Hill: Pojmanie i śmierć niezłomnego Françoisa de Charette
Od redakcji: 29 marca 1796 zginął jeden z największych bohaterów Wandei, generał Armii Katolickiej i Królewskiej, François Athanase de Charette de la Contrie. Poniżej prezentujemy tłumaczenie opisu jego pojmania i egzekucji.
21 lutego jego [Charette’a] piechota, teraz już w liczbie skurczonej do mniej niż 200 ludzi, została zaatakowana przez generała Travot, jednego z najlepszych oficerów w służbie Hoche. Wandejczycy stawali z najwyższą odwagą, ale zostali zepchnięci przewagą liczby. Najstarszy brat generała, Charete la Colinière, padł wraz z kilkoma oficerami, on sam zaś uszedł z trudem, a wraz z nim zaledwie czternastu ludzi. Następnego dnia wszyscy ocaleli przywódcy powstania skapitulowali, tak więc nie pozostało nic, jak tylko schwytać samego Charette’a. Republikańscy generałowie, dobrze poinformowani przez swoich szpiegów, wielce się do tego zapalili, a mimo to był on w stanie prowadzić swoje kampanie jeszcze przez miesiąc.
23 marca został otoczony przez cztery kolumny. „To więc – zawołał bohater spod Poitou – jest miejsce, w którym przychodzi mi walczyć i zginąć”. Generał Valentine jako pierwszy ruszył z szarżą. Charette, wyraźnie widoczny dzięki swojemu białemu pióru, stał się celem dla każdej kuli; mimo to, jak zaczarowany, długo uchodził bez szkody. W końcu jeden z jego żołnierzy chwycił jego kapelusz, po czym wsadzając go sobie na głowę, powiedział: „Ocal siebie, generale. Niech mnie wezmą w zamian”. To hojne poświęcenie kosztowało owego człowieka życie, ale nie ocaliło jego przywódcy. Szybko go rozsieczono, a Travot zapobiegł ucieczce Charette’a. Wódz sił wandejskich, ranny w rękę i w głowę, usiłował przeskoczyć rów. Zatrzymany przez gałąź, która zaplątała się w jego ubranie, upadł na twarz. Dwóch jego ludzi zginęło podczas próby uwolnienia go, a sam Charette ostatecznie dostał się w ręce swoich wrogów.
Przewożony z miasta do miasta, Charette został odesłany do Angers, a stamtąd miano go odwieźć do Paryża. Hoche uznał jednak, że z uwagi na cele polityczne lepiej będzie osądzić i stracić go w Nantes.
Po przyjeździe do więzienia generał armii katolickiej i królewskiej zastał oficera na czele pięćdziesięciu huzarów i czterech grenadierów, obarczonych zadaniem pilnowania go. Generał Duthill, dowodzący garnizonem, wyładował swoją nienawiść do rojalistów obrzucając więźnia najgorszymi obelgami. Kazał też oprowadzić go ulicami Nantes przy wtórze orkiestry wojskowej i w towarzystwie republikańskich generałów, ubranych w swoje najbardziej paradne mundury. Charette, blady, wyczerpany, a także cierpiący wskutek odniesionych ran, zemdlał w trakcie tego barbarzyńskiego triumfu. Ktoś podał mu szklankę wody, przyniesioną z pobliskiego sklepu. Na nieszczęście, imię tego człowieka nie zostało zanotowane, ale z pewnością był to akt wielkiej odwagi, gdyż ludzki odruch mógł wówczas uchodzić za zbrodnię. Po ocknięciu z omdlenia znamienity więzień kontynuował marsz, który trwał jeszcze dwie godziny.
W więzieniu jego postawa pozostała spokojna i pełna godności, warta tego wielkiego nazwiska. Poprosił o widzenie z siostrą, która kilkukrotnie już prosiła o smutną przyjemność utulenia brata. W końcu ją wpuszczono, a razem z nią dwóch innych krewnych. (…)
Proces miał miejsce 28 marca. Po 5 godzinach przesłuchań, w których trakcie Wandejczyk ani razu nie poddał w wątpliwość stałości swojego charakteru i szlachetności swojej sprawy, sędziowie wydali na niego wyrok śmierci. Wysłuchał go bez emocji i poprosił tylko, by mógł umrzeć tak samo, jak walczył – jako chrześcijanin, oraz by mógł otrzymać religijną pociechę. Przysłano do niego Abbé Guiberta, kapłana zaprzysiężonego na konstytucję. Ten, przed wejściem do celi, zaczął prosić o przeszukanie więźnia. Charette oburzyła jego trwoga. „Czy on uważa – zawołał – że generał armii katolickiej i królewskiej jest zabójcą?! Niech wejdzie bez strachu”.
Ksiądz wszedł i trzęsącym się głosem powiedział: „przychodzę, monsieur, by oferować religijne pocieszenie w pańskim nieszczęsnym położeniu”. „W tym też celu po pana posłałem” – padła odpowiedź. „Czuję wstręt do pańskich zasad, nie uznaję w panu prawowitego kapłana. Wiem jednak, że w godzinie śmierci ma pan władzę odpuszczenia mi grzechów. Proszę podejść i wysłuchać mojej spowiedzi. Nie chcę pańskich napomnień, pragnę jedynie rozgrzeszenia”. Mówiąc to upadł na kolana, i – nie bacząc na rany – pozostał w tej pozycji przez dwie godziny. Potem wstał, rozgrzeszony i gotów na to, by stanąć przed swoim Bogiem.
W końcu nadeszła ostatnia godzina. Brama więzienia została otwarta, a Charette’a zaprowadzono na miejsce egzekucji. Swoim spokojem i szlachetną, acz zrezygnowaną, postawą, przykuwał więcej uwagi, niż cała wspaniałość i pompa, z którą jego wrogowie starali się ukazać swój triumf. Gdy mijał pewien dom na ulicy wskazanej przez jego siostrę, pokornie pochylił głowę. Stary człowiek, ubrany na czarno i trzymający białą chustę, stał przy oknie. Był to katolicki ksiądz, którego Mademoiselle de Charette umieściła tam, by pobłogosławił żołnierza mającego oddać życie za Boga i króla. Jedynie kilku wmieszanych w tłum Wandejczyków znało powód, dla którego Charette skłonił głowę. Błogosławili Boga za łaskę, którą okazał swojemu wiernemu żołnierzowi.
Po długim marszu przez miasto, skazaniec dotarł na plac de Viarmes, który wyznaczono na miejsce kaźni. Ogromny tłum wypełnił plac i przylegające do niego ulice, a ponad pięć tysięcy żołnierzy uformowało kwadrat, w którego centrum stanęli konno oficerowie we wspaniałych mundurach i z trójkolorowymi piórami, wyłaniającymi się nad potrójnym rzędem bagnetów. (…) Charette idąc pieszo, spokojny i niewzruszony, odmówił wygłoszenia choćby jednego słowa w swojej obronie. Tuż przed końcem kapłan miał raz jeszcze udzielić mu pocieszenia, ale on rzekł tylko: „brnąłem w śmierć sto razy, a dziś idę tam po raz ostatni”. Odrzucił chustę, którą chciano zawiązać mu oczy, a idąc w stronę kordonu, który miał go rozstrzelać, opuścił ranną dłoń, a kładąc drugą na sercu, rzekł: „Celujcie dobrze! Macie tu powalić odważnego człowieka. Niech żyje Król!”. A gdy jego usta ułożyły się tak, jakby gotowe były wykrzyczeć całe jego życie, padł przeszyty siedmioma kulami. Tak zginął Charette. Rojaliści opłakiwali go, a nawet niebieskie kurtki oddały mu hołd. Zebrany tłum nie wydał żadnego okrzyku radości bądź triumfu, gdy padł pod kulami żołnierzy. Martwa cisza zapanowała na miejscu egzekucji, a Nantes pogrążyło się w jakimś rodzaju apatii. Jako że szczątki zmarłego bohatera mogły wzbudzić chęć zemsty u Wandejczyków, a on sam zdawał się teraz groźniejszy niż za życia, ciało Charettea zabrano do kamieniołomu koło drogi do Rennes i wrzucono na stertę innych ciał.
Dla sprawy jego śmierć oznaczała katastrofę.
Tłum. Mariusz Matuszewski
Za: George J. Hill, The Story of the War in La Vendée and the Little Chouannerie (New York: D. & J. Sadlier & Co. n.d.), pp. 222-227.
Kategoria: Historia, Publicystyka
Najbarwniejsza postać pośród dowódców wandejskich, którzy w tej krainie mają status nieco podobny do polskich żołnierzy wyklętych. W La Chabotterie, uroczym dawnym zajeździe, nieopodal miejsca, gdzie Charette został pochwycony przez republikańskich siepaczy, znajduje się sporych rozmiarów ekspozycja poświęcona wandejskiej wojnie (po francusku w liczbie mnogiej…) opisująca ją na podstawie przeżyć Franciszka Atanazego. Polecam nie tylko zapalonym wycieczkowiczom.