Jakubczyk: Jakub Rees – Mogg, lojalny syn Kościoła i dobry torys?
Uczył się w Eton College i studiował w Oksfordzie, gdzie był prezesem Studenckiego Koła Konserwatywnego (University Conservative Association). Osiągnął rozgłos medialny, gdy w 1997 roku, w towarzystwie swojej niani, agitował w robotniczej dzielnicy miasta Fife.
Jakub Rees-Mogg, bo o nim mowa, uważa, że Partia Pracy jest „instytucjonalnie nastawiona przeciw katolickiemu nauczaniu moralnemu”, i twierdzi, że katolicy byliby szczęśliwsi w szeregach Partii Konserwatywnej. Jego wielkim bohaterem jest Pius IX, ze względu na „tradycyjne podejście do relacji państwo – Kościół oraz Syllabus”. Uważa także, że Benedykt XVI, był wspaniałą inspiracją dla Kościoła, zarówno jako kardynał, jak i Ojciec Święty. O papieżu Franciszku wypowiada się rzadziej.
Czytając powyższe ciężko skonstatować, że mówimy o parlamentarzyście brytyjskim XXI wieku. Tym bardziej jeśli aspiruje on do pozycji lidera tutejszej Partii Konserwatywnej, a jego szanse są coraz większe. Najnowsze statystyki (2 lutego 2018) pokazują, że cieszy się on poparciem najwyższym ze wszystkich głównych kandydatów – 21 procentowym. Michał Gove zajął drugie miejsce, z 16 procentami głosów, trzeci w kolejności jest Borys Johnson z 14 procentami.
Rees-Mogg jest przeciwny aborcji i głosował przeciwko tzw. małżeństwom homoseksualnym. On sam nigdy nie promował swojej osoby w wyścigu do stanowiska przywódczego w partii. Jego popularność wyrosła w wyniku akcji prowadzonej przez oddolny ruch społeczny – „Moggmentum”(1).
W swej retoryce Jakub Mogg nawiązuje do Toryzmu Wysokiego (High Toryism), reakcyjnego, tradycjonalistycznego i samo przez się, społecznie ortodoksyjnego. Jest też członkiem grupy Cornerstone, stanowiącej integralnie zachowawcze skrzydło brytyjskiej Partii Konserwatywnej. Jej etos stanowią tradycja; naród; rodzina; etyka religijna i wolna przedsiębiorczość. Jako krytyk Unii Europejskiej był także czołową postaci w kampanii na rzecz Brexitu. Opowiada się za zakończeniem swobodnego przepływu osób do Wielkiej Brytanii, tym samym broniąc praw obecnie mieszkających tutaj obywateli UE do pozostania w jej granicach.
Na tym jednak nie kończy się lista zalet pana Rees-Mogga. Jest zwolennikiem zdecentralizownej oświaty, argumentując, że daje ona szkołom więcej swobód programowch i ogranicza biurokrację. Jest zwolennikiem umów zerogodzinowych, podkreślając, że przynoszą one korzyści pracownikom, w tym studentom, dzięki zapewnieniu elastyczności i mogą zapewnić drogę do bardziej stałego zatrudnienia. We wrześniu 2017 r. Rees-Mogg zasugerował, że banki żywności pełnią istotną funkcję, potwiedzając tym samym swoją opozycję wobec odgórnie narzucanych "charity drives", konkludując, że „wsparcie charytatywne udzielane przez ludzi dobrowolnie jest podnoszące na duchu i pokazuje, jak dobrym i współczującym społeczeństwem potrafią być Brytyjczycy”. Krytykował brytyjskie zaangażowanie w syryjską wojnę domową, potępiając propozycję dozbrojenia syryjskich rebeliantów i twierdząc, że "konsekwencjami wysiłków na rzecz podkopania rządów p. Assada będzie wzrost terroryzmu i masowego, niekontrolowalnego przepływu ludności”. Postulował także zmniejszenie brytyjskigo budżetu pomocy zagranicznej.
J. R-M propagował i zabiegał także o koalicję PK z irlandzką Demokratyczną Partią Unionistyczną (DUP), która, choć opiera się na protestantyźmie prezbiteriańskim, wydaje się jednak, na dzień dzisiejszy, być najlepszym z politycznych partnerów dla konserwatystów. Jej parlamentarzyści są nieugięci w obronie życia dzieci nienarodzonych i stanowczo przeciwstawiają się redefinicji małżeństwa. Wszakże to bardzo istotne.
Jest zagorzałym monarchistą. Muszę jednak zaznaczyć, że w swoistym wyspiarskim partykularyźmie, kierując się potrzebą zachowania stabilności i spokoju społecznego, choć pierwotnie torysi byli wierni dynastii Stuartów (tworząc w ten sposób m.in. historię legitymistycznego jakobityzmu), z czasem ich większość pogodziła się z rządami dynastii hanowerskiej. Ów precedens, istniejący do dziś, wychodzi z paradygmatu wynoszącego Tron (nawet nieprawowicie okupowany) ponad demokratyczne partyjniactwo, ochlokrację i tzw. interesy kupieckie. Pan Mogg stoi wiernie przy Tronie, bez względu na obecnie zasiadającą na nim dynastię.
Wszystko to nie oznacza wszakże, że jako katolik nie będzie dążył do zmiany prawa o sukcesji, odsuwającego rzymskich katolików od brytyjskiej korony. Śmiało można powiedzieć, że tak się właśnie stanie. Z kolei jeśli prawo to zostanie zmienione, a powrót Stuartów realny, siłą rzeczy zmiana lojalności dynastycznych będzie tego posunięcia oczywistą konsekwencją. Dlaczego? Dlatego, że ostatecznie monarchia, z katolicko – legitymistycznego punktu widzenia, ma wymiar teologiczny i eklezjalny, który nie postrzega jako Kościoła Chrystusowego wyznania protestanckiego, jako będącego pochodzenia nieapostolskiego. Pragmatyzm nakazuje, aby na dzień dzisiejszy, w celu zachowania ideii monarchii w ogóle, żyć w zgodzie z uzurpacją jako wyborem mniejszego zła. Cała sytuacja skomplikowana jest tym, że Stolica Apostolska zaakceptowała uzurpację hanowerską w roku 1766, co nadal obowiązuje i co było pierwszym z watykańskich posunięć przyzwalających na kompromis (w imię „pragmatyzmu” lub „realpolitik”): z liberalizmem, konstytucjonalizmem, republikanizmem, a nawet komunizmem i innymi systemami politycznymi, niespójnymi z Ewangelią chrześcijańską. Sposób postrzegania monarchii przez przeciętnego Anglika jest całkowicie uzależniony od jego przywiązania do obecnej Partii Konserwatywnej, która niestety w swej wypaczonej, whigowskiej formie, traktuje i toleruje monarchię jako ozdobę. Generalnie będzie robić, co w jej mocy, by monarchię utrzymać (w jej hanowerskiej formie), pod warunkiem, że ta nie będzie robić nic, jedynie służyć parlamentowi.
Jednak, bazując na publicznych wypowiedziach p. Mogga, wiadomo, że nie jest on jednym z tych przeciętnych Anglików. Z pewnością jest tradycyjnym i lojalnym synem Kościoła. Tylko czy starczy mu sił? Czy pan Rees-Mogg przełamie ów kompromisowy i wygodniacki trend? Czy wyłamie się z chorego schematu? Czy w konsekwencji tegoż wyłamu wyciągnie Partię Konserwatywną z jej ideowego letargu i postawi ją na nogi? Czy ponownie będzie można nazywać jej członków Torysami? Czas pokaże…
Arkadiusz Jakubczyk
(1) jednym z twórców i aktywistów Moggmentum jest p. Przemysław Skwirczyński który na Wyspach mieszka od 1999 r., tu skończył London School of Economics i pracował w bankowości. Startował w wyborach do europarlamentu z list partii UKIP.
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Myśl, Polityka, Publicystyka
Akurat anglikanizm, w przeciwieństwie do luteranizmu czy kalwinizmu, posiada sankcję apostolską.
Przecież Stuartowie nie mogą powrócić na tron, bo formalnie dynastia w linii męskiej wygasła w 1807. Jeśli już to Wittelsbachowie którzy odziedziczyli roszczenia po Stuartach.
Akurat kwestia sukcesji apostolskiej w anglikaniźmie nie jest wcale klarowna. Różnice pomiędzy poszczególnymi kościołami są spore. Generalnie nie ma interkomunii z Rzymem, bo sukcesja apostolska i łączność z biskupem Rzymu zostały zerwane. Kościół rzymskokatolicki, Kościoły starokatolickie i cerkiew prawosławna uznają wzajemnie ważność udzielanych w nich święceń, choć spierają się co do jurysdykcji. Kościoły luterańskie i anglikańskie uznają swoją wzajemną sukcesję apostolską, podobnie jak sukcesję Kościołów prawosławnych i katolickich, z kolei sukcesja apostolska Kościołów anglikańskich i luterańskich bywa przez pozostałe Kościoły podważana (z wyjątkiem Kościołów starokatolickich), np. z powodu innego rozumienia Eucharystii bądź kapłaństwa, udzielania święceń kobietom etc.
Oczywiście. Dla jasności przekazu pozwoliłem sobie na użycie skrótu myślowego. Jeśli wnikamy w szczegóły, to faktycznie po śmierci Henryk IX i I prawa (nie roszczenia) do koron brytyjskich w zgodzie z zasadami sukcesji przeszły na Karola Emanuela IV (praprawnuka siostry Karola II i Jakuba II i VII – Henrietty Anny). I tak dalej. Co więcej, obecnie, następcą JKM Franciszka II jest jego brat książę Maksymilian Emanuel, po którym prawa do tronu Trzech Koron przejdą na jego córkę Zofię, księżną Liechtensteinu, a następnie jej dzieci.
Realia polityczne Wielkiej Brytanii trochę jednak się wymykają naszemu postrzeganiu świata, gdzie katolicyzm i konserwatyzm polityczny są naturalnymi sojusznikami. W Wielkiej Brytanii tak nie jest, i katolik w Partii Konserwatywnej zawsze będzie piątym kołem u wozu: nie będzie mógł zdobyć zaufania establishmentu. Podobnie jest w całej anglosferze. Gdzie się nie spojrzy – czy Stany Zjednoczone, czy Australia, czy Wielka Brytania właśnie – to ze zdziwieniem zauważymy że tradycyjnie katolicy tam stali po stronie Partii Pracy lub w przypadku Ameryki, Demokratów. Nie dlatego że tamtejsi katolicy są bardziej na lewo (chociaż po tylu latach takich jakże egzotycznych sojuszy, niestety przeważnie są), ale dlatego że po prawej stronie im kategorycznie odmawiano miejsca, ewentualnie tolerowano ich na zasadzie "swój chłop, byle tylko nie obnosił się z tym swoim katolicyzmem".
Dlaczego tak jest, i czy to się może zmienić – to znaczy, czy faktycznie konserwatyści mogą przyjąć do siebie katolików, którzy powinni być ich naturalnymi sojusznikami? W Australii, być może. W Stanach, być może. W Wielkiej Brytanii… chyba nie.
Brytyjski porządek jest porządkiem porewolucyjnym. Tamtejsza Partia Konserwatywna jest, w pewnym sensie, odpowiednikiem naszych post-PRLowców: są to potomkowie rewolucjonistów którzy wprawdzie byli szlachtą, i wprawdzie rewolucję dokonywali "legalnie" na rozkaz króla Henryka VIII, ale niemniej dokonali rewolucję. Obalili struktury Kościoła w Wielkiej Brytaniii, i przejęli posiadłości zakonów. Do dzisiaj wiele spośród najbardziej znaczących rodów brytyjskich ma wśród swoich posiadłości budynki klasztorne przebudowane na pałace. To wszystko działo się pięćset lat temu, ale właśnie te fakty tłumaczą dlaczego brytyjscy Torysi zawsze nienawidzili katolików tak bardzo, że byli gotowi obalić własnego króla byle uniknąć powrotu katolicyzmu: złodzieje nigdy nie mogą lubić tych których okradli. A potomkowie złodziei, nawet gdy nie muszą się obawiać że ktoś im każe oddać co ich dziadkowie ukradli, i tak dalej zachowują niechęć, bo tylko w ten sposób mogą usprawiedliwić czyny swoich przodków. Również z tego względu do dzisiaj pozostaje w mocy zakaz katolików na tronie brytyjskim, gdy nawet muzułmanin czy ateista miałby formalnie pełen prawo dziedziczenia.
Suma sumarum, moim zdaniem Moggmentum nie ma żadnych szans. Nie bez powodu JRM ma wsparcie tylko oddolne. Wśród wierchuszki partii, będą o nim mówić miłe słowa, ale nigdy nie pozwolą mu dojść do znaczącej pozycji.
A co do Kościoła Anglikańskiego i święceń, do połowy XIX wieku sprawa była bardzo jasna: ich święcenia są absolutnie nieważne, na skutek zmian w obrzędzie przestały być ważne wieki temu, i tyle. Dzisiaj sytuacja jest bardziej skomplikowana, ponieważ anglikanie wrócili do obrzędu i formuły święceń w takiej formie jaka jest akceptowalna w Kościele; samo w sobie to by nie miało znaczenia, bo i tak nie byłoby sukcesji, ale anglikanie bardzo często zapraszają do współkonsekrowania biskupów starokatolickich, którzy sukcesję mają. Oznacza to że przynajmniej wśród "High Church" anglikanów, można sądzić że często dzisiaj są ważne święcenia, że została przywrócona sukcesja – ale jest to zawsze mało klarowne i zamieszane, stąd ponowne święcenia kapłańskie dla anglikańskich kapłanów którzy skorzystali z Anglicanorum Coetibus. No, a w przypadku "Low Church" to jeszcze dochodzi kwestia intencji, które przecież też muszą być odpowiednie żeby faktycznie udzielić sakramentu – więc tam, nawet w przypadku odpowiedniego obrzędu i obecności biskupa posiadającego sukcesję, pozostaje wysokie prawdopodobieństwo że nie są ważne święcenia.