banner ad

Wywiad z ks. Dawidem Pagliaranim, przełożonym generalnym FSSPX

| 22 listopada 2018 | 0 Komentarzy

Księże Przełożony, zastąpił Ksiądz biskupa, który nie tylko kierował Bractwem Św. Piusa X przez 24 lata, ale także udzielił Księdzu święceń kapłańskich. Jak się Ksiądz czuje w tej sytuacji?

Ktoś zadał mi już podobne pytanie, kiedy zostałem mianowany rektorem seminarium w La Reja, gdzie przede mną tę funkcję pełniło dwóch biskupów. Powiedzmy, że tym razem jest to nieco bardziej skomplikowane! Biskup Fellay jest ważną osobistością w historii Bractwa, bowiem kierował nim przez połowę jego istnienia. W ciągu tego długiego czasu nie brakowało ciężkich prób, niemniej jednak Bractwo wciąż istnieje, wysoko wznosząc sztandar Tradycji. Myślę, że ta wierność Bractwa swej misji stanowi w pewien sposób odzwierciedlenie wierności mego poprzednika jego własnej misji. Pragnę mu za to w imieniu wszystkich podziękować.

Niektórzy jednak podkreślali, że posiada Ksiądz osobowość bardzo odmienną od osobowości Księdza poprzednika. Czy uważa Ksiądz, że jest jakaś kwestia, w której naprawdę zdecydowanie się różnicie?

Muszę przyznać – cum grano salis – że żywię nieprzezwyciężalną odrazę do wszelkich bez wyjątku mediów elektronicznych, podczas gdy bp Fellay jest ekspertem w tej dziedzinie…

Jak postrzega Ksiądz Bractwo Św. Piusa X, którym będzie Ksiądz musiał kierować przez dwanaście lat?

Bractwo ma w swoich rękach skarb. Wielokrotnie podkreślano, że ten skarb należy do Kościoła, jednak myślę, że możemy powiedzieć, iż należy on również do nas, że mamy do niego pełne prawo. Należy on do nas i właśnie dlatego Bractwo jest autentycznie dziełem Kościoła. Już teraz!

Tradycja jest skarbem, aby jednak wiernie go przechowywać, musimy być świadomi, że jesteśmy (jedynie – przyp. tłum.) glinianymi naczyniami. To tu właśnie leży klucz do naszej przyszłości: w świadomości naszej słabości oraz potrzeby nieustannego czuwania nad samym sobą. Nie wystarczy wyznawać wiarę w całej jej integralności, jeśli nasze życie nie stanowi stałego i konkretnego wyrazu tej wiary. Życie Tradycją oznacza bronienie jej, walkę o nią, walkę, aby zatryumfowała najpierw w nas samych oraz w naszych rodzinach, a dzięki temu mogła zatryumfować w całym Kościele.

Jest naszym najgłębszym pragnieniem, żeby hierarchia kościelna przestała uważać Tradycję za brzemię albo zbiór niemodnych staroci, ale [potraktowała ją jako] jedyny sposób, w jaki Kościół może się odnowić. Do doprowadzenia tego dzieła do końca nie wystarczą jednak poważne dyskusje doktrynalne: musimy najpierw posiadać dusze gotowe na wszelkie rodzaje poświęceń. I dotyczy to zarówno osób konsekrowanych, jak i wiernych świeckich.

Musimy sami nieustannie odnawiać nasze postrzeganie Tradycji, nie tylko w sposób czysto teoretyczny, ale też w sposób prawdziwie nadprzyrodzony, w świetle ofiary krzyżowej naszego Pana Jezusa Chrystusa. Ochroni nas to przed niebezpieczeństwem popadnięcia w dwie skrajności, które często wzajemnie się wzmacniają: w prowadzącą do rozpaczy lub defetyzmu apatię oraz w pewien rodzaj bezproduktywnego intelektualizmu. Jestem przekonany, że to jest właśnie sposób przezwyciężenia wszelkich trudności, jakie możemy napotkać.

W tym również głównego problemu, jakim jest kryzys w Kościele?

Jakie kwestie są dziś najważniejsze? Powołania, uświęcenie kapłanów, troska o dusze. Nie możemy pozwolić, żeby tragiczna sytuacja, w jakiej znajduje się Kościół, do tego stopnia nas przytłaczała, żebyśmy nie byli już w stanie wykonywać naszych obowiązków. Jasna wizja, jaką mamy, nie może nas paraliżować; a jeśli paraliżuje, to zmienia się w ciemność. Postrzeganie obecnego kryzysu w świetle krzyża pozwala nam zachowywać spokój ducha i właściwą perspektywę, ponieważ spokój i obiektywizm są nieodzowne dla sformułowania prawidłowego osądu.

Kościół znajduje się obecnie w stanie szybko postępującego uwiądu: mamy do czynienia z gwałtownym spadkiem liczby powołań, liczby kapłanów, zanikiem praktykowania wiary, porzucaniem zwyczajów chrześcijańskich, zanikiem najbardziej elementarnego zmysłu Boga, co znajduje – niestety – wyraz w kwestionowania prawa naturalnego…

Bractwo posiada jednak wszystkie środki niezbędne do tego, by pokierować ruchem powrotu do Tradycji. Mówiąc precyzyjniej, stoją przed nami dwa wyzwania:

– z jednej strony musimy chronić naszą tożsamość poprzez przypominanie prawdy i potępianie błędu: „Prædica verbum: insta opportune, importune: argue, obsecra, increpa” „Głoś słowo, nalegaj w porę, nie w porę, przekonywaj, proś, karć” (2 Tym 4, 2)

– z drugiej zaś strony „in omni patientia, et doctrina” „z wszelką cierpliwością i nauką” (ibidem) musimy przyciągać do Tradycji tych wszystkich, którzy skłaniają się ku niej, dodawać im otuchy, wprowadzać ich stopniowo do walki oraz zachęcać do zajmowania coraz odważniejszego stanowiska. Wciąż jeszcze istnieją dusze autentycznie katolickie, dusze spragnione prawdy i nie mamy prawa odmawiać im kubka zimnej wody, jakim jest Ewangelia, przyjmując wobec nich postawę obojętną lub wyniosłą. Nierzadko dusze te stają się z biegiem czasu – przez własną odwagę i determinację – inspiracją dla nas samych.

Te dwa zadania są komplementarne: nie możemy oddzielić ich od siebie, skupiając się wyłącznie na potępianiu błędów będących owocami II Soboru Watykańskiego albo na pomocy, jaką winni jesteśmy tym, którzy zaczynają uświadamiać sobie kryzys i potrzebują pouczenia. W istocie oba te zadania stanowią jedno, bowiem oba wynikają z tego samego umiłowania prawdy.

Jaką konkretną formę przybiera owa pomoc duszom spragnionym prawdy?

Myślę, że nie wolno nam stawiać granic Bożej Opatrzności, dzięki czemu będziemy w stanie wykorzystywać konkretne środki dostosowane do różnych okoliczności. Każda z dusz jest światem sama w sobie, mają one za sobą swą konkretną drogę i aby pomóc im w sposób efektywny, niezbędne jest poznanie każdej indywidualnie. Jest ważne, aby zachować pewną ogólną postawę, dyspozycję, będącą warunkiem wstępnym, niezbędnym do udzielenia pomocy, a nie marzyć o skompilowaniu uniwersalnego podręcznika, który miałby zastosowanie w każdej sytuacji.

Aby podać kilka konkretnych przykładów, w chwili obecnej nasze seminaria goszczą kilku księży spoza Bractwa – trzech w Zaitzkofen i dwóch w La Reja – którzy pragną zrozumieć sytuację, w jakiej znalazł się Kościół, przede wszystkim zaś pragną przeżywać swe kapłaństwo w całej jego pełni.

Kapłaństwo jest jedynym środkiem, dzięki któremu Tradycja może powrócić do Kościoła. Musimy dołożyć wszelkich starań, aby odnowić świadomość tego faktu. Bractwo Św. Piusa X będzie miało niebawem 48 lat. Dzięki łasce Bożej w zdumiewający sposób rozprzestrzeniło się ono po całym świecie, jego apostolat wszędzie się rozwija, ma licznych kapłanów, dystrykty, przeoraty, szkoły… Minusem tego rozwoju jest fakt, że bojowy duch pierwszych lat w nieunikniony sposób osłabł. Siłą rzeczy jesteśmy coraz bardziej zaabsorbowani rozwiązywaniem codziennych problemów, będących rezultatem tej ekspansji; w efekcie duch apostolski może osłabnąć i pojawia się ryzyko, że wzniosłe ideały zostaną zapomniane. Od momentu założenia Bractwa w 1970 r. mamy już trzecią generację kapłanów… Niezbędne jest odkrycie na nowo misyjnej gorliwości, jaką nas natchnął nasz Założyciel.

W jaki sposób w obecnym kryzysie – będącym źródłem licznych cierpień dla wiernych oddanych Tradycji – powinniśmy patrzeć na relacje pomiędzy Bractwem a Rzymem?

Również w tej kwestii musimy starać się zachować perspektywę nadprzyrodzoną i wystrzegać się popadnięcia w obsesję na tym punkcie, ponieważ każda obsesja przyćmiewa umysł i utrudnia mu dotarcie do obiektywnej prawdy, która jest jego celem.

Obecnie musimy się w szczególności wystrzegać formułowania pochopnych osądów, a taką tendencję rozbudzają współczesne środki przekazu; nie wolno nam w nieprzemyślany sposób wygłaszać „autorytatywnych” komentarzy na temat dokumentów ogłaszanych przez Rzym czy też w jakiejkolwiek innej delikatnej kwestii: siedem minut na napisanie i minuta na umieszczenie w Sieci… Media społecznościowe prowokują do pogoni za sensacją i tworzenia „szumu”, jednak informacje, jakie w ten sposób przekazują są bardzo powierzchowne oraz – co gorsza – forma ta uniemożliwia na dłuższą metę wszelką poważną, głęboką refleksję. Czytelnicy, słuchacze oraz widzowie irytują się i niepokoją… Niepokój wynika ze sposobu, w jaki te informacje są przekazywane. Bractwo wiele wycierpiało wskutek tej niezdrowej oraz – w ostatecznym rozrachunku – światowej tendencji, którą wszyscy powinniśmy starać się wykorzenić. Im mniej czasu będziemy spędzać w Internecie, tym szybciej odzyskamy spokój umysłu oraz trzeźwość osądu. Im mniej ekranów posiadamy, tym skuteczniej będziemy w stanie dokonać obiektywnej oceny rzeczywistych faktów oraz ich dokładnego znaczenia.

Nasze relacje z Rzymem

A jak wyglądają obiektywne fakty dotyczące relacji Bractwa z Rzymem?

Można powiedzieć, że od czasu dyskusji doktrynalnych z rzymskimi teologami mamy do czynienia z dwoma źródłami informacji, dwoma rodzajami relacji na poziomach, które należy starannie rozróżnić:

  1. Źródło publiczne i oficjalne, które wciąż wymaga od nas deklaracji o zasadniczo tej samej treści doktrynalnej
  2. Innym źródłem informacji są różni członkowie Kurii. Podczas prywatnych rozmów z nimi pojawiały się nowe spostrzeżenia odnośnie do względnej rangi magisterialnej soboru lub dotyczące tego czy innego punktu doktryny… Są to nowe i interesujące dyskusje, które z pewnością powinny być kontynuowane, jednak pozostają dyskusjami nieformalnymi, nieoficjalnymi i prywatnymi, podczas gdy na płaszczyźnie oficjalnej – pomimo pewnej ewolucji języka – stale są powtarzane te same żądania.

Oczywiście odnotowujemy każdy przypadek, w którym prywatnie odnosi się do nas z życzliwością, nie jest to jednak oficjalny głos Rzymu – są to mający dobre intencje bojaźliwi Nikodemowie, którzy nie wyrażają oficjalnego stanowiska hierarchii. Musimy więc trzymać się ściśle oficjalnych dokumentów i tłumaczyć, dlaczego nie możemy ich zaakceptować.

Najnowsze oficjalne dokumenty – na przykład list od kard. Müllera z czerwca 2017 r. – zawsze zawierają to samo żądanie: jako warunek wstępny (dalszych dyskusji – przyp. tłum.) musimy zaakceptować sobór i dopiero potem będzie możliwe prowadzenie rozmów o tym, co w jego nauczaniu nie jest dla Bractwa jasne. W ten sposób redukują oni nasze obiekcje do subiektywnych trudności w odczytywaniu oraz rozumieniu i obiecują pomóc nam właściwie zrozumieć, co sobór rzeczywiście miał na myśli. Władze rzymskie czynią z tego warunku wstępnego kwestię wiary i zasady; mówią to wprost. Ich obecne żądania są takie same jak 30 lat temu. II Sobór Watykański musi być akceptowany jako element Tradycji Kościoła, usiłuje się uczynić z niego jej część. Ludzie ci przyznają, że Bractwo może mieć wątpliwości w pewnych kwestiach, które należałoby wyjaśnić, jednak w żadnym razie nie dopuszczają możliwości odrzucenia nauczania soboru jako takiego: [dla nich] jest to po prostu element Magisterium!

Na tym jednak właśnie polega problem i nie możemy udawać, że jest nim coś innego: jaka jest ranga dogmatyczna soboru, który sam określił się jako duszpasterski? Jaka jest wartość tych nowych zasad głoszonych przez sobór, zasad, które były wdrażane systematycznie, konsekwentnie i w doskonałej ciągłości z tym, co było nauczane przez hierarchię odpowiedzialną zarówno za sobór, jak i epokę posoborową? Rzeczywisty sobór był soborem wolności religijnej, kolegializmu, ekumenizmu, „żywej tradycji”… i niestety nie jest to skutek błędnych interpretacji. Dowodem na to jest fakt, że ten rzeczywisty sobór nie został nigdy skorygowany czy poprawiony przez kompetentną władzę. Przekazuje on ducha, nauczanie, sposób myślenia o Kościele, które są przeszkodą dla uświęcania dusz, a jego tragiczne skutki są widoczne dla każdego uczciwego człowieka, dla wszystkich ludzi dobrej woli. Dokumenty tego rzeczywistego soboru pokrywają się z doktryną oraz praktyką, które zostały narzucone „ludowi Bożemu”; odmawiamy więc uznania go za taki sam sobór jak wszystkie inne. Właśnie dlatego dyskutujemy o jego autorytecie, zawsze jednak w duchu miłości, bowiem naszym jedynym celem jest dobro Kościoła oraz zbawienie dusz. Prowadzona przez nas dyskusja nie jest jedynie potyczką teologiczną – w istocie dotyczy ona kwestii, które są „bezdyskusyjne”: stawką jest tu bez wątpienia samo życie Kościoła. I z tego Bóg będzie nas sądził.

Taka jest więc perspektywa, w jakiej postrzegamy oficjalne dokumenty Rzymu; [podchodzimy do nich] z szacunkiem, ale także z realizmem – to nie kwestia prawicowości czy lewicowości, bycia twardym czy elastycznym, chodzi po prostu o zachowanie realizmu.

Co więc należy czynić, oczekując na dalszy rozwój sytuacji?

Mogę na to pytanie odpowiedzieć jedynie wspominając o kilku priorytetach. Po pierwsze, należy ufać Bożej Opatrzności, która nie może nas opuścić i która zawsze dawała nam odczuć swą przychylność oraz opiekę. Wątpić, wahać się, prosić Opatrzność o inne gwarancje stanowiłoby przejaw niewdzięczności. Nasza stałość oraz siła zależą od naszego zaufania do Boga: myślę, że wszyscy powinniśmy zrobić rachunek sumienia pod tym względem.

Ponadto jest konieczne odkrywanie na nowo każdego dnia skarbu, jaki niesiemy w naszych rękach i pamiętanie, że ten skarb otrzymaliśmy od samego Zbawiciela i że jego ceną jest Jego własna Krew. Dzięki ciągłemu rozważaniu tych wzniosłych prawd nasze dusze będą trwać w nieustannej adoracji, zyskując siłę niezbędną na czas próby.

Musimy także przywiązywać większą troskę do wychowania dzieci. Musimy pamiętać o celu, jaki pragniemy osiągnąć i nie obawiać się mówić im o krzyżu, o męce Chrystusa Pana, o Jego miłości do maluczkich, o ofierze. Dla dusz dzieci jest absolutnie konieczne, aby już od najmłodszych lat rozwinęły w sobie miłość do Zbawiciela, zanim jeszcze duch tego świata będzie mógł je zwieść i zauroczyć. Ta kwestia ma absolutne pierwszeństwo i jeśli nie udaje nam się przekazać tego, co otrzymaliśmy, jest to znakiem, że nie jesteśmy do tego dostatecznie przekonani.

I na koniec musimy też walczyć z pewnym lenistwem intelektualnym: to właśnie doktryna jest tym, co nadaje sens naszej walce o Kościół oraz o dusze. Konieczne jest dołożenie starań, aby zrewidować naszą analizę dziejących się obecnie ważnych wydarzeń – patrząc na nie w świetle odwiecznej doktryny i nie zadowalając się metodą „kopiuj i wklej”, do czego niestety zachęca Internet. Mądrość porządkuje wszystkie rzeczy, nieustannie, tak że każda z nich trafia na swe właściwe miejsce…

Abp Lefebvre i krucjata w obronie Mszy

A co konkretnie mogą uczynić wierni?

Podczas Mszy św. wierni niejako słyszą echo słowa ephpheta, ‘otwórz się’, wypowiadanego przez kapłana podczas udzielania chrztu. Ich dusze są ponownie otwierane na łaskę Najświętszej Ofiary. Dzieci, które uczestniczą we Mszy św. – nawet te jeszcze bardzo małe – są niezwykle wrażliwe na święte rzeczywistości uwypuklane przez tradycyjną liturgię. Przede wszystkim zaś uczestnictwo we Mszy czyni owocnym życie małżonków ze wszystkimi jego próbami i nadaje mu głęboki sens nadprzyrodzony, ponieważ źródłem łask sakramentu małżeństwa jest ofiara Zbawiciela. Uczestnictwo we Mszy św. przypomina im, że Bóg pragnie uczynić ich współpracownikami w najwspanialszym ze swoich dzieł: w uświęceniu i chronieniu dusz ich dzieci.

Podczas swego jubileuszu (kapłańskiego – przyp. tłum.) w 1979 r. abp Lefebvre wzywał nas do podjęcia krucjaty Mszy św., bowiem Bóg pragnie odnowić swoje kapłaństwo, a za jego pośrednictwem także rodzinę, która jest obecnie atakowana ze wszystkich stron. Jego wizja okazała się prawdziwie prorocza: dziś nikt nie jest w stanie temu faktowi zaprzeczyć. To, co wówczas przewidywał, obecnie ziszcza się na naszych oczach:

„Cóż zatem winniśmy czynić, umiłowani bracia? Jeśli zgłębimy tę wielką tajemnicę Mszy świętej, to wówczas, myślę, będzie można powiedzieć: musimy podjąć krucjatę, opartą na świętej ofierze Mszy, na Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa, opartą na niezwyciężonej skale i na tym niewyczerpanym źródle łaski, jaką jest ofiara Mszy świętej. Widzimy to każdego dnia. Jesteście tu, ponieważ kochacie ofiarę Mszy świętej. Ci młodzi seminarzyści, którzy są w Ecône, w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech, przyszli do naszych seminariów właśnie z powodu Mszy świętej, Mszy świętej wszech czasów, która jest źródłem łask, źródłem Ducha Świętego, źródłem cywilizacji chrześcijańskiej. Oto kim jest kapłan. Dlatego musimy podjąć krucjatę, krucjatę opartą właśnie na tym pojęciu odwieczności, pojęciu ofiary – po to, aby odrodzić chrześcijaństwo, aby odtworzyć chrześcijaństwo wedle myśli Kościoła, tak jak Kościół zawsze czynił, z tymi samymi zasadami, z tą samą ofiarą Mszy, z tymi samymi sakramentami, z tym samym katechizmem, z tym samym Pismem świętym” (kazanie wygłoszone w Paryżu przez abp. Lefebvre’a podczas Mszy z okazji 50. rocznicy przyjęcia święceń kapłańskich, 23 września 1979 r.).

Cywilizacja chrześcijańska musi być odbudowywana w naszym codziennym życiu poprzez wierne wypełnianie obowiązków stanu tam, gdzie dobry Bóg nas postawił. Niektórzy – całkowicie słusznie – wyrażają ubolewanie z powodu faktu, że Kościół oraz społeczeństwo nie są (obecnie – przyp. tłum.) tym, czym być powinny. Zapominają jednak, że mają do swej dyspozycji środki niezbędne do uzdrowienia tej sytuacji, w miejscu, które Bóg im wyznaczył, poprzez swoje osobiste uświęcenie. Tam każdy jest przełożonym generalnym… Do jego wyboru nie potrzeba żadnej Kapituły Generalnej: każdego dnia powinien starać się o uświęcenie tej części Kościoła, której jest absolutnym panem: swej własnej duszy!

Abp Lefebvre mówił dalej: „Musimy na nowo ożywić chrześcijaństwo. Wy zaś, umiłowani bracia, wy jesteście solą ziemi, jesteście światłem świata, do was zwraca się nasz Pan Jezus Chrystus i mówi wam: «Nie marnujcie owoców Mojej Krwi! Nie wyrzekajcie się Mojej Kalwarii! Nie wyrzekajcie się Mojej Ofiary!». A Najświętsza Maryja Panna, która stoi pod krzyżem, również wam to mówi – Ona, której serce zostało przeszyte, która jest przepełniona cierpieniem i bólem, ale także radością, że jednoczy się z ofiarą swego Boskiego Syna. Ona także mówi wam: «Bądźcie chrześcijanami, bądźcie katolikami, nie dajcie się porwać tym wszystkim ideom światowym, tym wszystkim prądom, które panują na świecie i prowadzą was do grzechu i do piekła». Jeśli chcemy iść za naszym Panem Jezusem Chrystusem, a musimy to czynić, dźwigajmy nasz krzyż. Podążajmy za naszym Panem Jezusem Chrystusem, naśladujmy Go w Jego krzyżu, w Jego cierpieniu, w Jego ofierze”.

Założyciel Bractwa Św. Piusa X zainicjował krucjatę dla młodzieży, dla chrześcijańskich rodzin, dla głów rodzin, dla kapłanów. Wzywał do niej w poruszających słowach, które mogą być dla nas źródłem inspiracji również dziś, czterdzieści lat później, widzimy bowiem wszyscy, jak bardzo stosowne remedium stanowi ona na trapiące nas aktualnie nieszczęścia:

„Dziedzictwo, które pozostawił nam Jezus Chrystus, to Jego Ofiara, to Jego Krew, to Jego krzyż. I to jest zaczyn całej cywilizacji chrześcijańskiej i tego, co ma nas zaprowadzić do nieba. (…) Strzeżcie tego testamentu naszego Pana Jezusa Chrystusa! Strzeżcie ofiary naszego Pana Jezusa Chrystusa! Strzeżcie Mszy świętej wszech czasów! Wówczas ujrzycie na powrót kwitnącą cywilizację chrześcijańską”.

Dziś, czterdzieści lat później, podjęte wówczas zobowiązania wciąż pozostają w mocy: w istocie wymagają one od nas jeszcze większej żarliwości i jeszcze bardziej gorliwej służby Kościołowi oraz duszom. Jak powiedziałem na początku tego wywiadu, Tradycja jest nasza, całkowicie, zaszczyt ten jednak wiąże się z poważną odpowiedzialnością: będziemy sądzeni z naszej wierności w przekazywaniu tego, co otrzymaliśmy.

Księże Przełożony, niech mi będzie wolno zadać na koniec jeszcze jedno pytanie. Czy odpowiedzialność, jaka spoczęła na Księdza ramionach 11 lipca, nie przeraziła Księdza?

Tak, muszę przyznać, że byłem nieco przestraszony, a nawet wahałem się przed jej przyjęciem. Wszyscy jesteśmy glinianymi naczyniami i jest to prawdą również w przypadku człowieka wybieranego przełożonym generalnym: choć jest on naczyniem nieco lepiej widocznym i nieco większym, jest niemniej naczyniem kruchym.

Przezwyciężyć lęk pozwoliła mi jedynie myśl o Najświętszej Maryi Pannie: to w Niej pokładam całą moją ufność. Ona nie jest z gliny, jest bowiem z kości słoniowej; nie jest naczyniem kruchym, ponieważ jest niezdobytą wieżą: turris eburnea (jak mówi Litania loretańska). Jest jak armia uszykowana do boju, terribilis ut castrorum acies ordinata (Pieśń 6, 3), wiedząca z góry, że we wszystkich bitwach pisane jest Jej zwycięstwo: „Na koniec Moje Niepokalane Serce zatryumfuje”.

 

Za: Bibuła.com

Kategoria: Myśl, Publicystyka, Religia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *