banner ad

Kresowa stanica na polskich Łużycach

| 6 września 2019 | 0 Komentarzy

Mówią, że walka o Lwów trwa nadal. Miasto „zawsze wierne” potrzebuje kolejnych pokoleń obrońców, i to oni stanęli na pierwszej linii frontu. Czy w takim układzie miano drugiego Lwowa należy się Wrocławiowi? Z dr. n. med. Zbigniewem i Krzysztofem Kopocińskimi, lekarzami 105. Kresowego Szpitala Wojskowego w Żarach na Ziemi Lubuskiej rozmawia Aleksandra Solarewicz.

 

Aleksandra Solarewicz: Panowie należą już do pierwszego pokolenia urodzonego na zachodzie, a działają w kręgach kresowych tak energicznie jak rodowici lwowianie. Skąd ta pasja?

Zbigniew Kopociński: Źródłem  zainteresowania kresami jest oczywiście pochodzenie naszej rodziny, która wywodzi się z dawnego województwa tarnopolskiego, powiatu Przemyślany i wsi Krosienko. Byli też  krewni  mieszkający  także we Lwowie. Duża część naszej familii została wymordowana przez ukraińskich nacjonalistów z band UPA, a ci, którzy przeżyli, zostali po 1945 r. ekspatriowani na tzw. Ziemie Odzyskane. Od dziecka słyszeliśmy różne opowieści naszych starszych krewnych, szczególnie podczas świąt lub większych uroczystości rodzinnych, w których te nieznane nam Kresy odżywały i stanowiły dla nas jakąś magiczną krainę, niemal jak z „Trylogii”.

AS: I wybrali się Panowie do rodzinnego gniazda?

Tak. W miarę upływu lat coraz bardziej interesowaliśmy się rodzinnym gniazdem, odbyliśmy kilka wypraw na kresy, przeprowadziliśmy prace archiwalne, czego rezultatem była monografia poświęcona naszej familii. Trudno nie być emocjonalnie związanym z kresami, jeśli żyliśmy tam  ponad trzysta lat (przynajmniej tyle zachowało się w dokumentach) i dopiero dramat II wojny światowej sprawił masową ekspatriację na Dolny Śląsk czy Ziemię Lubuską. Dlatego od lat aktywnie działamy w organizacjach kresowych. Ja jestem prezesem oddziału żarskiego Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów, zaś mój brat Krzysztof jest prezesem Klubu Tarnopolan Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Żarach i członkiem Zarządu Głównego TMLiKPW.

Skąd wziął się Lwów w Żarach?

Żary położone są na Ziemi Lubuskiej, nazywane stolicą polskich Łużyc. Znajdują się na obecnych kresach zachodnich RP. Po 1945 r. były to tereny należące do tzw. Ziem Odzyskanych, na które przesiedlano Polaków ekspatriowanych z przejętych przez Sowietów, za zgodą i poparciem naszych „sojuszników” USA i Wielkiej Brytanii, Kresów Wschodnich. Stąd mieszkańcami tego obszaru są w większości kresowianie, wywodzący się głównie z terenów południowo-wschodnich II RP czyli województwa tarnopolskiego, lwowskiego, stanisławowskiego, w tym lwowianie.

AS: W Żarach, jak sama nazwa wskazuje, iskra nie gaśnie…

ZK: Dla nas są to ziemie ojczyste, toteż nie jest przypadkiem, że Żary słyną z działalności licznych organizacji kresowych, w tym m.in. Kresowego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego im. Orląt Lwowskich, Kresowego Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów, Klubu Tarnopolan Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Płd.-Wsch.

AS: Jako lekarze wojskowi wydobywacie Panowie z mroku niepamięci postaci lekarzy wojskowych z Kresów. Dlaczego?

ZK: Jest to z całą pewnością forma spłaty długu całego środowiska polskich lekarzy wojskowych wobec medyków kresowych, którzy odegrali niebagatelną rolę zarówno w walkach o odzyskanie niepodległości w latach 1918-1921, jak w czasie II wojny światowej. A także pokazywanie właściwych wzorców dla młodych adeptów sztuki medycznej. Nie do przecenienia jest również udział lekarzy kresowych w odbudowie polskiej służby zdrowia po 1945 r., w szczególności tworzenia jej od zera na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Z przykrością należy stwierdzić, że przez całe lata ta tematyka kresowa była objęta cenzurą, ze względu na ówczesną poprawność polityczną i obowiązującą „przyjaźń polsko-radziecką”, co uniemożliwiało właściwe uhonorowanie tych wielce zasłużonych osób. W chwili obecnej mamy znacznie lepsze warunki działania, choć także teraźniejsza „przyjaźń polsko-ukraińska”, budowana na fundamencie kłamstwa wołyńskiego, i gloryfikacji ludobójców narodu polskiego stwarzają pewne problemy,  jednak z konsekwencją  trzeba je przełamywać i te ogromne  zaległości nadrabiać. Dla nas jest to także bardzo osobista sprawa, gdyż pracujemy w placówce, którą zakładali medycy z Kresów Wschodnich. 

AS: O! Proszę o tym opowiedzieć.

ZK: Warto od razu podkreślić, że nasz szpital jest jedyną w polskiej historii placówką służby zdrowia (zarówno cywilnej, jak i wojskowej), która nosi zaszczytną  nazwę wyróżniającą „Kresowy”. Wspólnie z bratem byliśmy w 2014 r. autorami wniosku do Ministra Obrony Narodowej o nadanie tej nazwy żarskiej lecznicy wojskowej, co było konsekwencją naszej pracy naukowej poświęconej dziejom szpitala. W trzech dużych monografiach („105 Szpital Wojskowy w Żarach. Duma Ziemi Lubuskiej”, „Lekarze szpitala wojskowego w Żarach”, „Dzieje Wojskowej Komisji Lekarskiej w Żarach 1945-2015”) wykazaliśmy ogromny udział  Kresowian, w tym lwowiaków i absolwentów Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, w powstaniu i rozwoju tego zakładu. Stąd pomysł uhonorowania ich dzieła poprzez nazwę „Kresowy”. Poza tym w licznych publikacjach staramy się przybliżać sylwetki polskich lekarzy wojskowych wywodzących się z Kresów Wschodnich, którzy swoją postawą i dokonaniami zapisali się pozytywnie w historii Polski, Ziemi Lubuskiej czy poszczególnych miast. Kładziemy również nacisk na to, aby zwracać uwagę na zasługi „kresowe” wielu wybitnych medyków,  o czym powszechnie często się nie pamięta. Dobrym przykładem jest tu postać gen. prof. Ludwika Rydygiera, światowej sławy chirurga, którego większość polskich lekarzy oczywiście kojarzy, ale już nieliczni wiedzą, że był obrońcą Lwowa, uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. i spoczął w mundurze generała Wojska Polskiego na Cmentarzu Obrońców Lwowa we Lwowie, a jego nagrobek uhonorowany był napisem „Obrońca Lwowa”.

AS: Ze Lwowa do  miasta Żary, zaś z  Żar do Krakowa prowadziły drogi niektórych wojskowych lekarzy. Dobrym przykładem tego są losy  płk. dr. Józefa Szarage czy płk. dr. Teofila Tadeusza Ziemskiego.

ZK: Obaj wymienieni przez Panią medycy są doskonałym przykładem udziału lekarzy kresowych  w rozwoju wielu polskich szpitali wojskowych, w tym w Żarach i Krakowie. Ich biografie udało nam się wydobyć z mroków zapomnienia.

AS: Proszę o kilka słów na ich temat?

ZK: Rolę szczególną dla nas odegrał niewątpliwie płk dr Teofil Tadeusz Ziemski, który w latach 1952-1957 był komendantem 105. Wojskowego Szpitala Garnizonowego w Żarach. Wywodzący się rodzinnie ze Strusowa w  województwie tarnopolskim, absolwent Wydziału Lekarskiego UJK we Lwowie, uczestnik wojny obronnej 1939 r., w czasie okupacji nie opuścił Kresów Wschodnich, gdzie przeżył całą gehennę związaną z akcją ludobójstwa ludności polskiej przez bandy ukraińskich nacjonalistów z tzw. UPA. W 1944 r. wstąpił do II Armii Wojska Polskiego, brał udział w walkach pod Budziszynem, za co został uhonorowany Krzyżem Walecznych. Był to człowiek o duszy artysty, a jednocześnie jeden z najlepszych komendantów w historii naszej placówki. Zasłynął m.in. organizacją w naszym  szpitalu koncertów fortepianowych ówczesnych najwybitniejszych, światowej sławy pianistów: prof. Stanisława Szpinalskiego i prof. Władysława Kędry. Warto podkreślić, że po odejściu dra Ziemskiego nigdy więcej w placówce nie odbyła się żadna impreza artystyczna tej rangi, a sam komendant jest do chwili obecnej bardzo mile wspominany, szczególnie przez byłych już pracowników. W 1957 r. odszedł do Krakowa, gdzie do końca aktywności zawodowej służył w 5. Wojskowym Szpitalu Rejonowym jako chirurg i anestezjolog. W dawnej stolicy odżyła jego wielka pasja malarska, został członkiem Klubu Plastyków przy Krakowskim Domu Kultury, miał kilka wystaw indywidualnych, wielokrotnie uczestniczył w Ogólnopolskiej Poplenerowej Wystawie Malarstwa „Kraków – Świadectwo Historii”, gdzie jego prace ukazujące zabytki Krakowa zdobywały liczne nagrody. Ten wspaniały lekarz wojskowy, a jednocześnie ceniony artysta zmarł w 2004 r., pochowany został na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

AS: A drugi z lekarzy?

ZK: To płk dr Józef Szarage, który urodził się w 1897 r. w podlwowskich Winnikach jako Chaim Scharage (nazwisko i imię zmienił w 1946 r.). Dr Szarage był absolwentem Wydziału Lekarskiego UJK we Lwowie. Niezwykle ciekawym epizodem jego życiorysu była współpraca ze słynnym matematykiem z lwowskiej szkoły matematycznej  prof. Hugonem Steinhausem podczas testowania tzw. introwizora czyli aparatu do lokalizacji ciał obcych wewnątrz ludzkiego organizmu, można rzec pierwowzoru tomografu. W 1938 r. właśnie ówczesny Chaim Scharage, który już był wówczas znany we Lwowie jako dobry chirurg, dokonał po raz pierwszy usunięcia śrutu z makiety ludzkiej czaszki przy użyciu nowego urządzenia. W czasie okupacji przeżył koszmar pobytu w lwowskim getcie, gdzie pracował w Przychodni dla Ludności Żydowskiej przy ulicy Zamarstynowskiej 103 (część jego krewnych została w getcie zamordowana przez ukraińskich nacjonalistów i Niemców). W 1944 r. zmobilizowany do II Armii Wojska Polskiego, został ordynatorem 8. Polowego Ruchomego Szpitala Chirurgicznego czyli protoplasty obecnego 105. Kresowego Szpitala Wojskowego w Żarach. Przeszedł cały szlak bojowy, szczególnie odznaczył się podczas zabezpieczania medycznego forsowania Nysy Łużyckiej w kwietniu 1945 r. W tym czasie głównie na jego barkach spoczywał obowiązek niesienia pomocy rannym polskim żołnierzom, których liczba kilkakrotnie przewyższała możliwości etatowe placówki. W 1946 r. został ordynatorem oddziału chirurgicznego Wojskowego Szpitala Okręgowego nr 5 w Krakowie, gdzie los zetknął go z mjr. dr. Mieczysławem Słabym, kawalerem Virtuti Militari, legendarnym lekarzem załogi Westerplatte. Obaj studiowali na UJK we Lwowie, więc mogli się już wcześniej znać. Mjr Słaby został aresztowany przez Wydział Informacji Wojskowej pod zarzutem współpracy z WiN, poddany ciężkiemu śledztwu, podczas którego jego stan zdrowia uległ gwałtownemu pogorszeniu. 11 marca 1948r. przywieziono go pod strażą na oddział chirurgiczny krakowskiej lecznicy wojskowej. Dr Józef Szarage  był tym lekarzem, który do końca walczył o życie swojego młodszego kolegi, jednak po czterech dniach, mimo nadludzkich wysiłków całego personelu,  „lew z Westerplatte” skonał na jego rękach. Niezwykle tragiczne doświadczenia życiowe naznaczyły los dr. Józefa Szarage, który mimo wszystkich okropieństw II wojny światowej starał się pozostać wierny powołaniu lekarskiemu, co pozwoliło mu zapisać się pozytywnie w historii żarskiej i krakowskiej lecznicy wojskowej.

AS: Czy Państwo współpracują z Krakowem, gdy chodzi o sprawy kresowe?

ZK: Oczywiście podjęliśmy taką współpracę, w szczególności dotyczącą dziejów tych lekarzy naszej placówki, którzy w późniejszych latach zasilili kadrę 5. Wojskowego Szpitala Klinicznego im. gen. bryg. prof. Mariana Garlickiego. Warto podkreślić, że obecny komendant tej placówki, płk dr Artur Rydzyk, tak jak my absolwent Wojskowej Akademii Medycznej im. gen. dyw. prof. Bolesława Szareckiego w Łodzi, to osoba doskonale rozumiejąca znaczenie dbałości o tradycję i pielęgnowanie pamięci o naszych poprzednikach. Wyrazem tego były ubiegłoroczne obchody setnej rocznicy powstania krakowskiej lecznicy wojskowej, które zostały przeprowadzone w sposób godny i uroczysty. Warto podkreślić, że w murach tej zacnej placówki znajduje się także tablica pamięci mjr. dr. Słabego i personelu szpitala, który walczył o jego życie. Mamy zaszczyt również współpracować  i korzystać z dokonań naukowych wielu wybitnych krakowskich naukowców.

AS: Z kim na przykład Państwo współpracują?

ZK: Między innymi z dr Lucyną Kulińską, znakomitą autorką prac na temat ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów. Szczególnie cenimy sobie przyjaciół z krakowskiego Klubu Tarnopolan, Annę Madej, Czesława i Adama Wilczyńskich, a wspaniały Zjazd Tarnopolan zorganizowany przez nich w 2017 roku na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Kiedy jesteśmy w Krakowie, korzystamy również z zasobów Muzeum Armii Krajowej oraz publikacji  Środowiska Żołnierzy AK Okręgu Lwów, które w sposób ciągły i czynny zabiega o należną pamięć dla Lwowa. Rzeczą szczególnie godną podkreślenia jest fakt, że środowisko to traktuje walkę w obronie Lwowa jako ciągłość. Ta walka wciąż trwa, a miasto „Zawsze Wierne” potrzebuje kolejnych pokoleń nowych obrońców. Bardzo dobrą tradycją jest honorowanie osób zasłużonych w tej działalności „Krzyżem II Obrony Lwowa”, co jasno pokazuje, iż wciąż są Polacy, dla których  znalezienie  się w gronie Semper Fidelis jest powinnością i zaszczytem.

AS: Jakie jeszcze lwowskie inicjatywy prowadzicie Państwo?

ZK: W zeszłym roku przypadała setna rocznica Obrony Lwowa, toteż staraliśmy się w sposób najbardziej spektakularny przypomnieć o czynie Orląt Lwowskich. W 2017 r. zwróciliśmy się z wnioskiem do władz Wrocławia o usypanie w  setną rocznicę Obrony Lwowa w stolicy Dolnego Śląska, przez lata nazywanej dumnie drugim Lwowem, Kopca Obrońców Lwowa. Miał to być  wyraz wdzięczności, hołdu i szacunku dla  wszystkich   bohaterskich mieszkańców miasta „Zawsze Wiernego”, za ich wielki wkład i poświęcenie w dzieło odzyskania wolności przez nasz kraj, oraz trwały element edukacji patriotycznej  dla współczesnych i przyszłych pokoleń Polaków. Zwracaliśmy uwagę, iż decyzja o postawieniu takiego kopca byłaby nawiązaniem do najchwalebniejszych postaw polskich rajców ze Lwowa i Krakowa, którzy sprawowali tam władzę w XIX wieku. Mimo okupacji austriackiego zaborcy, Senat Rządzący Wolnego Miasta Krakowa w 1820 r. podjął uchwałę o usypaniu specjalnego kopca jako symbolicznego grobu Tadeusza Kościuszki. Podobną w treści decyzję podjęła Rada Miasta Lwowa w 1869 r., aby z okazji 300-lecia Unii Lubelskiej usypać wspaniały kopiec poświęcony temu wydarzeniu. Warto podkreślić, że obiekty te są  najtrwalszymi pomnikami, które mimo licznych zawieruch dziejowych nie uległy zniszczeniu i do chwili obecnej sławią pamięć Tadeusza Kościuszki i fakt zawarcia Unii Lubelskiej oraz wielką mądrość i patriotyzm mieszkańców Krakowa i Lwowa.  Jeżeli władze miejskie, działające pod presją zaborcy, mogły podejmować tak niezwykle patriotyczne i jednocześnie dalekowzroczne decyzje, cóż miałoby stać na przeszkodzie współczesnym rajcom Wrocławia, działającym w po stokroć lepszych warunkach finansowych i technicznych?

AS: I…?

ZK: Wniosek nasz poparły niemal wszystkie organizacje kresowe oraz autorytety środowiska kresowego, a także zyskaliśmy uznanie i deklarację pomocy ze strony wiceprezesa IPN, prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Niestety, władze miejskie nie stanęły na wysokości zadania, kompletnie zignorowały pomysł budowy Kopca Obrońców Lwowa, zaś w roku setnej rocznicy tego wielkiego wydarzenia odsłonięto we Wrocławiu tablicę poświęconą hitlerowskiemu kolaborantowi, bp. Szeptyckiemu. Pozostawimy to bez komentarza, bo cóż tu rzec.

AS: Moja babcia ze Lwowa o takich władzach mówiła „zaprzańcy”.  

ZK: Postawa rajców wrocławskich nie pierwszy raz budzi w nas zaniepokojenie, gdyż od grubo ponad dwóch lat toczymy z nimi batalię o nazwanie jednej z tamtejszych ulic bądź placów mianem mjr. dr. Lesława Ignacego Węgrzynowskiego, Szefa Sanitarnego Naczelnej Komendy Obrony Lwowa w listopadzie 1918 r., a w czasie II wojny światowej żołnierza AK, Naczelnego Lekarza I Rejonu Śródmieście podczas Powstania Warszawskiego. Jest to jedyna osoba w polskiej historii, która pełniła wysoką funkcję zarówno w trakcie Obrony Lwowa, jak i w trakcie Powstania Warszawskiego. Po 1945 r., podobnie jak duża część inteligencji lwowskiej, znalazł się we Wrocławiu, gdzie był jednym z organizatorów Uniwersytetu Wrocławskiego. W latach czystek stalinowskich zwolniony z przyczyn politycznych, do końca życia pracował jako lekarz w Poradni Przeciwgruźliczej. Nasz wniosek o uhonorowanie Lesława Węgrzynowskiego nazwą ulicy we Wrocławiu w marcu 2017 r. poparł Krajowy Zjazd Delegatów Wojskowej Izby Lekarskiej, zaś we wrześniu 2018 r. Okręg Zielona Góra Światowego Związku Żołnierzy AK. Mamy głęboką nadzieję, że w końcu starania te zostaną uwieńczone sukcesem.

AS: A teraz „oddajcie Lwy!”

ZK: Właśnie. W 2014/2015 r. byliśmy inicjatorami akcji pn. „Oddajcie Orlętom Lwy”, której celem było doprowadzenie do pełnej i zgodnej z prawdą historyczną restauracji Cmentarza Obrońców Lwowa, w tym powrotu kamiennych lwów przed Pomnik Chwały,  napisu „Obrońca Lwowa” na wszystkie krzyże nagrobne oraz odbudowy kolumnady Pomnika Chwały. Akcję tę wsparły niemal wszystkie organizacje kresowe. Tylko na samej Ziemi Lubuskiej pod petycją do polskich władz podpisało się pięćdziesiąt tysięcy osób. Kropla drąży skałę. Wiemy, iż Ukraińcy zwrócili na cmentarz ukradzione stamtąd figury lwów, choć okaleczone i pozbawione prawdziwej inskrypcji. Po czym zamknęli w drewnianych pudłach, a Polaków próbujących je uwolnić każą mandatami. Jednak nie tracimy nadziei, że kiedyś Cmentarz Obrońców Lwowa powróci do należnej formy.

AS: Ja także w to wierzę. A Państwo nie ustają w inicjatywach…

ZK: W 2018 r. przypadła także 75. rocznica śmierci prof. Bolesława Romana Jałowego z Wydziału Lekarskiego UJK, który został zastrzelony we Lwowie przez ukraińskiego nacjonalistę 1 października 1943 r. Wspólnie z bratem zaprojektowaliśmy i ufundowaliśmy tablicę ku czci tegoż naukowca. Zawisła ona w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Żarach, aby przypomnieć o zapomnianej dziś, lub celowo pokrywanej niepamięcią, ofierze polskiego lekarza ze Lwowa.

AS: W listopadzie 2018 minęła 100. rocznica obrony Lwowa. Jak uczciliście ją w Żarach?

ZK: Obchody rozpoczęliśmy na żarskim rynku 22 listopada 2018 r. o 5.00 rano, czyli dokładnie sto lat po wywieszeniu przez por. dr. Romana Abrahama polskiej flagi na lwowskim ratuszu. Punktem kulminacyjnym uroczystości było wciągnięcie na maszt polskiej flagi, specjalnie przygotowany przez nas  Lwowski Apel Pamięci oraz salwa honorowa… A rzeczą nie do zapomnienia był dźwięk dzwonów wszystkich żarskich świątyń, rozbrzmiewający o 5.00 rano ku czci bohaterskich Obrońców Lwowa.

AS: Moim zdaniem, teraz to Żary zasługują na miano drugiego Lwowa.

ZK: Miło słyszeć. A wspominając o Romanie Abrahamie, dopowiemy tylko, że byliśmy autorami wniosku do prezydenta RP Andrzeja Dudy o pośmiertne odznaczenie Orderem Orła Białego dwóch legendarnych Obrońców Lwowa, generałów WP, Romana Abrahama i Mieczysława Boruty-Spiechowicza. Z przykrością należy odnotować fakt, że pan prezydent do tej pory nie podjął takiej decyzji, a przecież setna rocznica Obrony Lwowa byłaby najlepszą okazją dla uhonorowania tych wielkich Polaków.

AS: Jakie jest młodsze pokolenie lwowian i kresowian? Można ich zaangażować w działania na rzecz pamięci kresowej? Czy jest szansa, że zastąpią swoich dziadków i rodziców w organizacjach kresowych?

ZK: Z pewnym niepokojem obserwujemy młodsze pokolenie mieszkańców Ziemi Lubuskiej. Organizując od wielu lat coroczną zbiórkę zniczy na lwowskie nekropolie pn. „Światełko Pamięci dla Lwowa”, w której z roku na rok bierze udział większa grupa młodzieży, dostrzegamy pewien postęp. Zaczynaliśmy od sytuacji, że duża część dzieci przynoszących znicze na pytanie, z czym im się kojarzy nazwa  Orlęta Lwowskie, odpowiadała „z niczym”. Każdej grupie młodzieży zawsze staramy się tłumaczyć, dla kogo są to znicze, co one oznaczają i po co je zbieramy. Efekt jest zauważalny, bo najmłodsze dzieci, które jeszcze jako przedszkolaki przynosiły do nas światełka, obecnie po kilku latach  już jako gimnazjaliści dokładnie znają historię Orląt Lwowskich. Wiedzą, kim byli Jaś Kukawski, Jurek Bitschan czy Antoś Petrykiewicz.

AS: Więc dlaczego „niepokój”?

ZK: Bo jest to proces ciągły. Niestety, polskie szkoły w większości nie stają na wysokości zadania. Młodzież nie zdobywa tam wiedzy dotyczącej Lwowa i polskich Kresów Wschodnich, a co za tym idzie, pozbawiona jest odpowiednich wzorców wychowawczych. Z tego powodu ciężar takiej działalności biorą na siebie organizacje kresowe. Musimy podkreślić, że wszelkie nasze inicjatywy i pomysły bez wsparcia członków KTTK, Klubu Tarnopolan czy SUOZUN spaliłyby na panewce, a w tych organizacjach wiodącą rolę odgrywają osoby starsze, z których część urodziła się jeszcze na Kresach.

AS: Państwa pomysł na młodzież?

ZK: Z naszego doświadczenia wynika, że młodzież chętnie włącza się do tego typu działań, gdy może aktywnie wziąć w czymś udział, a mniejszym zainteresowaniem cieszą się wykłady i prelekcje. Stąd wypływa wniosek, że warto organizować przedsięwzięcia, w których już na poziomie wstępnym można zaangażować  młode osoby, np. zbiórka zniczy, porządkowanie grobów żołnierskich, gry terenowe, projektowanie banerów etc. Oczywiście, konieczne byłoby wsparcie instytucjonalne ze strony państwa polskiego i wzorowanie się na rozwiązaniach obecnych np. w Izraelu, gdzie bez odwiedzenia KL Auschwitz-Birkenau nie można zdobyć matury. Dla polskich uczniów programem obowiązkowym powinny być odwiedziny na Cmentarzu Obrońców Lwowa bądź, alternatywnie, Cmentarzu Wojskowym na Antokolu w Wilnie czy kwaterze wojskowej na wileńskiej Rossie. Liczymy na polskich posłów, choć obserwując ich mierne zaangażowanie na gruncie walki o pamięć i tożsamość narodową, coraz trudniej wykrzesać nutkę optymizmu. Lecz… „niech żywi nie tracą nadziei”!

Aleksandra Solarewicz

 

—————————

O bohaterach wywiadu

 

Krzysztof i Zbigniew Kopociński (ur. 1970) –  bracia bliźniacy, lekarze specjaliści chorób oczu, absolwenci Wojskowej Akademii Medycznej im. gen. dyw. prof. Bolesława Szareckiego w Łodzi. Na stałe związani ze 105. Kresowym Szpitalem Wojskowym w Żarach. Ich wspólną pasją jest historia medycyny, w szczególności dzieje polskiej wojskowej służby zdrowia.

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Reportaż, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *