banner ad

Kilijanek: Dwa zła

Pierwsza tura za nami, ale dla spragnionych politycznych emocji nic straconego – oto nadchodzi druga. Poprawiny święta demokracji. Komu nie zrobiło się niedobrze po pierwszym dniu atrakcji, może skorzystać z dogrywki miedzy kandydatami różnymi tak bardzo, że aż trudno to uchwycić, oraz podobnymi na tyle, że warto się o nich pokłócić.

Wybory prezydenckie w III Rzeczypospolitej. Niewątpliwie, jest to czas politycznie wyjątkowy, merytorycznie jałowy i  społecznie wybuchowy. Suweren przygotowuje się do emanacji swej mocy czynnego prawa wyborczego. Znów, jak mu się zdaje, wyjdzie od niego decyzja, która zaważy na losach narodu na kolejne 5 lat. Cóż za odpowiedzialność. Cóż za niezwykły czas możliwych zmian, niemożliwych obietnic i pewnych manipulacji. Oto znowu ten moment: rzekomych rozliczeń, nagród, kar i ostatecznie powtórek z rozrywki. Te konkretne wybory posiadają pewną dozę specyficznej demokratycznej magii: suweren stara się przekonać suwerena, że jego wybór naprawdę coś znaczy.

Przyglądając się okołoprawicowym profilom w mediach społecznościowych, przekazom liderów niektórych grup patriotów, oraz całej masie wpisów i wypowiedzi pojedynczych osób da się wyróżnić kilka leitmotivów. Po pierwsze, że te wybory, to wybór między Polską niezależną, a wasalną w stosunku do Niemiec. Po drugie, że tylko jeden z kandydatów może nas uchronić przez rewolucją społeczną idącą w kierunku preferencji osób o zaburzonych skłonnościach seksualnych. Oraz że wybór miedzy Trzaskowskim, a Dudą to wybór miedzy mniejszym, a większym złem. Niestety, nawet dla świętego spokoju, nie mogę się zgodzić z żadnym z tych stanowisk używanych jako sitko na głosy niezdecydowanych konserwatystów.

Poza tym, że każdy z powyższych argumentów wygląda jak „argument z Sakiewicza”, to poza powierzchownością i tendencją raczej manipulatorską niż rzeczywiście wyjaśniającą, są zwyczajnie chybione. Jesteśmy po 5 latach prezydentury Andrzeja Dudy i czy obecnie można nazwać Polskę krajem suwerennym? Może w mediach wyglądamy na niezależnych od Niemiec – w końcu kilku posłów zaczęło mówić o reparacjach wojennych. Co za straszna groźba wobec Niemiec!  Ale dość żartów. Popatrzmy na stosunki z USA. Czy Polska jest traktowana poważnie przez, jak to się ostatnio utarło, największego sojusznika Polski? A może raczej jesteśmy tanią bazą dla wojsk amerykańskich i pionkiem w ich geopolitycznej grze? Płacimy za amerykańską obecność w naszym kraju, kupujemy od nich (a może dla nich?) samoloty, które nie wiadomo co potrafią i do czego w sytuacji Polski mogą być wykorzystane (F-35 to broń ofensywna). Czy to polskie wstawanie z kolan za czasów Dudy przejawia się w sztorcowaniu nas przez Panią Ambasador? Czy dodaje wiarygodności, jak mówi wielu, konserwatywnemu prezydentowi Dudzie fakt, że amabasador USA, najważniejszego sojusznika Polski, jawnie popiera ruch LGBT? A co z Polin? Wydaje mi się, że ci, którzy wmawiają nam, że Duda prowadzi jakąś niezależną politykę i wzmacnia podmiotowość naszego kraju na arenie międzynarodowej nie słyszeli jak pięknie prezydent mówi o Polin. Jak wieszczy nową Polskę, która przecież nie jest aż tak odległa, wszak, według Dudy-Patrioty, praktycznie w każdym Polaku jest jakaś domieszka krwi żydowskiej! Cudownie! Czy tylko mi współgra to idealnie z jego milczeniem na temat ustawy Trust 447? W sumie, po co mącić doskonałe stosunki z tak wspaniałym trzyliterowym sojusznikiem, skoro Żydzi przyjdą tylko do siebie po swoje? Polska, widać, nie potrzebuje 300 miliardów dolarów, żeby być politycznie niezależną. Myślę, że Duda mówiłby o niezależności Polski nawet, gdybyśmy stali się 52. Stanem Ameryki Północnej. Czy myślą o tym ci, którzy popierają Dudę, bo „on nam zapewnia niepodległą Polskę”?

Trzaskowski, podobnie jak Duda, zrobi pewnie wszystko, aby Polskę zwasalizować tak bardzo, jak to tylko możliwe. Nie ma on jednak, jak się wydaje, aż tak wielkiego uznania dla USA – trzeba chyba za daleko latać, żeby wycierać tamtejsze posadzki. Po co się męczyć, skoro tu, za miedzą można to robić szybko, łatwo i przyjemnie, wykorzystując dodatkowo bogate doświadczenie formacji politycznej, z której się pochodzi.

 Innym „poważnym” argumentem za głosowaniem wszystkich katolików i patriotów na Dudę ma być jego konserwatyzm. Jak można temu zaprzeczać? Gdzież ten nasz katolicki prezydent równie katolickiego kraju nie bywał!? Od Gietrzwałdu po Częstochowę. Tyle pielgrzymował, że przez pięć lat nie znalazł czasu na zajęcie się ustawą antyaborcyjną, zakazem in vitro, zakazem pornografii, przymusem szczepień czy innymi sprawami, które zaprzątają głowę katolikom. Po ostatniej pielgrzymce – do USA – spobożniał na tyle, że zgłosił do Sejmu propozycję zakazu adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Cóż, taki ochłapik wielu zdoła utwierdzić w przekonaniu, że Duda jest przeciwko LGBT. Zapomną w mig o tym, kogo na marszach homoseksualistów w zeszłym roku biła policja: konserwatystów, ludzi normalnych, czy raczej przedstawicieli LGBT powodujących publiczne zgorszenie? Czy, rzekomo, przeciwny LGBT Duda bronił wtedy przed prześladowaniami patriotów czy raczej mniejszości seksualne? Gdyby nie ochrona policji, grupki LGBT przekonałyby się na własnej gołej skórze o opinii mieszkańców na temat ich postulatów.

Trzaskowski jest otwartym zwolennikiem moralnej zgnilizny w postaci wszelakich ruchów skupiających swoją uwagę wokół rozporka. Nie ma tu wątpliwości z kim mamy do czynienia. Bywalec spotkań Klubu Bilderberg z pewnością widziałby chętnie podobną dekonstrukcję społeczną, jaką mamy na zachodzie Europy. Rodzina w rozkładzie, Kościół w podziemiu, normalność na cenzurowanym. Gdyby Trzaskowski miał na to wpływ, pewnie wprowadziłby do szkół edukację seksualną w najgorszej, zachodniej formie, aborcję na życzenie, rozszerzając „dobry kompromis” broniony przez PiS i Dudę oraz inne zdobycze rewolucji seksualnej. W tej kwestii, rozkład poszedłby szybciej niż za Dudy, który musi przynajmniej robić pewne pozory i stopniować: małżeństwa homoseksualnie nie, ale rejestrację związków rozważy; aborcja na życzenie nie, ale kompromis jest tym, na co 1000 zamordowanych, niewinnych istot każdego roku zasługuje…

Rewolucja kulturowa nie grozi Polsce. Rewolucja kulturowa już tu jest i już wygrywa. Nie widać kto miałby się jej przeciwstawić. Duda jej nie zatrzyma, bo po pierwsze nie chce, a po drugie nie ma do tego narzędzi. Gdyby chciał coś z tym zrobić, przynajmniej usłyszelibyśmy o tym przez ostatnie 5 lat. Rewolucja ta weszła do Polski, bo sami Polacy jej chcieli. Sami ją popierają. Jednak rozumiem, że wielu liderów organizacji społecznych i politycznych próbuje grać, jakby Polacy przed czymś się bronili, czegoś tam nie chcieli. Z pewnością to przecież nie ci dobrzy, uciekający przed rewolucją seksualną Polacy kupują w Polsce antykoncepcję, pornografię, głosują na tych, którzy promują zepsucie moralne i atakują Kościół, szczególnie, gdy piętnuje nieczystość, ale dajmy na to, jacyś źli, zepsuci Niemcy lub liberalni Holendrzy…

Czy Duda, to mniejsze zło? Czy w ogóle warto powoływać się na wybór mniejszego zła, wyjaśnił w swoim artykule mój redakcyjny Kolega, Arkadiusz Jakubczyk (Mniejsze zło?). Czytając powyższe i dodając nieco świadomości politycznej widzimy, że Duda, to takie samo zło, jak Trzaskowski, tylko w innym opakowaniu. On nie mówi, ale robi lub mówi, lecz nie robi. Nie patronuje marszom LGBT z kolorowych platform obsiadłych przez dziwacznie ubrane postacie, nie deklaruje kart LGBT+ ani nie zaprasza seks-edukatorów do szkół. On po prostu nie działa w kierunku zakazu marszów środowisk mniejszości seksualnych, nie protestuje wobec tęczowej promocji płynącej m. in. z ambasady USA, nie wspiera środowisk walczących z LGBT na co dzien. Rezultat jest ten sam: rewolucja obyczajowa zdobywa kolejne przyczółki. Niedługo uderzy frontalnie, a obrońców normalności jest jak na lekarstwo.

Duda nie uzależnia Polski, rozpuszczając ją w Unii Europejskiej, jak by to zapewne robił Trzaskowski, ale uzależnia Polskę od Stanów Zjednoczonych. Ich polityki, która nie była i nie będzie miała Polski na uwadze, ale raczej na celowniku. Czy to mniejsze zło być zniszczonym w ewentualnej wojnie po stronie USA lub być sprzedanym na spłatę roszczeń żydowskich organizacji, niż stać się jeszcze głębszym politycznym i, jeśli to możliwe w jeszcze większym stopniu, ekonomicznym niewolnikiem Unii Europejskiej? Wydaje się, że i tak źle i tak nie dobrze, jednak wielu widzi tu jakieś jaśniejsze i ciemniejsze odcienie.

Wśród niezliczonych dyskusji o wyborze, który ma się dokonać, zwykle brakowało mi oceny stanowiska prezydenta Dudy w sprawie rzekomej pandemii koronawirusa. Wygląda na to, że opinia publiczna, nawet ta przyznająca się do stania po prawej stronie sporu, jest urobiona na tyle, że uważa jego postawę za naturalną, niebudzącą wątpliwości, a może i prawidłową. Prezydent wolnej Polski, który popiera zamykanie kościołów, narażanie życia tysięcy ludzi, którym odmówiono leczenia lub udzielono pomocy za późno, miliardów wydanych na skutki paniki, o której prof. Gut (przed nawróceniem na polityczną poprawność) mówił, że jest spowodowany tylko przez media, popieranie nakazu noszenia masek, które wyśmiewał minister zdrowia Szumowski. Jak wiele trzeba sobie wmówić, żeby po koronawirusowej panice dalej twierdzić, że jest się wolnym człowiekiem w niezależnym państwie prezydenta Dudy, który wspiera rząd, dbający o dobrobyt Polaków? Jak mało rząd, przy wsparciu „mniejszego zła”, musiał zrobić, aby zniewolić i upodlić naród, o którym się mówiło, że kocha wolność?

Pozostawiając z boku wszelkie argumenty i życzeniowe myślenie demokratów-konserwatystów, którzy silniejszą wiarę przejawiają w to, co oni by chcieli aby Duda zrobił, niż w to, co otwarcie deklaruje, powiedzmy sobie szczerze, że te wybory nie zdecydują o tym, co jeden czy drugi kandydat dla Polski zrobi lub nie. Prezydent w Polsce ma wszak bardzo małe możliwości. Może wetować lub użyć prezydenckiej inicjatywy ustawodawczej. O ile niepodobająca się rządowi inicjatywa przepadnie w sejmowym głosowaniu, o tyle często wykorzystywane weto mogłoby zmienić obraz polityczny Polski. Mówiąc o wetowaniu ustaw, mamy na myśli tylko Rafała Trzaskowskiego, gdyż Duda pokazał, że zawsze zgadza się z rządem. Do odrzucenia weta PiS potrzebowałby 276 posłów. Mógłby tę liczbę osiągnąć jedynie w przypadku połączenia sił z PSL oraz Konfederacją. Być może niektóre socjalne szaleństwa rządu byłby wsparte przez Lewicę. Ten układ oznacza, że w przypadku ustawy, na której bardzo zależałoby rządowi, Konfederacja mogłaby ugrać coś dla siebie. Może byłby to dobry czas na odmrożenie ustawy aborcyjnej? Drugą stroną medalu jest destabilizacja złych rządów PiS i prowokowanie dymisji rządu. Patrząc na słabość Konfederacji i brak możliwości pozyskania szerszego poparcia, jak długo będzie się ona trzymała haseł katolickich (chociażby tak luźno, jak w ostatnim czasie), możemy się spodziewać jedynie zwycięstwa sił otwarcie lewicowych.

Wybór między dżumą, a cholerą nie jest wyborem. Jest podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Jeśli jakiś czas temu można było łudzić się, myśląc że Duda i PiS dadzą konserwatystom nieco wytchnienia, pozwolą zewrzeć szeregi, nieco popracować, o tyle dziś wiadomo, że pozwolą na to tylko tym koncesjonowanym konserwatystom, którzy między pucowaniem pomnika Lecha Kaczyńskiego, a audycją w Radiu Maryja, zapraszają Żydów do współtworzenia „Rzeczypospolitej Przyjaciół”. Afera koronawirusowa ostatecznie rozwiała wszelkie możliwe kalkulacje, idące w kierunku uznania PiS i prezydenta Dudy za siłę mogącą, może niedoskonale, ale jednak, przynajmniej czasowo, chronić Polskę przed zakusami złego. Jedynym dobrym wyborem człowieka, który chce pozostać z czystym sumieniem, jest nie głosować w II turze wyborów prezydenckich, bądź oddać głos nieważny.

 

Karol Kilijanek

 

Kategoria: Karol Kilijanek, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *