banner ad

Solarewicz: Koń w senacie, czyli do góry nogami

| 27 kwietnia 2020 | 2 komentarze

Długo nie mogłam zaakceptować określenia „adopcja zwierzęcia”. To oczywiste, że „adoptuje się” człowieka, natomiast zwierzę się przygarnia lub bierze pod opiekę. Z drugiej strony, jak to prosto nazwać? Termin adopcja jest krótki i jednoznaczny. Niech już zostanie ta adopcja. Włączyłam się kiedyś do dyskusji o hodowli psów w mediach społecznościowych, ale szybko zapaliła mi się czerwona lampka.

Tam już nie wiadomo, czy ludzie już mówią psim głosem, czy to psy dorwały się do kont swoich właścicieli i wypisują rzeczy urągające ludzkiej inteligencji.

Wszystkie zwierzęta są równe

Za zrównaniem pojęć idzie zrównanie znaczenia czynów. Adopcja zwierzęcia to… adopcja, i już. A więc ma takie samo znaczenie jak adopcja człowieka.

Za zrównaniem znaczeń idzie zrównanie oceny moralnej. Człowiek, który oddaje swoje zwierzę do adopcji („bo…” – o tym za moment), jest poddawany ocenie moralnej analogicznie jak człowiek oddający swoje dziecko do adopcji.

Za zrównaniem wartości idzie zrównanie dwóch rodzajów bytu – człowieka i zwierzęcia. Zwierzę to jak gdyby inny rodzaj człowieka, więc rozumuje i czuje tak samo jak człowiek, a więc ma identyczne potrzeby, które ja mam obowiązek jemu zapewnić. Pies ma być  „pełnoprawnym członkiem rodziny”.

I na to nie ma mojej zgody. I tu leży, jakby to powiedzieć, pies pogrzebany. Miałam długo psa, zabierałam go wszędzie ze sobą, leczyłam jego liczne choroby, a pod koniec nosiłam sparaliżowanego (30 kg) na na dwór. Ale nie był on równoprawnym członkiem rodziny, tylko był psem pod dobrą opieką.

Pies przegrywa z dzieckiem. Jak tak można?!

O tym, jak wiele osób porzuca psy (lepiej nie mówić, w jaki sposób), można napisać książkę. To są porzucający. Ale są też ci, którzy są zmuszeni oddać swoje zwierzę. W czasach, gdy samotność staje się poważnym problemem społecznym (ba… psychiatrycznym), za oddaniem wiernego przyjaciela kryją się też tragedie – rozbita rodzina, choroba, śmierć, przymusowy wyjazd za chlebem. Warunki zmieniają się i nie da się ich przewidzieć. Sama tego doświadczyłam.

Nie każdy da radę, a życie zaskakuje. Właściciele próbują często wyjaśnić tę przyczynę. Spotykają się z absurdem i agresją: „To może jeszcze dziecko oddaj do adopcji?”, „Jak możesz skazywać zwierzę na takie cierpnie?”, „życzę ci tego samego”. Znałam jedną panią, która prosiła z płaczem, aby w ogłoszeniu nie pisać o powodach osobistych, bo ją zlinczują miłośnicy zwierząt. Ktoś inny tłumaczył, że musi oddać psa, bo dziecko ma ostrą alergię. Reakcja miłośników – „ale sobie wymyśliłeś pretekst”, „radzę odczulanie 😊” (czy komentujący jest lekarzem i zna historię choroby?), „to nie wiedzieli o tej alergii, biorąc psa???” (jak wyżej) i gorzkie refleksje, bo „znowu dziecko okazało się ważniejsze” (a powinno być na odwrót?).

Chór potępienia. Nikłe zainteresowanie tragedią człowieka. „Człowieka czasem trzeba oddać do hospicjum. Życie bywa okrutne” – czyjś oczywisty argument ginie w morzu złorzeczeń. Na szczęście koordynatorzy psich adopcji potrafią na chłodno ocenić sytuację i to nie słowa pełne uczuć decydują o wyborze.

Pies szuka dobrych rodziców

Skoro mamy adopcję, mamy relację rodzinną. Nie ma właściciela lub opiekuna, a jest „tatuś” lub „mamusia”. W schronisku zaś odwiedzają „dobre ciocie”. Gdzieś zobaczyłam fotografię psa ze starszą panią, a tam podpis: „U babci z wizytą”. Widocznie to jest babcia tego psiaka. Ktoś powie, że się czepiam, bo to jest babcia autorka zdjęcia. Ależ przeżyłam identyczną sytuację w realu…

A w efekcie zrównywania pojęć dochodzi do czynienia ze zrównaniem gatunków. Taki pies przestaje być suką lub samcem, a jest „dziewczynką” lub „chłopczykiem”, a czasem wręcz szuka nie domu, już nawet nie „kanapy”, ale „dobrych rodziców” (mnie na samą tę myśl robi się mdło). Już w rozmowie sąsiedzkiej niestosownie jest powiedzieć: „pies zdechł”, bo pies „umarł”. To wszystko  otwiera dyskusję o warunkach trzymania zwierząt i higienie, a także pojęciu „praw zwierząt”. Proliferzy, pikietujący gdzieś w mieście, napisali wreszcie na plakacie, że zwierzęta chcemy traktować jak ludzi, a ludzi traktujemy jak zwierzęta.

Kiedy upadł Rzym

Można w bogatym słowniku języka polskiego znaleźć więcej określeń, zwrotów, które pozwolą zachować granice w relacji człowieka i zwierzęcia. We Lwowie, w relacjach właściciel – pies funkcjonowało określenie „pańcia”. Pies miał swoją „pańcię”. Termin ma też nacechowanie uczuciowe. Myślę, że psu wystarczy pańcia, symbol władzy, opieki i przywiązania w jednym. Miałam długo psa, lubiłam stosować to określenie. No bo jednak nazwać siebie samą „ciocią” psa sygnalizuje niestety demencję.

Jeżeli ewolucja języka pójdzie tam, dokąd nie powinna, to wszyscy gromadnie wrócimy do Rzymu (ale w epoce jego upadku). Po niedawnej śmierci Karla Lagerfelda plotkarze żyli w napięciu, oczekując wiadomości, czy jego ukochana kotka zostanie spadkobierczynią. Kotka ponoć nawet wydała specjalne oświadczenie… A kiedy my wprowadzimy konia do Senatu?

 

Aleksandra Solarewicz

 

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. joanna pisze:

    Bardzo dobry artykuł, zupełnie się zgadzam.

  2. Gierwazy pisze:

     Mam takie same zdanie, jak autorka komentarza powyżej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *