banner ad

Szuba: Okrągły Stół – źródło podziałów

| 9 listopada 2016 | 0 Komentarzy

okragly-stolHistoryczne rozmowy i porozumienia Okrągłego Stołu nie tylko utrwaliły podziały zainicjowane przez władze i bezpiekę, ale nawet wprowadziły je w fazę rozwojową.

 

Mity założycielskie to wspólny element różnych wierzeń i systemów wartości, to pierwotne prawdy nadające duchowy kierunek. Integrują wyznawców, utrwalają hierarchie, uzasadniają prawo jednych grup / kast do rządzenia innymi, wpływania na innych, czasem wręcz wskazują kto w danej społeczności, cywilizacji, państwie, plemieniu, klanie zasługuje na miano potomka herosów, pomazańca bożego, istoty przedniego sortu, kto predestynowany do rządu dusz, a kto nie godzien zawiązać rzemyka u cudzych sandałów.

 

Klasyczne mity wyłaniają się z mroków dziejów jako legendy nieweryfikowalne. Wybraniec sumeryjskich bogów, Marduk zwycięża kosmicznego węża chaosu Tiamat, by z jego przepołowionego korpusu utworzyć niebo i ziemię, by hierarchia i porządek społeczny przeważyły nad nieporządkiem i anarchią. Z dryfującego na wodach chaosu złotego jaja wyłaniają się indyjscy bogowie wraz z całą resztą materii. Bóg Brahma podzielony na istotę męska i żeńską przystępuje do płodzenia istot żywych, po czym składa ofiarę z części własnego ciała.

 

Współczesne mity lub quasi-mity, osnute wokół wydarzeń i obiektów historycznych, jak zburzenie Bastylii, okręt Mayflower, krążownik Aurora, obrona Alkazaru w Toledo, wokół rewolucji, bitew, zamachów służą ideom wyzwoleńczym, państwowotwórczym, reformatorskim dopóki te idee wydają się żywe, dopóki żywy jest mit lub nie nastąpi jego reinterpretacja.

 

Z historycznego wydarzenia jakim były rozmowy Okrągłego Stołu stworzono mit założycielski III RP: opowieść o bohaterach, demiurgach łączących odwagę z mądrością, którzy podarowali Polsce wolność, doprowadzili do upadku komunizmu bez rozlewu krwi, zapewnili zwycięstwo rozsądku nad groźbą konfrontacji. Wspomina się zasługi części z nich dla demokratycznej opozycji początku lat osiemdziesiątych, ich role w chronologicznie wcześniejszych, także zmitologizowanych wydarzeniach: strajkach na Wybrzeżu i porozumieniach sierpniowych.

 

Czerwony stoliczek

 

O ile strajki na Wybrzeżu były następstwem ówczesnych nastrojów społecznych, w szczególności nastrojów robotników, o tyle rozmowy Okrągłego Stołu to efekt działań władz PRL, podjętych pod wpływem władz ZSRR w następstwie ewoluującej sytuacji międzynarodowej. Pamiętajmy, że Gorbaczow był radykalnym jak na tamte warunki reformatorem, że cały blok komunistyczny trzeszczał z powodu swej niewydolności ekonomicznej, zapóźnienia technologicznego i szalonego wyścigu zbrojeń, a Polska – także z powodu kłopotliwego zadłużenia wobec podmiotów zachodnich.

 

Nieprawdą jest więc, że Okrągły Stół to wyłączny zamysł rządzących PRL-em, choć faktycznie zmontowano go rękami szefa MSW, generała Kiszczaka i jego towarzyszy którzy uprzednio starannie dopilnowali zniszczenia wolnych związków, posyłając na nie czołgi. Dzięki temu Jerzy Urban mógł po latach stwierdzić, że przeciwnik, tj. opozycja, był w 1989 roku na tyle słaby, że władze uznały ten czas za dobry do zawierania porozumień.

 

To prawda, że jaruzelszczyzna była reżimem mniej represyjnym, niż panujące w tym czasie w Chile czy Paragwaju nie mówiąc o juncie argentyńskiej, jednakże w latach poprzedzających Okrągły Stół – jak to określił sam Jaruzelski – potrzebne im było zorganizowanie „czyśćca” czyli wyeliminowanie wpływów „solidarnościowej ekstremy”, by – zgodnie z jego tokiem myślenia – w nadchodzącym etapie dziejów władze komunistyczne miały z kim zasiąść do rozmów.

 

Pamiętajmy, że dokonana z błogosławieństwem Kiszczaka odbudowa „Solidarności” „od góry” to nie tylko pozbycie się, zepchnięcie w niebyt konkretnych, niewygodnych dla komunistycznych władz działaczy opozycji, jak to mówiono: „uciszenie krzykaczy”, ale przede wszystkim odcięcie budowanej pierwotnie „od dołu” opozycji od jej bazy społecznej, zatem – świadome pozostawienie milionów Polaków bez choćby perspektywy reprezentacji w chwili, gdy decydowano o ich losach, uniemożliwienie rzeczywistego porozumienia.

 

To jedno ze źródeł nie kończącego się polskiego społecznego fermentu, jedna z ważniejszych przyczyn podziałów we współczesnej Polsce, także dziś, w 2016 roku, w zupełnie innych warunkach.

 

Pamiętajmy więc o sprawie podstawowej: w 1989 roku wolnych związków zawodowych już nie było. Słynnej na cały świat „Solidarności” z jej podobno demokratycznie wybraną Komisją Krajową już nie było. Demokratycznej opozycji w oryginalnym kształcie już nie było. Był organizowany za zgodą władz Komitet Obywatelski „Solidarność” i był czerwony stoliczek generała z wyselekcjonowanymi przezeń przedstawicielami tzw. strony społecznej oraz władz. Działacze obu stron reprezentowali nie-wiadomo-kogo-lub-co, bo przecież żadnych wyborów jeszcze nie wygrali, choć pilno im było do decydowania o losach 40-milionowego narodu.

 

Czyż jestem stróżem brata mego?

 

Element mitu wysławiający zbawienne obalenie komunizmu „bez rozlewu krwi” jest obłudny i naciągany. Jeszcze w 1989 roku zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach kilku księży. Co właściwie znaczy sformułowanie „bez rozlewu krwi” w kontekście obrad Okrągłego Stołu, nazwanych w latach dziewięćdziesiątych przez byłego premiera Jana Olszewskiego „rozmowami z pistoletem przystawionym do głowy”?

 

Tak, uczestnicy rozmów nie strzelali do siebie, ale pomysłodawcy i organizatorzy tego spędu, odpowiedzialni za bezpieczeństwo wewnętrzne w PRL kuśtykali między trupami ofiar mordów politycznych z lat osiemdziesiątych, których mord na księdzu Popiełuszce jest najbardziej znanym przykładem.

 

Wśród pojawiających się od dawna sprzecznych sugestii na temat motywów tej zbrodni słyszałem i taką opinię, że celem sprawców, realizowanym rękami bezpieki, mogło być skompromitowanie działaczy „Solidarności” poprzez stworzenie wrażenia, że gotowi są poświęcić życie swego kapelana w imię własnych politycznych interesów. Daleki jestem od oskarżania kogokolwiek o sprawstwo zbrodni gdy dowodów brak, ale nie rozumiem tego, co działo się w umysłach wypieszczonych herosów, obwieszonych medalami etatowych bojowników o wolność i prawa człowieka gdy w kolejnych latach tzw. wolnej Polski przechodzili (i nadal przechodzą) do porządku dziennego nad tą trumną, blokując śledztwo, które formalnie, pozornie trwa do dziś. Rozmach i wysiłek, z jakim przez lata zamiatano tę tragiczną sprawę pod dywan (a może pod okrągły stół) w praktyce przysłużył się organizatorom mordu, kimkolwiek byli.

 

Kain też udawał durnia, gdy krew brata wołała spod ziemi.

 

Podzielił zamiast połączyć

 

Zwolennicy mitu Okrągłego Stołu podkreślają że rozmowy służyły zgodzie narodowej, zbudowały ogólnonarodowy kompromis, połączyły Polaków ponad podziałami.

 

Trudno o większą bzdurę. Rezultat dogoworu jest wręcz odwrotny. Cofnijmy się do źródeł.

 

W czasach narodzin wolnych związków zawodowych na Wybrzeżu, Służbie Bezpieczeństwa PRL udało się niezwykle skutecznie zasiać ziarno niezgody wśród działaczy związków i ich zwolenników – po cichu pozyskując niektórych do współpracy jako TW, jednocześnie głośno dzieląc ich na „umiarkowanych” i „ekstremę”. Efektem tych działań była niekończąca się fala spekulacji, sporów i oskarżeń wewnątrz „Solidarności”, wśród których konflikt Anny Walentynowicz z Lechem Wałęsą to tylko wierzchołek góry, choć jego destrukcyjne odbicie także znajdujemy w dzisiejszej rzeczywistości.

 

Po przeprowadzeniu pożądanego przez Jaruzelskiego „czyśćca”, władze zaprosiły do rozmów tę część działaczy opozycji, którą postrzegali jako umiarkowaną, którą kreowali na „rozsądną”, starając się jednocześnie spychać na margines „ekstremę”, w czym zaczęli im pomagać świeżo upieczeni okrągłostołowi partnerzy. Nagle okazało się, że grzejącym fotele przy czerwonym stoliku działaczom tzw. demokratycznej opozycji na czele z Lechem Wałęsą bliżej do szefa MSW niż do kolegów (lub byłych kolegów) z „Solidarności”.

 

Wielu zwolenników ówczesnej opozycji długo nie mogło w to uwierzyć, zrozumieć kto z kim i dlaczego, wielu też straciło zaufanie do swych idoli z wolnych związków. Nie wyobrażali sobie, że zwieńczeniem, ukoronowaniem walki z komuną, będzie porozumienie z komuną na warunkach komuny podyktowanych przez jej szczególnie zasłużonych w dławieniu i tłuczeniu opozycji przedstawicieli. Kornel Morawiecki pisał wiele lat później, że Okrągły Stół „zaprzepaścił wielką ideę solidarności, spowodował ubytek polskiego ducha i materii”.

 

Rzeczywistość byłaby nadal zbyt prosta gdyby strony dogoworu obawiały się jedynie radykałów, nieprzejednanych krzykaczy. Segregacja miała też wątek światopoglądowy. Zarówno Jaruzelski z Kiszczakiem jak Geremek z Michnikiem konsekwentnie kierowali się rodzajem fobii wobec części społeczeństwa, w której drzemać miały rzekomo „polskie demony”. Mówiono o „tłumie spod Jasnej Góry”, czy „Solidarności z Matką Boską w klapie” (zasadniczo nie chodziło w tym przypadku o osobę Wałęsy). Jacek Kuroń z Jackiem Żakowskim w swej książce o PRL-u pisali mniej symbolicznie o „potężnym post-endeckim odłamie polskiego Kościoła”, jako pewnym ośrodku wpływów w całym okresie powojennym. Tak czy inaczej, tę „nie-ich” część społeczeństwa liderzy rozmów starali się wykluczać, marginalizować, cenzurować. Pełni uprzedzeń zasiedli do Stołu i tacy sami od niego wstali, z nieusuwalną szkodą dla wolności, pluralizmu i zgody narodowej, którą próbowali budować.

 

W rezultacie historyczne rozmowy i porozumienia nie tylko utrwaliły podziały zainicjowane przez władze i bezpiekę, ale nawet wprowadziły je w fazę rozwojową.

 

Po 1989 roku dawni działacze wolnych związków, ale także byli działacze PZPR, usadawiali się w różnych miejscach sceny politycznej lub pełnili role aktywnych i wpływowych jej komentatorów. Tworzyli wokół siebie mniej lub bardziej wierne świty i sojusze, ciągnąc za sobą swych zwolenników, a na przeciwników rzucając gromy. Przyjmując role polityków, zarazem podejmując walkę o utrzymanie zdobytych pozycji lub uzyskanie lepszych, byli działacze związkowi wchodzili w symbiozę z mniej lub bardziej wpływowymi środowiskami zawodowymi, biznesowymi, wyznaniowymi, nawet ponownie – związkowymi oraz z – takie brzydkie określenie – czynnikami zagranicznymi. W ten sposób konflikt, który dzielił klasę polityczną, jeszcze bardziej „rozlewał się” na społeczeństwo lub może raczej „osadzał się” w rożnych jego kręgach niszcząc więzi społeczne.

 

Dziś, wśród liczących się sił politycznych Polski nie ma żadnej „komuny” ani „postkomuny”, nie licząc wałęsających się po mediach Millera i Czarzastego, a mimo to podziały zainicjowane przez bezpiekę i utrwalone przez Okrągły Stół mają się świetnie – przeżyły Annę Walentynowicz, generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego, premiera Mazowieckiego i trawią naród skutecznie jak nigdy dotąd.

 

Obłudni reformatorzy

 

Zgodnie z porozumieniami Okrągłego Stołu, w czerwcu 1989 urządzono „wybory” nazwane „częściowo wolnymi”, w których partia rządząca wraz z satelitami miała zapewnione 65% miejsc w Sejmie.

 

Następstwem rozmów była także prezydentura Jaruzelskiego zainaugurowana w lipcu 1989. W rzeczywistości decyzja o objęciu przez niego urzędu zapadła niejawnie już w marcu, podczas rozmów z udziałem Wałęsy w Magdalence, natomiast zdezorientowanemu społeczeństwu zaserwowano w mediach żałosny spektakl uwieńczony „wyborem” głowy państwa przez Zgromadzenie Narodowe większością jednego lub, jak podają inne źródła, dwóch głosów.

 

Charakterystyczne było wstrzymywanie zmian ustrojowych w gorącym roku 1989, gdy wynik „częściowo wolnych” wyborów jednoznacznie wskazywał opozycję jako faworyta, ale trzeba było wywiązać się z zobowiązań z partią generałów i „zaklepać” dla jednego z nich prezydenturę. Sam Jaruzelski dąsał się pod publiczkę sugerując rezygnację z kandydowania na rzecz Kiszczaka, następnie znów godząc się na kandydowanie po uzyskaniu poparcia ze strony tego co zostało z „Solidarności”, na koniec wyrażając nie wiadomo na ile szczere zakłopotanie emocjonującym przebiegiem głosowania w Zgromadzeniu.

 

Mała dygresja: czy przemiana I Sekretarza PZPR w głowę tzw. demokratycznego państwa prawa jest powodem do dumy? Czy może imponować człowiek, który przez całe swe dojrzałe życie bronił socjalizmu i zwalczał opozycję, a następnie, gdy tylko wiatr powiał z innej strony, odciął się od samego siebie, swojej działalności, od idei, którym służył i poparł zasadniczo odmienny system? Można nie zgadzać się w żadnej sprawie z ludźmi pokroju Honeckera czy Castro, ale czy nie są oni bardziej godni szacunku niż Jaruzelski skoro – odwrotnie niż on – pozostali sobą i mimo niesprzyjających wiatrów zachowali swój kod ideowy, jakikolwiek miał on kolor?

 

Celem organizatorów rozmów – władz komunistycznych, nie było oddanie władzy, lecz jej przedłużenie i ugruntowanie w nowych warunkach ustrojowych, z jednoczesnym jej uwiarygodnieniem, stworzeniem wrażenia pluralizmu, szerokiego spektrum, przy pomocy zaproszonej do stołu części opozycji. Zatem Polska w nowym kształcie nie mogła narodzić się dzięki porozumieniom Okrągłego Stołu lecz jedynie wbrew nim. To dzięki odejściu od ustaleń zawartych wówczas przez opozycję z przedstawicielami schyłkowej formacji politycznej Jaruzelski sprawował urząd prezydenta nie 5 lat, lecz jedynie półtora roku.

 

W jakim stopniu PRL upadła? To temat na osobny tekst, ale najogólniej: nie upadła bezpieka, która obrosła w przywileje w nowym systemie, nie upadli prominenci PZPR, którzy mogli bez problemu odnaleźć się w polityce lub biznesie po 1989 roku, nie upadli generałowie Kiszczak i Jaruzelski, którzy zachowali nieformalne ale bardzo wyraźne wpływy do końca swych dni. Upadła natomiast idea sprawiedliwości społecznej: ludzie, którzy nie byli w stanie poradzić sobie ekonomicznie, wcale nie na skutek lenistwa czy patologicznych cech ale z takich powodów jak wiek, choroby, trudna sytuacja rodzinna, a którzy w PRL mogli liczyć na ochronę przed zupełnym spopieleniem, w nowym systemie często lądowali w kanale, z którego ani oni ani ich dzieci nie mogły się podnieść. Nie wiem na ile nędza i bezdomność były zjawiskami nieuniknionymi w nowej Polsce, ale też, w odróżnieniu do fanów Okrągłego Stołu, nie znam i nie znajduję żadnych „wyższych celów”, którymi można by mydlić oczy tym, którzy za transformację zapłacili najwięcej.

 

Pewnie bez jasnej odpowiedzi pozostanie często zadawane pytanie co by było, gdyby opozycja odmówiła negocjacji, przeciągała je lub dążyła do porozumienia w innym kształcie. Czy możliwe byłoby wtedy uzyskanie innych warunków transformacji? Można tylko snuć domysły. Okrągły Stół zasługuje jednak na odmitologizowanie ze względu na swe ciemne strony, a przykłady innych krajów pokazują, że bez niego transformacja też by nastąpiła, choć trochę inaczej. Niewykluczone że lepiej.

 

Miłosz Szuba

 

Kategoria: Historia, Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *