banner ad

Gdy nauka prowadzi do Boga

| 23 sierpnia 2013 | 4 komentarze

Współczesny ateizm maszeruje pod sztandarami nauki. Nie jest zapewne niczym zaskakującym, że kilku wiodących ateistów – od biologa Richarda Dawkinsa po psychologa Stevena Pinkera i fizyka Victora Stengera – to równocześnie znani uczeni. Głównym argumentem tych naukowych ateistów jest twierdzenie, że nowoczesna nauka dowodnie zaprzeczyła tradycyjnej, religijnej koncepcji o boskim stwórcy.

Ostatnio jednak ateizm wydaje się tracić swoją naukową pewność. Dowodzą tego choćby publiczne ogłoszenia, pojawiające się na bilboardach od Londynu po Waszyngton. Dawkins pomógł opłacić londyńską kampanię, polegającą na umieszczeniu na miejskich autobusach napisów mówiących: „Boga prawdopodobnie nie ma. Przestań się martwić i ciesz się życiem”. Analogiczne działania podjęły grupy amerykańskich „humanistów” w stolicy kraju („Po co wierzyć w Boga? Na litość boską – bądź po prostu dobry”). Także w Kolorado ateiści prezentują bilboardy, niewątpliwie inspirowane twórczością Johna Lennon’a: „Wyobraź sobie… religia nie istnieje”.

Tym, co uderza w owych sloganach, jest stojąca za nimi filozofia. Nie ma w nich zarzutu, że Bóg nie spełnił jakichś kryteriów naukowego wartościowania. Nie słyszymy nic o tym, jak ewolucja podważa tradycyjny „argument [inteligentnego] projektu”. Nawet półgłosem nie wspomniano, na jakiej [pierwszej] przyczynie opiera się nauka, gdy chrześcijaństwo bazuje na wierze.

Zamiast tego zaprezentowano nam proste hasło o tym, że Boga prawdopodobnie nie ma, po którym następuje rada by iść do przodu i cieszyć się życiem. Innymi słowy: nie pozwólmy Bogu i jego przykazaniom zepsuć całej zabawy. Zdanie „Na litość boską – bądź dobry” jest prawdziwe, jednak nic ponadto. Pozostaje bowiem pytanie: jakie jest źródło owych wzorców dobroci, które mają być takie same zarówno dla wierzących, jak i niewierzących? I wreszcie John Lennon: wprawdzie potrafił skomponować melodię, jednak z dużą trudnością da się go uznać za realny autorytet w sprawach fundamentalnych. Jego „wyobraź sobie, że nie ma nieba” brzmi wizjonersko, jednak z intelektualnego punktu widzenia pozostaje kompletnie bez znaczenia.

Chcącym poznać odpowiedź na pytanie dlaczego ateiści wydają się rezygnować z [tzw.] „karty naukowej”, częściowej odpowiedzi udziela najnowszy numer magazynu Discover [chodzi o numer z listopada 2008 – przyp. tłum.]. Zawiera on interesujący artykuł Tima Folgera, zatytułowany „Naukowa odpowiedź na Inteligentnego Stwórcę”. Tekst rozpoczyna stwierdzenie „niezwykłego faktu dotyczącego Wszechświata: jego podstawowe właściwości są zadziwiająco korzystne dla [powstania] życia”. Jak określił to fizyk Andrei Linde: „Mamy [tu] wiele naprawdę dziwnych koincydencji, a wszystkie te koincydencje były w stanie umożliwić powstanie życia”.

Zbyt wiele „koincydencji” – jednak nie traćmy wątku. Artykuł Folgera dowodzi, że gdyby numeryczne wartości Wszechświata, od prędkości światła aż po siłę grawitacji, były choćby tylko nieznacznie różne od istniejących, nie było by Wszechświata i nie było by życia. Ostatnio uczeni odkryli, że większość energii i materii we Wszechświecie tworzy się z tzw. „czarnej” materii i „czarnej” energii. Nawiązując do tego można stwierdzić, że [także] ilość czarnej energii musiała być precyzyjnie wyskalowana, by umożliwić nie tylko istnienie Wszechświata, ale również jego obserwatorów takich jak my, którzy są w stanie zrozumieć Wszechświat.

Nawet Steven Weinberg, laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki i zdeklarowany ateista, zauważył że „dostrojenie jest tu krańcowe, daleko wykraczające poza możliwość wyobrażenia sobie, że to dzieło przypadku”. Z kolei fizyk Freeman Dyson, na podstawie naukowych dowodów, zarysował odpowiednią konkluzję: „Wszechświat w pewnym sensie wiedział, że nadejdziemy”.

Folger przyznaje, że wnioskowanie to stawia niektórych badaczy w mało komfortowej sytuacji. „Fizycy nie lubią koincydencji”. „Jeszcze mniej podoba im się pogląd, że życie może stanowić kluczowy element wszechświata – a obecne odkrycia zmuszają ich do konfrontacji z taką tezą”. Pojawiają się w związku z tym dwie przeszkody: pierwsza historyczna, a druga – metodologiczna. Przeszkoda natury historycznej polega na tym, że przez trzysta lat nauka wykazywała, iż człowiek nie posiada uprzywilejowanej pozycji w kosmosie, podczas gdy obecnie wydaje się, że jednak ją ma. Przeszkoda metodologiczna wiąże się z – jak określił to swego czasu fizyk Stephen Hawking – „problemem Księgi Rodzaju”. Nauka jest poszukiwaniem naturalnych wyjaśnień dla zjawisk zachodzących w przyrodzie – a co może być bardziej kłopotliwego niż odkrycie, że stoi za nimi ponadnaturalna inteligencja, wykraczająca poza wszelkie prawa przyrody?

W konsekwencji wielu fizyków odnajduje alternatywną możliwość: wszechświaty równoległe. Zostało to streszczone tak: „Nasz wszechświat może być jednym spośród nieskończenie wielu innych w niewyobrażalnie rozległym multi-wszechświecie”. Folger twierdzi, że „poza wzywaniem dobrotliwego Stwórcy” jest to najlepsze, co może zrobić nowoczesna nauka. Dla współczesnych fizyków – pisze – może to być „jedyne pozareligijne wytłumaczenie” dla naszego świetnie dostrojonego wszechświata.

Odwołanie się do równoległych wszechświatów – być może nawet do nieskończonej ich liczby – da to, że gdy istnieją miliardy miliardów możliwości, wówczas nawet bardzo mało prawdopodobny wynik da się gdzieś zrealizować. W konsekwencji, jeśli istniała by nieskończona ilość wszechświatów, coś takiego jak nasz wszechświat na pewno gdzieś się pojawi. To, co na pierwszy rzut oka wydawało się być niewiarygodnym zbiegiem okoliczności, może być wyjaśniane jako rezultat matematycznej nieuchronności.

Jedyną trudnością, jak wyjaśnia Folger, jest brak empirycznego dowodu na istnienie wszechświata innego niż nasz własny. Co więcej – dowód taki może nigdy się nie pojawić. Jest tak dlatego, że jeśli nawet istnieją jakiś inne wszechświaty, to mogą one działać według innych praw fizyki niż te obecne w naszym wszechświecie – a w konsekwencji pozostają dla nas stale i niezmiennie niedostępne. Artykuł w Discover kończy dość ponura uwaga. Podczas gdy niektórzy fizycy mają nadzieję na wytworzenie przez multi-wszechświat empirycznych dowodów, które można będzie zbadać, [to] jednak „dla wielu multi-wszechświat pozostaje rozpaczliwie potrzebnym wymiarem, wykluczonym przez niemożność potwierdzenia [jego istnienia]”.

Nic dziwnego, że ateiści wystawiają bilboardy prosząc, byśmy „wyobrazili sobie… [że] religia nie istnieje”. Gdy nauka, daleka od zadawania kłamu Bogu, zdaje się prowadzić z większą niż kiedykolwiek dokładnością w stronę transcendentu, wyobraźnia i myślenie życzeniowe są wszystkim, co jeszcze ateistom pozostało.

 

Dinesh D’Souza

Tłum. Mariusz Matuszewski

Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Religia

Komentarze (4)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Bartek pisze:

    Wierzącym też! :)

  2. gaokp pisze:

    Jedno słowo: Feynman. A teraz przestań szkalować naukę.

  3. Żalnik pisze:

    Dzisiejsza nauka w większości walczy z religią – czyli narzuconym dogmatem „jak mamy myśleć” Wiara a nauka to dwie, różne rzeczy. Problemem naukowców i ludzi wiary jest to, ze obie te grupy nie maja wspólnej definicji religii ani wiary, czyli podstawy do dyskusji.

  4. Magdalena Zietek pisze:

    Problemem nowożytnej nauki jest to, że przyjęła stanowisko skrajnego, anty-metafizycznego empiryzmu. Tu nawet mniej chodzi o wiarę, tylko o definicję poznania, jego możliwości i przedmiot. Jeśli z góry założy się, że przedmiotem nauki jest tylko to, co można zważyć i zmierzyć, to rzeczywiście dyskusja o pierwszych przyczynach "wypada" z dyskursu naukowego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *