banner ad

+Dr Artur Górski: Regalizm mieszczański w I Rzeczypospolitej

Mało znane jest zjawisko regalizmu mieszczańskiego w I Rzeczypospolitej, niekiedy zwanego także „plebejskim”, choć współcześnie to ostatnie pojęcie jest szersze, wykracza poza „Rzeczpospolitą mieszczańską”. A przecież w całej Europie monarchowie opierali się na swych „dobrych miastach”, które wiernie im służyły, wspierały finansowo i politycznie. W Polsce zjawisko to było mniej rozwinięte, bo też nieporównywalnie słabsza i wciąż malejąca była pozycja polityczna mieszczaństwa na ziemiach polskich, gdzie nie było większych metropolii poza Krakowem, Wilnem, Lwowem, Gdańskiem, Warszawą i paroma innymi znaczniejszymi grodami. I gdzie prym polityczny wiodła szlachta, a z nią magnateria (u schyłku XVI w. mieszczan praktycznie wyeliminowano z sejmu).

Zresztą regalizm mieszczański w I Rzeczypospolitej karmił się w znacznej mierze antagonizmem stanowym. Uciskane coraz to bezwzględniej i coraz swawolniej przez stan szlachecki, przez kupy skonfederowanego i luzem chodzącego żołnierza, ale także niszczone wojną, polityką przemysłową i celną szlachty, miasta polskie widziały we władzy królewskiej jedyną ostoję i nadzieję ratunku, toteż dążyły do wzmocnienia tej władzy, kosztem rozpanoszonego stanu szlacheckiego.

Od wieków królowie w Polsce byli dla miast prawdziwymi dobroczyńcami. Zakładali miasta, umacniali je i dbali o ich rozwój. Szafowali przywilejami dla kupców i rzemieślników, rozdawali zgody na organizację jarmarków i zakładanie wolnych składów, wspierali cechy i dobroczynne prawa stanowili. A potem prawa te i przywileje szanowali, biorąc miasta w opiekę i obronę. Inną jest rzeczą, że z czasem rosła ich bezsilność, wobec zakusów władzy ze strony rosnącej w siłę szlachty. Nie zmieniło to jednak faktu, że miasta królewskie pozostały królom wierne i bramy ich zawsze przed królami były otwarte.

Trudno mówić o jakieś „ideologii rojalistycznej” stanu mieszczańskiego, o jakimś „trzecim stronnictwie”. Nie było u nas typowych legistów spośród stanu mieszczańskiego, niezbyt wielu wychowanków Akademii Krakowskiej czy innych uniwersytetów europejskich, a Polakami i mieszczanami się mieniących, pióro swe oddało na usługi władzy królewskiej. Jednak gdy pisarze patrycjuszowscy podejmowali tematy polityczne, państwa i ustroju, okazywali się przeważnie szczerymi monarchistami i regalistami. „…poetyccy obrońcy polityki królewskiej pochodzili najczęściej spośród mieszczaństwa, które dla silnej władzy było z natury stosunków społecznych przychylnie usposobione”[1]. Co nie znaczy, że „szczyty mieszczaństwa” nie starały się znaleźć jakiegoś politycznego porozumienia ze „szczytami szlachty” – prokrólewsko nastawioną magnaterią, zasiadającą w ławach senatorskich.

Natomiast u ogółu mieszczan rojalizm to było zdrowe, naturalne, z serc płynące przywiązanie do Majestatu, okazywane przy każdej sposobności, a przede wszystkim w chwilach szczególnie dla monarchów ważnych i przy powitaniach, gdy królowie zajeżdżali do wiernych miast w gościnę.

Regalizm pióra

Regalizm mieszczański nie był bynajmniej płytki i naiwny, ograniczony do mitu „dobrego władcy”, od którego oczekiwano, by łaskawie wejrzał w sprawy stanu mieszczańskiego[2]. W sensie filozoficznym i doktrynalnym starał się odpowiedzieć na najważniejsze pytania dotyczące organizacji społeczeństwa, funkcjonowania państwa i kształtu władzy.

Główne traktaty i utwory, które możemy określić jako „rojalistyczne”, powstały na przełomie XVI i XVII w. Mowa tu przede wszystkim o Victoria deorum Sebastiana Fabiana Klonowica i o Komentarzach do Ekonomiki i Polityki Arystotelesa Sebastiana Petrycego. Nie możemy jednak zapominać także o „sowizdrzalskich” utworach Jana Jurkowskiego, Adama Władysławiusza i innych, mniej znanych, czy wręcz anonimowych autorów mieszczańskich.

W ujęciu teoretyczno-doktrynalnym władca był dla mieszczan przeciwwagą szlachty, która uzurpowała sobie monopol polityczny w Rzeczypospolitej – ich zdaniem – niewiele dając w zamian. Petrycy, najbardziej reprezentatywny przedstawiciel teoretycznego regalizmu mieszczańskiego, był zwolennikiem silnej monarchii dziedzicznej, która potrafiłaby wymusić na szlachcie posłuch dla prawa, wziąć pod opiekę warstwy plebejskie, a najbardziej wykształconych ich przedstawicieli dopuścić nawet do współrządów państwem. Dla doktorów praw, jako fachowców od zagadnień ustrojowych, widział miejsce w senacie[3].

Petrycy, piszący z myślą o Najjaśniejszym i Niezwyciężonym Monarsze Zygmuncie III Wazie, jest zwolennikiem monarchii proabsolutystycznej. Konstanty Grzybowski dostrzega wyraźne analogie jego poglądów do „postępowego absolutyzmu francuskiego z końca XVI i początku XVII w.”[4] Władysław Stępniewski wskazuje zaś na „elementy bodinizmu” (od Jana Bodina) w jego koncepcjach[5].

Petrycy nie ma wątpliwości, że „w jednym człowiecze wyrażony kształt rządu” jest najlepszy, zaś demokracja to ustrój mający same wady. Bowiem w demokracji mamy do czynienia z „władzą zbytnią herstów”, którzy manipulują zwykłymi obywatelami jak chcą. Demokracja szczyci się wolnością pospólstwa, a przecież ono „da się prędko oszukać wymowcom, hersztom, pochlebcom, ponieważ pospólstwo jest lekkie, płoche, głupie; tedyć demokracja najwięcej podlega skazie”[6]. Ponadto ludzie nie potrafią dbać o dobro wspólne, bowiem „pospólstwo w demokracji uporne jest, na dowody przystojne nie dba, swoje, choć złe, chce przewieść”. Dlatego państwem nie może rządzić pospólstwo, czyli – jak pisał Horacjusz – „głupie bydle o wielu głowach”.

Skoro państwem ma rządzić dobry monarcha, musimy się mu przyjrzeć, śledząc poglądy naszego uczonego medyka. Petrycy objaśnia, że „króla na tym miejscu zowiemy dobrego, który dogadza więcej poddanym swoim, jako ojciec dzieciom, nie sobie; dla czego nie może się unosić namiętnościami i afektami taki, boby to nie był dobry”[7]. Król w państwie ma najwyższą władzę i ”wszyscy pod niemi, oni nad wszystkiemi. Nie mają sobie równia, jedno samę rzeczypospolitą, wyższego żadnego”[8]. W innym miejscu zauważa, że „wyższy jest król i zacniejszy niźli który najcnotliwszy i najlepszy poddany, bo nad wszystkie władza mu jest dana, wszyscy mu służą, wszystkim rozkazuje”[9]. Król ten wyniesiony ponad społeczeństwo bliżej Boga stoi niż ludzi. Jak Bóg nad dobrymi ludźmi panuje, tak monarcha nad poddanymi rozciąga swe władztwo.

Zgodnie z duchem kontrreformacji, król Petrycego musi być praktykującym katolikiem, wiernym Bogu monarchą, który stoi na straży wiary i kościoła. Ale jednocześnie nie jest podporządkowany ani papieżowi, ani hierarchii kościelnej, która powinna mieć znikomy wpływ na aparat państwowy.

Przyjrzyjmy się bliżej dwóm aspektom poglądów Petrycego na monarchię: walorom dziedziczności i przewagi króla nad prawem

Król Petrycego musi być spokrewniony z Jagiellonami i bezwzględnie dziedziczny, gdyż nawet elekcja w zupełnej zgodzie i jednomyślnie dokonana, gorsza jest od dziedzicznego tronu[10]. Jak pisze, „są przykłady narodów zacnych, którzy następstwem potomków królewskich dziedzictwo więcej chwalą, niżliby miano obierać króla”[11]. Ten zwolennik monarchii „narodowej” jest przeciwnikiem wyborów króla, gdyż uważa, że elekcyjność tronu jest najczęstszą przyczyną zguby państwa.

Dziedziczność zaś przynosi same pozytywy:

1/ Król, wiedząc, że syn jego obejmie po nim władztwo, „tym chętliwiej i pilniej będzie sprawował królestwo”. Stara się o rozwój państwa, „królestwo bogactwu i skarby opatruje, prawa znamienite kuje; obyczaje poddanych swoich do posłuszeństwa i pokoju usposabia”, bo wie, że po jego śmierci to wszystko we władanie jego dziedzica przejdzie.

2/ Król mając dziedzica, wiedząc, że kiedyś na tron wstąpi, „tak go ćwiczy jescze za młodu, aby był godzien królestwa; wielkim usiłowaniem wychowywa go i uczy skromności, czystości, prawdziwej chwały, dzielnej roztropności”. Od dzieciństwa uczy trudnego rzemiosła rządzenia.

3/ Gdy elekcja przynosi często bunty, rozdarcie społeczeństwa, morderstwa, wojny wewnętrzne, to „dziedzictwo te wszystkie niepożytki od rzeczypospolitej oprząta, ukazując pewnego króla, chciwość panowania wszystkim odejmując i upór swego przewiedzenia”[12].

4/ Władza króla dziedzicznego jest trwalsza i pewniejsza, wzbudza większy szacunek i poważanie u poddanych, którzy „dziedzicowi, królowi z przyrodzonego podusczenia są posłuszni więcej jako panu przyrodzonemu niżli elektowi, którym ci, co go wsadzili na państwo, gardzą, ci zaś, którzy nań nie zezwalali, sprzeciwiają się, jeśli niejawnie, przynamniej potajemnie postępkom jego”[13].

Konsekwencją wyniesienia króla jest uznanie jego suwerenności, która objawia się w tym, że monarchę wiąże jedynie „prawo przyrodzone”, czyli „prawo naturalne”, rozumiane w duchu katolickim, zaś nie wiążą go „statuta i konstytucje od poddanych podane”. Jest więc arystotelik krakowski przeciwnikiem wiązania władzy króla jakimiś pacta conventa, czy ustawami sejmowymi. Tym bardziej, że nakładają one na niego zobowiązania, których często wykonać nie może, nie mając zagwarantowanych dochodów.

Z drugiej strony krakowski arystotelik twierdzi, że lepiej dobry król będzie rządził Rzeczypospolitą niż dobre prawa. I znajduje na to twierdzenie kilka argumentów:

1/ Przede wszystkim prawo ogólnie rozstrzyga różne kwestie, a o pojedynczych, konkretnych sprawach nic nie mówi i wolno działa. Tymczasem życie jest bogatsze, niż wszelkie paragrafy i wymaga każdorazowo indywidualnego, często szybkiego rozstrzygnięcia. „Ale król w pojedynkowych rzeczach prędkim i rezolutem jest, prawo nie jest, bo ogólnie o rzeczach wskazuje.”

2/ Ponieważ król z przyrodzenia mądry jest i doświadczony w rządzeniu, przez co zna problemy państwa i poddanych, dlatego „więcej rozumu swego ma się chwytać niżli praw”; mądrością swą ma się bardziej kierować niż prawami.

3/ „Król jest żywą światłością rzeczypospolitej, prawo niemą; król jest żywym głosem, który mówi i uczy, jako w czym postępować, prawo umarłą skórą; malowane nauki nie mówią nic i to ogólnie okazują.[14]

4/ Ludzie bardziej boją się żywego króla niż „zmarliny w papierze”, bowiem król nosi miecz i winnemu zbrodni śmierć zadać może, a prawo samo z siebie „nikogo nie ubije”.

5/ „Rząd bez prawa dobry może być, a (prawo) bez urzędu nie może; prawo od króla moc swą i władzę ma, nie król od praw; tedy lepiej król rządzi rzeczpospolitą niżli prawa.[15]

Teraz słów kilka o żartach „sowizdrzałów”, pozwalających sobie na kpiny ze stanu szlacheckiego i ustroju Rzeczypospolitej szlacheckiej, jednak nie ze świętej osoby królewskiej. Często wręcz broniono królów przed szlacheckim politykowaniem i krytykanctwem, jak choćby w ostrej reakcji na złośliwe plotki o niepowodzeniach Zygmunta III w Moskwie: „Milcz panie szlachcicze, króla się to tycze”[16]. Tym samym pokazywano z jednej strony ignorancję polityczną szlachty, a z drugiej wysokość Majestatu, któremu szlachcic równać się nie może:

Coć po tym, żebyś z królami miał mieć jaką sprawę?

Chyba z owemi w karciech, z tymi miej zabawę[17].

Wspaniałe jest „monarchistyczne wyznanie wiary” Władysławiusza, który we fraszce pt. Domowy rząd widzi króla jako dobrego gospodarza i jedynowładcę:

Pięknie kwitnie taki rząd, gdzie jeden panuje,

Ginie zaś wszystko, gdzie ich wiele rozkazuje;

Wiele rządów, rozkaże to jeden, to drugi,

Prędko w takiej niezgodzie zbędziesz z domu sługi.

Niechaj gospodarz rządzi: bo to jest jednego

Pana rzecz rozkazywać, nie kogo innego[18].

Jurkowski natomiast dał wyraz swoim sympatiom rojalistycznym i wierności plebejuszy dla monarchy i duchowieństwa choćby w panegiryku pt. Lutnia na wesele Zygmunta III, gdzie o szlachcie nawet nie ma mowy:

Król, kapłan, ołtarz, kościół, wiara

Te pięć tworzą kwinternę, a luteina miara

Będzie prawi z pospólstwem. To, acz struna gruba,

Jednak z wdzięcznej składności każdej stronie luba[19].

Pisarze mieszczańscy w swoich utworach wielokrotnie odwoływali się do „dawnych dobrych praw”. Król był dla nich „żywym prawem” i źródłem prawa, stał na straży sprawiedliwości „prawdziwej”, różnej od przemijających praw ludzkich. Był także synonimem i obrońcą wolności.

Państwo zawsze kojarzyło się im z „Koroną” lub królestwem. Gdy podziwiali państwa obce, to właśnie przeważnie za ich ustrój monarchiczny. Odnosiło się to zarówno do Francji, jak i absolutystycznej monarchii Habsburgów, spowinowaconych z królem polskim. Widzieli tam wzory „dobrego porządku”, bogactwa i pokoju:

Tam królowie majęcy, pieniężne książęta,

Dostatek między ludźmi, kupcy jak panięta,

Miasta, wsi murowane, a w pokoju siedzą,

Jedzą, piją, tańcują, o wojnie nie wiedzą…[20].

Oczywiście była to idealizacja ustroju monarchicznego, ale odpowiadała ona pragnieniom mieszczan, którzy oglądali się za wzorcami ustrojowymi naszych sąsiadów i chcieli zaszczepić je w Rzeczypospolitej, mając nadzieję, że to uzdrowi nasze państwo.

Regalizm emocjonalny

Na kształtowanie postaw i uczuć monarchistycznych niemały wpływ miały wszelkie okazje osobistego kontaktu z królem. Mieszkańcy dużych miast, a przede wszystkim stołecznego Krakowa, później zaś Warszawy, byli pod tym względem w uprzywilejowanej sytuacji w stosunku do zamieszkałej na prowincji szlachty. Szczególnie Kraków był widownią monarchistycznych, wiernopoddańczych wystąpień przy okazji kolejnych koronacji królów polskich i związanych z nimi uroczystych wjazdów królewskich do miasta. Jak pisał Jerzy Lileyko, „wśród ludu i niższych stanów społecznych utrzymywało się powszechne i silne przekonanie o niejako przyrodzonej dobroci, łaskawości i sprawiedliwości monarchy, który wszystkich otacza opieką. (…) Możliwość ujrzenia oblicza monarchy, nawet z daleka, każdy, nawet bierny kontakt z majestatem był dla większości ludzi ówczesnych źródłem głębokich i autentycznych emocji”[21]. Emocje te były wyrażane podczas powitań, albo w postawach ludzkich, albo w symbolice bram (łuków) triumfalnych. Portyki te, oddające uczucia i prokrólewskie nastawienie mieszczan, były budowane na trasach przejazdów królów i stanowiły doskonały przykład ówczesnej propagandy obrazowo-słownej na rzecz monarchów.

Konkretne przykłady zaczniemy od dumnej lwowskiej rzeczypospolitej, która w 1576 r. powitała elekta Stefana Batorego, który wkraczał do miasta w poranek wiosenny dnia 7 kwietnia. Wzdłuż drogi od bramy halickiej ustawiły się cechy rzemieślnicze ze swoimi insygniami, cała ludność miejska i podmiejska, tworząc nieprzerwany szpaler. Większość mężczyzn była wystrojona i uzbrojona. Gdy wyglądali za swym królem „oczekiwanie i radość widniały na twarzach wszystkich, a uroczysty i poważny nastrój panował wśród tłumu niepodzielnie”. Kiedy zaś Batory pojawił się jadąc na czele orszaku na koniu, „radość doszła do szczytu, a gość przyjęty został summa cum omnium gratulatione z największym zapałem i serdecznością i gromkimi okrzykami”[22]. Władze miasta – burmistrz i senat lwowski, a także liczni obywatele składali królowi hołdy i liczne dary, świadczące o ich radości i szacunku dla tego niezwykłego gościa. Jak pisał Franciszek Jaworski, „przyjęcie Stefana Batorego, to ostatnia może we Lwowie parada, będąca nie sztychem, ale naturalnym kwiatem bujnego i potężnego organizmu. Nie było przesady, a był przepych, nie było nadętej pozy, a była powaga i świetność, ogromna siła i bogactwo”[23].

Wspomnijmy teraz drugi pobyt we Lwowie Władysława IV, który zajechał do miasta 26 września 1634 r. Starym zwyczajem wyjechała naprzeciw króla konna kawalkada mieszczaństwa daleko za miasto, gdzie nastąpiło pierwsze powitanie.

Na trasie przejazdu króla u wjazdu do miasta zbudowano bramę triumfalną, która była arcydziełem dekoracji, kunsztu i artyzmu lwowskiego. Czoło łuku zajmował dużych rozmiarów „konterfekt wojny moskiewskiej”, wymalowany na dwóch płachtach papieru czerwonego i czterech papieru białego. Wokół tego przedstawienia widniały złote i srebrne herby, przede wszystkim „Snopek” doku królewskiego Wazów, dalej orły Rzeczypospolitej, herby województw i lew lwowski. U tejże bramy czekał dostojnego gościa burmistrz miasta na czele rajców, duchowieństwo i tłumy ludu. Na kilkanaście kroków przed bramą wysiadł Władysław IV z powozu i wysłuchał przemówienia burmistrza Macieja Hajdera, który go powitał chlebem i solą, a następnie wręczył monarsze klucze do miasta, spoczywające na poduszce ze szkarłatnego adamaszku.

Następnego dnia zjawiła się na pokojach królewskich deputacja mieszczan z darami. Ofiarowano dostojnemu gościowi dwa złote dzbany wielkiej wartości, a królewiczom Janowi Kazimierzowi i Aleksandrowi dwa złote puchary. Król przyjął deputację uprzejmie i wyrządził mieszczaństwu ten zaszczyt, że osobiście, wraz z całym dworem zasiadł do stołu razem z nimi. Ci którzy nie byli zaproszeni na bankiet z braku miejsca, przez cały czas jego trwania pod oknami stali tłumnie i wiwatowali na cześć króla. „Nie tylko jednak sam pobyt Władysława IV we Lwowie wywoływał szereg entuzjastycznych manifestacji, wybuchały one z wielką siłą także na każdą wiadomość o nowej chwale, okrywającej skroń królewską, lub radosnym wypadku w jego rodzinie. Nie żałowało miasto pieniędzy na uświetnienie tego typu chwil…” – pisał Jaworski[24].

Równie uroczyście i z aplauzem przyjmowano monarchów polskich w innych miastach. Przyjrzyjmy się, jak wyglądały postawy rojalistyczne wśród mieszczan podczas wizyt królewskich w najbogatszym mieście Rzeczypospolitej – Gdańsku.

W tymże 1634 r. Władysław IV przybył do Gdańska. Jak pisała Maria Bogucka: „Tłumy mieszczan, ciekawe wjazdu panującego, zebrały się wokół wspaniałej bramy powitalnej. Miała ona formę łuku triumfalnego na dwóch potężnych kolumnach, zdobionych mnóstwem figur i emblematów. Była wśród nich i Maiestas, w postaci pulchnej niewiasty na groźnym lwie, i Justicia, i Fama, i dwie piramidy z orłami, a także obrazy przedstawiające triumfy królewskie”[25]. Również i podczas kolejnych wizyt Władysława IV w najbogatszym mieście Rzeczypospolitej przyjmowano króla owacyjnie, a król demonstracyjnie bratał się z gdańskimi patrycjuszami.

W 1651 r. podobnie uroczyście i okazale Gdańsk przyjmował Jana Kazimierza z małżonką, a w 1677 r. Jana III Sobieskiego z rodziną. Ta ostatnia wizyta królewska przeszła wręcz do legendy. „Sam wjazd odbył się w bardzo uroczystej oprawie. Na powitanie królewskiego orszaku wyszli licznie mieszkańcy miasta, prowadząc następnie dostojnych gości w barwnym korowodzie. Ludność wyległa na ulice, porządku zaś pilnowały kompanie wojska pod chorągwiami w rozmaitych kolorach. Na ulicy Długiej ustawiono dwa obeliski z panopliami, połączone u góry girlandami; cała alegoryczna konstrukcja symbolizowała bohaterstwo króla i zapowiadała jego pomyślne rządy. Przed kwaterą królewską wzniesiono bramę triumfalną, również bogato zdobioną alegorycznymi malowidłami i napisami sławiącymi króla…”[26] Przed Bramą Wyżynną powitała króla Rada Miasta Gdańska, zaś burmistrz Adrian Linde przekazał dostojnemu gościowi klucze do miasta. Podczas przejazdu ulicą Długą i Długim Targiem ludność śpiewała „Te Deum laudamus” przy akompaniamencie ratuszowego hejnału i muzyki granej przez miejską kapelę.

Na koniec przyjrzyjmy się nieco szerzej królewskiemu Krakowowi, który szczególną oprawę nadał wjazdom koronacyjnym. Orszaki monarsze wjeżdżały do Krakowa od strony północnej, czyli od Kleparza. Droga Królewska (Via Regia) wiodła przez Barbakan, Bramę Floriańską, ul. Floriańską, koło kościoła Mariackiego, Rynkiem, ul. Grodzką, ul. Sanocką, potem ul. Kanoniczną, a dalej podjazdem od Podzamcza na wzgórze wawelskie.

Jan Kazimierz stanął w Krakowie na wiosnę 1649 r. 14 stycznia był w Łobzowie. Pomimo siarczystego mrozu na spotkanie króla wyszli mieszkańcy miasta i przyległych wiosek. Wielki tłum wypełnił pobocza traktu od łobzowskiego zamku aż po Kleparz i mury miejskie. Pod samym Krakowem stali mieszczanie z chorągwiami cechowymi i pod bronią. Przed pałacem Montelupich powitał monarchę magistrat Krakowa. Wszyscy rajcy ucałowali rękę królewską. Po wymianie grzeczności cały pochód ruszył w kierunku Wawelu. Na czele orszaku szła piechota, za nią dragoni, cechy kazimierzowskie, klejarskie, krakowskie, polscy „kupcy konno w wiśniowych szatach”, a za nimi „Włosi i kupcy cudzoziemscy, konno w czerni z trębaczami”, dalej rajtaria i blisko 2 tys. konnych z chorągiewkami „na błękitnej kitajce NPMaria i litery J.C. (Joannes Casimirus) i Vivat rex”. Wreszcie na końcu w asyście senatorów jechał Król Jegomość, nad którym sześciu rajców niosło baldachim[27].

Dwie bramy ozdobne zbudowali mieszczanie na przyjazd króla, jedną na ul. Tworzyjańskiej, a drugą, skromniejszą, na ul. Grodzkiej. Na pierwszej bramie, mającej kształt trzech wierz herbu krakowskiego, wymalowane były podobizny świętych patronów krakowskich i wszystkich królów z domu Jagiellońskiego, aż do króla Jana Kazimierza IV, którego przedstawiono w zbroi na koniu. Brama ta treścią przekazu nawiązywała do idei kontynuacji dynastii Jagiellonów, których potomkami po kądzieli byli Wazowie.

W 1669 r. Kraków witał Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Uroczysty wjazd do miasta odbył się 27 września. Uroczyste bramy wybudowano na ul. Floriańskiej i na ul. Grodzkiej. Na ul. Floriańskiej stanął łuk triumfalny z bocznymi bramami, zwieńczony attyką ze wznoszącą się na niej nastawą z orłem i usytuowanym na kolejnym wyniesieniu posągiem Michała Archanioła, zwieńczającym łuk. Poniżej figury świętego, na dwóch poziomach, po bokach znajdowało się czterech rycerzy z chorągwiami. Na jednej był napis: „Vivat Michael rex Poloniae” („Nich żyje Michał, król Polski”).

Właściwy przejazd, ujęty kolumnami, zwieńczony był belkowaniem z trójkątnym naczółkiem, na którym przysiadały anioły dmące w trąby. W trójkątnym naczółku umieszczono herby Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, pod którym widniała łacińska inskrypcja:

Najjaśniejszemu i najpotężniejszemu władcy i panu, Michałowi, z Bożej łaski królowi Polski, wielkiemu księciu litewskiemu etc. Z należnego posłuszeństwa i z powszechnej radości królewskie stołeczne miasto Kraków, radosny gród Krakusa, otwiera dla Ciebie bramy tryumfalne; tysiące radości czerpiąc z Twych przedsięwzięć i świadcząc Ci, o królu, królewskie zaszczyty, pragnie żyć bezpiecznie w Twoim pokoju.

Od strony kościoła mariackiego także na szczycie znajdował się posąg Michała Archanioła, a poniżej rycerze z herbami województw oraz obraz przedstawiający tron z inicjałami Michała Korybuta, przed którym stał jego patron z inskrypcją: „Quis ut Deus” („Któż jak Bóg”). U stóp tronu stały alegorie Wiary, Nadziei, Miłości, Pobożności, Roztropności, Sprawiedliwości, Umiarkowania, Łagodności i Miłości Ojczyzny. Obraz otaczali rycerze z herbami województw, a całą kompozycję uzupełniał łaciński napis:

Najlepszy królu Michale! Oto jest tron, na którym sam Bóg upodobał sobie posadzić Cię. Ponieważ jedynie męstwo sprzyjało Ci dla uzyskania królestwa, przeto z niebios zesłana przyszła dla Ciebie ta korona.

Poniżej także widnieli dwaj trąbiący aniołowie, a nad głównym przejazdem umieszczono herby Rzeczypospolitej i łacińską inskrypcję:

Losy królestwa i najwyższa władza królów spełniają się za Twoją sprawą, łaskawy Boże. Ty kieruj losami ludu polskiego i jego drogiego księcia; bądź ozdobą i koroną Twego wybrańca, aby pod tak wielkim królem poprawiła się dola, ludu, aby kwitnął pokój w państwie, sława królestwa, szacunek narodu.

Widać wyraźnie już choćby z tych fragmentów opisu uroczystej bramy, która była bogatsza w treści i formie, niż oddają to powyższe słowa, że mieszczanie, nie mający wpływu na elekcję, nie tylko bez sprzeciwu przyjęli wybór nowego króla, ale uznali „Vox populi, vox Dei”. Dla nich król, nawet wybieralny, od pierwszego dnia swego panowania ucieleśniał majestat Rzeczypospolitej i wielkość narodu, który winien być mu wierny i posłuszny.

Ostatni wjazd koronacyjny w Krakowie miał miejsce w 1734 r. Jego głównym bohaterem był August III, który wraz z żoną Marią Józefą w dniu 14 stycznia zbliżał się do ośnieżonych murów miejskich. Wzdłuż trasy stało pospólstwo, wielka ciżba ludzi przypatrujących się z okien[28]. Po drodze na króla czekały tradycyjnie dwie bramy. Pierwsza, ustawiona na ul. Floriańskiej, była przyozdobiona od Bramy Floriańskiej herbami Saksonii, alegoriami czterech żywiołów (Aer, Terra, Ignis, Aqua) oraz łacińskim napisem:

Najjaśniejszemu i najpotężniejszemu Augustowi III, królowi Polski, wielkiemu księciu Litwy, Rusi, Prus etc. (…) Kraków otwiera bramy miasta i serca obywateli temu, któremu służy ziemia i ogień, i woda, dla którego walczy powietrze. Czcigodny potomek papieży: Klemensa II, Grzegorza V, cesarzy rzymskich: Ottona Pierwszego, Drugiego i Trzeciego, Henryka II, Lotara I, króla Polski Władysława Jagiełły, Pan najłaskawszy, niech wchodzi w szczęście.

Od strony kościoła Panny Marii na bramie przedstawiono cztery pory roku, herby saskie i łaciński napis:

Najjaśniejszemu i najpotężniejszemu Augustowi III, królowi Polski, wielkiemu księciu Litwy, Rusi, Prus etc. Kraków życzy długich lat. Wiosna strojna w kwiaty obdarza zaszczytami, lato śle ciężkie kłosy, jesień szczodrze sypie owocami, ziemia nie sroży się dzikim wiatrem północnym, lecz białością swą chce przydać sobie czcigodnej siwizny. Król i królowa niech cieszą się pomyślnością spokojnych lat, niech żyją długie wieki.

Druga brama znajdowała się na ul. Grodzkiej. Od strony kościoła Św. Wojciecha bramę zdobiły posągi czterech cnót i herby królewskie. Pod nimi widniał łaciński napis:

Najjaśniejszemu i najpotężniejszemu Augustowi III, królowi Polski, wielkiemu księciu Litwy, Rusi, Prus etc. (…) Kraków okazuje uwielbienie, ślubuje posłuszeństwo temu, któremu sprawiedliwość – królowa cnót, święte umiarkowanie, okazywana w każdej chwili roztropność, dzielność w trudach i czynach, większa od bohaterskiej, torują drogę do świętych: najczcigodniejszy potomek cesarza Henryka II, Ludwika króla Francji, Stefana i Emeryka, królów Węgier, król najjaśniejszy, najsprawiedliwszy, najpobożniejszy, najroztropniejszy, najdzielniejszy, niech żyje!

Natomiast po przeciwnej stronie bramy były namalowane „cztery strony świata”, które ubogacał łaciński napis:

 

Najjaśniejszemu i najpotężniejszemu Augustowi III, królowi Polski, wielkiemu księciu Litwy etc. Kraków życzy władzy nad światem, dając w bramie wyobrażenie Europy, Azji, Afryki, Ameryki, Polska przyklaskuje i gratuluje, że Augusta II ojca zastąpił na tronie najjaśniejszy król. Oby bogowie dali, aby zdobył władzę na całym świecie. Niech żyje August III najsławniejszy na całym świecie, złączony pokrewieństwem z najczcigodniejszymi cesarzami, wspaniałością cnót podobny niebianom, ozdobiony wszystkimi zaszczytami godnymi królów.

Obie bramy w swym przekazie ideowym odzwierciedlały lojalizm mieszkańców Krakowa. Pokazywały także powiązania rodzinne Augusta III z papieżami i potężnymi władcami niegdyś panującymi w Europie, oraz kreowały go na ideał władcy chrześcijańskiego. Miało to bezwzględnie wymiar propagandowy, ale zarazem stanowiło wyraz oczekiwań, jakie wobec króla mieli jego wierni poddani.

Przejechawszy obie bramy August udał się na wzgórze zamkowe. Nim przekroczył próg katedry wawelskiej, na jego cześć dano kilkanaście razy ognia z armat ustawionych na wałach. Kraków świętował wybór swego – o czym jeszcze nie wiedziano – przedostatniego króla-elekta.

Jak wiadomo, król Zygmunt III przeniósł stolicę do Warszawy, gdzie osiadł na stałe w 1611 r. Jak wcześniej dla mieszkańców Krakowa, tak po tej dacie dla mieszkańców do niedawna niemal prowincjonalnego miasteczka mazowieckiego wiele to znaczyło. Warszawiacy mieli króla u siebie i dla siebie prawie na co dzień. Stałe przebywanie w mieście osoby, w której widziano personifikację władzy Boskiej na ziemi, którą otaczano powszechną czcią i niemal religijnym kultem, której wreszcie przypisywano te wszystkie cechy, jakich nikt nie mógł odnaleźć w sobie, wpływało nie tylko na materialny rozwój miasta, lecz także na psychikę jego mieszkańców[29]. Osoba króla była naturalną podnietą dla emocjonalnego regalizmu mieszczańskiego w I Rzeczypospolitej do ostatnich dni jej istnienia.

 

dr Artur Górski

 

Niniejszy tekst ukazał się w kwartalniku „Pro Fide, Rege et Lege” nr 2-3 (52) z 2005 r.

 


[1] L. Kaczykowski, Kasper Twardowski. Studium z epoki baroku, Kraków 1939, s. 118.

 

 

[2] Cz. Hernas, Barok, Warszawa 1976, s. 100.

 

 

[3] Por. U. Augustyniak, Wazowie i „królowie rodacy”, Warszawa 1999, s. 28.

 

 

[4] K. Grzybowski, Wstęp do: S. Petrycy z Pilzna, Pisma wybrane, Warszawa 1956, t. I, s. XXXII.

 

 

[5] Por. W. Stępniewski, Poglądy filozoficzno-prawne Sebastiana Petrycego, Warszawa 1933, s. 154.

 

 

[6] S. Petrycy, Pisma wybrane, Warszawa 1956, t. II, s. 339.

 

 

[7] Tamże, s. 243.

 

 

[8] Tamże, t. I, s. 522.

 

 

[9] Tamże, s. 519.

 

 

[10] W. Stępniewski, dz. cyt., s. 157.

 

 

[11] S. Petrycy, dz. cyt., t. I, s. 328.

 

 

[12] Tamże, t. II, s. 247.

 

 

[13] Tamże, s. 248.

 

 

[14] Tamże, s. 241-242.

 

 

[15] Tamże, s. 242.

 

 

[16] Baltyzer z kaliskiego powiatu, Biesiady roskoszne, w: Polska fraszka mieszczańska. Minucje sowizdrzalskie, Kraków 1948, s. 250.

 

 

[17] Kalendarz wieczny z 1614 r., fraszka nr 24: Złączenie słońca, s. 17.

 

 

[18] A. Władysławiusz, Domowy rząd, w: Krotofile ucieszne i żarty rozmaite, cyt. za: U. Augustyniak, Koncepcje narodu i społeczeństwa w literaturze plebejskiej od końca XVI do końca XVII wieku, Warszawa 1989, s. 88.

 

 

[19] J. Jurkowski, Lutnia na wesele Zygmunta III, w: Utwory panegiryczne i satyryczne, Wrocław 1968, s. 199.

 

 

[20] A. Władysławiusz, Nędza, która się wylęgła pod rokoszem, w: Krotofile ucieszne i żarty rozmaite, cyt. za: U. Augustyniak, Koncepcje narodu…, s. 88.

 

 

 

[21] J. Lileyko, Życie codzienne w Warszawie za Wazów, Warszawa 1984, s. 42.

 

 

[22] F. Jaworski, Królowie polscy we Lwowie, Lwów 1906 r., s. 44.

 

 

[23] Tamże, s. 42.

 

 

[24] Tamże, s. 68.

 

 

[25] M. Bogucka, Żyć w dawnym Gdańsku. Wiek XVI-XVII, Warszawa 1997, s. 87.

 

 

[26] W. Odyniec, K. Ostrowski, Sobieski na Pomorzu. Prawda i legenda, Gdański 1983, s. 35.

 

 

[27] M. Rożek, Uroczystości w barokowym Krakowie, Kraków 1976, s.  83 i n.

 

 

[28] Por. tamże, s. 161 i n.

 

 

[29] Por. J. Lileyko, dz. cyt., s. 41-42.

 

 

Kategoria: Historia, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *