Filmy z podróży: „Show boat” – „Statek komediantów”
Trudno przetłumaczyć tytuł, żeby brzmiał zgrabnie. "Statek komediantów" mnie osobiście kojarzy się z kiepską komedią, a nie dobrym musicalem, ale nie szkodzi. Obejrzałam ten stareńki film (jeszcze w wersji czarno-białej), w którym jest śmiech, i są łzy, ale muzyka łagodzi obyczaje, i wszystko kończy się dobrze.
To jedna z adaptacji słynnej powieści Edny Ferbers pt. "Show boat". Utalentowana familia Hawk podróżuje swoim statkiem "Cotton Blossom" i tam, gdzie cumują, dają przedstawienia: tańczą i śpiewają. Szefem ich trupy arystycznej jest Steve Baker. Wstydliwym, jak na owe czasy, sekretem jego żony Julie jest domieszka murzyńskiej krwi. Julie wyszła za mąż za białego. To niedobrze – donos nieżyczliwej osoby do szeryfa powoduje, że i mąż, i ona muszą zniknąć ze statku. Oboje muszą z tego statku odejść, a gwiazdą grupy staje się nastoletnia córka kpt. Hawka, Magnolia, "Nolie". Ta panna zakochuje się w przystojnym hazardziście okrętowym Gaylord Ravenalu. Małżeństwo dochodzi do skutku, ale z biegiem czasu okazuje się, kim jest faktycznie Gaylord ("wesoły pan"), hazardzista do kwadratu. Żyją coraz skromniej, wreszcie, po jakiejś kłótni, on trzaska drzwiami i ona odchodzi w nieznane. Każde klepie teraz biedę na własną rękę. Dzięki różnym zbiegom okoliczności (scenariusz filmu z 1951 trochę odbiega od oryginału) Magnolia zostaje super star. Wreszcie odnajduje ją kochający ojciec. Dziewczyna wraca na statek. Na statku rodzi się jej i Gaylorda córka, Kim. Tam tez pewnego dnia przybywa skruszony mąż i ojciec Kim.
Typowo amerykański musical jest świetnym pomysłem na familijny wieczór. Zabawna gra, mimika, śpiewy solowe i chóralne przeplatają się ze scenami potyczek i kłótni. Podrywy i kobiece fochy są iście kabaretowe. Liryzm tamtych czasów (akcja toczy się w latach 80. XIX wieku) jest delikatny, pozbawiony modnego teraz ekshibicjonizmu (paskudne słowo, no ale…). Co tu więcej można dodać… muzyki przecież nie da się opisać. Wzruszająca jest scena spotkania kpt. Hawka z córką, którą rozpoznał jako artystkę na obcej scenie: jego dobre oczy ze śmiesznymi zmarszczkami wokół mówią: "wracaj!". Także Gaylord w końcu "pęka" i przemierza ląd i wodę, aby odnaleźć rodzinę.
Wszyscy są znowu szczęśliwi i wesoły parowiec odpływa przy wtórze tubalnego głosu poczciwego murzyna Joe, który jeszcze raz wyśpiewuje swoją "Ol' man river". Statek znikł w mglistej dali, ale melodia jeszcze długo będzie grać mi w uszach.
Aleksandra Solarewicz
"Show boat", USA 1927
Kategoria: Recenzje