Kilijanek: Ateizm dla naiwnych
Tytuł artykułu wyglądać może na zaprzeczenie. W końcu to wiara w Boga i religijność uznawana jest w wielkim świecie za wskaźnik poziomu naiwności, braku wykształcenia lub ciasnoty intelektualnej. Przeglądając jednak argumenty jednego z najbardziej wpływowych i słynnych ateistów ostatnich lat, Christophera Hitchensa, można dojść do wniosku, że to właśnie on popisuje się brakiem wiedzy i zrozumienia stanowisk, które poddaje krytyce, a jego zwolennicy niebywałą naiwnością.
Na bakier z faktami
Niewątpliwie, Hitchens był piewcą wielkości nauki. Nauka daje, według niego, o wiele lepsze i wznioślejsze wytłumaczenia dla wszelkich zjawisk, jakie w swoim życiu napotyka człowiek. I właśnie nauką stara się on rozwikłać kwestie celowości wszechświata, a w tym także ludzkiego życia, zaprojektowania kosmosu przez jakiś wyższy intelekt, powstania świata czy początku życia na ziemi. I tak kolejno koncepcji Boga przeciwstawia Big Bang, celowość i inteligentny projekt bombarduje ciągłym ruchem i rozszerzaniem się kosmosu oraz potężnymi wybuchami ciał niebieskich, a początek życia na ziemi kwituje krótkim… „nie wiem”.
Cóż, Hitchensowi do walki z Bogiem i Kościołem służy także historia lub raczej to, co on nazywa historią. Ten angielski pisarz z lubością pastwi się nad Kościołem katolickim, który rzekomo miał wspierać Hitlera, Mussoliniego, chorwackich Ustaszy i dyktatury Franco czy Pinocheta. Według wykładanej przez Hitchensa historii, którą powinno się raczej nazwać Hitch-story, Kościół był odpowiedzialny za mordy w czasie krucjat i hamowanie postępu w nauce, a także wiele innych. Te oskarżenia nie mają jednak nic wspólnego z rzeczywistością. Opierają się one na kłamstwach i manipulacjach, które każdy może łatwo zdemaskować, czytając prace rzetelnych historyków, a nie ideologów antyklerykalizmu.
Jednak kłamstwa Hitchensa spotykają się z aprobatą. Są in blanco uznawane za fakty i powszechnie używane przez szeregowych ateistów w uzasadnianiu swojej postawy tylko dlatego, że doskonale wpisują się w panującą w mainstreamie narrację. Jak silną trzeba mieć wiarę, żeby uwierzyć w kłamstwo? Jeśli chodzi o siłę wiary ateistów, to może im jej pozazdrościć wielu katolików.
Tanie manipulacje
Hitchens nie musiał silić się na wyszukane metody manipulacji, aby do swoich racji przekonać zawsze samodzielnie myślących i światłych ateuszy. Na potrzebę swoich medialnych tyrad, gwiazda ateistów miała przygotowane zwykle te same, cuchnące fałszem kąski. Prawie każda porcja okraszona była oklaskami zachwyconej przenikliwością wieszcza безбожникu ateistycznej gawiedzi. Oto stały arsenał jakim posługiwał się zwykle Hitchens.
Fifty/Fifty
Hitchens uwielbiał tworzyć zbitki nauki katolickiej z własnymi urojeniami i opierać na tym swoją argumentację. Dla zohydzenia Boga twierdził, że Ten, Którego nazywają dobrym Bogiem stworzył ludzi chorymi i kazał im stać się zdrowymi. Hitchens zapomina, że Bóg stworzył człowieka jako istotę nieśmiertelną i niecierpiętliwą, a śmierć ściągnął na siebie sam człowiek w następstwie grzechu.
Kolejnym półprawdziwym półargumentem dla półinteligenta, za to w całości ateisty jest Odkupienie. Hitchens mówi o niemoralności nauczania, zgodnie z którym jakiś człowiek – Jezus z Nazaretu – miałby wziąć na siebie grzechy ludzi i ofiarą z własnego życia wyprosić u Boga Ojca ich odpuszczenie. Cóż, po raz kolejny Hitchens nie mówi prawdy. Umyka mu najważniejsze – Jezus z Nazaretu to także Syn Boży, a nie tylko zwykły człowiek. Ofiara przez Niego złożona ma wymiar absolutny i tylko taka Ofiara mogła ukoić wymóg absolutnej sprawiedliwości Boga Ojca, według której sądziłby On ludzkość za jej grzechy. Założenie boskości Pana Jezusa jest tu kluczowe. Ukazywanie Odkupienia bez tego elementu nie ma sensu. Nic dziwnego, że po takim wywodzie nie dało się znaleźć sensu w wydarzeniach, które angielski literat przedstawiał, jako naukę o Bogu i moralności.
Labirynt Hitchensa
Kolejny, pokrewny opisanemu powyżej, sposób wyśmiewania Boga i katolików nazywam labiryntem Hitchensa. Nie jest to opowieść mniej więcej dwudzielna, jak argumenty fifty/fifty, ale totalne pomieszanie z poplątaniem. W bardzo wielu swoich przemowach ateistyczny przodownik raczy słuchaczy następujacą historią z gatunku: you’ve got to be kidding. Zaczyna niepozornie – od szukania najodpowiedniejszej daty „pojawienia się” człowieka na ziemi. Waha się i robi przegląd autorytetów jak R. Dawkins czy F. Collins kompromisowo przyjmując 100 tys. lat temu za czas pojawiania się homo sapiens. Okres 98 tys. lat (do narodzin Chrystusa Pana) opisuje jako czas niezwykłych cierpień ludzi mieszkających na ziemi. Nagle po tych 98 tys. lat Bóg decyduje się zainterweniować i wybiera na to zacofany cywilizacyjnie region na Bliskim Wchodzie, gdzie objawia się niepiśmiennemu ludowi pasterskiemu. To skandaliczne uproszczenie brzmi, szczególnie w ustach świetnego mówcy i manipulatora, jakim był Hitchens, niezwykle powabnie. Lecz jest niczym innym niż wciągnięciem słuchacza w labirynt własnych wymysłów. Cierpienie człowieka na ziemi pojawiło się jako efekt jego grzechu, a nie jako skutek obojętności Boga na los człowieka. A Objawienie nie zostało dane, aby zdjąć z człowieka brzemię cierpienia, ale żeby pokazać, że jest zbawienie oraz jasno wytyczyć drogę do jego osiągnięcia. Hitchens swoją tyradę zaczyna od: „A oto w co macie wierzyć…”, kończy zaś konstatacją, że nie może udowodnić, że to nie prawda, ale twierdzi, że „kto wierzy w coś takiego, uwierzy w cokolwiek”. Nie rozumie, że mówi o czymś zupełnie innym niż nauka katolicka, a Bóg, którego karykaturę przedstawia, nie jest Bogiem Trójjedynym, Którego, jak mu się zdaje, krytykuje, ale jedynie bożkiem na miarę wyobraźni Hitchensa.
„Religia jest problemem”
Jak na trockistę przystało, Hitchens twierdzi, że religia chrześcijańska jest problemem. Przemyca ona bowiem idee wielkiego Boga i nic nieznaczących w porównaniu z Nim ludzi, która jest według ateisty początkiem totalitaryzmu. Szkoda tylko, że nie wyjaśnił, dlaczego w państwach katolickich do totalitarnych rządów nie doszło, za to w ateistycznych… Podobnie można postąpić z innymi argumentami Hitchensa. Wystarczyłoby konkretne pytanie i guru ateistów musiałby zejść z piedestału i uznać, że się mylił. Z Hitchensem nie łatwo jednak było wygrać pojedynki słowne. Bynajmniej nie z powodu siły jego argumentów, ale raczej ze względu na umiejętność ślizgania się po różnych tematach i wprowadzania przeciwnika w dyskusji do swojego systemu. Przekonał się o tym w jednej z debat Frank Turek, protestancki mówca i apologeta. Hitchens, przyparty do muru pytaniem o początek czasu i przestrzeni, powiedział krótko i szybko „nie wiemy” i natychmiast przeszedł do barwnej historyjki z jego córką w roli głównej. Publiczność nie zareagowała na pytanie Turka, za to dała się pociągnąć sentymentalnej narracji Hitchensa. Mistrz słowa wciągał przewrotnie nieuważnych słuchaczy w swój labirynt, aby później móc atakować i kazać tłumaczyć się z rzeczy, będących jedynie jego projekcjami stworzonymi doraźnie w celu ośmieszenia przeciwnika.
Hitchens często chwalił się, że opracował pytanie, na które nikt z wierzących nie umiał mu odpowiedzieć. Zadawał je wielokrotnie podczas różnego rodzaju debat i przemówień: co może zrobić wierzący, czego nie może zrobić ateista? A czy nie wystarczy powiedzieć: stać się świętym? Już nic wznioślejszego na tym świecie nie da się uczynić.
Naga prawda
Król ateizmu staje się nagi jak go Pan Bóg stworzył, gdy tylko skonfrontuje się go z prawdą, a jego klakierzy nie mogą zagłuszać obrońców Boga brawami niezrozumienia. Nieuczciwe a dumne stawianie ateizmu w roli stanu wyjściowego pomaga tylko przez chwilę. Semper infidelibus pozostają jedynie Ci, którzy koniecznie tego chcą, którzy w wierze w Boga widzą najgorszego wroga i hamulec dla ich nieuporządkowanych pragnień. Hitchens mawiał: „nie mogę udowodnić, że Boga nie ma, mogę jednak powiedzieć, że nie ma powodu, aby w Niego wierzyć”. Sądzę jednak, że jest przynajmniej jeden powód, dla którego trzeba wierzyć w Boga: aby nie ośmieszyć się byciem ateistą.
Karol Kilijanek
Kategoria: Karol Kilijanek, Myśl, Polityka, Publicystyka, Religia, Społeczeństwo