banner ad

Kisiel: Quo vadis Europo?

| 15 listopada 2015 | 0 Komentarzy

euro-islam-unionKultura chrześcijańska to w wymiarze społecznym i psychologicznym przede wszystkim panowanie ducha nad materią. Nasz rozum powinien panować nad naszymi instynktami, popędami i uczuciami. Nasz rozum powinien wynajdować najlepsze kombinacje w materii, korzystne dla rozwoju duchowego a na Ziemi pokój ludziom dobrej woli.

 

Nasz rozum powinien przede wszystkim dbać o czystość duchową, aby nic nie zaciemniało naszego osądu i byśmy mogli wiecznie odwoływać się do największego dobra (czyli Boga). Bóg jest dla chrześcijan osobowy, a dzięki Jezusowi Chrystusowi mamy możliwość nawiązania z Nim osobistej relacji. Ale Bóg powinien być także wartością dla ateistów w Europie – jeśli nawet nie jako Bóg REALNY, ale jako idea, jako miara wszechrzeczy, jako nieskończone źródło odnowy wszelkich wartości, jako przyrzeczenia sprawiedliwości (gdyż złoczyńców jeśli nie dopadnie kara za życia, to dopadnie kara po śmierci) i miłości bliźniego (z tego wynika między innymi, że cel nie uświęca środków), wolności sumienia i wolności osobistej.

Tak samo narody europejskie, nacjonalizm, patriotyzm jako pojęcia zostały niestety spaskudzone przez XIX-wieczny darwinizm społeczny i jego XX-wieczną realizację w Niemczech. Tymczasem naród to nie pula genów, bo to kategoria materialna i bądź co bądź, gdy bliżej badać tę „pulę genów”, okazuje się, że absurdalna. Czytałem, że np. Polacy mają w 20% geny niemieckie, a Niemcy w 10% semickie. Do takich paradoksów musi doprowadzić materialistyczne ujęcie narodu. Do innych paradoksów doprowadza także „geograficzne” definiowanie narodu – i tak np. Polonia przestaje być Polakami, bo wyjechała z kraju? Blut und Boden to po prostu absurdy.

Tymczasem naród powinien być kategorią duchową – wspólnotą języka, historii, kultury, obyczajów oraz religii (prawdziwej lub zeświecczonej). Dlatego akces do narodu może zgłosić osoba „genetycznie” i „geograficznie" obca – o ile uznaje wspólnotę tego, co wymieniliśmy powyżej. Syryjczyk, Irakijczyk czy Filipinka mogą czuć się Polakami, bo mogą odczuwać radość z kulturowego katolicyzmu, z polskiej gościnności, pokoju w Polsce, z liryzmu polskiego języka czy czuć podziw dla polskiej historii – i wobec tego czy innych powodów (nawet najczęstszego i najbardziej prozaicznego, czyli ekonomicznego) wiązać przyszłość swoją i swoich dzieci z polskim etnosem. Polska powinna być krajem selektywnie otwartym na imigrantów.

Selektywnie, bo istnieje w filozofii chrześcijaństwa coś takiego jak ordo caritas. Człowiek ma obowiązek przede wszystkim dbać najpierw o swoją rodzinę, dopiero potem o wyższe kręgi wspólnotowe (w tym naród, a na końcu cywilizację). Istnieje też coś takiego jak społeczna kohezja (Wilhelm Röpke), tak zwana „zwartość wspólnoty”. Pod tymi enigmatycznymi pojęciami kryje się zwykła potrzeba ludzkiego bezpieczeństwa w odniesieniu do wspólnoty, w której żyje. Wiem, że mogę podejmować działania, o ile jestem w stanie z dużym prawdopodobieństwem określić warunki, w jakich przyjdzie mi działać. Dlatego liczę na to, że za dekadę ruchu ulicznego nie zablokuje mi tłum modlących się salafitów, a na ulicach nie będzie patroli szariatu. Oczywiście, to trochę przesada, ale można znaleźć mniej drastyczne przykłady. Np. moim prawem jest to, bym mógł i jutro bez problemu komunikować się w języku polskim. W przypadku totalnego multikulturalizmu jest to niemożliwe. Totalny multikulturalizm oznacza rozpad i defragmentaryzację wspólnoty na części, które nie są w stanie znaleźć wspólnego języka. 

System polityczny musi opierać się na unitas necessitas, czyli na zgodzie co do tego, co niezbędne, aby system społeczno-ekonomiczny mógł przetrwać. Zgoda co do jego najważniejszych instytucji społeczeństwa – egzekwowania kar za przestępstwa, siatki pojęciowej wynikających z historycznych następstw (np. zakaz propagowania komunizmu w Polsce), a w przypadku demokracji szereg innych. Demokracja, jeśli ma w ogóle przetrwać i być sprawną, musi opierać się na wspólnocie wartości, czyli na spójnym kulturowo narodzie, który jest zdolny wynegocjować raz na zawsze to, czego później negocjować nie może, o ile nie chce „zaorać” całego systemu.

W tym kontekście przewaga na długim dystansie Polski nad Zachodem może okazać się zbawienna. Kiedy na Zachodzie będzie we wzmożonym stopniu dochodzić do aktów terroryzmu, gwałtów na kobietach, mordów „honorowych” i gettoizacji, Polska będzie od tego szczęśliwie wolna. Zgadzam się, że na Zachodzie mają problem tym większy, że generalizacja co do wszystkich muzułmanów, kiedy ich większość po prostu chce żyć i przetrwać, jest po prostu moralnie zła. Problem w tym, że odwrotność generalizacji, jaką jest relatywizacja, jest równie zła. Muzułmanie jakich znam są wyjątkowo posłuszni wobec władzy i autorytetu – od państwa przez biznes na rodzinie kończąc. To znaczy, że jest bardzo prawdopodobne, że grupa ekstremistycznych krzykaczy mających odpowiednie logistyczne wsparcie jest w stanie zapanować nad dużą grupą pokojowych i Boga ducha winnych muzułmanów.

Istnieje pewien punkt, kiedy rozmiar imigracji, liczebność obcych etnosów, niszczy kohezję społeczną, niszczy wspólnotę wartości i obraca się zresztą przeciwko samym imigrantom, bo niszczy źródła przyczyn, dla których wybrali oni kraj docelowy. Bez społecznej kohezji, bez stabilności systemu społeczno-ekonomicznego imigracja traci sens i zamiast ubogacaniem, zaczyna być destrukcją. Jest to tak samo szkodliwe dla autochtonów, co dla gości. Dlatego trzeba radykalnie skończyć z imigracją pozaeuropejską, gdyż wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują na point de non retour w tej kwestii. Imigrantów jest za dużo i to jest fakt.

Jednocześnie tym imigrantom, co już w Europie są, trzeba tłumaczyć, że ich ten zakaz nie dotyczy, czyli działać tak by ich nie radykalizować, bo brak poczucia bezpieczeństwa będzie nieuchronnie związany z popieraniem ekstremy, że nie grożą im masowe deportacje lub coś gorszego. Tak samo jednak trzeba bezwzględnie egzekwować od nich szacunek dla instytucji prawa krajów europejskich (w Niemczech to póki co działa – każdym „patrolem szariatu” bezlitośnie zajęły się służby specjalne i policja). Uderzyć trzeba w ekstremistycznych krzykaczy, finansowanych z Arabii Saudyjskiej, wahabickich i salafickich mułłów, w muzułmanów mających przestępcze powiązania i kryminalną przeszłość; takich trzeba bezzwłocznie deportować, a w przypadku posiadania obywatelstwa europejskiego – egzekwować maksymalne kary i dozór policyjny.

I przede wszystkim trzeba powrócić do źródeł europejskiej, DUCHOWEJ wspólnoty wartości. Tylko tam, gdzie autochtoniczna kultura jest silna, można spacyfikować napływające etnosy będące źródłem potencjalnych konfliktów (jak w przypadku Pierwszej Rzeczypospolitej i polskich Tatarów). Dominacja kulturowa musi być bezwzględna i każda relatywizacja doprowadzi do zniszczenia unitas necessitas, do pomieszania języków, do wieży Babel i w końcu do sytuacji Hutu i Tutsi.

Módlmy się za ofiary ataków w Paryżu, módlmy się za muzułmanów, którzy boją się odwetu totalitarnych demokracji i niezdolnego do niuansowania plebsu, módlmy się za ludzi dobrej woli. Dobrych rozwiązań już nie ma, dlatego podsumowując:

1) trzeba pozwolić pozostać tym, co już są i zapewnić im takie samo poczucie bezpieczeństwa co autochtonom;

2) radykalny zakaz dalszej imigracji, nawet azylowej;

3) bezwzględne egzekwowanie prawa i pokojowego współżycia społecznego;

4) zniszczenie źródeł ekstremizmu islamskiego, odcięcie finansowania, zapobieganie gettoizacji i proletaryzacji;

5) rozwiązanie sytuacji na Bliskim Wschodzie poprzez bezwzględne poparcie Asada, zniszczenie wszystkich muzułmańskich bojówek na czele z ISIS.

Marzy mi się sytuacja, kiedy tracący poczucie bezpieczeństwa Europejczycy, jak i szukający miłości oraz (s)pokoju muzułmanie wspólnie nawracają się na wiarę chrześcijańską, która ich zjednoczy i zasypie ten nieuchronnie zbliżający się konflikt. Tylko w ten sposób możemy przywrócić wspólnotę wartości. Znam przykłady takich wspólnot katolickich z Berlina, gdzie przy jednym Ołtarzu, przy jednym stole są obok siebie skruszeni ateiści, zdezorientowani protestanci i muzułmanie. Bo miłość bliźniego i modlitwa to jedyne, co nam teraz pozostało. Może jeszcze zapanuje Nowe Średniowiecze, ale być może to już Endzeit

Kamil Kisiel

Kategoria: Kamil Kisiel, Polityka, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *