banner ad

Ambrożek: Sarmacja nie jest lekarstwem na dzisiejsze problemy

| 15 czerwca 2017 | 0 Komentarzy

Tradycja dla konserwatysty pełni nie tylko funkcję przenośnika ponadczasowych wartości. Za pośrednictwem analizy procesu historycznego potrafi ona być cennym sojusznikiem w diagnozowaniu problemów i przypadłości danej epoki lub narodu. Naród polski, jako wspólnota etniczno-polityczna, na przestrzeni dziejów bywał wiele razy kąsany przez przypadłości losu. Często my sami wpędzaliśmy siebie w coraz gorsze tarapaty, nie umiejąc wyciągnąć odpowiednich wniosków z historii. Dlatego szczególnie ostrożnie należy formułować ewentualne recepty, które mają być w prostej linii przeniesieniem pewnych cech zachowania społeczno-politycznego, które mają stanowić podwalinę nowej idei polskiej.

SARMATYZM JAKO EMANACJA IDEI

Polscy konserwatyści formułują odpowiedzi na nurtujące ich pytania o duszy polskiej z wielu perspektyw. Paweł Rojek, filozof z Uniwersytetu Jagiellońskiego, widzi konserwatyzm otoczony nimbem mesjanizmu w ścisłym przymierzu z awangardą, która zdaniem autora w czasach liberalnej demokracji sama w sobie jest już konserwatywna. Logika Rojka wydaje się powierzchownie słuszna – w czasach nieustannie nas oblewającej tandety estetyczno-intelektualnej każda kontrrewolucja przybiera znamiona konserwatyzmu. Dlaczego uważam to podejście za mylące i w gruncie rzeczy sprowadzające na manowce w szukaniu odpowiedzi na wyzwania teraźniejszości? Odsyłam Czytelników do mojego tekstu o mesjanizmie opublikowanego na tym Portalu.

Teraz chciałbym poświęcić więcej miejsca sarmatyzmowi. Nie dziwi mnie jego powrót jako niezwykle ciekawej koncepcji intelektualnej. Podobnie jak u Rojka, sarmatyzm ma odróżnić Polaków od innych narodów na podstawie unikatowego klucza kulturowo-politycznego. Podkreślając własną odrębność budujemy własną tożsamość. Stanowiła ona zatem coś na kształt protonacjonalizmu, aczkolwiek w żadnym wypadku nie odwoływała się do narodowych wartości we własnym programie ideowym. Warto zauważyć tu proces wtórny wobec zjawiska nacjonalizmu w XIX wieku, które w głównej mierze było motywowane nie pędem do uzyskania własnej podmiotowości, lecz właśnie chęcią odróżnienia się od innych. Tymczasem w sarmatyzmie mamy do czynienia ze „sztafetą pokoleń”, dzięki której czujemy nie tylko wspólnotę ideową dziś, ale też wspólnotę z przeszłością.

Sarmatyzm nie różni się tu zatem od jakiejkolwiek ideologii, której celem jest skupienie wokół siebie jak największej grupy ludzi, a następnie intelektualna obróbka rzeszy wyznawców. Sarmatyzm nie różni się od podstawowych wyznaczników ideologii także w tym, że postulowany kształt rzeczywistości opisywany jest nazbyt linearnie, bez uwzględniania niewiadomych, które pojawiają się w toku procesu historycznego. O ile zatem można przedstawić sarmatyzm jako sielską opowieść o przeszłości, której celem jest próba transponowania określonych wzorców, norm, wartości i zachowań, o tyle na tym kończy się – moim skromnym zdaniem – jedyna wartość pojęcia sarmatyzmu.

BŁĘDY TEORETYCZNE SARMATYZMU

W zestawieniu z twardą rzeczywistością historyczną sarmatyzm ujawnił swe jak najgorsze oblicze, które wynikało ze zbytniego zaufania wobec podstawowych założeń ideologii. Pierwszym problemem było stworzenie mitu mówiącego o szlachcie polskiej jako narodzie wybranym, powołanym do czynienia wielkich rzeczy. O ile w teorii takie wezwanie może przyczyniać się do próby budowania jedności narodowej, o tyle w konfrontacji z rzeczywistością przeniesienie koncepcji „narodu wybranego” do rzeczywistości politycznej oznacza apoteozę stanu faktycznego. Tu widać podstawowy rozdźwięk między ideologią a praktyką – ta pierwsza nie zauważa, że konieczną jest odpowiednia modyfikacja przeszłości właśnie w celu zaistnienia „narodu wybranego”. Co więcej, moglibyśmy przyjąć, że rzeczywistość przy zaistnieniu sprzyjających uwarunkowań zmieniłaby się. Niemniej jednak, nie będzie to całkowite przekształcenie w duchu naszej ideologii, lecz osiągniemy wówczas zlepek niedotransformowanej rzeczywistości z naddatkiem ideowym, który może być zabójczy zarówno dla rzeczywistości, bo ją zniekształci, jak i dla ideologii, która ulegnie wypaczeniu. Skoro wszyscy jednoczymy się wokół konkretnego celu, to czynimy to nie dlatego, że właśnie to osiągnęliśmy, lecz dlatego, że brakuje nam pewnych cech.

Konserwatysta, który sceptycznie odnosi się nie tylko do projektów wszelkiej inżynierii społecznej, ale także poddaje w wątpliwość możliwość samoczynnego odrodzenia się społeczeństwa, bez udziału instytucji, widzi tu podstawowy problem z sarmatyzmem. W swoim aktualnym wydaniu może on oznaczać zatem tylko konserwowanie stanu faktycznego. Skutki tego zachowania są oczywiste – niechęć do reform (co jest istotne w kontekście dalszych moich rozważań nad systemem politycznym), niemożliwość logicznej refleksji nad własną naturą i koniecznością jej poprawy oraz to, co stanowi klucz dla rozważań o społeczeństwie – brak impulsów do stawania się lepszym.

Zwłaszcza o tym ostatnim pisał Stanisław Koźmian, który opisując w swojej książce O działaniach i dziełach Bismarcka pokazywał na przykładzie kształtującej się II Rzeszy, że społeczeństwo to miało pod ręką wszystko, co potrzeba do przyjemnego, do wygodnego, nawet do zbytkowego życia, lecz tego wszystkiego nie nadużywało, nie nadużyło jeszcze i dlatego zachowało ten hart, którego brak czuć się dawał niemal wszędzie, a który to brak był niezaprzeczenie główną przyczyną ogólnego omdlenia politycznego. Zbytek nie tylko nie był tu jeszcze bożkiem, przed którym by palono kadzidła, ale przeciwnie, był on złem, którego się wystrzegano. Zepsucie zachodnie nie znane prawie tutaj, a jeżeli ukazywało się od czasu do czasu pod tym lub owym kształtem, to miało cechy zamiejscowe, było przejeżdżającym, ale ustalić się nie zdołało i nie wpuściło korzeni w grunt nader dla niego niewdzięczny.

W podobnych tonach wypowiadał się Gustave Le Bon, który w zdolnościach narodu widział podstawowy probierz działalności rozwojowej. Jego zdaniem, wtedy dopiero wydobędzie się z niego (narodu – przyp. M.A.), kiedy wśród bezustannych walk i niezliczonych prób wytworzy sobie pewien ideał. Jaki będzie ten ideał – czy będzie nim kult Rzymu, czy potęga Aten, czy zwycięstwo Chrystusa – rzecz to obojętna; w każdym razie da on wszystkim jednostkom, będącym cząstkami powstającej rasy, zupełną jedność myślenia i uczuć; w ten sposób jego zadanie zostanie spełnione. Wtedy dopiero może rozwinąć się nowa cywilizacja, posiadająca własne instytucje i wierzenia, własną sztukę, naukę i specyficzne zapatrywania na poszczególne kwestie. Dążąc do urzeczywistnienia swego ideału, rasa osiąga stopniowo wszystkie warunki świetności, siły i rozwoju. Nadejdą też dla niej krótkie chwile, w których z pełnego tężyzny narodu zamieni się w tłum, uległy choćby złemu panu, ale i wtedy na dnie zmiennych cech tłumu znajdzie się granitowe podłoże, tj. dusza rasy, która zadecyduje o granicach owych oscylacji i ureguluje działania przypadku. Po twórczej jednak działalności czasu nastąpi jego niszczycielska praca, której oprzeć się nie mogą ani bogowie, ani ludzie. Po osiągnięciu pewnego stopnia potęgi i złożoności budowy, cywilizacja zaczyna kostnieć, a następnie poczyna chylić się ku upadkowi. Nadchodzi dla niej jesień, za którą czai się zimna śmierć.

Dlaczego zdecydowałem się zebrać te dwa cytaty? Chciałem ukazać, że obok tego, że w narodzie polskim petryfikowano wszystkie najgorsze cechy, które decydowało m.in. o rozwoju kłótliwości, pijaństwa, niezgody do kompromisu i uwzględnieniu hierarchii interesów, w której ten najistotniejszy – interes państwa – często nie był realizowany. Od złotego wieku zauważamy powolny, acz konkretny, spadek polskiej pozycji nie tylko na arenie międzynarodowej, ale także jako ośrodka zdolnego wpływać na nastroje zewnętrzne. Sam sposób kultywowania patriotyzmu, który przejęliśmy po naszych przodkach, pokazuje nam zdolności do wielkich czynów, natomiast pogardza tym, co dla każdego narodu najistotniejsze w kontekście pragnienia wzrostu potęgi własnej ojczyzny – codziennej, żmudnej pracy nad własnymi słabościami połączonej z chęcią naprawy własnego otoczenia. Umiemy tylko kreować, powstawać od nowa. Nie umiemy zaś utwierdzać, reformować i poprawiać, ponieważ brakuje nam już wspólnego celu, którym byłby kierunek rozwoju. Ten partykularyzm w pojmowaniu własnej pozycji, który w szczytowym momencie ujawnił się w magnaterii pod koniec XVIII wieku jest właśnie wytworem sarmatyzmu, który ukształtował w nas dziwną definicję wielkości. Według niej, im bardziej przekształcę własne otoczenie i zrealizuję własne ambicje, tym moja wielkość jest potężniejsza. Nie zauważamy tych drobnych, małych celów, które pozwalają potęgować wielkość, czynić ją niezmierzoną i nieustannie napędzającą nasze życie. Ta swoista koniunktura społeczna jest obecna przy nas także dzisiaj, a by ją zauważyć, zachęcam do bliższej refleksji nad tym, co znaczy dla nas dobro wspólne.

Jaka powinna być zatem recepta na stworzenie ideologii mówiącej o narodzie polskim? Przede wszystkim jej podwalinę powinno stanowić stwierdzenie wad, nad którymi trzeba pracować. Oczywiście, warto zauważyć, że w XVI wieku, kiedy to kształtował się sarmatyzm, I RP była u swojej potęgi, w związku z czym wypadkową tej pozycji było ukształtowanie się w umysłach przekonaniu o swojej wyjątkowości. Niemniej jednak, logicznym zarzutem w przypadku braku trzeźwego rozliczenia się z polskością jest możliwość wszelkich nadużyć zawartych w programie sarmatyzmu jako takiego, co właśnie ujawniło się w późniejszym okresie.

BŁĄD POLITYCZNY SARMATYZMU

I w tym momencie klarownie przechodzimy do regulacji sposobu oddziaływania instytucji na życie społeczne. Oponenci mogą mi zarzucić, że wszelkie wady społeczne powinny być naprawiane przez organy układające życie publiczne według określonych reguł. Od razu czynię tu rozróżnienie, że nie można stworzyć dobrego społeczeństwa bez dobrych mechanizmów ustrojowych. Jaka była podwalina ustrojowa sarmatyzmu? Ta, która była zwalczana przez krakowskich „stańczyków” na czele z Michałem Bobrzyńskim – złota wolność szlachecka i republikanizm. Jeżeli pójdziemy paradygmatem konserwowania mechanizmów ustrojowych, to warto zauważyć, że takie podejście do materii ustrojowej jest dla państwa szkodliwe. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze, warunki zmieniającego się otoczenia wewnętrznego i zewnętrznego wymuszają dokonywanie korekt w ustroju wraz z dokonanymi obserwacjami. Z tego wynika, że nigdy nie można uważać formy ustrojowej za już domkniętą, ponieważ takie postawienie sprawy może spowodować jej dysfunkcyjność w momencie kryzysu, kiedy koniecznym może okazać się reagowanie na wcześniej nieznane nam zjawiska. Po drugie, ustrój musi tak zorganizowany, by w jego obrębie można było wyróżnić polityczne centrum zdolne do podejmowania decyzji. Tu uwidacznia się postulat hierarchizacji przynajmniej naczelnych organów państwowych. Po trzecie, państwo jako mechanizm i instytucja musi koegzystować z obywatelami. Innymi słowy, muszą oni utożsamiać się z daną formą polityczną i akceptować ją, choćby po to, by respektować jej decyzje i wykonywać zalecenia.

Już na pierwszy rzut oka widać, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była ustrojem o statycznym kształcie, dzięki czemu jego reforma była niemożliwa. Co więcej, rozszerzające się przywileje szlachty likwidowały sferę imperium władzy, dzięki czemu z czasem zanikły nawet same chęci zmian, które na nowo odżyły w dobie Sejmu Wielkiego. To wszystko było podtrzymywane przez instytucje polityczne, które zapobiegały zmianie. Mowa tu o sławetnym liberum veto, które swoją drogą jest najbardziej znamienitym przykładem tego, jak idea może nie przystawać do warunków rzeczywistości. W kontekście szerszych uwarunkowań ustrojowych nie sposób pominąć także poglądów samych Sarmatów na tę materię. Brak zdolności krytycznego myślenia co do rozwoju sytuacji międzynarodowej oraz ewentualnych konsekwencji dla Polski pokazywał, że nieobecnym było wśród nich jakiekolwiek myślenie państwowe, które skłoniłoby do działania na rzecz wspólnoty. Tu pokazuje się także dysfunkcjonalność samego pojęcia republikanizmu w polskich realiach, który bez wykształcenia odpowiedniego wyczulenia obywatela na bieżące potrzeby publiczne staje się tylko potwierdzeniem status quo.

Polska była wyjątkowym przykładem braku transformacji politycznej polegającej na dostosowaniu się do wymogów otoczenia. Polityka jest dziedziną, w której warto nieustannie odnosić wymogi rzeczywistości do innych krajów, czego przykładem jest chociażby relatywny stosunek siły politycznej jako takiej. Dlatego bardzo często umiejętność odczytania tendencji rządzących polityką mogą pomóc w analizie środków, jakie można dobrać do zwalczenia danego problemu. W przypadku ówczesnej Polski czymś takim była konieczność wzmocnienia władzy politycznej – procesu, który zachodził w tym okresie, a który miał bezpośrednie przełożenie na pozycję Prus i Rosji. Ówczesna zmiana relacji siły w stosunku do tych państw mogła odmienić losy Rzplitej. Nie mogliśmy tego dokonać właśnie dlatego, że nasi przodkowie ściśle stosowali zasady ideologii, a ponadto przyzwyczajeni do pewnej postawy, w której to król jest funkcją decyzji izby poselskiej i senatu, nie zamierzali jej zmieniać.

Przykład sarmatyzmu jak żaden inny pokazuje dobitnie, że idee mają konsekwencję. Jest on jedną z wielu przyczyn, które leżą u podstaw naszego braku organizacji, niewyrobienia politycznego, a także braku umiejętności odpowiedniego gospodarowania posiadanymi zasobami. Nie chcę przez to powiedzieć, że mit sarmatyzmu właśnie taki miał cel. Historia pokazuje, że w wielu przypadkach dobre chęci nie potrafiły znaleźć odpowiedniego odwzorowania w skutkach politycznych. Koniecznym jest zatem wyciągnięcie odpowiednich wniosków z postaw politycznych naszych przodków i przekucie ich w czyn. Tylko wtedy tradycja jako taka ma sens – gdy służy nam odsiewaniu ziaren od plew, dobrego od złego, słabych i mocnych stron.

Mateusz Ambrożek

 

Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *