Co zostało po „majdanie”?
W dniach 7-10 sierpnia na polecenie mera Kijowa Witalija Kliczki vel Kłyczki siły policyjne zlikwidowały tzw. „majdan”, gdzie dziewięć miesięcy wcześniej pod przewodem tegoż pana wzniecono sponsorowaną przez USA i UE rewoltę. Polskie media odnotowały ten fakt bez szczególnego entuzjazmu i niemal z zakłopotaniem. Najbardziej wytrwali entuzjaści „majdanu” – którzy jeszcze wierzyli, że w tym wszystkim chodziło o jakąś „integrację europejską” – wraz z przebywającymi w „miasteczku namiotowym” bezdomnymi i przedstawicielami marginesu społecznego próbowali stawiać opór rzucając koktajle Mołotowa i kostkę brukową oraz podpalając opony. Zostali jednak profesjonalnie spałowani i przepędzeni, po czym służby miejskie przystąpiły do wywożenia setek ton śmieci. Wywieziono je 50 wywrotkami i 12 ciężarówkami. Na plac wjechały buldożery, które usunęły barykady i namioty. W pacyfikacji „majdanu” brał m.in. udział batalion MSW „Kijów-2”, czyli następca osławionego „Berkutu” sformowany z byłych bojówkarzy tzw. „samoobrony majdanu” (gazeta.pl, 8.08.2014). To wyraźny sygnał, że siły wyniesione do władzy przez „majdan” nie potrzebują już „majdanu” (rozumianego jako „demokratyczny” głos „ludu”) i do żadnego „majdanu” więcej nie dopuszczą.
Uzasadniając zakończenie trwającego od 21 listopada 2013 roku cyrku w centrum Kijowa polskie media tłumaczyły, że „obecnie Majdan stał się karykaturą samego siebie i obozem dla bezdomnych” (polskieradio.pl, 9.08.2014). Karykaturą stała się niewątpliwie cała tzw. „rewolucja godności” na Ukrainie, która oddała władzę w ręce oligarchów, wzmocniła neobanderowców oraz doprowadziła do konfliktu narodowościowego na wschodzie kraju. Wypada zatem zastanowić się, co oprócz kilkuset ton śmieci zostało po „majdanie”?
Katastrofa humanitarna w Donbasie
Należy do znudzenia przypominać, że wybitny czeski mąż stanu Václav Klaus przestrzegał, że doprowadzenie do starcia o orientację geopolityczną Ukrainy spowoduje nierozwiązywalny kryzys. Tak się też stało. Kryzys we wschodniej Ukrainie jest nierozwiązywalny przede wszystkim dlatego, że Poroszence i Jaceniukowi nie zależy na rozwiązaniu pokojowym.
Władze w Kijowie, wspierane przez doradców z amerykańskich służb specjalnych, przyjęły opcję bezwzględnego stłumienia powstania donieckiego. Żadnych rozmów z „terrorystami” – spacyfikować i unicestwić. Z punktu widzenia polityki USA jest to działanie obliczone na eskalację konfrontacji z Rosją, przekroczenie kolejnych barier w niewypowiedzianej wojnie. Ze strony kijowskiej junty „operacja antyterrorystyczna” w Donbasie coraz bardziej nabiera charakteru ekspedycji karnej o celach eksterminacyjnych. Atakowana jest z powietrza i lądu ludność cywilna, bombardowane są miasta, blokuje się pomoc humanitarną. Ludzie tracą dorobek życia i elementarne warunki do egzystencji. Jak z tymi ludźmi będzie potem rozmawiać władza w Kijowie? Najwidoczniej takich rozmów ta władza nie przewiduje. Pod egidą USA i hasłami integracji Ukrainy z UE dokonuje się masakry rosyjskojęzycznej ludności Donbasu. Unia Europejska jest totalnie bezradna wobec tych okrucieństw i konfrontacyjnej polityki Waszyngtonu.
W Zagłębiu Donieckim mamy do czynienia z katastrofą humanitarną. Nie spowodowała jej bynajmniej Rosja, ale ci, którzy na przełomie 2013/2014 roku podpalili Ukrainę z USA na czele. Za katastrofę humanitarną w Donbasie w pierwszej kolejności ponoszą winę władze w Kijowie, które brutalnie tłumią powstanie donieckie. Tragedia Donbasu obciąża jednak także m.in. władze polskie, aktywnie wspierające kijowską juntę. Od wielu miesięcy z polskich mediów leją się strumienie propagandy proukraińskiej i antyrosyjskiej. Media te zachowują się tak jakby były kierowane przez probanderowski Związek Ukraińców w Polsce. Polski odbiorca jest odcięty od obiektywnej informacji odnośnie rzeczywistego charakteru wydarzeń na Ukrainie. W polskojęzycznym przekazie medialnym mamy nieustanne bredzenie o „terrorystach” i kibicowanie kijowskiej juncie. O zbrodniach wojennych popełnianych przez wojska junty na ludności cywilnej Donbasu informacji w tych mediach nie ma. Jest to hańba polskiego dziennikarstwa, które pełni rolę ukraińskich i amerykańskich askarysów (askarys to żołnierz tubylczych wojsk kolonialnych w Afryce XIX/XX w.). Jest to także hańba polskich władz, które zapewniły leczenie w polskich szpitalach rannym bojówkarzom z „majdanu”, ale nie spieszą się z jakąkolwiek pomocą dla ofiar pacyfikacji Donbasu. W tym miejscu warto też przypomnieć, że polscy eurodeputowani ubiegłej kadencji razem z ukraińską bojówką uniemożliwili przedstawienie w Parlamencie Europejskim informacji na temat zbrodni w Odessie z 2 maja.
Festiwal rusofobii w Polsce
Zamiast Festiwalu Piosenki Rosyjskiej mamy festiwal rusofobii, a zamiast Roku Rosji rok Ukrainy. Polska jako najwierniejszy sojusznik USA równie dzielnie jak w Iraku i Afganistanie uczestniczy teraz w niewypowiedzianej wojnie USA z Rosja, wysuwając się jak zawsze przed szereg. Na razie jest to wojna gospodarcza, ale może stać się wojną prawdziwą. Ta ostania okoliczność budzi szczególną radość w mediach red. Sakiewicza. „Gazeta Polska” zamieściła wywiad z jednym amerykańskich jastrzębi – niejakim gen. Walterem Jajko – który już w tytule krzyczy, że z Rosją można tylko siłą. Poza tym dowiadujemy się, że Polsce potrzebna jest „tarcza antyrakietowa”, amerykańskie wojska i sprzęt wojskowy, hajda na koń, bolszewika goń itd. („Putina można powstrzymać tylko siłą”, „Gazeta Polska” nr 32, 6.08.2014). Można byłoby tutaj dużo pisać o rozniecaniu antyrosyjskiej histerii przez polskojęzyczne media od prawa do lewa, podawać przykłady tego szczególnego języka, ale szkoda na to miejsca. Jeden wniosek nasuwa się od razu: to już jest propaganda wojenna, to jest język wojny psychologicznej.
Władze polskie na polecenie swych mocodawców z Waszyngtonu i Brukseli toczą wojnę gospodarczą z Rosją. Zrobiono przy tym wiele krzyku o jabłka przemilczając, że zaprzyjaźniona Ukraina przywróciła embargo na polskie mięso. Szczytem absurdu jest jednak zerwanie z Rosją stosunków kulturalnych. To nie tylko Rok Rosji w Polsce i Rok Polski w Rosji, ale także Festiwal Piosenki Rosyjskiej. Należy zwrócić uwagę, że festiwal ten odwołano już w grudniu 2013 roku, a to znaczy, że mamy do czynienia z zawczasu przygotowaną i realizowaną strategią konfrontacji. Pewnie prędzej czy później będziemy mieli w zamian festiwal pieśni banderowskiej „Czerwona Kalyna”.
Banderowcy podnoszą głowę
Polskojęzyczne media od miesięcy surowo potępiają jako „rosyjskiego agenta” każdego kto śmie zwrócić uwagę na jakichś banderowców. Na Ukrainie żadnych banderowców nie było i nie ma, są sami szczerzy demokraci. Niemniej jednak banderowcy są i rosną w siłę. Zarówno na Ukrainie jak i w Polsce. W zapowiadanych na październik wyborach do Werchownej Rady faktycznie wezmą udział tylko partie prorządowe i nacjonalistyczne. Partia komunistyczna została bowiem zdelegalizowana, a Partia Regionów – nawet jeżeli nie zostanie zdelegalizowana – jest rozbita. Wśród partii nacjonalistycznych – obok „Swobody” i Prawego Sektora – pojawiła się trzecia siła, najbardziej skrajna. Jest to Partia Radykalna niejakiego Ołeha Laszki. Jak podał portal Kresy.pl (24.07.2014) – podczas rozpoczęcia obrad Rady Miasta Kijowa deputowani Partii Radykalnej wykonali „nieprawidłowy, kontrowersyjny wariant” hymnu ukraińskiego, wykreślony z oficjalnej wersji, ponieważ sugeruje roszczenia terytorialne. Chodzi o słowa „Staniemy bracia do krwawego boju od Sanu do Donu”. Sam Laszko otwarcie mówi, że po rozprawie z Donbasem przyjdzie czas na odzyskanie innych ziem uważanych przez niego za ukraińskie, w tym południowo-wschodnich terenów Polski.
W Polsce pogrobowcy banderyzmu także się nie krępują. Prezes Związku Ukraińców w Polsce Petro Tyma otwarcie postuluje w „Gazecie Wyborczej” uznanie jakiejkolwiek krytyki UPA za mowę nienawiści („Nie lekceważyć przejawów mowy nienawiści”, gazeta.pl/rzeszów, 9.08.2014). Doradcą Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubelskiego przy realizacji unijnego projektu dotyczącego drogi wodnej E-40 został prof. Petro Sawczuk z Łucka. Niegdyś działacz Batkiwszczyny, obecnie w ugrupowaniu Patrioci Wołynia, znany ze skrajnie nacjonalistycznych poglądów. Na swojej stronie internetowej zamieścił mapę „wielkiej Ukrainy”, obejmującą m.in. ziemie południowo-wschodniej Polski. Ta nominacja pokazuje dobitnie siłę lobby banderowskiego w Polsce.
Polski mainstream polityczno-medialny, zapatrzony w koncepcje Giedoycia, zupełnie ignoruje niebezpieczeństwo jakim jest rosnący w siłę nacjonalizm ukraiński. Trzeba przy tym zauważyć, że silna Ukraina jako antyrosyjski kordon sanitarny to jest PiS-owska interpretacja myśli politycznej Jerzego Giedroycia. Ani Giedroyć ani Mieroszewski nigdy nie twierdzili, że Ukraina, Białoruś i Litwa mają być kordonem sanitarnym oddzielającym Zachód od Rosji. Ośrodek paryskiej „Kultury” uważał, że niepodległa Ukraina (także Białoruś i państwa bałtyckie) jest potrzebna do dwóch celów. Po pierwsze do tego, żeby przestać być polem walki między Polską a Rosją, która dla Polski kończyła się zwykle nieszczęściem. Po drugie – zdaniem Giedroycia – bez Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich Rosja przestaje być imperium. Tezę o kordonie sanitarnym, przedłużonym dodatkowo o Gruzję, dopisali Giedroyciowi ideolodzy PiS-u, a szerzej „obozu patriotyczno-niepodległościowego”, nawiązując bardziej do piłsudczykowskiej koncepcji Międzymorza i uzasadniając w ten sposób swoje poparcie dla celów politycznych amerykańskich neokonserwatystów.
Współcześni interpretatorzy koncepcji Piłsudskiego, Mieroszewskiego i Giedroycia nie potrafią zrozumieć niczego, a zwłaszcza tego, że silna Ukraina będzie groźniejsza od Rosji. Jeszcze nie jest silna, a już słyszymy o ukraińskich prawach do Przemyśla, Hrubieszowa i Zamościa. Ukraińcy tak samo jak Rosjanie są ludźmi Wschodu. Szanują tylko silnego partnera, takiego jak Viktor Orbán, który jasno wyłożył Kijowowi swoje racje odnośnie praw mniejszości węgierskiej. Niewątpliwie natomiast gardzą nadskakiwaczami, którzy na dodatek nadskakują dlatego, że muszą, bo im tak kazano z Waszyngtonu i Brukseli.
W kierunku wojny światowej
Polskie władze zachowują się tak jakby bardzo chciały, żeby wojna rozpętana na wschodzie Ukrainy przyszła do Polski. W tym kontekście niezrozumiałe jest zachowanie ministra Sikorskiego, który wezwał do MSZ ambasadora Rosji, by zaprotestować przeciwko wypowiedzi Władimira Żyrinowskiego odnośnie zmiecenia Polski i krajów bałtyckich z powierzchni ziemi w wypadku wojny Rosji z Zachodem o Ukrainę. Przecież Żyrinowski powiedział prawdę, a jak wiadomo nic tak nie gorszy jak prawda. Jeśli ostentacyjnie popiera się awanturniczą politykę amerykańską, to trzeba mieć chociaż minimalną świadomość konsekwencji takiego działania.
Polityka amerykańska wielokrotnie okazywała się skrajnie nieodpowiedzialna i przynosiła opłakane skutki (jak chociażby te, które obecnie obserwujemy w Iraku i Syrii). Wywołana pod koniec zeszłego roku awantura ukraińska od początku była obliczona na konfrontację z Rosją. Przyczyn tej konfrontacji jest wiele: światowy kryzys gospodarczy i związana z tym groźba utraty przez USA statusu jedynego supermocarstwa, rosnąca siła gospodarcza krajów BRICS oraz podjęcie przez Rosję alternatywnego wobec UE projektu integracyjnego w postaci Unii Eurazjatyckiej. Rosja wobec konfliktu na wschodzie Ukrainy zachowuje się na razie wstrzemięźliwie, ale pytanie jak długo będzie patrzeć na masakrowanie ludności rosyjskojęzycznej. Media w Polsce nadal przypisują Rosji odpowiedzialność za tragedię malezyjskiego samolotu MH-17, chociaż strona amerykańska zaprzeczyła, że ma dowody potwierdzające winę Rosji, a nawet winę powstańców. Co ciekawe, po początkowym zgiełku medialnym zapadła w tej sprawie jakaś dziwna cisza ze strony Zachodu. Nic nie wiadomo o odczytach czarnych skrzynek, a wojska kijowskiej junty skutecznie blokują możliwość zbadania miejsca katastrofy. Władze polskie najlepiej zrobiłyby, gdyby nie żyrowały nieodpowiedzialnej polityki amerykańskiej i od awantury ukraińskiej trzymały się jak najdalej. Niestety nie będzie to możliwe, ponieważ Polska nie jest państwem suwerennym, a o jej poczynaniach w dziedzinie polityki wewnętrznej i zagranicznej decydują ośrodki globalistyczne Zachodu z Waszyngtonem na czele.
Bohdan Piętka
Zdjęcia ze Szachtarska – miasta w obwodzie donieckim liczącego 57 tys. mieszkańców – opublikowane przez Głos Rosji (http://polish.ruvr.ru/news/2014_08_07/Zniszczony-Szachtarsk-2827/). Szachtarsk leży w pobliżu miejsca, gdzie 17 lipca wydarzyła się tragedia malezyjskiego samolotu. 28 lipca został zajęty przez wojska rządowe, ale wkrótce odbili go powstańcy. 7 sierpnia wojska rządowe zbombardowały miasto pociskami rakietowymi.
Kategoria: Polityka, Społeczeństwo