banner ad

Prawdziwy reakcjonista

| 26 maja 2013 | 0 Komentarzy

e-convivio03-01_0Istnienie prawdziwego reakcjonisty to dla wyznawców postępu skandal. Jego obecność powoduje trudny do określenia dyskomfort. Wobec postawy, jaką reprezentuje reakcjonista, postępowiec doświadcza uczucia wzgardy, któremu jednak towarzyszy zaskoczenie i niepokój. Celem wyciszenia swoich obaw ma on w zwyczaju interpretować tę zaskakującą i niezrozumiałą postawę jako realizację własnego interesu lub przejaw głupoty; ale tylko dziennikarz, polityk i głupiec mogą nie być potajemnie wytrąceni z równowagi w obliczu nieustępliwości, z jaką w najwznioślejszych umysłach Zachodu wzrastał na przestrzeni ostatni stu pięćdziesięciu lat sprzeciw wobec nowoczesnego świata. Lekceważące samozadowolenie nie wydaje się jednak słuszną odpowiedzią tam, gdzie Goethe i Dostojewski mogli by stanąć zjednoczeni niczym bracia.

O ile przy tym wszelkie konkluzje, do jakich dochodzi reakcjonista, są dla postępowca niespodzianką, to zajmowane przezeń stanowisko wywołuje niepokój już z samej swojej istoty. To, że reakcjonista protestuje przeciw postępowemu społeczeństwu, osądza je, potępia, a ostatnio również przeczy jego monopolowi w formowaniu obrazu dziejów, wydawać się może stanowiskiem zgoła ekscentrycznym. Z jednej strony – radykalny progresywista nie pojmuje, dlaczego reakcjonista potępia działania, które on sam uznaje [za celowe], z drugiej – progresywista liberalny nie potrafi zrozumieć uznania akcji, którą sam potępia. Pierwszy domaga się rezygnacji [reakcjonisty] w sytuacji, gdy sam dostrzega konieczność podjęcia określonych działań; drugi oczekuje, że [reakcjonista] nie ograniczy się tylko i wyłącznie do rezygnacji z tego, co on sam uważa za naganne. Pierwszy wzywa go do poddania, drugi – do działania. Obydwaj potępiają jego bierną lojalność [nawet] w obliczu klęski.

Zarówno postępowiec skrajny, jak też ten liberalny, ganią jednak reakcjonistę w różny sposób – jeden bowiem utrzymuje, że konieczność to rozsądek, podczas gdy zdaniem drugiego rozsądek jest wolnością. Ich krytykę warunkuje różne postrzeganie dziejów. Dla radykalnego progresywisty konieczność i rozsądek są synonimami: rozsądek jest istotą konieczności, a konieczność to proces, w trakcie którego rozsądek bywa wcielany w życie. Razem tworzą jeden strumień niewyczerpanych podwalin egzystencji.

Historia nie jest dla skrajnego postępowca tylko i wyłącznie sumą zaistniałych wydarzeń, lecz raczej objawieniem rozsądku. Nawet, jeżeli rozum wskazuje na konflikt jako kierunkujący mechanizm dziejów, każdy triumf stanowi wypadkową aktu konieczności, a niespójna seria owych aktów jest ścieżką wydeptaną śladami przemożnego rozsądku górującego nad przezwyciężaną słabością ciała. Postępowy radykał przywiera do myśli, że historia czegoś naucza, jedynie z uwagi na zarys konieczności wykazujący cechy kształtującej się przyczyny. Bieg dziejów wysuwa przed siebie pewną idealną normę, która go sławi.

Przekonany o racjonalizmie historii, skrajny progresywista przypisuje sobie obowiązek współuczestnictwa w swoim sukcesie. Korzeń jego etycznego zobowiązania tkwi dlań w możliwości pchnięcia biegu wypadków w stronę pożądanego zakończenia. Skłania się on w stronę nieuchronnie zbliżających się wypadków celem życzliwego wyjścia im naprzeciw – działając bowiem zgodne z biegiem historii rozsądek jednostki współdziała z rozsądkiem świata. Dla postępowego radykała potępianie historii nie jest więc tylko przedsięwzięciem bezcelowym, ale także przedsięwzięciem głupim. Podjętym na próżno – gdyż historia jest koniecznością, głupim – gdyż jest ona rozsądna.

Progresywista liberalny z kolei opiera się na czystej przypadkowości. Wolność jest dla niego esencją rozsądku, z kolei historię rozumie jako proces, w którym człowiek realizuje swoją wolność. Historia nie stanowi zatem konieczności, lecz wznoszenie się ludzkiej wolności w stronę całkowitego wypełnienia samej siebie. Człowiek wykuwa swoje własne dzieje, składając równocześnie na karb natury błędy swej własnej wolnej woli. Jeżeli nienawiść i chciwość ciągną człowieka w stronę spływających krwią labiryntów, mówi on o walce między wolnością wypaczoną, wolnością w zwykłym rozumieniu. Konieczność jest tylko niepotrzebnym hamulcem naszej własnej inercji; postępowy liberał liczy na to, że dobre intencje wyzwolą człowieka ze służby, która go krępuje.

Nalega, że historia sama z siebie toczy się torem, jaki wytycza rozsądek – albowiem to wolność kształtuje historię; a jako że jego wolność leży u podstaw sprawy, którą on sam głosi, żaden fakt nie jest w stanie zdobyć pierwszeństwa nad tym, co ustanawia wolność. Działanie rewolucyjne jest uosabia etyczny obowiązek liberalnego postępowca, gdyż przełamanie tego, co ogranicza, jest niezbędnym aktem realizacji wolności. Historia jest tu inercyjnym materiałem, formowanym przez wolną wolę. Z uwagi na to krytyka dziejów stanowi dla liberalnego progresywisty rzecz niemądrą i niemoralną zarazem. Niemądrą – bo historia jest wolnością, niemoralną – gdyż wolność to rdzeń nas samych.

Pomimo to reakcjonista pozostaje głupcem, na próżno dokonującym potępienia historii i niemoralnie rezygnującym ze swojego w niej udziału. Obydwa typy postępu prezentują wszak wizje częściowe. Historia nie jest ani koniecznością, ani też wolnością, raczej elastycznym tychże połączeniem. Historia nie jest boską potwornością, a chmura ludzkiego pyłu nie wydaje się unosić jedynie wskutek tchnienia świętej bestii; epoki nie zostały ułożone na kształt poszczególnych etapów embriogenezy metafizycznego zwierzęcia; fakty nie zachodzą jeden na drugi na podobieństwo łusek niebiańskiej ryby. Jeżeli jednak historia nie jest abstrakcyjnym systemem kiełkującym pod wpływem nieprzejednanych praw, nie może również być uległą karmą ludzkiego szaleństwa. Zmienna i dowolna wola, jaką dysponuje człowiek, nie jest najwyższym władcą. Fakty nie są kształtowane niczym kleista, giętka pasta między pracowitymi palcami.

W rzeczy samej historia nie jest implikacją bezosobowej konieczności, ani ludzkiego kaprysu – stanowi raczej wykwit dialektyki woli, gdzie wolna wola przekłada się na nieuniknione skutki. Historia nie rozwija się jako unikalna i autonomiczna dialektyka, rozszerzająca dialektykę nieożywionej natury w dialektykę życia, lecz raczej jako pluralizm procesu dialektycznego, liczne wolne działania przywiązane do różnorodności ich cielesnych podstaw.

Jeżeli wolność jest twórczym aktem dziejów, jeżeli każde wolne działanie wytwarza nową historię, wówczas wolny akt twórczy zostaje rzucony w świat jako pewien nieodwracalny proces. Wolność strzeże historii na podobieństwo metafizycznego pająka ukrywającego geometrię swojej sieci. Ale wolność de facto pozostaje obca samej sobie w tym samym geście, w którym się ją dopuszcza – wolne działanie posiada bowiem spójną strukturę, wewnętrzną organizację, regularny przyrost następstw. Działanie rozszerza się, otwiera i rozwija w kierunku nieuniknionych konsekwencji w sposób zgodny z właściwym mu charakterem i naturą. Każde działanie wpisuje cząstkę świata w określoną konfigurację.

Historia jest zatem nagromadzeniem wolności utwardzonych w procesie dialektycznym. Im głębsze są warstwy, z których wytryska wolne działanie, tym bardziej różnorodne są sfery tego działania, które ów proces determinuje, a także dłuższy czas jego trwania. Pobieżne, powierzchowne działanie określa epizod biograficzny, podczas gdy akt kluczowy, bardziej gruntowny, jest w stanie podłożyć podwaliny nowej epoki dla całego społeczeństwa. Stąd też historia wyraża się w chwilach i epokach: w wolnym działaniu i procesach dialektycznych. Chwile są jej ulotną duszą, epoki – namacalnym ciałem. Epoki rozciągają się niczym odległości między dwiema chwilami: jedną wzniosłą, drugą – gdy nieokreślone działanie nowego życia zbliża się do końca. Na zawiasach wolności zawieszono wrota z brązu. Epoki nie mają nieodwołalnego czasu trwania: zetknięcie z procesem wyłaniającym się z większej głębi może je zakłócić. Inercja woli może w stanie je przedłużyć. Zmiana jest możliwa, bierność – zwyczajna. Historia jest koniecznością, którą wolność tworzy, a szansa niszczy.

Zbiorczo epoki stanowią rezultat współdziałania z identyczną stanowczością, lub też biernego zatrucia bezwładem woli. O ile jednak proces dialektyczny, podczas którego wolności zostały przelane trwa, wolność nonkonformisty wykrzywiono w intelektualny bunt. Wolność społeczna nie jest czymś stałym, lecz raczej nieprzewidzianą pomyślnym zbiegiem okoliczności. Ćwiczenie wolności zakłada inteligencję wrażliwą wobec historii – stając bowiem do konfrontacji ze społeczeństwem oddzielonym od wolności człowiek może tylko kłamać w oczekiwaniu na głośny wybuch śmiechu tego, co konieczne. Każda intencja pozostaje daremna jeżeli nie jest wprowadzona w najważniejsze niuanse życia.

W obliczu historii etyczny obowiązek podjęcia działania powstaje wyłącznie wówczas, gdy akceptacja celu ze strony sumienia niemal natychmiast przeważa, lub gdy kulminacja okoliczności staje się korzystna dla naszej wolności. Człowiek, którego przeznaczenie wpisuje w epokę bez dającego się przewidzieć końca, charakter raniący najgłębsze włókna jego istnienia, nie może bezrozumnie złożyć swej śmiałości ofiary z własnej odrazy, ani poświęcić inteligencji na rzecz próżności. Spektakularny, pusty gest zyskuje poklask publiczności, ale wzgardę tych, którymi kieruje rozwaga. W cieniu historii człowiek powinien ulec cierpliwemu podważaniu ludzkich odczuć. Człowiek jest zdolny do tego, by potępić konieczność bez przeczenia sobie, jakkolwiek nie jest w stanie podjąć działania wówczas, gdy konieczność upada.

Jeżeli reakcjonista dopuszcza bezowocność swoich pryncypiów i bezużyteczność własnych sądów, to nie dzieje się tak dlatego, że widowisko ludzkiej omylności jest dlań wystarczające. Reakcjonista nie powstrzymuje się od działania dlatego, że ryzyko przeraża go, lecz raczej z uwagi na to, że w jego przekonaniu siły społeczeństwa śpieszą na oślep do celu, którym on sam wzgardził. W procesie, który obserwujemy dziś, siły społeczne wydrążyły swój tunel w skale, a zatem nic nie zmieni kursu, jaki obrały dopóty, dopóki nie wyczerpią się w rozszerzaniu nieznanej równiny. Ich gestykulacja na wzór rozbitków sprawia co najwyżej, że ich ciała płyną wzdłuż brzegów, które dopiero nastaną. Jeśli jednak nawet reakcjonista jest współcześnie bezsilny, jego kondycja zobowiązuje go do dania świadectwa własnej odrazy. Wolność jest dla reakcjonisty posłuszeństwem powiernictwu.

W rzeczy samej, nawet jeżeli nie była by ona ani koniecznością ani kaprysem, historia nie jest dla reakcjonisty wewnętrzną dialektyką immanentnej woli, lecz raczej doczesną przygodą pomiędzy człowiekiem a tym, co go przewyższa. Jego prace są wytyczonymi na piasku śladami ciała – ciała człowieka i ciała anioła. Historia jest dla reakcjonisty strzępem wydartym z ludzkiej wolności, trzepoczącym w oddechu przeznaczenia. Reakcjonista nie może milczeć, gdyż jego wolność nie jest tylko sanktuarium, do którego człowiek ucieka przed znieczulającą rutyną i chroni się, by móc wreszcie być swoim własnym panem. W wolnym działaniu reakcjonista nie tylko bierze w posiadanie to, co stanowi jego istotę; wolność nie jest bowiem tylko abstrakcyjnym wyborem pomiędzy rzeczami znanymi, lecz raczej określonym uwarunkowaniem, w ramach którego udzielono nam możliwości posiadania rzeczy nowych. Wolność to nie chwilowy wybór między przeciwstawnymi impulsami – to szczyt, z którego człowiek kontempluje wykwit nowych gwiazd pośród błyszczącego pyłu gwiaździstego nieba. Wolność umieszcza człowieka wśród ograniczeń, które nie są namacalne i imperatywów, które nie są konieczne [do życia]. Chwila wolności rozprasza nierzeczywistą jasność dnia po to, by niewzruszony wszechświat, ześlizgujący swoje ulotne światła nad drżącym ciałem, mógł wzrosnąć na horyzoncie duszy.

O ile postępowiec rzuca się w przyszłość, a konserwatysta w przeszłość, reakcjonista nie mierzy swoich obaw dziejami dnia wczorajszego lub historią jutra. Reakcjonista nie wychwala tego, co musi przynieść kolejny świt, ani nie boi się ostatnich cieni nocy. Jego dom wzrasta w owej świetlistej przestrzeni, gdzie to, co niezbędne, zaczepia go swą nieśmiertelną obecnością. Reakcjonista uchodzi niewolnictwu historii, gdyż pośród ludzkiej dziczy podąża on szlakiem Bożych śladów. Człowiek i jego uczynki to dla reakcjonisty mające usługiwać śmiertelne ciało, oddychające powiewami spoza gór. Być reakcjonistą – to bronić spraw, które nie przeminą na dziejowej tablicy ogłoszeń, takich, w obliczu których [chwilowa] przegrana nie ma znaczenia. Być reakcjonistą to wiedzieć, że jedynie odkrywamy to, co we własnym mniemaniu wynaleźliśmy; przyznać, że nasza wyobraźnia nie tworzy, a jedynie odkrywa to, co oczywiste. Być reakcjonistą to również nie tylko stanąć przy ustalonych twierdzeniach i prosić o jednoznaczne wnioski, to raczej poddać naszą wolę konieczności, która nie zmusza, a naszą wolność potrzebie, która nie ogranicza; to znaleźć uśpione pewniki, które poprowadzą nas do krawędzi starożytnych rozlewisk. Reakcjonista nie jest nostalgicznym marzycielem śniącym o dawnych czasach – raczej myśliwym ścigającym święte cienie na wiecznych wzgórzach.

Nicolas Gómez Dávilla

Tytuł oryginalny: El reacionario auténtico. Powyższy tekst opublikowany został pierwotnie w „Revista Universidad de Antioquia” 240(1995), s. 16 – 19. 

Kategoria: Myśl, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *