banner ad

Matuszewski: Oderwać Kościół od świata

| 30 listopada 2020 | 1 Komentarz

Nie milknie spór o kryzys w Kościele. Niestety – nie tylko Jej wrogowie jątrzą i starają się coraz to bardziej spotwarzyć Mistyczne Ciało Naszego Pana, by w ten sposób oderwać od niego tylu wiernych, ilu tylko się da. Wiele złego (czy to z ignorancji, czy ze złej woli) doznaje Ona od tych, którzy przysięgali służyć wyłącznie Bogu.

Kościół  współczesny za bardzo upodobnił się do rzeczywistości doczesnej, w której działa. Nie znaczy to, że dawniej był od niej oderwany: w sensie czysto fizycznym jest to zresztą niemożliwe. Działając na ziemi, pamiętał jednak o swoim posłannictwie i nierozerwalnym zespoleniu z Królestwem, które nie jest z tego świata. Jego duch był duchem tego Królestwa, a najważniejszym celem – głoszenie Króla Wszechświata wszystkim narodom tak, by mogły one kiedyś połączyć się wokół Jego tronu. 

Tymczasem współczesny Kościół, zgodnie z duchem ostatniego soboru (tym tajemniczym pojęciem-wytrychem, które usprawiedliwia wszystkie nadużycia), odszedł od dawnego rozumienia swojej roli i zastąpił je najgroźniejszą herezją czasów współczesnych: uznał mianowicie, że Jej drogą jest człowiek. Nie Chrystus, który jasno poucza, że to On jest „Drogą, Prawdą i Życiem”, ale właśnie człowiek. Nie Zbawiciel, lecz grzesznik, którego przybył on zbawić. Nie Stwórca, a stworzenie. Nie Bóg, lecz proch, któremu niegdyś zechciał On dać życie.

Sprowadzony do poziomu doczesności, Kościół nie potrafi już dłużej mówić Prawdy bez obawy o to, że świat go nie zrozumie. To zrozumienie i pochwała ze strony świata z wolna staje się ważniejsza od samej Prawdy.

Co to oznacza w praktyce? Kościół zaprzecza temu, co jest jego istotą. Zamiast trwać przy dogmatach, zadawala się wygłaszaniem rozmytych oświadczeń na tematy społeczne. Nie mówi o Bogu, lecz przyjmując zasady świata uczestniczy w telewizyjnych połajankach i demokratycznych sporach o wartości. Uznaje przy tym, że może się mylić, a jego dotychczasową pewność zastąpił dogmat relatywizmu i gotowości do kompromisów zarówno z innymi religiami, jak i społeczeństwem, rządzonym przez sztuczne i bezbożne ideologie, zastępujące religię obowiązkiem akceptacji wszelkiej maści wynaturzeń i uznające grzech za normę nie podlegającą dyskusji. W końcu niektórzy przedstawiciele Kościoła uznali nawet, że normę tę trzeba zaprowadzić w samym Kościele, gdyż jest ona dobra…

Kościół coraz bardziej spuszcza z tonu i coraz bardziej idzie na kompromis. Dzięki temu  upodobnił się do kolejnej zbiurokratyzowanej, do szpiku doczesnej, instytucji dobroczynnej. Chcąc zrozumieć łatwość, z którą wywołuje się ataki na księży i hierarchiczną strukturę Kościoła, należy przede wszystkim przyswoić sobie tę właśnie prostą, wyrażoną przed chwilą, prawdę.

Kościół nie chce już nawracać i potulnie ustawia się w jednym szeregu z innymi religiami jako jeden z równych. Poświadcza tym samym, że prawda i błąd mają te same prawa. Dlaczego zatem ktokolwiek ma go uznać za dzieło samego Boga i depozytariusza jedynej Prawdy objawionej? Skoro zaś nim nie jest, to nic nie staje na przeszkodzie, by dziennikarze (lub ludzie za takowych się uznający) wzięli go na warsztat i szukając taniej sensacji zaglądali nie na ołtarze, lecz do łóżek kościelnych hierarchów – tak samo, jak czynią to z politykami i celebrytami.

Kryzys wiary, którego doświadczamy współcześnie, można przełamać tylko w jeden sposób. Kościół musi powrócić do pierwotnego rozumienia swojej misji i uznać, że to Chrystus jest jego drogą i centrum jego nauczania. To fundament, w oparciu o który formować trzeba nowe pokolenie kapłanów – nie urzędników, ale Bożej elity. Miast łasić się do mainstreamowych mediów i prosić o miejsce na politycznych salonach, duchowni muszą wrócić do interpretacji otaczającego ich świata przez pryzmat Magisterium i nauczyć tego wiernych. Przede wszystkim nie mogą jednak bać świata i jego reakcji. Benedykt XVI tak o tym pisał: „Służalczość pochlebców, tych, którzy unikają i obawiają się wszelkiego starcia, którzy cenią nade wszystko święty spokój, nie jest prawdziwym posłuszeństwem. To, czego Kościół dzisiaj potrzebuje, tak jak zresztą zawsze potrzebował, to nie pochlebcy pomagający zachować święty spokój, ale ludzie gotowi stanąć twarzą w twarz wobec każdego nieporozumienia i ataku, które może sprowokować ich postawa, jednym słowem ludzie, którzy bardziej kochają Kościół niż wygodne i bezkonfliktowe życie”.

„Kościół – poucza św. Augustyn – kontynuuje swoją pielgrzymkę wśród prześladowań świata i pocieszeń Boga”.

Św. Katarzyna ze Sieny stwierdza: „Świat podziwia Świętych za to, że wzgardzili światem”.

Wierni, w tym również katoliccy dziennikarze, zamiast dołączać do mediów podjudzających do nagonki na Kościół, muszą zacząć apelować do biskupów o ściślejszą kontrolę przy naborze do seminariów oraz zwiększenie dyscypliny wśród kleru. Ich reakcją na skandale ma być modlitwa przebłagalna, a w dalszej kolejności próba naprawy kościoła w wymiarze lokalnym. Jeżeli podejmie się tego typu pracę, to za jakiś czas wyda ona owoce: pobożnie wychowany kandydat do kapłaństwa zostanie poddany formacji w zdrowej atmosferze seminarium, a później zostanie biskupem, który podobnie formować będzie nowe pokolenie księży. To praca na lata, ale zacząć musimy  już dziś.  

Oderwanie się od świata jest ratunkiem dla Kościoła, trwanie przy nim – to jego zguba. „Powiedzmy to z nadzieją: jak zawsze przyszłość Kościoła zależy od świętych, czyli od ludzi widzących więcej niż tylko hasła, które w danej chwili są nowoczesne; od ludzi, którzy widzą więcej niż inni, gdyż ich życie obejmuje więcej wymiarów” – uczy Benedykt XVI. Kard. Gerhard Muller dodaje: „Biskupi i księża najpierw muszą głosić naukę o Trójcy, Wcieleniu, Sakramentach, naśladowaniu Chrystusa i życiu wiecznym, a dopiero potem mogą rozmawiać o środowisku, klimacie i imigracji”. I to jest właściwa hierarchia spraw.

Wierzę, że wstrząsajace Kościołem skandale – zarówno te o podłożu seksualnym, jak też odejścia księży i zakonników, wynikają z mało poważnego traktowania przez nich złożonych ślubów. Jasnym jest, że sprawców czynów takich, jak pedofilia, należy bez zwłoki karać. Ale też nie mniej ważne, o ile nie ważniejsze, jest upewnienie się, że żaden kandydat o skłonnościach homoseksualnych (bo powiedzmy wreszcie wprost, że to te właśnie skłonności prowadzą do tak chętnie rozdmuchiwanych przez media przykładów łamania prawa) nie przestąpi progu seminarium. 

Kościół albo będzie święty, nawet za cenę męczeństwa, albo zaniknie. Naszym zadaniem jest wymóc na pasterzach, by znów zaczęli dbać o swoje owce i wrócili na jedyną drogę do zbawienia – tą zaś jest Chrystus. Niech nie karmią wiernych kremówkami, a Najświętszym Ciałem Zbawiciela – dopiero wówczas będzie można mówić o obronie wiary, a może nawet re-chrystianizacji. 

 

Mariusz Matuszewski

Kategoria: Mariusz Matuszewski, Publicystyka, Religia, Wiara

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Przy okazji lektury pańskiego tekstu ,,naszła" mnie taka refleksja:wszyscy ubolewają nad utratą wiernych przez Kościół,a nikt nie pomyśli,że upadający,słaby,prześladowany może też tenże Kościół niejedną duszę przyciągnąć.I choćby była to wymiana jak 10 do 1 to ,,transakcję"taką należało by uznać za opłacalną.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *