Danek: „Poświecimy im!”
3 września prezydent Karol Nawrocki przebywał z wizytą w USA i odbył rozmowę z prezydentem Donaldem Trumpem. Wiedziałem, że to będzie fatalna inicjatywa i nie zawiodłem się w swoich oczekiwaniach.
Przebieg przygotowań do wizyty nie pozostawiał wątpliwości co do tego, jaką agendę zamierza zaprezentować w rozmowie strona polska. Ton zapowiedzi był niezwykle buńczuczny. Przez kilka dni przed wyjazdem Nawrockiego chyba wszystkie polskie media niezależnie od ich koloru politycznego nieustannie nadawały, iż prezydent udaje się do Waszyngtonu, żeby wyjaśnić swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi „prawdziwe intencje Rosji” (wyrażenie użyte przez jedną z rozgłośni). Czyli – taki suflowano nam wniosek – mówić Trumpowi, że źle robi, dążąc do zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, a zamiast tego powinien dalej pompować broń i pieniądze w Ukrainę i w ten sposób przedłużać wojnę, której mają dosyć i najważniejsze państwa europejskie, i władze Stanów Zjednoczonych, i sami Ukraińcy.
Gdyby tak brzmiały tylko komentarze dziennikarskie, dałoby się wytłumaczyć całe to bicie piany zwyczajową skłonnością mediów do żerowania na sensacji i przejaskrawiania wydarzeń, za co politycy odpowiadać nie mogą. Ale w nakręcanie w kraju atmosfery wokół wizyty włączyły się również czynniki oficjalne. Na przykład obecny szef Kancelarii Prezydenta RP Zbigniew Bogucki oświadczył, iż Nawrocki będzie tłumaczył Trumpowi, że „Rosji i Władimirowi Putinowi nie wolno wierzyć”.
Było więc jasne, iż polska delegacja leci za ocean, chcąc w rozmowach z Amerykanami dać wyraz obsesyjnej antyrosyjskości. Pół biedy, gdyby cechowała ona tylko polityków PiS, czyli partii Nawrockiego. Jednak rozemocjonowane i histeryczne zachowania naszego społeczeństwa od 2014, a zwłaszcza od 2022 r. pokazują, że nastawienie takie wydaje się podzielać większość Polaków.
Nasi rodacy często powtarzają, iż „znają Rosję”, a Zachód, w przeciwieństwie do nas, Rosji nie zna. Polacy są przekonani, że każdy, kto utrzymuje z Rosją normalne kontakty, prowadzi rozmowy, chce podejmować z nią współpracę, może to robić tylko dlatego, że z pewnością nie zna Rosji. Znają się na Rosji jedynie ci, co gadają o nieustannej konfrontacji. Zachód nie zna się na Rosji, bo z nią nie graniczy. A my, Polacy, znamy się na Rosji, bo z nią graniczymy. Wprawdzie sporo innych państw graniczących z Rosją współpracuje z nią na różne sposoby (Białoruś, Azerbejdżan, Chiny, Kazachstan, północna Korea, w ostatnich latach Gruzja), ale widocznie oni też nie znają się na Rosji, tylko my się znamy. My znamy się na Rosji najlepiej, bo my mieliśmy rozbiory, zabory, powstanie listopadowe, styczniowe, kościuszkowskie, warszawskie, wojnę z bolszewikami, Katyń, Wronki, Rawicz, komunę.
Prawda jest dokładnie odwrotna. Być może nie ma w Europie ludzi, którzy by gorzej znali Rosję i mniej o niej wiedzieli, niż Polacy. Polacy nie znają Rosji. Polacy znają tylko własne wyobrażenia o Rosji, których jedynym w praktyce źródłem jest skrajnie jednostronna i emocjonalna interpretacja własnej historii. O prawdziwej Rosji nie wiedzą na ogół Polacy nic lub prawie nic. Najlepiej zorientowani w problematyce rosyjskiej byli tradycyjnie Niemcy, przez Polaków postrzegani podobnie jak Rosjanie. Niemieckie rosjoznawstwo stało na najwyższym poziomie w Europie właściwie w każdej epoce – w II Rzeszy i republice weimarskiej, w III Rzeszy i w NRF – a niemieckie elity umiały je zawsze przekuć na wiedzę ekspercką na użytek polityki zagranicznej.
Nie tylko nie lubiani przez Polaków Niemcy, ale nawet Amerykanie pokazują nieraz zdolność do rzetelnego studium spraw rosyjskich, pozbawionego histerii, uprzedzeń, kompleksów i resentymentów. Polacy przekonali się o tym po raz pierwszy na kongresie pokojowym w Paryżu w 1919 r., kiedy delegacja amerykańska przywiozła ze sobą solidnie przygotowany zespół ekspertów. Kierowali nim geograf Isaiah Bowman i historyk Robert Howard Lord. Obaj w swoim zakresie byli dobrze zorientowani w realiach i problemach Europy Wschodniej i nie przyjmowali bezkrytycznie rozmaitych twierdzeń polskich rozmówców.
Skoro mowa o ekspertach, nic dobrego nie wróżyły zapowiedzi, iż w takim charakterze z Nawrockim poleci do Waszyngtonu nowy szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Sławomir Cenckiewicz. Po spotkaniu okazało się, że brał on również bezpośredni udział w rozmowie Nawrockiego z Trumpem. BBN z reguły nie miało szczęścia do swoich kierowników. Wspomnijmy choćby Stanisława Kozieja, którego prezydent Bronisław Komorowski ośmieszył (i siebie za jednym zamachem) jako Szoguna podczas oficjalnej wizyty w Japonii. Pamiętam z czasów studenckich konferencję naukową w 2007 albo 2008 r., kiedy podczas dyskusji o polskiej strategii bezpieczeństwa narodowego zadałem generałowi profesorowi Koziejowi pytanie, jak nasza strategia bezpieczeństwa narodowego odnosi się do zagrożeń ze strony Stanów Zjednoczonych. Pytanie pozostało wówczas bez odpowiedzi i wszystko wokół nas wskazuje, że pozostaje bez odpowiedzi nadal. PiS-owscy szefowie BBN od 2015 r. zajmowali się głównie głoszeniem bezwarunkowej proukraińskości i antyrosyjskości tak jak ich mocodawcy, a wcześniej firmowali tragiczną „macierewizację” polskiej armii. Teraz ich następcą został historyk i publicysta-konspirolog, od lat znany z dopatrywania się za wszystkim machinacji tajnych służb a to rosyjskich, a to komunistycznych, a to jednych i drugich.
Wizyta prezydenta Nawrockiego w Waszyngtonie została okrzyknięta sukcesem. Że przedstawią ją jako sukces, było z góry wiadomo jeszcze przed jej rozpoczęciem. Polskie elity polityczne niezależnie od przynależności partyjnej są tak przesiąknięte serwilizmem wobec Ameryki, iż każdy kontakt z amerykańskimi władzami czy jakikolwiek przejaw uwagi z ich strony zaraz ogłaszają w mediach swoim sukcesem. Za mojej pamięci jako dorosłego człowieka dawało się to zaobserwować kolejno w czasach Busha, Obamy, Trumpa, Bidena i teraz.
Nawrocki sam przekazał nam informację o przebiegu rozmów. „Oczywiście pan prezydent – i nie doświadczyłem tego po raz pierwszy – jest liderem, który umie i chce słuchać. Można było odczuć to w czasie tej dyskusji, że pan prezydent otwiera się na to, co mam do przekazania w kwestii Federacji Rosyjskiej i ataku Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. I tutaj moja odpowiedź też była taka, jaką państwo znacie z opinii publicznej – dzieliłem się nie tylko swoją wizją, pewną emocją Polaków, ale też tych krajów, z których prezydentami, premierami spotykałem się w ostatnim czasie. Ale przede wszystkim od siebie powiedziałem, że ja nie ufam zupełnie Władimirowi Putinowi i nasze doświadczenie z Rosją zawsze jest takie, że dąży do zniszczenia swoich sąsiadów i to w moim uznaniu się nie zmieniło. I Putin nie zatrzyma się, gdyby rozmowy pokojowe poszły w złym kierunku, stąd moja emocja jest stała, niezależnie od tego, na jakiej szerokości geograficznej się nią dzielę.” – powiedział dziennikarzom.
Donald Trump uchodzi za polityka prorosyjskiego, przynajmniej względnie, jak na standardy amerykańskie. Możemy sobie wyobrazić, z jaką konsternacją, czy nawet zażenowaniem, prezydent USA i jego współpracownicy siedzieli i słuchali, jak Nawrocki mówi o emocjach, emocjach, emocjach.
Prof. Jerzy Maria Nowak to doświadczony dyplomata. Przepracował w polskiej służbie zagranicznej kilkadziesiąt lat, zarówno w okresie PRL, jak i w III RP. W latach 2002-2007 zajmował stanowisko stałego przedstawiciela (ambasadora) Polski przy NATO. W swoich wspomnieniach Nowak opisuje, jak za jego kadencji w Brukseli Polska na różne sposoby starała się przeszkadzać zbliżeniu między NATO a Rosją i przyznaje, że rusofobia, jaką Polacy prezentowali na forum NATO spotykała się z zakłopotaniem i protestami przedstawicieli innych państw członkowskich, głównie z Europy zachodniej (1).
Mimo wszystko uważam, iż nadal nie jest za późno, by Polacy otrzeźwieli z wyuczonego (przez siebie samych) serwilizmu wobec Ameryki i z obsesyjnej antyrosyjskości. Na naszych oczach nawyki te dochodzą w Polsce do stanu przesilenia.
Adam Danek
1. Jerzy M. Nowak, Dyplomata na salonach i w politycznej kuchni, Warszawa 2014, s. 358-361.
Kategoria: Adam Danek, Polityka, Publicystyka