banner ad

Olsen: Monarchia: lek na demokrację

| 22 czerwca 2017 | 0 Komentarzy

Żyjemy w wieku informacji, będącym też wiekiem masowej dezorientacji. Według specjalistów poziom stresu i depresji jest rekordowo wysoki. Arcybiskup Charles Chaput zauważył niedawno, że przynajmniej jedna czwarta tzw. millenialsów czuje się zniechęcona. Posty, dotyczące przeróżnych idei socjo-politycznych, krążą po blogosferze i obiecują różnorakie rozwiązania. Niezależnie od swojej proweniencji wszystkie rozpoznają tę samą prawdę: coś jest nie tak.

Jesteśmy chorzy i potrzebujemy poważnego lekarstwa. Hollywood epatuje każdym rodzajem degeneracji. Wielu naukowców sprzedaje swoją uczciwość w zamian za miejsce na tablicy, czasem posuwając się nawet do fabrykowania "wyników" badań. Media głównego nurtu nagradzają i promują kłamstwo i zamęt, w tym samym czasie doskonale maskując się za pomocą z pozoru nieszkodliwych, czasem nawet pochlebnych, komentarzy. Media społecznościowe obiecują dostęp do wpływania na tych, którzy mają wpływy, ale zamiast tego stają się dla wielu platformą do wylewania wulgaryzmów. Elity są zdyskredytowane, niestety jest to proces nieodwracalny.

Wobec zaniku rozumu i uczciwości podziały społeczne narastają i pogłębiają się. Brat staje przeciw bratu. Partie zajęły miejsce przywódców, których niegdyś czciły. Intelektualiści ulegli degeneracji tak dalece, że sama nawet idea "króla – filozofa" może być po wielokroć oczerniana w telewizyjnych debatach.

 Opcje demokratyczne są bezwartościowe. Konserwatyzm w USA jest tylko innym wcieleniem liberalizmu. Mówiąc wyłącznie o liczbach i statystykach, zaniedbując ludzkie poszukiwanie celu i znaczenia, jest on nie do utrzymania. Głosząc bezustannie nasze prawa, ale zapominając o towarzyszących im obowiązkach – naśladując w tym liberałów – zawodzi również. Nie jest to warte zachowania. Współczesny liberalizm, wygrywając kolejne bitwy, posuwa się naprzód w stronę socjalizmu i fałszywego egalitaryzmu. W międzyczasie konserwatyzm, jako że usiłuje on tylko utrzymać istniejące status quo, jest zawsze o krok z tyłu. W ten sposób wszelkie stanowiska polityczne nieubłaganie dryfują na lewo. G. K. Chesterton napisał w Ortodoksji, że "cały konserwatyzm bazuje na założeniu, że jeżeli zostawiasz rzeczy nietknięte, zostawiasz je takimi, jakie są. Tymczasem to nie tak. Jeżeli zostawiasz sprawy samym sobie, wystawiasz je na pastwę zmian. Jeżeli pozostawisz biały słupek bez opieki, po jakimś czasie będzie on czarny".

Nie możemy też po prostu zapisać się to tzw. "alternatywnej prawicy" (ang. Alt-Right). Katolicy odrzucają rasizm i biologiczny determinizm – czcimy wszak np. Św. Maurycego, patrona Świętego Imperium Rzymskiego, a także zdeformowany nacjonalizm, który deprecjonuje inne kultury i dokonuje deformacji cnoty patriotyzmu w coś na kształt świeckiej religii. Faszyzm jest – w najlepszym wypadku – zawalidrogą, w najgorszym – zamienia się w tyranię.     

Zamiast tego najlepszą odpowiedzią na powyższe jest monarchia.

Jak już podniosłem rok temu, monarchia jest nierozdzielnie sprzężona z wartościami tradycyjnymi, ale chodzi też o więcej. Pewnego dnia ktoś stwierdził, iż francuskie "Liberté, Égalité, Fraternité” zamieniło się w "Dette (Dług), Gabegie (Chaos) i Fiscalité (Podatki)”. Porównajmy to z odkryciami dwojga ekonomistów, Timothy Besleya i Marty Reynal-Querol, którzy w roku ubiegłym opublikowali wyniki badań liderów politycznych między rokiem 1848 a 2004, a zgodnie z którymi "wzrost gospodarczy jest wyższy w systemach politycznych z przywódcami dziedziczącymi władzę, lecz tylko, gdy ograniczenia pozostają niewielkie".

Ludziom wmawia się, że demokracja daje im siłę i dobrobyt, a orędownicy tego systemu przechwalają się jego przewidywalnością i stabilnością. Podczas gdy złego monarchę łatwo wskazać, w warunkach demokracji trudno winę alokować w sposób precyzyjny bo spada ona również na tych, którzy umożliwili zaistnienie grzechu. Monarchia wymaga, by przekonać jednego, w demokracji trzeba przekonać miliony. Skalę tę bardzo trudno osiągnąć bez wsparcia istniejącego estabiliszmentu, który na plan pierwszy zawsze wysunie swój własny interes i będzie dążył do pozbycia się ewentualnych zagrożeń. Tak więc elity zawsze pozostają bezpieczne, nigdy nie niepokojone przez ludzi potężniejszych niż one same. Zupełna równość nie nastanie nigdy – jesteśmy bowiem ograniczeni przez biologię, czas, przestrzeń oraz Opatrzność, jednak monarcha ma możliwość zablokowania rozpasanych oligarchów.

Demokracja zastąpiła obiektywną osobę subiektywnym systemem. Demokracja wymaga nie tylko pluralizmu, ale również indyferentyzmu: prawdę można uzależnić od głosowania. W praktyce, ciężar przytaczania dowodów nałożony zostaje na tradycjonalistów, nie zaś na agentów postępu. Błędy kiedy indziej nie były by wprowadzone, mogą zostać uznane nawet w małych fragmentach. Każdą zasadę można podważyć (bez wątpienia istnieje związek między demokracją a dyktaturą relatywizmu oraz narastającą falą głosów świeckich o dostęp do władzy duchownej). I znów, podczas gdy popularną jest wiara w to, że chodzi o wzmocnienie ludu, w istocie mamy tu do czynienia z pobłażliwym poklepaniem po głowach i podział na bezwładne frakcje.

James Madison, w eseju The Federalist mówi, że jego zamiarem było zdobycie pewności, że frakcje "składają się z mniej niż większości", tak, by żadne zasady anty-estabiliszmentowe nigdy nie zostały wprowadzone. Mógł jednak mieć fałszywe wrażenie, że zwykły papier może zawładnąć sercami ludzi, a elity zachowają swoje przywileje.

Demokracja z konieczności daje możliwość wprowadzenia tego typu motywów do procesu decyzyjnego w stopniu, na który monarchia nigdy nie pozwoli, co więcej – nie ma realnego sposobu na ich skuteczne wykorzenienie. To z kolei czyni dobry rząd mało prawdopodobnym. Nawet w roku 2000, podczas dokonywania fundamentalnego wyboru pomiędzy przyzwoitością a pop kulturą i swobodą przyzwoitość wygrała tylko dzięki wyrokowi Sądu Najwyższego.

Ojciec Garrigou-Lagrange narzekał, że "demokracja jest w polityce tym, czym kwietyzm w dziedzinie duchowości; domniemywa, że człowiek może osiągnąć stan doskonałości nawet, gdy realnie pozostaje jeszcze dzieckiem. Traktując go jak osobę doskonałą, demokracja nie daje mu tego, co niezbędne do stania się nią". Pisze dalej: "Wybory najczęściej wyłonią skupionych na sobie, ambitnych nieudaczników, którzy zajmą stanowiska ministerialne tam, gdzie trzeba Colberta, Vaubana lub Louvoisa".

Mamy zatem diagnozę, ale czy monarchia jest jeszcze możliwa? Otóż tak. Być może pojawi się organicznie, za pomocą głosowania lub poprzez wyniesienie jakiejś wyjątkowej, amerykańskiej rodziny. Możliwe, że Ameryka upadnie i stanie się kolonią jakiejś wielkiej potęgi. A może stanie się tak, jak przewiduje Charles Coulombe w książce Star-Spangled Crown. Jakkolwiek nadejdzie – wierzę, że jest to możliwe.  

Nie znaczy to, że ludzie tkwiący w obecnym systemie nie powinni wykazywać zainteresowania, że demokratów można przekonać, że nie możemy osiągnąć pożądanych rezultatów (zwłaszcza na szczeblu lokalnym), lub też że sam nie mam na myśli ewentualnych kandydatów. To nie jest wymówka, by wycofać się ze świata. Powinniśmy czcić ziemię, na której nas stworzono i ludzi, którzy nas otaczają, z kolei przyjaciele nie mogą pozwolić przyjaciołom skupić się na sympatii dla Donalda Trumpa i Hillary Clinton. 

 

Matthew Olson​

Tłum.: Mariusz Matuszewski

 

 

Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *