banner ad

Przezwyciężał liberum veto

| 22 października 2014 | 0 Komentarzy

August_HlondMiał silny charakter, ale łagodził obyczaje. Miał talent do godzenia różnych charakterów i różnych poglądów. Kochał muzykę. Dziś, 22 października, mija kolejna rocznica jego śmierci. O  przedwojennych spotkaniach  ks. kard. Augusta Hlonda z poznańskimi intelektualistami opowiada córka posła Ziemi Wielkopolskiej i wicemarszałka Sejmu II RP, Barbara Surzyńska-Zakrzewska.

 

Pani ojciec był stałym gościem prymasa Hlonda. Jak to się stało?

My przed wojną mieszkaliśmy w Poznaniu, a ks. kardynał August Hlond urzędował wtedy właśnie w Poznaniu, nie w Warszawie. To bezpośrednio sprzyjało jego znajomości z ojcem.

Połączyły ich stosunki dosyć bliskie, ze względu na umiłowanie śpiewu i muzyki kościelnej. Mój ojciec, Leon Surzyński, jakkolwiek lekarz, miał pełne wykształcenie muzyczne, zgodnie z tradycją, w jakiej się wychowywał. Otóż Surzyńscy, wywodzący się z wielkopolskiego miasteczka Gostyń, od lat byli związani z muzyką. Stryj ojca, ks. prałat Józef Surzyński, był historykiem i teoretykiem muzyki, dyrygentem i kompozytorem. On założył w katedrze poznańskiej pierwszy chór męsko-chłopięcy (podam ciekawostkę: po I wojnie światowej chór ten prowadził ks. Wacław Gieburowski, śpiewał w nim wówczas Stefan Stuligrosz). Z orkiestry katedralnej ks. Józef wyrzucił wszystkie wrzaskliwe instrumenty, np. trąby. Zaczął odnowę muzyki kościelnej. Jego brat Stefan – kompozytor, organista, dyrygent chóru katedralnego we Lwowie – wydał „Katechizm muzyczny”. Trzeci stryj, Mieczysław Surzyński, to organista, dyrygent, pedagog, kompozytor i autor improwizacji do pieśni „Święty Boże, święty mocny”. Mój ojciec pracował społecznie na rzecz muzyki oraz grał na organach w poznańskich kościołach. I dlatego odnalazł w ks. kardynale bratnią duszę.

A księdzu kardynałowi zależało na tym, by muzyka liturgiczna była na wysokim poziomie?

Tak. Marzył mu się renesans muzyki kościelnej. Chciał, by była pełną formą muzyki. Ponieważ był wykształconym muzykiem, nie bardzo mu się podobały mierne chóry, zła gra na organach. Zwracał na to dużą uwagę. My w Poznaniu mieliśmy długą tradycję śpiewów chóralnych i gry organowej. Wydaje mi się, że dla odmiany we wschodniej Polsce organy nie były instrumentem tak poważanym, a organiści tak wykształceni, jak w Poznaniu. Tu, w Wielkopolsce ważny był na pewno wpływ muzycznej kultury niemieckiej, przesiąkniętej twórczością Bacha.

Mój ojciec wpadał raz po raz do pałacu prymasowskiego, gdzie Hlond gromadził organistów, kompozytorów, śpiewaków, i tam właśnie dyskutowali na temat przywrócenia dobrej muzyki kościelnej. Chęć odnowy muzyki kościelnej bardzo łączyła ojca z prymasem.

Dr Leon Surzyński był zapraszany do pałacu prymasowskiego jako muzyk i społecznik, czy jako osoba znana w kręgach politycznych?

Z początku na pewno jako muzyk, bo prymas wiedział, z jakiej rodziny ojciec się wywodzi. Ojciec był prezesem Wszechsłowiańskiego Związku Śpiewaczego, więc miał bardzo duże kontakty wśród muzyków, kompozytorów

Odnowa muzyki kościelnej – to jeden temat. O czym jeszcze rozmawiano w pałacu prymasowskim?

Spotkania z ks. kardynałem Hlondem były właściwie dwukierunkowe. Oprócz debat muzycznych organizowano – osobno – konferencje innego typu, bardzo ciekawe, które zbierały inteligencję z okręgu Poznania. Byli to intelektualiści, profesorowie uczelni, muzycy… Goście kardynała reprezentowali różne profesje, różne zawody i poglądy.

Gdy ojciec przychodził z tych spotkań, opowiadał mi, jak wyglądały. Był nimi bardzo poruszony. Jak na tamte czasy, były nowatorskie: przede wszystkim, uczestnicy reprezentowali różne wyznania: katolickie, luterańskie, a także judaizm (choć Żydów było u nas niewielu). Byli i ludzie niewierzący. Jak wyglądały te spotkania? Najpierw ks. prymas proponował swoim gościom konkretny temat, który miał być przedyskutowany. Potem każdy uczestnik po kolei wypowiadał się, jaki ma pogląd na daną sprawę. A trzeba podkreślić, że to były kwestie religijne w sensie ścisłym, naukowym.

czyli dogmatycznym?

Tak.

Kto konkretnie przychodził na spotkania? Czy gremium dyskusyjne było stałe, czy też zmieniało się?

Sądzę, że gdy chodzi o dyskusje o sprawach religijnych, gremium raczej było stałe. Zapamiętałam tylko, że – jak mówił ojciec – wielkim enfant terrible tych spotkań był niewierzący zupełnie profesor Ułaszyn.

Profesor Henryk Ułaszyn (1874-1956) był slawistą, od 1921 roku profesorem Uniwersytetu Poznańskiego, gdzie wykładał gramatykę historyczną i język starocerkiewnosłowiański. Był to człowiek niesłychanie inteligentny, mądry i wszechstronnie wykształcony. Pochodził spod Kijowa, z zamożnej rodziny. W czasie rewolucji bolszewickiej profesor stracił wszystko. Tak jak stał, uciekł z rodzinnych stron do Lwowa, a stamtąd, z czasem, przeniósł się do Poznania. Tak jak mówiłam, był niewierzący, ale – co ciekawe, tak bywa u wielu ludzi – jego postępowanie było jakby opromienione kulturą chrześcijańską, kulturą katolicyzmu. Gdy jednak chodzi o pochodzenie religii, zagadnienia wiary, rozumu, miał bardzo poważne zastrzeżenia. On rzeczywiście był wyznawcą rozumu.

Prof. Ułaszyn był bardzo znany dlatego, że rozumował bardzo precyzyjnie, był żywy i pełen temperamentu. Gdy dyskutował, ripostował żywo i konkretnie. Kiedyś, pamiętam, profesor, idąc przez plac Wolności (gdzie mieszkała nasza rodzina), zaszedł do ojca. Zawsze nosił ze sobą w kieszeni drewnianą trąbkę, której używali przed wojną ludzie niedosłyszący. Tym razem też wyjął tę trąbkę, przyłożył do ucha i krzyczał: – Doktorze! Słyszałem, że pan X należy do masonów! – tak jakbym widziała, jak on to mówi do ojca. – Panie doktorze, to jest prawda czy nie? Mnie wszystko jedno, czy należy, czy nie, ale jestem ciekaw, czy społeczność masońska powiększa się, czy nie?! A ojciec na to: – Panie, ja z masonami nie mam nic wspólnego, więc nie wiem, czy oni rosną w siłę, czy nie. – Aaa… – odpowiedział Ułaszyn – w takim razie sprawę masonów musimy poruszyć na następnym spotkaniu u ks. prymasa. Tu trzeba przypomnieć, że kardynał Hlond był znany jako ten hierarcha, który otwarcie potępia ruch masoński i przestrzega wiernych przed jego wpływami.

Czy przypomina sobie pani nazwiska innych gości Kardynała?

Niestety, nie. Ale… ale… Trzeba pamiętać, że w tym czasie w Poznaniu mieszkał Feliks Nowowiejski (1877-1946), szambelan papieski, wierny katolik. Często – choć nie mogę stwierdzić, czy bywał na zebraniach – z racji swojego statusu miał bliskie kontakty z Prymasem. On też na pewno wspierał go muzyką, zresztą sam komponował pieśni chóralne kościelne itd. A ponieważ to był wytrawny muzyk, który wykształcił się w Berlinie i przestudiował program muzyki kościelnej, jestem pewna, że on też ks. prymasowi „podrzucił” niejedną melodię i niejedną mszę św. swojej kompozycji.

Jak często odbywały się spotkania w pałacu prymasowskim?

Dość często, co parę tygodni na pewno. Ale o muzyce dyskutowano osobno, a o sprawach religijnych osobno.

Jak pani sądzi, za co ojciec cenił kardynała Hlonda?

Ks. kardynał Hlond był przede wszystkim człowiekiem bardzo skromnym, prostym. Język jego był wolny od emfazy, barokowych ozdobników. To był język bardzo prosty, rzeczowy, konkretny. Ojciec cenił Prymasa na przykład za to, że w trakcie spotkań dotyczących tematów światopoglądowych miał wiele cierpliwości i szacunku dla innych postaw. Tam nie panowała aura wiecowa. Tam był spokój, bo priorytetem było spokojne wysłuchanie racji drugiego człowieka. Każdy mógł się spokojnie wypowiedzieć. Dopiero na końcu, zwyczajowo ks. prymas dokonywał resume dyskusji. Wtedy to on wygłaszał swój pogląd, ale nie potępiając cudzych sądów, nie dezaprobując ich. Raczej wyrażał chęć pojednania, zrozumienia, chociażby w pojedynczych kwestiach.

Mój ojciec, gdy wracał do domu, mówił zawsze: „Co to za talent! Co to za talent, żeby tak trudne problemy rozwiązywać w tak kulturalny sposób”. I ja bym powiedziała, że szczególnie teraz, kiedy w Polsce tyle się mówi o sprawach ekumenii, byłoby bardzo smutne, gdyby nie zauważono postawy ks. prymasa. Kto wie, czy nie był prymas Hlond jednym z pierwszych w Polsce, którzy wypowiadali się na temat ekumenii. Proszę zauważyć: to jest sztuka, tak spokojnie rozmawiać w jednym pomieszczeniu o tak różnych poglądach i z kulturą się żegnać. Ta umiejętność bardzo by się przydała naszemu narodowi. Bo w nas, Polakach tkwi to wieczne liberum veto. Obyśmy się go wyzbyli.

 

Rozmawiała Aleksandra Solarewicz

fot. Wikipedia, Creative Commons

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Religia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *