Chesterton: Boże Narodzenie w rękach najemników
Wszystko, co można naprawdę pokochać, można również szczerze nienawidzić – i z całą pewnością istnieją ludzie nienawidzący Bożego Narodzenia. Można ich łatwo podzielić ze względu na powody owej nienawiści. Jedni na przykład gardzą tym, co uważają za prostackie i pospolite, a więc generalnie nienawidzą tego, czym w istocie jest rodzaj ludzki. Inni nie lubią się wygłupiać, ponieważ wolą swoją głupotę zostawić na wiele poważniejsze okazje. Jeszcze inni nie potrafią usiedzieć przy wigilijnym stole, ponieważ cierpią na typową dla Amerykanów nerwowość, którą natchniony autor Pisma przepowiedział w słowach: "Nie ma pokoju dla bezbożnych"(1). Są też tacy, którzy buntują się przeciw Czuwaniu, choć nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co nimi kieruje. Są tacy, którzy po prostu nienawidzą Chrześcijaństwa i nazywają to bezgraniczną miłością do wszystkich religii. Są tacy (równie antychrześcijańscy w swym pierwotnym nastawieniu), którzy nienawidzą Pogaństwa i ubolewają nad pogańskimi elementami Świąt Bożego Narodzenia, co jest zwykłą negacją faktu, że Chrześcijaństwo zaspokoiło wcześniejsze pragnienia ludzkości. Są wreszcie i tacy, którzy nie mogą przełknąć indyka i kiełbasek(2). Oczywiście jeśli ktoś nie może tego zrobić z przyczyn zdrowotnych, to jego dusza nadal będzie mogła upajać się Bożym Narodzeniem. Jeśli jednak stoi za tym jakaś filozofia, to jest to filozofia, z którą nie mogę się zgodzić. Trzymam się bardzo prostej zasady w stosunku do wegetarianizmu i abstynencji – mogę je zaakceptować jako rodzaj diety, ale nie jako rodzaj religii. Jeżeli człowiek powstrzymuje się od jedzenia mięsa i picia alkoholu z prozaicznych powodów, to z całego serca będę go popierać; jeśli jednak dorabia do tego filozofię, to nazwę go po prostu heretykiem.
A więc są ludzie, którzy nie lubią Bożego Narodzenia i z pewnością jest ich bardzo wielu. Ale nawet jeśli stanowią większość, to ich szaleństwo nadal pozostaje ewidentne. Dla normalnego człowieka – o ile taki jeszcze istnieje – Boże Narodzenie z całą pewnością jest czymś wspaniałym. Nie muszę chyba wyjaśniać żadnemu czytelnikowi niniejszej gazety tak podstawowego faktu, że normalny człowiek nie jest człowiekiem zaledwie przeciętnym. Gdyby na świecie zostało tylko czterech ludzi i gdyby jeden z nich złamał nos, drugi stracił oko, trzeci wyłysiał, a czwarty miał drewnianą protezę nogi, nie zmieniłoby to w najmniejszym stopniu faktu, że normalny człowiek, którego wszyscy oni stanowią jakąś wybrakowaną odmianę, posiada dwoje oczu, dwie nogi, włosy na głowie i prosty nos. Dokładnie tak samo należy pojmować normalność umysłową oraz moralną. Gdybyśmy posadzili dziś przy stole czterech najpopularniejszych we współczesnej Europie filozofów, z całą pewnością zauważylibyśmy, że każdy z nich jest na swój sposób choć trochę nienormalny. Nie twierdzę, że nowoczesny filozof miałby złamany nos – choć z drugiej strony, gdyby ludziom nie brakowało dziś bitności i odwagi, to bardzo szybko by się takowego dorobił. Powiedzmy jednak, że miałby jakieś umysłowe zwichnięcie, że jego duchowy nos byłby złamany i że takich przypadłości moglibyśmy doszukać się u jego pozostałych towarzyszy. Jedn z nich (powiedzmy), byłby tak skonstruowany, że na widok bibuły wybuchałby płaczem, drugi (Prorok Woli Mocy) panicznie bał by się królików, trzeci nieustannie oczekiwał w napięciu przybycia dziewięciogłowej małpy, a czwarty marzył o Nadczłowieku. Szaleństwo każdego z nich będzie jedyne w swoim rodzaju i dokładnie z tego powodu nienaruszony pozostanie ideał normalności, od którego każdy z nich oddalił się w inną stronę. Człowiek z obsesją na punkcie bibuły będzie miał zdrowy stosunek do królików, a człowiek wierzący w dziewięciogłową małpę nie będzie na tyle głupi, aby uwierzyć w Nadczłowieka. Nawet jeśli nie istniałby na świecie nikt, poza tą czwórką, nadal będzie istnieć ideał Normalnego Człowieka, którego wszyscy oni są odmianą, czy mówiąc ściślej – pogwałceniem. Wolę jednak myśleć, że Normalny Człowiek istnieje nie tylko w sensie idealnym, ale również w sensie bardziej namacalnym, obleczony w ciało. Kryjąc się przed rozwścieczonym tłumem (którego rozpalone oblicza zapełniają ulice) gdzieś na strychu, za barykadą wzniesioną przeciwko szaleństwu zwyczajnej większości, żyje człowiek, którego imię brzmi Człowiek. Gdziekolwiek jest, jest sam na sam ze sobą, a harmonia jego umysłu jest jak muzyka. I gdziekolwiek by nie był, zajada śliwkowy pudding(3).
Przechadzając się ulicą przyznaję, że doskonale rozumiem lekkie znużenie, albo przynajmniej lekkie oszołomienie, w jakie wpada wrażliwa osoba na widok bożonarodzeniowych wystaw, pełnych niezliczonej ilości absurdalnych kartek z życzeniami, albo zabawek, które mógł wykonać jedynie człowiek obłąkany i które kupić może jedynie milioner. Pewien pisarz, w swej krytyce Bożego Narodzenia, posunął się aż do stwierdzenia, że całe to Święto utrzymuje się przy życiu jedynie za sprawą chciwych sklepikarzy, którzy wietrzą w nim interes. Nie jestem pewien, czy nie stwierdził, że to sklepikarze w ogóle wynaleźli Boże Narodzenie. Być może zdawało mu się, że sklepikarze wynaleźli samo Chrześcijaństwo. Byłby to ciekawy obraz – tajne konklawe zwołane przez handlarzy serem, sprzedawców drobiu i właścicieli sklepów z zabawkami, wymyślających teologię, która nawróci całą Europę i pozwoli im zwiększyć obroty. Przeciwnicy Chrześcijaństwa gotowi są jednak uwierzyć we wszystko – poza samym Chrześcijaństwem. Ale stwierdzenie, że sklepikarze wymyślili Boże Narodzenie jest równie przekonujące, co stwierdzenie, że cukiernicy wymyślili dzieci, albo że sprzedawcy modnych ubrań produkują kobiety. W każdym razie, jak powiedziałem, rozumiem że ktoś może uznać bożonarodzeniowe wystawy za dziwne, albo męczące. Szczególnie kartki z życzeniami potrafią osiągać najbardziej ponury poziom fałszu i zakłamania. Ale to tylko dlatego, że beztrosko oddajemy symbolikę Świąt w ręce zwykłych najemników. Nie dlatego, że czujemy się zbyt świątecznie, ale dlatego, że czujemy się za mało świątecznie. Można to samo powiedzieć o wszystkich tych zabawnych ludzkich obrzędach – dopóki ludzie lubią im się oddawać, dopóty sprawiają im one przyjemność; dopiero gdy zostaną zdławione falą kołtuńskiej krytyki, stają się w praktyce irytujące i prozaiczne. To nie powszechna wiara sprawia, że są utrapieniem, ale powszechna niewiara. Przeciwnicy obrzędu atakują go twierdzeniem, że stał się pustą formalnością – a więc staje się on pustą formalnością. Ale rytuał staje się formalny i pusty tylko wtedy, gdy ludzie nie wkładają w niego serca.
Możemy na przykład spoglądać z czcią na rząd popularnych kartek świątecznych i zauważyć, że większość z nich zawiera jakieś zupełnie niezwiązane z tematem i ciężkostrawne gry słów, na które żaden błazen nie mógłby ani wpaść przypadkiem, ani wymyślić, jako żartu. Powiedzmy, że jedna z nich będzie przedstawiać rybi szkielet i zawierać pomysłowy tekst – "Życzę rad(ości) w te Święta". Spieszę wyjaśnić (gdyby żart okazał się zbyt subtelny), że słowo "ości" zawarte jest w słowie "radości" i wyodrębnione przez nawias. Inna może być ozdobiona rysunkiem szalika i wyjaśniać, że autor życzy ci "SZALonego Sylwestra". Chcę tutaj zwrócić uwagę nie na to, że owe żarty są kiepskie, ale na to, że psychologicznie i ze swej natury nie są one w ogóle żartami. Człowiek, który je wymyślił nie zaniósł się ze śmiechu, co stanowi ich sprawdzian. Nie ma nic bardziej żałosnego (o czym nie muszę chyba wspominać) i podejrzanego, niż odmowa śmiania się z własnych żartów. Jeśli człowiek nie śmieje się z własnych dowcipów, to z czyich będzie się śmiał? Czy architekt może nie modlić się w swojej katedrze? Czy może (o ile jest artystą wartym wspomnienia) nie drżeć na widok własnej katedry? Jak jednak mówiłem, gry słowne z owych kartek świątecznych, nie są żartami, nie są nawet kiepskimi żartami. Nie było na tym świecie człowieka, nawet prostackiego, bezmyślnego, wulgarnego, głupkowatego, na wpół obłąkanego, który próbowałby zamienić słowo "radość" w słowo "ość" dla żartu. Nie ma nic wesołego, ani radosnego w takim żarcie – jest to raczej ponura próba wykazania się intelektualnym wyrafinowaniem. Szczęśliwi ludzie opowiadają kiepskie dowcipy, ale nie aż tak kiepskie – nikt by czegoś takiego nie powiedział, choćby nie wiem jak był wesoły, albo nie wiem jak pijany. Coś takiego nie może paść z ust wesołych biesiadników przy wigilijnym stole, bez względu na to, jakimi by byli ignorantami, głupcami czy brutalami. Takie rzeczy, w sposób oczywisty, rodzą się tylko w zautomatyzowanych umysłach osób, których jedynym zajęciem jest dodawanie tak beznadziejnych dowcipów do tak bezsensownych obrazków. Ujmując rzecz najkrócej – taki rodzaj frywolności nie cechuje osób frywolnych. Nie cechuje osób, którym wolno beztrosko wypoczywać w Święta. Taki rodzaj żartów to owoc ciężkiej pracy tych nieszczęśników, dla których Boże Narodzenie nie jest Bożym Narodzeniem. To owoc pracy tych, którzy nie celebrują Świąt, ale ich nadużywają.
Nie wiem, co powiedzieć osobom, które z pełnym przekonaniem twierdzą, że głupota i ciężkość tak bezdusznych i bezmyślnych żartów jest tylko odzwierciedleniem głupoty oraz ignorancji zwykłych ludzi. Być może powinienem polecić im, aby przetkali sobie uszy. Człowiek, który naprawdę wierzy, że przedstawiciele niższych klas są upośledzeni pod względem wyrafinowania swego poczucia humoru, prawdopodobnie nigdy nie widział na oczy autobusu, ani tym bardziej nim nie jechał. Człowiek, który chciałby "uczyć" biedaków poczucia humoru, musi być jedną z niewielu tych nadludzko stanowczych (albo tak szczodrych) osób, które nigdy nie kłóciły się z taksówkarzem. Dowcip klasy robotniczej jest nie tylko nieskończenie doskonalszy od topornych żartów ze świątecznych kartek – jest on również o wiele doskonalszy od dowcipu wyższych klas. Jeśli więc ktoś mi powie, że "Życzenia rad(ości) w Święta" umieszczono na kartce dlatego, że to jedyny rodzaj humoru, jaki zwyczajni ludzie są w stanie zrozumieć, to powie mi oczywistą nieprawdę. Równie dobrze mógłby powiedzieć, że na kartce umieszczono rysunek rybiego szkieletu, bo to jedyna rzecz, którą ci ludzie mają codziennie na talerzu. Prawda jest jednak taka, że cała ta głupota bierze się z lekceważenia Świąt. Gdyby bowiem zwykli ludzie żartowali dla własnej przyjemności, byłyby to dobre żarty. Skoro jednak żarty te robią najemnicy, chcący rozbawić zwykłych ludzi, to siłą rzeczy są one bardzo kiepskie. Chodzenie do specjalisty często okazuje się złym pomysłem, ale najgorszą rzeczą, jaką można zrobić, to pójść do niego, oczekując, że wprawi nas w dobry humor.
W tym konkretnym przypadku, jak z resztą w wielu innych, prawda jest taka, że życie publiczne jest o wiele głupsze, niż życie prywatne. Nasz kraj jest gęsto usiany klubami dyskusyjnymi, w których mówcy są o wiele bardziej błyskotliwi i przekonujący, niż mówcy w sejmie. Na każdej ulicy mieszkają przynajmniej dwie albo trzy osoby, które na poczekaniu wymyślają dla swoich dzieci baśniowe opowieści, do których nie umywają się wszystkie te sentymentalne imitacje zapełniające kolorowe czasopisma. A żadna z wielkich publicznych celebracji Świąt Bożego Narodzenia, jak wynika z jakości dowcipów, piosenek i obrazków, nie dorasta do pięt temu, co możemy napotkać za najbliższymi drzwiami.
(1) Księga Izajasza 48:22, na podst. Biblii Tysiąclecia.
(2) Tradycyjne potrawy bożonarodzeniowe w krajach anglosaskich
(3) Kolejny tradycyjny przysmak bożonarodzeniowy.
K. Chesterton, The Illustrated London News, December 30, 1905
(Przekład: Bolesław Zujewicz)
Za: http://gkchesterton.pl
Kategoria: Religia