banner ad

Matuszewski: Babilon musi ocaleć! (w odpowiedzi Konradowi Rękasowi)

| 12 czerwca 2020 | 1 Komentarz

Kol. Konrad Rękas, którego teksty od lat czytam z niesłabnącą uwagą, skreślił niedawno felieton będący ogólnym komentarzem do wydarzeń w USA. Jakkolwiek wiele w nim racji, to jednak wydaje się, że niewątpliwy anty-amerykanizm Autora przeszkadza mu w zajęciu pozycji pozwalającej dojrzeć nieco szerszy obraz sytuacji.  

W przedmiotowym artykule czytamy m. in.:

„zawsze w pierwszej kolejności analizując każde zdarzenia z punktu widzenia polskiej racji stanu – odnoszę też wrażenie, że prawidłowo stosunek do rozruchów w USA trzeba tłumaczyć prościej. Jeszcze prościej: Rozwalać Amerykę – DOBRZE. Nie rozwalać Ameryki – ŹLE”.

Dlaczego nie należy pozwolić na rozwalenie Ameryki? Po pierwsze dlatego, że niszczenie nie jest rozwiązaniem. Destrukcja porządku i dorobku tysięcy ludzi, własności publicznej, podpalanie firm będących źródłem dochodu dla wszystkich tam pracujących, wprowadzanie anarchii, wreszcie wydanie miast na pastwę pijanego zniszczeniem motłochu i zwykłych kryminalistów – wszystko to nie znajduje uzasadnienia w jakiejkolwiek szczytnej idei. Zwłaszcza, że szczytnej idei w sytuacji, z którą mamy do czynienia, brak. W systemie etyczno-moralnym człowieka cywilizowanego, wychowanego w oparciu o fundamenty rzymskiego prawa i chrześcijańskiej etyki, bezprawie (w każdej formie) jest złem, któremu należy jak najszybciej położyć kres. Nie ma tu miejsca na analizy sytuacji międzynarodowej lub wyjątki podyktowane politycznym światopoglądem, rzecz jest prosta i wymaga nie tyle filozoficznych lub publicystycznych dysput, co działania stosownych organów państwa, które ma za zadanie chronić przestrzeń publiczną, własność prywatną i życie każdego obywatela – gdyż do tego zostało powołane. Jeżeli pozwolimy, by prawo ulegało zawieszeniu tylko dlatego, że bandy rozwścieczonych półgłówków wespół z zawodowymi kryminalistami zechciały akurat zdemolować pół kraju w reakcji na (skądinąd tragiczną i niepotrzebną) śmierć jednego (podobno byłego) bandyty, to daleko nie zajdziemy.

Twierdzenie, że „nie ma też żadnych obiektywnych powodów, by załamywać rąk nad losem zwykłych Amerykanów, poszkodowanych w zamieszkach, których sklepy splądrowano”, gdyż „im za utracone dobra zostaną wypłacone pieniądze z ubezpieczenia, a nikt, niestety, na świecie nie ubezpiecza od amerykańskiego nalotu i inwazji” jest co najmniej krótkowzroczne. Tu nie chodzi tylko o domy i firmy, ale również o pryncypia, w oparciu o które funkcjonuje państwo i społeczeństwo. O porządek prawny, a także o prawo własności i jego ochronę, ponadto o godność i nietykalność osoby ludzkiej. Jeżeli jedna grupa udowodni, że można te zasady bezkarnie łamać, a porządek prawny zignorować wedle woli, to lawina podobnych protestów, których prawdziwym celem będzie rabunek i bezkarny wandalizm, stanie się nieunikniona.

Drugi powód, dla którego Stany Zjednoczone nie mogą upaść, pojawia się jako następstwo zrozumienia tego, czym w swojej istocie są mające tam miejsce wydarzenia. To rewolucja nowego typu. Znacznie groźniejsza, aniżeli cokolwiek, z czym mieliśmy do czynienia poprzednio – gdyż bardziej nieuchwytna dla postronnego obserwatora, choć równie brutalna.

Oto rozwścieczony motłoch rabuje, niszczy i pali wszystko na swojej drodze. Na czele tych zamieszek staje ultra lewicowa, anarchistyczna ANTIFA, dla której celem jest chaos i zniszczenie całego dorobku cywilizacyjnego w imię rewolucji mającej na celu – jak zwykle, powszechną równość, zniesienie kapitalistycznego ucisku i tym podobne. Wielu z nas ANTIFA kojarzyła się dotąd z bandą chuliganów, niestety wygląda na to, że mamy do czynienia ze zjawiskiem znacznie poważniejszym. Ci zagorzali antykapitaliści finansowani są bowiem przez podmioty dysponujące praktycznie nieograniczonymi środkami finansowymi. Werbują każdego, kto za ustaloną z góry zapłatę (np. w Lincoln, w stanie Nebraska, było to 25$ za godzinę) gotów jest brać udział w zamieszkach. Starają się włączyć w każdy spór lub konflikt, który daje możliwość doprowadzenia do jego, jak najdalej idącej, eskalacji.

Pisałem już wcześniej, że z pozoru wygląda to jak sojusz ognia i wody: oto bowiem podmioty będące symbolami globalizacji i współczesnego kapitalizmu finansują skrajnych anarchistów, których marzeniem jest totalna destrukcja w imię rewolucji. Hasła, pod którymi jest ona prowadzona, są inne, aniżeli 100 lat temu, ale cel pozostaje ten sam. Faszystą, z którym walczy ANTIFA, jest każdy, kto nie zgadza się z jej przekazem lub kogo w danym momencie zechcą tak określić działający w niej aktywiści. A międzynarodowe koncerny łożą na tę walkę miliony dolarów.

Kluczem do zrozumienia tego, co z pozoru sprzeczne, jest oparcie naszego oglądu sprawy na starym (i jakże oczywistym przez stulecia) twierdzeniu, że za każdą kwestią polityczną stoi jakiś problem teologiczny (pięknie przypomina to zwłaszcza Juan Donos Cortés). Ten, kto zechce spojrzeć na wydarzenia w USA z tej właśnie perspektywy, ponad utartymi podziałami na prawicę i lewicę, wcześniej czy później dojść musi do wniosku, że mamy tu do czynienia z wojną cywilizacji z anty-cywilizacją: zarówno bowiem kształtujący świadomość masową w duchu uwielbienia dla tęczowych anty-wartości i kultu konsumpcji posiadacze wielkich fortun, jak i starający się zniszczyć wszelkie przejawy organizacji państwowej anarchiści, są tak samo groźni. Atakują Miasto Boże z różnych stron, ale ich cel pozostaje ten sam: doprowadzenie do jego ruiny.

Bezczynne przyglądanie się temu, jak pod hasłami walki z rasizmem celowo i z premedytacją rozbijane są normalne struktury jednego z największych państw świata, oznacza przyzwolenie na powolne spychanie go w bagno politycznego marazmu, dyktatury rozwydrzonego motłochu, a także gospodarczej zapaści. Należy zresztą postawić tu pytanie: jeżeli sojusz, o którym piszemy, jest w stanie doprowadzić do tak głębokiego kryzysu państwa w USA, to co powstrzyma siły go współtworzące przed osiągnięciem podobnych rezultatów w innych rejonach globu? Gdzie są granice tego typu aktywności? Lub inaczej – czy jakiekolwiek granice w ogóle istnieją? ANTIFA ma swoich aktywistów w każdym większym mieście każdego państwa w Ameryce i Europie, z kolei pieniądze, które mogą zasilić ich działalność, da się przesłać jednym kliknięciem w klawiaturę. Nie chodzi o jedno państwo – rzecz idzie o stawkę znacznie większą. Dlatego właśnie ów Babilon musi przetrwać, gdyż jeżeli upadnie, anty-cywilizacja odniesie kolejne zwycięstwo, które może okazać się decydującym.

Grunt pod to zwycięstwo przygotowywany był od dawna. Polityczna poprawność, a także podziały społeczne, tworzone na gruncie walki z wszelkiej maści nierównościami (zarówno tymi realnymi, jak i sztucznie wytworzonymi na potrzeby rewolucji) doprowadziły do sytuacji, w której większość populacji uznaje to, co przeciwne naturalnemu porządkowi rzeczy, za normę. Wpajane społeczeństwom Zachodu poczucie winy za sukces, jaki odniosły w odwiecznym wyścigu cywilizacji, dokonało reszty. Teraz wystarczy tylko mocniej docisnąć… I to właśnie obserwujemy w USA. To może być początek nowej rzeczywistości, nowej formy dyktatury – chyba, że zatrzymamy ją u jej zarania. I dlatego, niezależnie od poglądów na destrukcyjną rolę USA w polityce globalnej nie wolno pozwolić wygrać siłom, które do niej dążą.

Czy Polska istotnie nie może wybić się na realną suwerenność bez osłabienia USA? Może, co więcej – powinna. To nie jest kwestia odwoływania się do Rosji lub USA. Każdy z tych podmiotów dba o własne interesy, najlepsze zatem, co może robić Polska, to uczynić to samo. Niestety, najpierw trzeba zająć się wymianą elit i doprowadzić do stanu, w którym polska klasa polityczna przestanie przeszkadzać w budowie silnej gospodarki, skupi się natomiast na budowie mocnej pozycji międzynarodowej kraju. Jeżeli inni wykorzystują Polskę, to tylko dlatego, że się im na to pozwala.

Od dawien dawna szukamy protektorów lub tych, którzy winni są złej sytuacji w Polsce. Tymczasem wina leży wewnątrz – i im prędzej to zrozumiemy, tym szybciej rozpoczniemy proces odbudowy. Upadek USA nic tu nie zmieni. Jeżeli wpływy amerykańskie w Polsce zmaleją, to lukę tę zechce zapewne wypełnić ktoś inny.

Uważam zresztą, że państwo o nazwie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, niezależnie od panującego w nim modelu politycznego, istnieć będzie dalej. Oddanie go na pastwę anarchii lub komunizmu, przybranego tym razem w hasła równości i walki z rasizmem (Alain Finkielkraut wprost nazywa antyrasizm komunizmem XXI wieku), nie wykorzeni wpływów amerykańskich na świecie, co najwyżej zmienią się tylko cele lub kierunki ich oddziaływania. W związku z tym w interesie całej wspólnoty międzynarodowej, a przynajmniej w interesie tych, którzy ciągle jeszcze troszczą się o świat, jaki Bóg zechciał nam darować, musi leżeć zatrzymanie tej nowej rewolucji, która nie tracąc nic ze swej brutalności zyskała nowych sojuszników, przyjęła nową strategię, a teraz usiłuje wtargnąć do mocno już naruszonego gmachu naszej cywilizacji. Stany Zjednoczone mają wiele na sumieniu, jednak dziś stają się areną starć o to, co znacznie większe od nas wszystkich.

Dlatego ten Babilon musi ocaleć.

 

Mariusz Matuszewski

 

 

 

Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka, Publicystyka

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Lvz pisze:

    Do licha, skąd to się bierze? Z dziesięć razy w ciągu ostatnich kilku dni słyszałem albo czytałem gdzieś "Stany Zjednoczone Ameryki Północnej"… Nie ma takiego państwa! Są tylko Stany Zjednoczone Ameryki, w oryginale "United States of America", w skrócie USA.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *