banner ad

Sztajer: Absolutny punkt odniesienia

| 11 kwietnia 2020 | 1 Komentarz

"Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość.
To znaczy sens, niemożliwy bez absolutnego punktu odniesienia."

W "Traktacie Teologicznym" Miłosza pojawia się mocna teza – raczej niedzisiejsza, bo nieprzystająca do ducha 'non – judgmentalismu', stawiająca sprawę na ostrzu noża. Teza ta brzmi: bez absolutnego punktu odniesienia sens nie istnieje. Co więcej, z przytoczonego wyjątku możemy wywnioskować, że przy braku ustalonego sensu trudno mówić o stwierdzaniu rzeczywistości, trudno mieć z nią kontakt, trudno cokolwiek o niej orzekać, a więc – również i poruszać się. Słowa poety są dość bezlitosne dla relatywizmów – można, oczywiście można relatywizować, ale nie ma to najmniejszego sensu, bo pozostaje bez związku z rzeczywistością.

Nie chcę jednak pisać przeciwko relatywizmowi; robiono to juz zbyt wiele razy. Walka stronnictwa realistów ze stronnictwem relatywistów toczona głównie w sferze światopoglądowej, żeby miała sens, musi  w sposób jasny przekładać sie na ludzką egzystencję, w przeciwnym razie pozostanie jedynie wojną plemion. I wydaje mi się, że to właśnie w ostatnich dniach, w okolicznościach dość szczególnych, w czasie trwania zarazy, właściwości terapeutyczne realizmu ukazały się z pełną mocą.

Nie chcę w tym miejscu poddawać pod dyskusję zasadności zamknięcia lasów państwowych, potraktujemy tutaj obostrzenie jako nagi fakt.

Tak więc jest wiosna, wszystko zaczyna kwitnąć, budzi się ptasi śpiew, wydłuża sie dzień, w nocy na niebie pierwszy wiosenny pełny księżyc. W czasie niepewności i udręczenia bardziej niż czegokolwiek człowiek potrzebuje oprzeć oko na czymś powracającym, niezmiennym i stabilnym – co może być lepszego niż obcowanie z naturą? Okazuje się jednak, że tego nie wolno.

Chciałoby się biegać – trzeba wytrzymać w domu. Chciałoby sie wdychać zapach kwiatów – można co najwyżej uchylić okno i z wysokości popatrzeć na smętny krzaczek forsycji przy wiatrołapie. Trudno, trzeba to przeżyć. Piszę niniejsze z pozycji osoby, która jest uzależniona od kontaktu z przyrodą, nie wyobrażała sobie dnia bez odbycia długiego biegu po łąkach podmiejskich ani tygodnia bez wyjazdu w dzicz. Jeśli z jakichś powodów się to nie udawało, uważałam ten czas za bezpowrotnie stracony. (Pamiętam dwa tygodnie spędzone w Pekinie; moja frustracja, że nie mogę obserwować przez ten czas nadbużańskiej wikliny i wołyńskich maków była połączona z absolutnym przekonaniem, że jest to czas strwoniony; czas, którego nikt juz nie odda.)

Jak zwykle, rzeczywistość weryfikuje deklarowane przekonania. Oczywiście, od ponad dwóch tygodni nie oglądam ani lasu, ani rzeki i przygotowuję się na więcej. Jednocześnie, zaczynam zauważać, że mam prawdziwe szczęście.

Kilka lat temu, na studiach, zapoznano mnie z lubelską szkołą filozoficzną. Jej prosty i bezapelacyjny realizm wydawał mi się zawsze nieco zgrzebny i za mało zniuansowany. Tomizm egzystencjalny, którego rdzeń –  jeśli dobrze to rozumiem – stanowi przekonanie, że najważniejszy jest akt istnienia danego bytu, i dopiero wychodząc od niego, możemy formułować jakiekolwiek sądy na temat rzeczywistości (a rzeczywistość obejmuje to, co istniejące), jest tak prosty, że aż niekiedy wydaje się prostacki.

Zwłaszcza, kiedy jest sie stosunkowo młodym i dość neurotycznym. I siłą rzeczy nieco egocentrycznym (każdy młody człowiek jest mniej lub więcej egocentryczny). Do teraz właściwie nie wydaje mi się, żeby proste istnieje – nie istnieje mogło załatwić wszystkie problemy metafizyczne, a już tym bardziej egzystencjalne.

Co z tego jednak, skoro realizm jest tak wspaniale terapeutyczny? Bytem jest to, co jest i jest jakieś, a byt jest dobry. Byt jest zawsze dobry i kropka – bo istnieje. (Dobro jest zamienne z istnieniem, istnienie zamienne z dobrem. Koniec i kropka. Kwestię zła załatwia sie właściwie machnięciem reki; to raczej sprawa marginalna, zło przydarza się w bycie per accidens, coś tam sie poplątało i z dobra zrobiło się zło.) Istnienie uchwytujemy intuicyjnie – trudno się pomylić w stwierdzaniu, że to oto istnieje.

Realizm nie pozostawia zbyt wiele miejsca na ułudy i halucynacje. Świat nie jest ułudą, cokolwiek by na ten temat myśleli idealiści.

No dobrze, przyznaję: proste to, może nawet za proste. Ale pozwala przetrwać.

W jaki sposób?

W lesie kwitną właśnie zawilce i drą się sójki, wieczorem czerwone zorze spływają na bezlistne jeszcze kolce czarnych brzóz, jak piki wycelowane w wiosenne niebo, pachnie ziemia. A mnie tam nie ma.

I tutaj można by było postawić dramatyczną kropkę, położyć sie i umrzeć. To pewnie zrobiłby wyznawca Berkeleya. Jeśli esse est percipi, to lasy – z braku świadków na ich istnienie – po prostu nie istnieją (oczywiście, zawsze można wmieszać w to wszystko jakiegoś doskonałego Obserwatora, ale cóż nam ostatecznie po nim, skoro to my jesteśmy unieruchomieni?) Wówczas faktycznie czas kwarantanny jest bezpowrotnie stracony, serce krwawi, nerwy w strzępach etc etc. Wyłącznie dramaty.

Wystarczy jednak zmienić pigułkę – z Berkeleya na Krąpca. Dramat staje się wówczas  tymczasową niedogodnością. Ja jestem w domu, kiwając z niecierpliwości nogą założoną na nogę, ale świat nie zniknął, obrażony moim w nim brakiem – drzewa dalej rosną, noc sie skraca, a dzień wydłuża, gałęzie sie zielenią, pojawia się świeża trawa. To wszystko gdzieś tam jest, istnieje w sposób faktyczny i zupełnie niezależny od mojej percepcji. To, co istnieje, istnieje poza moim postrzeganiem czy wyobrażeniem, w sposób od nich zupełnie niezależny – oto absolutny punkt odniesienia.

To tylko zabawa, ćwiczenie intelektualne, ale jakie korzystne dla duszy! Kwarantanna – bardzo dobry czas, żeby przyjąć hipotezę realistyczną. Może to jest próba generalna przed zupełnie poważnym podejściem do tematu. Konwersja na realizm – muszę, oczywiście, rozważyć jeszcze koszta metafizyczne tej operacji, ale chyba warto. Sobie i państwu polecam tymczasem – ściągnijmy z barków podejście antropocentryczne. Lasy poczekają. Zamiast płakać z powodu naszej w nich nieobecności, poświęćmy chwilę na ćwiczenie się w wierze w istnienie bytów poza naszą percepcją, i drugą chwilę – na poszukiwanie absolutnego punktu odniesienia.

Ostrzegam, że to drugie może potrwać przez resztę życia. Dobrze zatem zacząć już dziś.

 

Agnieszka Sztajer

Kategoria: Myśl, Publicystyka

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Wojciech Beneda pisze:

    Jestem pod wrażeniem egzegezy dlaczego jest ( może ) być dobrze a nie jest …W poszukiwaniu ostatecznego sensu spowalnia mnie uciążliwość faktu ,że żyję w lesie . Tym niemniej ,jak mawiała moja Babcia, pozostaję pod wrażeniem poetycko intelektualnej wypowiedzi, do której się odnoszę . 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *