banner ad

Pogromczyni herezji i pomoc przeciw wrogom

| 8 września 2014 | 0 Komentarzy

mb walczacaKatolicy coraz częściej słyszą zarzut, że maryjność to herezja. Musimy zatem bronić Tej, która broni nas. „W mojej teologicznej wędrówce przekonałem się, że poniekąd »wszystkie drogi prowadzą do Maryi«, a zatem nie wolno widzieć wiary chrystusowej bez maryjności” – tłumaczy w rozmowie z Myślą Konserwatywną  Sławomir Zatwardnicki, autor książki „Pomoc przeciwko nieprzyjaciołom twoim, czyli jak chwalić Maryję i bronić Jej godności”.
 

MK: Co to znaczy: bronić godności Maryi?

SZ: To znaczy pozwolić Jej być sobą, czyli tym, kim chciał Ją widzieć Bóg. A zatem: oddać sprawiedliwość Bogu, oraz Jego Matce. Nie pozwolić na usuwanie w cień Tej, która została postawiona na świeczniku. Ukazywać sensowność i konieczność maryjności. Odpowiadać – nawet w tak polemicznym tonie, w jakim utrzymana jest moja książka „Pomoc przeciw nieprzyjaciołom Twoim” – na „zaczepki” ze strony niekatolików. Ostatecznie obrona godności Maryi okazuje się obroną samego Boga – przed tymi, którzy lepiej od Niego wiedzą, jak powinna się realizować historia zbawienia.

 

Wydaje się, że trudno o dobry tekst na temat maryjny. W kościelnym kazaniu łatwo wejść w kicz lub nadinterpretację. Słowem – w płyciznę. Czy zgadza się Pan z tym spostrzeżeniem?
 

Matka Pana odgrywa istotną rolę w Boskiej ekonomii, i nic dziwnego, że właśnie Ona stanowi swego rodzaju „kamień potknięcia” nie tylko dla niekatolików, ale również dla katolików. Nie da się o Niej mówić bez wiary rozumianej „po katolicku”, to znaczy: wiary zarówno przeżywanej (osobiste spotkanie), jak i reflektowanej. Jeśli kazania maryjne są w większości kiczowato-sentymentalne, a przede wszystkim stanowią jedynie powtórzenie „pobożnych klisz”, to niedobrze świadczy to o poziomie katolicyzmu. Myślę, że zwłaszcza w przypadku Jej Osoby „szydło wychodzi z worka”, ponieważ ubóstwo bezpośrednich biblijnych wzmianek o Niej w połączeniu z bogactwem Tradycji powoduje zrozumiałe napięcie, które jeśli ma być rozładowane – to tylko wtedy, gdy kaznodzieja (czy szerzej: każdy wierzący) potrafi uzasadnić, skąd ta dysproporcja – uzasadnić zarówno w formie świadectwa (czyli ukazania, jak dogmaty Maryjne „zinterioryzowane” przeżywa), jak i teologicznej refleksji (ukazanie mariologii w całym „systemie” teologicznym).

Ceniony polski dogmatyk, ks. prof. Czesław Bartnik, słusznie zwrócił uwagę na jeszcze jeden problem „metodologiczny” – otóż o Matce Bożej „pisze się nie tylko intelektem i rozumem, lecz także sercem i jakąś wyższą intuicją religijną oraz całym obszarem ludzkiego świata osobowego. Przy tym tak mało jest danych bezpośrednich o Matce Bożej, że trzeba wypracowywać nową metodologię, która dużo dedukuje z całego Fenomenu Chrystusa i z całej historii zbawienia”. Mało kto decyduje się na tak trudną drogę: poszlaki zamiast dowodów, wielostronność, i powiązanie z chrystologią, a przede wszystkim miłość i wiara, które znajdują swój wyraz w kulcie oraz poetycko-mistycznej pobożności, która nie boi się metafor graniczących z herezją, a przecież ortodoksyjnych. Mówiąc prościej: za mało polotu poetyckiego, bez którego nie da się mówić o Bogu Artyście, który stworzył Najpiękniejszą ze stworzeń.


Książka, którą Pan właśnie wydał, ma być vademecum wobec pytań i wątpliwości dotyczących katolickiej doktryny maryjnej, wobec Magisterium. No to rzućmy garść typowych pytań. Skąd wiemy, że Maryja i Józef żyli jako białe małżeństwo, a Jezus nie miał braci? A jeśli żyli normalnie jak mąż z żoną, to co by to dla katolików zmieniło?

Akurat na wiele szczegółowych pytań Magisterium nie daje odpowiedzi – i dać nie może. Poza tym trudno powoływać się na dogmaty kościelne w przypadku dialogu z tym, który nie uznaje autorytetu Kościoła. Dlatego konieczna jest refleksja teologiczna (rozum oświecony wiarą), a nawet zdroworozsądkowa. W mojej książce próbuję prócz odwołań do Magisterium, ortodoksyjnych teologów oraz największych „oszołomów” maryjnych w rodzaju św. Ludwika, św. Maksymiliana czy św. Alfonsa, wnosić się również na poziom „meta” i zamiast od razu odpowiadać na pytanie, próbować zrozumieć, co w samym pytaniu się kryje: z jakich powodów zostało zadane, jakie problemy za nim stoją, jaki współczesny klimat intelektualno-duchowy mąci dotychczasową wiarę… Staram się też powiązać daną prawdę maryjną z pozostałymi prawdami, które na przykład przyjmowane są przez niekatolickich chrześcijan. A przede wszystkim próbuję spojrzeć na wszystko z perspektywy wiary – okazuje się, że na przykład rzekome rodzeństwo Jezusa jest nie do pomyślenia już z tego tylko powodu, że groziłoby to chrystocentryzmowi życia Matki Bożej.


Czy powstanie książki wiąże się z konkretną sytuacją lub czyimś zarzutem wobec nauczania Kościoła, czy jest to raczej efekt długoletnich Pana przemyśleń i rozmów z ludźmi?

Zestaw zarzutów, wątpliwości i antymaryjnych stereotypów sporządzałem nie jedynie „znad biurka”, przez zaoczne zaznajomienie się z niekatolickimi poglądami wypowiadanymi zarówno przez teologów, jak i przez niepoddających się „politycznej poprawności” (czy raczej: „ekumenicznej poprawności”) internautów, ale również dzięki osobistemu rozpoznaniu. Kierowałem pytania pod adresem tych, których relacje z Maryją nie były łatwe lub do dziś pozostawiają wiele do życzenia, pisałem maile do osób sprawujących liderskie czy animatorskie funkcje we wspólnotach, które pozwoliły im wyłowić najczęstsze powody odrzucenia czy trudności w przyjęciu maryjnej doktryny i pobożności. I oczywiście sięgnąłem również do osobistej historii odkrywania, by odwołać się do tytułu cytowanej wyżej książki pobożnościowej, prawdziwego nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny.


O Maryi nigdy dosyć – stwierdził Św. Bernard z Clairvaux. Czy dzisiaj Jej kult słabnie, czy też przeciwnie?

Odpowiem trochę wymijająco, w nawiązaniu do autora „Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”: istnieje związek między czcią Syna i Matki, a zatem nie będzie chrześcijaństwa bez maryjności. Św. Ludwik pisał, że „Najświętsza Maryja Panna nie była dotąd znana, co stanowi jedną z przyczyn, dla których Jezus Chrystus nie jest znany należycie”. Można podawać przykłady dla udowodnienia zarówno słabnięcia jak i rozwoju kultu maryjnego, ale to chyba do niczego nie prowadzi. Ostatecznie bowiem proroctwo wypowiedziane przez samą Maryję – to tym, że będą Ją błogosławić wszystkie pokolenia – pozwala zachować ufność, nawet jeśli jego realizacja będzie szła, zgodnie z prawami grzesznej ludzkości, po „sinusoidzie”. W mojej teologicznej wędrówce przekonałem się, że poniekąd „wszystkie drogi prowadzą do Maryi”, w Niej, jak w osobowej „soczewce” wszystkie prawdy wiary się spotykają, a zatem – jeśli założyć, że refleksja teologiczna odpowiada prawdziwej rzeczywistości – nie wolno widzieć wiary chrystusowej bez maryjności.
 

Co na pewno wiemy o Maryi w sensie faktograficznym?

Z Maryją da się zrobić to samo, co z Chrystusem. Gdy uczeni zastosowali metodę historyczno-krytyczną w egzegezie, ukazała się ich oczom przepaść pomiędzy „Jezusem historii” a „Chrystusem wiary”. To samo z Matką Pana: „Maryja wiary” wydaje się różnić od „Maryi historii”. W jednym z podręczników dogmatyki możemy przeczytać, że jedyne, co pewnego da się o Niej powiedzieć, to że była Żydówką poślubioną Józefowi, Matką Jezusa, z którego poczęciem „wiązała się pewna nieprawidłowość z punktu widzenia prawa żydowskiego” (to cytat), oraz to, że była członkiem pierwszej gminy chrześcijańskiej wyznającej wiarę w Jezus. Śmieszne to i tragiczne zarazem.

Z czego wynika ta rozbieżność między wiarą Kościoła a rzekomo naukowymi odkryciami? Z wielkiego nieporozumienia – metody naukowe, historyczne mają to do siebie, że nie prowadzą do pewnych wniosków, lecz produkują, często sprzeczne ze sobą, hipotezy. Można powiedzieć za Benedyktem XVI, iż kolejne rekonstrukcje są raczej „fotografiami ich autorów i ich własnych ideałów niż ukazywaniem Ikony, która straciła wyrazistość”. Poza tym towarzyszą tej metodzie pewne założenia, nazwijmy je filozoficznymi – między innymi przekonanie, że historia jest w miarę jednostajna i nie ma w niej miejsca na przykład na wydarzenia nadprzyrodzone. W takim razie historyczne metody nie są w stanie odkryć prawdziwej Maryi. Więcej nawet: w ogóle nie dotykają tajemnicy człowieka – również piszącego te słowa czy czytelnika. Wystarczy zrobić sobie prosty eksperyment i powyższe pytanie zastosować do siebie samego: „Co wiemy o samych sobie na podstawie faktów z naszego życia?”. Otóż widzimy tylko czubek góry lodowej, a nie to, co pod wodą; wiemy, że jesteśmy kimś więcej, a ostatecznie – liczy się nie to, co o sobie wiemy, ale jak nas widzi Bóg.

Jeśli to zrozumiemy, przepaść między Maryją ziemską a Wniebowziętą okazuje się „do zasypania”. Wielkości Maryi nie da się w pełni odkryć jedynie w faktach historycznych, choć oczywiście, jeśli chrześcijaństwo nie ma być mitem, musi w historii znajdować się jakieś potwierdzenie (widoczny czubek góry lodowej) naszej wiary. Można nawet pomyśleć – i skłaniam się ku temu – że również sama Maryja nie była w stanie dostrzec góry lodowej swojej Osoby; odkrywała to stopniowo, a w pełni – dopiero tam, w Bogu. Również Jej dotyczą przecież ograniczenia typowe dla człowieka, choć z drugiej strony – gdy uwzględnić Niepokalane Poczęcie – ciężko nam „wczuć” się w Jej pielgrzymkę wiary i poznania Boga i siebie w Bogu.
 

Jakie są najważniejsze atrybuty Matki Bożej, podnoszone przez teologię?

Wszystko koncentruje się na maryjnych dogmatach, tyle że od czasów Soboru Watykańskiego II tajemnicę Maryi próbuje się wyjaśniać w związku z tajemnicą Chrystusa i Kościoła. Dużo mówi się o macierzyńskiej roli Matki Boga i naszej. Raczej unika się tworzenia kolejnych tytułów, rzadko podnosi określenie Współodkupicielki (choć akurat ja nie boję się tego tematu), zgodnie zresztą z sugestiami kardynała Ratzingera.
 

Często podnosi się dobroć Maryi, jej łagodność i rolę orędowniczki. A przecież Garrigou-Lagrange nazywa ją „Matką Bożą od Nienawiści”, ponieważ nienawidzi błędnej nauki i odczuwa nienawiść do grzechu…

Nie znałem tej wypowiedzi dominikanina, którego zresztą cenię, czego jednym z wyrazów jest niebezkrytyczność. W swojej książce odwołałem się za to do antyfony z dawnej liturgii: „Raduj się, Dziewico Maryjo, zwyciężyłaś wszystkie herezje całego świata”, na którą tak często i chętnie powoływał się św. Maksymilian. Pozostaje jednak pytanie, w jaki sposób rozumieć określenie „Nieprzyjaciółki wszystkich herezji”, jak tytułuje się Maryję.

Jean Guitton wskazuje źródło tego określenia: „mariologia jest jak gdyby mikrokosmosem odzwierciedlającym makrokosmos ogólnej teologii dotyczącej Wcielenia, łaski i Kościoła. To sprawia, że stosunek do Maryi stanowi sprawdzian rzetelności katolickiego ducha. Stwierdzano to już częstokroć w sposób czysto doświadczalny”, a tym samym można się spodziewać tego również w dzisiejszych czasach, które tracą chrześcijańskiego ducha. Czy jednak określenie Maryi jako pogromczyni wszelkich herezji nie brzmi dzisiaj, jak to ujął Peter Seewald w wywiadzie z Josephem Ratzingerem, zbyt fantastycznie, albo może – jak sugerował przyszły papież – zbyt poetycko? Ratzinger preferował zamiast określenia pogromczyni wszelkich herezji, które dawniej stawało się hasłem do walki z herezjami chrystologicznymi, tytuł pocieszycielki czy ostoi chrześcijan, dzięki której Chrystus staje się dla nas dostępny. Ale nie odrzucał dawnego określenia, a nawet przyznał się Vittorio Messoriemu do ewolucji poglądów w tej sprawie czy szerzej w swoim stosunku do Matki Bożej: „Teraz w tym okresie zamieszania – zwierzał się strażnik wiary katolickiej – gdy doprawdy tak wiele herezji usiłuje przeniknąć do autentycznej wiary, teraz dopiero rozumiem, że w określeniu tym nie było nic z pobożnego życzenia, ale czysta prawda, szczególnie doniosła, jeżeli chodzi o nasze czasy”.

Można więc i dziś widzieć w Maryi Niszczycielkę Herezji, tyle że trzeba właściwie rozumieć ten tytuł. Wystarczy przyjrzeć się Jej życiu – w jaki sposób dokonywała się walka z szatanem? Otóż Bożym sposobem, w kontrakcji wobec tego, co wydarzyło się w raju: pierwsza Ewa okazała nieposłuszeństwo Bogu, a Druga Ewa – posłuszeństwo. A zatem trzeba nam przejść od myślenia starotestamentowego do Nowego Testamentu: walcząca Judyta to lichy cień walki toczonej przez Maryję, tyle że wojna Maryi z diabłem czy herezjami dokonuje się w „Bożym stylu”. Żeby sprowokować czytelnika do dalszej refleksji powiem tak: Maryja kocha heretyków, podobnie zresztą jak Bóg.

 

Z czego wynika antagonistyczna postawa protestantów wobec Maryi, a znowu wielka dla Niej cześć u prawosławnych?

Prawosławni mają wielkie wyczucie tajemnic Bożych, w których rolę niezastąpioną pełni również Matka Boża. Już samo zakorzenienie w tradycji Ojców Kościoła „niesie” prawosławnych ku Najpiękniejszej ze stworzeń. Pismo, Tradycja, liturgia i doświadczenie wierzących – prowadzą do czczenia Matki Bożej.

Jeśli z wyżej wymienionych „wytniemy” Tradycję, doświadczenie poddamy kontroli niby Pisma, a tak naprawdę jego interpretatorów (Pismo nie jest zrozumiałe samo przez się), podobnie uczynimy z liturgią, a wszelką refleksję teologiczną czy mądrościowy podejrzewać będziemy o odstępstwo od Pisma – nie zostanie już miejsca na pobożność maryjną. Ale należy uważać z wrzucaniem wszystkich „do jednego worka”; protestant protestantowi nie równy: wszystko zależy od tego, czy jest to protestant nie bojący się refleksji nad Ewangelią, czy też fundamentalista trzymający się litery Pisma. Bardzo prawdopodobne, że wielu Czytelników zdziwiłoby się, jak wielką estymą darzył Matkę Bożą taki na przykład Marcin Luter; również dziś można wskazać w protestantyzmie swego rodzaju przebudzenie – a w każdym razie pojawia się pytanie, czy jako „protestujący” nie wylaliśmy dziecka z kąpielą (Matki z antykatolicyzmem).

Choć, z drugiej strony, w samych założeniach reformacji tkwi już źródło przyszłej lawiny, która dopiero w kolejnych pokoleniach ujawniła swoje rewolucyjne konsekwencje. Można by nakręcić film o historii protestantyzmu, a potem puścić go w przyspieszonym tempie, żeby uchwycić dramatyzm akcji. Marcin Luter nigdy nie zdecydował się zerwać całkowicie z kultem maryjnym, jednak to, co u Lutra dokonywało się nie od razu i z ciężkim sercem, u innych teologów luterańskich dokonało się w sposób bardziej zdecydowany. Mimo wszystko luteranie obchodzą do dziś święta Maryjne, których z kolei nie przewiduje liturgia Kościołów reformowanych. Niektórzy uznają, że ostatecznie dopiero kalwinizm i racjonalizm XVIII wieku usunęły Maryję z pola widzenia.

Nieszczęśliwie Luter otrzymał taką a nie inną filozofię – nominalizm, co spowodowało, że relacja między Bogiem a człowiekiem była widziana tak jakby to był stosunek między dwoma bytami stworzonymi, skutkiem czego działanie ludzkie przestało być uczestnictwem w Bożym dziele, a zaczęło stanowić dla niego konkurencję. Jakby między Bogiem a ludźmi istniała rywalizacja, swego rodzaju zawody w przeciąganie liny. Przede wszystkim należy zakwestionować właśnie ten „zerojedynkowy” punkt wyjścia Lutra: jeśli człowiek jest czymś, wtedy Bóg nie jest wszystkim; Maryja musi być niczym, żeby Bóg był kimś.

Gilbert Keith Chesterton zwrócił uwagę na ciekawą regułę, która wydaje się dobrze współbrzmieć z tym fałszywym brzmieniem Ewangelii odczytanej według zwolenników zasady sola Scriptura, które kiedyś wydawało się tak miłe dla ucha. Otóż konwertyta na katolicyzm zauważał, że protestantyzm jest żywy jedynie jako negacja doktryny głoszonej przez katolików, natomiast w sensie pozytywnym „jest bez wątpienia martwy. Na ile stanowił system konkretnych, specyficznych wierzeń, na tyle odszedł do lamusa. Praktycznie nikt dziś nie wyznaje autentycznej doktryny protestanckiej – a już z pewnością nie protestanci (…) W każdej praktycznie kwestii doktrynalnej, w której reformacja postawiła Rzym w stan oskarżenia, Rzym został od tamtej pory uniewinniony zgodnym werdyktem całego świata”. Można w tych słowach słyszeć przesadę, ale akurat w tej kwestii – Maryja albo Bóg – dziś już nikt myślący nie ma chyba wątpliwości, że podejście reformatorów jest nie do przyjęcia.
 

Jest Pan autorem nie jednej, ale sześciu książek. Jakie są Pana zainteresowania teologiczne?

Interesuje mnie biblistyka rozważana jednak od strony dogmatyki, a dokładniej, z punktu widzenia Wcielenia (analogia: Słowo Boże, które staje się ludzką mową – Bóg, który staje się człowiekiem), z czego z kolei wynikają zasady interpretacji Biblii (zarówno naukowe, jak i teologiczne); głównym polem zainteresowań jest chrystologia, a dokładniej dogmat chalcedoński (rozumiany szerzej niż tylko próba opisu tajemnicy Jezusa – a więc jako swego rodzaju "zasada hermeneutyczna" rządząca całą rzeczywistością, w które elementy, jak to zauważył już św. Maksym Wyznawca, łączą się na zasadzie "syntezy", a nie "mieszania" – vide: chalcedońskie zjednoczenie dwóch natur w Chrystusie, które dokonuje się "bez zmieszania i bez rozdzielania". Oczywiście mariologia, która, jak to obrazowo przedstawił John Macquarrie, anglikański profesor teologii i prawa z Oksfordu, stanowi „miejsce spotkania dla wielkiej liczby prawd chrześcijańskich niczym węzłowa stacja w brytyjskim systemie kolejowym, gdzie spotyka się wielka liczba linii, połączeń i miejsc tranzytowych”; pasjonuję się również tzw. teologią przebóstwienia. Interesuje mnie też apologetyka, napisałem „Ateizm urojony”, poświęcony zjawisku tzw. „nowego ateizmu”, a także „Katolicki pomocnik towarzyski, czyli jak pojedynkować się z ateistą”, który jest zbiorem odpowiedzi na najczęściej pojawiające się pytania czy zarzuty dotyczące Boga i Kościoła, a także stosunku do innych religii.

Rozmawiała Aleksandra Solarewicz

Sławomir Zatwardnicki (ur. 1975). Redaktor naczelny serwisu rodzinnego Opoki (www.rodzina.org.pl), współpracownik portalu Opoka (www.opoka.org.pl), publicysta, autor wielu artykułów (publikuje między innymi w „Homo Dei” oraz „Bibliotece Kaznodziejskiej”) oraz sześciu książek: "Abraham. Meandry wiary" (Poznań 2011), "Tata strongman. O integralnym wychowaniu i prawdziwym ojcostwie" (Kraków 2012), "Katolicki pomocnik towarzyski, czyli jak pojedynkować się z ateistą" (Warszawa 2012), "Ateizm urojony" (Kraków 2013), "Hermeneutyka wiary w nauczaniu papieża Benedykta XVI" (Wrocław 2014), "Pomoc przeciw nieprzyjaciołom Twoim, czyli jak chwalić Maryję i bronić Jej godności" (Kraków 2014).

Ukończył teologię na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu, doktorant na tej uczelni. Od wielu lat zaangażowany w działalność ewangelizacyjno-formacyjną, współpracuje ze Szkołą Życia Chrześcijańskiego i Ewangelizacji Świętej Maryi z Nazaretu Matki Kościoła (www.szkolazycia.info). Żonaty, ma czwórkę dzieci, mieszkaniec Wałbrzycha.

Książkę „Pomoc przeciwko nieprzyjaciołom twoim, czyli jak chwalić Maryję i bronić Jej godności” można kupić tu:

http://www.mwydawnictwo.pl/p/1171/pomoc-przeciw-nieprzyjacio%C5%82om-twoim

 

Tags:

Kategoria: Myśl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *