banner ad

Prof. Bartyzel: Klekot buddyjskiego młynka

Kiedy się czyta wynurzenia lewoskrętnych działaczy b. opozycji i "Solidarności" na temat Kościoła, to z monotonią klekotu buddyjskiego młynka pojawia się ten sam leitmotiv: psim obowiązkiem (więc nie wymaga to żadnej wdzięczności) Kościoła (w osobach Jego prezbiterów) było wspomaganie materialne i logistyczne (duchowe to już niekoniecznie) działaczy podziemia, wyposażanie ich w pieniądze, żywność i inne dary napływające z Zachodu (i to w najlepszym sorcie), przechowywanie materiałów konspiracyjnych, udostępnianie kościelnej poligrafii dla druków "drugoobiegowych", wyszukiwanie miejsc do ukrywania się przed bezpieką, negocjowanie uwolnienia internowanych bądź aresztowanych i skazanych, umożliwienie dokończenia studiów lub zatrudnianie na katolickich uczelniach studentów i adeptów nauki (najbardziej jaskrawy casus Hartmana na KUL, któremu jakoś wtedy "nieludzkie doktryny Kościoła" nie śmierdziały lub przynajmniej udawał, że nie) relegowanych z państwowych uniwersytetów, zapraszanie tych, którzy działali jawnie na odczyty do sal przykościelnych i ich sute wynagradzanie, zatrudnianie tychże i równie hojne opłacanie w wydawanych przez diecezje i zakony czasopismach, nie pytając o światopogląd (choćby casus Pawła Śpiewaka w michalickiej "Powściągliwość i Praca"), nawet troszczenie się o kochanki działaczy, których ilość zazwyczaj korelowała z liczbą lokali konspiracyjnych, w których się ukrywali.

W żadnym wypadku natomiast Kościołowi hierarchicznemu ani wówczas, ani zwłaszcza po 1989 roku, nie wolno "wtrącać się do polityki", czyli stawiać jakichkolwiek jakichkolwiek wymogów moralnych w życiu politycznym, bronić prawa naturalnego, piętnować dewiacji, mieć wpływu na wychowanie i edukację, wysuwać jakichkolwiek dezyderatów ustrojowych, uczestniczyć w ceremoniach państwowych.

W sprawach publicznych wolno Mu zabierać głos tylko za zgodą, a właściwie na rozkaz "magisterium z Czerskiej" i w "pełnej jedności" z treścią tego "nauczania".

 

 

Profesor Jacek Bartyzel

 

 

PS

 

I jeszcze osobiście: wiem dobrze z autopsji, o czym piszę. Kościół otoczył mnie (i moją śp. Małżonkę też) opieką duszpasterską i materialną w obozie dla internowanych, walczył o moje uwolnienie bądź przynajmniej przeniesienie do szpitala, systematycznie zaopatrywał mnie w dary przychodzące z Zachodu, w tym odżywki i inne rzeczy dla dziecka, dał mi pracę w Instytucie Teologicznym w Łodzi, zapraszał na odczyty oraz udostępniał łamy swoich czasopism ("Przegląd Katolicki", "Powściągliwość i Praca" i inne), płacąc za jedno i drugie honoraria, słowem: dzięki Niemu przede wszystkim ja i moja rodzina mogliśmy żyć bez strachu o jutro. Nigdy nie spłacę długu wdzięczności, jaki mam wobec Jego kapłanów.

 

JB

Kategoria: Jacek Bartyzel, Myśl, Polityka, Publicystyka

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Gierwazy pisze:

    Ciekawy przyczynek do najnowszej historii Polski. Nie miałem pojęcia o takiej skali pomocy Krk dla opozycjonistów za czasów PRL.

  2. Lesław pisze:

    Szacun.

    Wiele słyszałem o przechowalni w KK dla lewicowych publicystów w latach 80-tych. Wielu z nich nie wie co to wdzięczność.

    Dobrze, że pomocy udzielono także takim osobom jak Profesor.

    Dziękuję Profesorze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *