banner ad

Rękas: Lwów czy Lviv?

| 15 sierpnia 2017 | 0 Komentarzy

Litwini lubią drwić z historycznej polskości swojej stolicy, od laty przy jednej z głównych tras Wilna widać mural: “Wil..NO! Viln…YES!”. Żart przedni, ale faktem też jest, że w największym mieście Litwy przed II wojną światową mieszkało zaledwie 0,8 proc. (nieco ponad 1.500) Litwinów. Tradycja Wielkiego Księstwa Litewskiego w całości należy dziś do Polski – i do Białorusi, nie zaś to eksperymentu inspirowanej z Niemiec garstki antypolskich i antyrosyjskich nacjonalistów, którzy dziś używają historycznego miana Litwinów. Jeszcze prostsza jest historia Lwowa – miasta, które przez blisko 770 lat swojej historii około 600 był ośrodkiem polskości i do dziś pozostaje jednym z najpiękniejszych, historycznych miast polskich. Czy można się więc dziwić Polakom, że nawet zamykając oczy, pod powiekami widzą  wileńską Ostrą Bramę, czy lwowskie Wysoki Zamek i Cmentarz Orląt na Łyczakowie? Przecież tam każdy kamień woła po polsku!

„Afera paszportowa” wydaje zaskakiwać polityków i media na Ukrainie i Litwie. Tymczasem nie ma nic dziwnego w odwołaniu się państwa polskiego do historycznego dziedzictwa Polski na Kresach Wschodnich. Po pierwsze – ktoś w Kijowie, Lwowie i Wilnie zapomniał chyba, że akcja rodzi reakcję. Nie można bezkarnie i w nieskończoność roić wizji „Wielkiej Ukrainy” i „Wielkiej Litwy” – i zapominać, że sąsiedzi też mają swoje mapy, swoją historyczną pamięć, swoje prawa – i mogą wysunąć własne roszczenia. Ekipa Poroszenki by pokryć swoją międzynarodową podległość i narodowy renegatyzm sięgała wielokrotnie po hasła nacjonalistyczne, dopuszczając też do głosu skrajnych szowinistów, kreślących mapy Ukrainy od Karpat po Kaukaz. Taki „program polityczny” może zaś skończyć się tylko w jeden sposób – że Ukraina straci Hałyczynę, którą trzeba będzie zastawić, żeby utrzymać mrzonki junty kijowskiej! Tacy to i wielcy nacjonaliści – chcieli Chełma i Przemyśla (które nigdy nie były ukraińskie, a co najwyżej ruskie – tymczasem Polska też jest spadkobiercą Rusi, nie mniejszym niż współczesna Ukraina!), a oddadzą Lwów…

Całkiem lekceważyć Polaków nie wolno

Po drugie – rząd w Warszawie może sobie popierać Kijów, może przekazywać Poroszence miliardy i opowiadać o „strategicznym partnerstwie”. Całkiem jednak nawet rząd w Polsce nie może lekceważyć polskiego narodu. A wśród zwykłych Polaków rośnie świadomość zagrożenia, związanego ze wzrostem nazizmu na Ukrainie. Wraca też pamięć o ogromie historycznych zbrodni banderowskich na narodzie polskim (a także ormiańskim, czeskim, ale także… ukraińskim). Przede wszystkim zaś rośnie dążenie do powrotu na Kresy – już nie jako podróży sentymentalnej, ale powrotu trwałego: odzyskania własności, zabezpieczenia niszczonych przez Kijów/Lwów polskich zabytków, wyegzekwowania długów i REPOLONIZACJI KRESÓW. Rząd Prawa i Sprawiedliwości nie może tych nastrojów lekceważyć, dlatego zdobywa się na gesty jak ten z obrazem Lwowa w nowym paszporcie RP. Tym bardziej, że administracja Donalda Trumpa wyraźnie dała do zrozumienia, że nie będzie już bezwarunkowo popierać Poroszenki – co w Warszawie mogłoby i powinno zostać odebrane jako pozwolenie, by też sobie trochę z Kijowem… pohulać.

Władze ukraińskie zareagowały nerwowo na wizerunek Lwowa w projekcie nowego polskiego paszportu, argumentując niezbyt inteligentnie, że w relacjach międzynarodowych „nie wolno używać obrazów obiektów znajdujących się na terenie innego państwa”. Sęk w tym, że praktyka dyplomatyczna przeczy temu stanowisku. Wystarczy choćby wziąć herb Armenii, którego centralnym elementem pozostaje wyobrażenie Araratu, która to góra znajduje się w obecnych granicach… Turcji. Co zabawniejsze jednak – sam ukraiński współczesny Lviv nie widzi niczego nie stosownego, by promować się w kampanii outdoorowej osiągnięciami wielkich polskich obywateli polskiego Lwowa – muzyka Karola Lipińskiego czy matematyka Stefana Banacha. Mamy więc do czynienia ze szczególną nierównowagą: oto Polsce nie wolno posługiwać się obrazem polskiego cmentarza, odremontowanego za polskie pieniądze – ale Ukraina będzie sobie dopisywać do wątłej historii wielkich Polaków mieszkających na ziemiach obecnie zabranych?

Jasne też jest, że władze RP mogły obecnego konfliktu uniknąć. Jest dość realnych, poważnych punktów spornych z Wilnem i Kijowem: prawa polskich mniejszości, polskie prawa językowe, nasze szkolnictwo na Ukrainie i na Litwie, zwrot własności polskiej, w przypadku Ukrainy – zwrot długów, w przypadku Litwy – losy naszych inwestycji w tym kraju. O to wszystko Warszawa powinna walnąć pięścią w stół bardziej, niż kłócić się o obrazki. Skoro jednak do sporu doszło – ustępować następcom szaulisów i banderowców nie wolno. Lwów i Wilno są elementami polskiej historii, polskiej kultury – i polskiego majątku narodowego. I żadne okrzyki okupantów tego nie zmienią.

 

Konrad Rękas

 

 

Rosyjskojęzyczny oryginał artykułu ukazał się na łamach https://www.novorosinform.org/

 

 

 

 

Kategoria: Inni autorzy, Kultura, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *