to, co ktoś inny o niej pomyślał i co rozprzestrzenił w mediach. Resztę zrobiły zasady manipulacji, jak zasada autorytetu, społecznego dowodu słuszności, konsekwencji oraz cała gama innych. Rzecz możliwa na taką skalę tylko w naszych czasach, którymi rządzą media, czyli środki wpływania na rozumienie rzeczywistości, a raczej na ukierunkowaną refleksję o niej. Tylko siła polityczna, mogąca wpłynąć na media będzie w stanie poradzić sobie z odwróceniem kryzysu demograficznego. Czasu jest mało, a takiej siły na polskiej tzw. scenie politycznej, nie widać. Cóż, był las, nie było nas. Nie będzie nas, będzie las.

 

Karol Kilijanek

Kategoria: Karol Kilijanek, Publicystyka, Społeczeństwo

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. desperado pisze:

    Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, to inspiracji na rzecz zwiększenia rozrodczości trzeba szukać w III Rzeszy. Niemcy, po dojściu do władzy Hitlera, to jedyne państwo, któremu udało się przywrócić rozrodczość zapewniającą zastępowalność pokoleniową (ona się potem znów załamała z powodu strat wojennych, ale od dojścia do władzy Hitlera do czasu rozkręcenia się wojny na dobre, rosła).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *