banner ad

Lichens: Post z Johnnym Cashem

Czy kielich wzniesiesz Pański i z nim krew

Czy na garncarza polu znajdziesz się

Kiedy z góry przyjdzie szef?

– Johnny Cash, The Man Comes Around

 

Dzień przed tym, gdy to piszę, Johnny Cash obchodziłby swoje 83. urodziny. Lata temu, gdy jeszcze byłem chudszy (dziękuję fast foodzie i alkoholu!) zakładałem co roku swój czarny garnitur i szedłem do baru by uczcić pamięć tego człowieka. Największy efekt wywarłem w knajpie Waterloo w koloradzkim Louisville, która jest jednym wielkim miejscem pamięci Faceta w czerni.

Krótko mówiąc, ten człowiek miał całkiem duży wpływ na moje życie. Oczywiście – słyszałem jego piosenki w dzieciństwie dzięki muzycznym zamiłowaniom mojego ojca. Ta pasja taty przeszła i na mnie, i gdy dorastałem stała się czymś „moim”. Przechodząc w liceum fazę rock/punk szukałem muzyki z oszczędnymi tekstami, która potrafiła eksponować surowe emocje. Znalazłem to u Sex Pistols i Dillinger Escape Plan. Johnny Cash był dla mnie, ex-ewangelika, który zawsze zmagał się z wątpliwościami, wielokrotnie przypomnieniem o „piękności tak dawnej, a tak nowej” (św. Augustyn), której co prawda szukałem, ale nie znajdowałem.

Dzięki maratonowi z utworami Casha w jego urodziny oraz Twitterowej rozmowie z Dawn Eden, zdecydowałem się napisać o Wielkim Poście z Johnnym Cashem. Spokojnie, sens tego określenia niedługo się wyjaśni.

Dużo wydarzyło się od ostatniej Wielkanocy, która jednocześnie była dla mnie dziesiątą rocznicą przejścia na katolicyzm. Rozwinąłem się w pracy jako redaktor, opublikowałem dwa artykuły na temat depresji, które zebrały niezłe recenzje, a także straciłem przyjaciela i zarazem mentora. Pomimo, że wiele rzeczy szło mi w życiu dobrze, musiałem zmierzyć się z pewnymi wyzwaniami we własnej duszy i z wewnętrznymi demonami. Do Kościoła dołączyłem z pewnością i entuzjazmem, ale jeszcze do tego jak świętowałem dziesięciolecie swojego katolicyzmu zrozumiałem, że wiele z moich modlitw było po prostu gniewem wymierzonym przeciw Bogu, przy czym jednocześnie starałem się pamiętać, by go chwalić. Kiedyś topiłem takie myśli i podszepty w wódce, zmysłowości i czymkolwiek, co się z tym wiązało. Tego roku odkryłem, że pisanie, modlitwa i kontemplacja stały się u mnie zdrowsze, ale zarazem i trudniejsze. Jeśli nauczyłem się czegoś w czwartej dekadzie życia to tego, że powolne obumieranie wewnętrznej samoświadomości to znacznie łatwiejsza droga niż próby walki z wewnętrznymi demonami w nadziei, że warto jednak żyć.

Choć w porównaniu do Johnny’ego Casha i wielu innych moje życie było niezwykle lekkie, jego muzyka naprawdę wiele dla mnie znaczyła. W jego tekstach odnalazłem głos Starego Testamentu brzmiący z ust człowieka szarpiącego metalowe struny. Śpiewał on o tym, że „Bóg i tak dopadnie cię” (czy nawet dosłownie „zetnie” jak zboże) [God’s Gonna Cut You Down]. Gdzie indziej błagał „Prowadź mnie, Ojcze, chlebem życia / Daj siły mi, bym śpiewał pieśń” [Lead Me, Father]. I to wszystko śpiewa człowiek, który znał dobrze zarówno ból rozczarowania swoim życiem jak i „zatrważającą siłę Bożego miłosierdzia”, jak to kiedyś wyraził się Graham Greene.  

Cash dorastał słuchając i śpiewając pieśni z kantyczki swojej matki. Jedną z przyczyn, dla których opuścił Sun Records było to, że właściciel wytwórni, Sam Phillips, był niechętny nagrywaniu muzyki gospel. Johnny Cash był zdeklarowanym publicznie chrześcijaninem, który pisał poruszające słowa o Jezusie i swoich trudach, by się do Niego zbliżyć. Gdy pytano go o wiarę, Cash odpowiadał: „Ewangelia o Chrystusie to muszą być otwarte dla wszystkich drzwi z napisanym na nich zaproszeniem”. Nie ukrywał jednak swoich życiowych i duchowych komplikacji. W pewnym wywiadzie Cash powiedział:

Od razu przyznaję, że jestem największym grzesznikiem ze wszystkich. Ale moja wiara w Boga zawsze była solidną skałą, na której stałem, bez względu na to, gdzie byłem i co robiłem. Czasami byłem niegrzecznym chłopcem, ale Bóg zawsze był przy mnie, a ja o tym wiedziałem. Myślę, że może to wykorzystywałem.”

U Johnny’ego Casha można znaleźć wiarę, choć skomplikowaną. Nawet będąc uzależnionym od amfetaminy wiedział, że próbuje od czegoś uciekać. „Zażywałem [narkotyki] żeby uciec i działało to całkiem nieźle, kiedy byłem młodszy” – przyznał w jednym z wywiadów. „Ale to zniszczyło mnie psychicznie, emocjonalnie i duchowo. To trzecie zniszczenie, duchowe – to boli najbardziej. Oddzielenie od Boga”. Nawet w swoich upadkach wiedział, że tak naprawdę nie może uciec i tylko w Chrystusie może znaleźć solidną opokę, której tak szukał. Mimo, że sam nawet nie szukał wówczas Boga, widział, że Bóg nadal szuka jego. „Nie było między nami komunikacji. Ale wróciła. On wrócił. I ja wróciłem”.

Jak już mówiłem, wiara Casha była skomplikowana. Ale czy nie jest tak zawsze? Czy nie jesteśmy wszyscy bardzo podobni do młodego św. Augustyna, modląc się codziennie: Boże, proszę Cię, uczyń mnie czystym… ale jeszcze nie teraz? Jako chrześcijanie, a zwłaszcza jako zdeklarowani katolicy przyjmujący sakramenty, wiemy, że łaska jest zawsze dla nas dostępna, i że Bóg słyszy nasze wołanie. Ale jak często wykorzystujemy ten czas, który wydaje nam się, że mamy?  

Gdybym mógł cofnąć się o jedenaście lat i porozmawiać z młodszym sobą, dałbym mu wiele rad: „Idź do psychologa, nie przestawaj brać lekarstw, spróbuj wyjść na spacer od czasu do czasu”. Ale myślę, że powtórzyłbym młodemu, głupiemu sobie mądrość Faceta w czerni: “Trzeba być prawdziwym mężczyzną, żeby żyć dla Boga. O wiele bardziej, niż żeby żyć dla diabła”.

 

Wielki Post to czas, gdy łączymy się z Chrystusem na pustyni i przygotowujemy się do wspomnienia Jego śmierci i zmartwychwstania. Ten czas to także szansa dla nas by wspomnieć własne grzechy i to, gdzie popełniliśmy błędy. To może być trudne, niebezpieczne i męczące. Podobnie jak Chrystus, będziemy kuszeni i wiele z nas upadnie, jak zdarzało się to już tyle razy w przeszłości. Oto prawdziwe wyzwanie Wielkiego Postu: zmierzyć się twarzą w twarz z samym sobą i tę twarz zwrócić ku światłu Chrystusa. Potrzeba prawdziwej odwagi by żyć dla Boga, ale Jego łaska wystarcza, by dać nam siłę, gdy życie wyżyma z nas całą energię jaką mamy.

Zatem w tym Wielkim Poście spróbujmy być bardziej jak Johnny Cash. Tak, przyznajmy się do win i niedociągnięć, ale miejmy świadomość, że nie jest to coś, co nas definiuje. Pozwólmy raczej, by te wyzwania dały nam czułe serce, byśmy stawali w obronie słabszych i wypartych. Niech będą one znakiem Miłosierdzia Bożego. Niech ten Post nie będzie czasem skrytej wiary. Zechciejmy przyjąć wszystkich, niezależnie na jakim etapie się znajdują i zaoferować im miłość i przyjaźń, której ten świat tak desperacko potrzebuje.

Podczas gdy wielkimi krokami zbliża się Wielki Piątek, możesz przywdziać czerń i mam nadzieję, że będziesz mógł/mogła zaśpiewać razem z Johnnym: „Czy byłeś tam, gdy ukrzyżowali mojego Pana?”

Nota Bene: Oczywiście, nie da się napisać artykułu o Johnnym Cashu nie wspomniawszy o „Hurt”. Doceniam to, że artysta w podeszłym wieku był świadomy swojej śmiertelności. Bardzo podobał mi się teledysk do tego utworu, ponieważ uderza mnie, że Cash zrobił to, co – jak sądzę – każdy pisarz chciałby zrobić: napisał własne zakończenie i sprawił, że brzmiało jak Księga Koheleta.

 

Michael J. Lichens

 

 

Michael J. Lichens jest redaktorem portalu Catholic Exchange i bloga St. Augustin Review. Poza pracą redaktora i korektora, często pisze o G. K. Chestertonie, religii i literaturze lub różnych momentach lokalnej historii. Posiada tytuł magistra sztuk pięknych, obroniony na University of Chicago Divinity School, i licencjata, obroniony w Thomas More College of Liberal Arts.

 

Źródło: catholicgentleman.net
Tłum. Szymon Żmijewski

 

Kategoria: Publicystyka, Społeczeństwo

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Marcin Śrama pisze:

    Piękna i mądra refleksja o twórczości niezwykle utalentowanego artysty. Dziękuję za przetłumaczenie tego artykułu, którego zapewne nie przeczytałbym, gdyby nie Myśl Konserwatywna.

  2. Łukasz pisze:

    Niektóre  teksty Casha  nadają się do wielkopostnych medytacji. Bardzo się cieszę z opublikowania tego artykułu. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *