banner ad

Danek: Tradycja mówiąca

| 15 czerwca 2022 | 0 Komentarzy

Przeciwnicy ruchów tradycyjnych w Kościele i apologeci destrukcji katolickiej liturgii dokonanej w wyniku Soboru Watykańskiego II oraz wprowadzenia Novus Ordo Missae w 1970 r. za obiekt swoich ataków obierają szczególnie fakt odprawiania tradycyjnej Mszy świętej po łacinie. Przeciwko tradycyjnej Mszy, i w ogóle używaniu łaciny jako języka liturgicznego, wysuwają zawsze tę samą obiekcję: „bo ludzie nic z tego nie rozumieli” – i trafia ona zazwyczaj na podatny grunt. Osobliwe, gdyż ten rzekomy argument dowodzi tylko jednego – że ludzie powtarzający go nic nie rozumieją z istoty liturgii i rytuału.

Stałym elementem polemicznego arsenału przeciwników tradycyjnej Mszy pozostaje również twierdzenie, iż język stosowany w liturgii to kwestią drugorzędna, czy nawet obojętna, ponieważ to, co najważniejsze (modlitwa, wiara, kontakt z Bóstwem) od ludzkiego języka nie zależy. Nic bardziej błędnego. Zagadnienie języka liturgicznego dotyczy bezpośrednio sfery misterium, czyli oddziaływania rytuału na ludzką duszę. Charakter języka liturgicznego nie jest więc kwestią ani obojętną, ani drugorzędną.

Język liturgii musi być zupełnie inny od języka używanego przez nas w codziennym życiu. Mówi się w nim bowiem o rzeczach radykalnie różnych od spraw dnia powszedniego, z jakimi ludzie mają normalnie do czynienia – i słuchający powinni to odczuwać. W języku tym wyraża się całkowita odmienność sfery sacrum od sfery profanum. Za jego pośrednictwem w świecie rozbrzmiewa to, co „nie jest z tego świata”.

Język liturgiczny nie może być łatwo zrozumiały, ponieważ jedna z jego funkcji polega na przekazywaniu tajemnic, jakie z punktu widzenia „tego świata” pozostają niepojmowalne – niedostępne poznaniu dyskursywnemu (pojęciowemu), które daje o nich wyobrażenie bardzo nikłe w porównaniu do (nadprzyrodzonej) rzeczywistości. Mimo to, język liturgiczny ma je przekazywać – dlatego jest językiem. Wobec tego, powinien być trudny, lecz w pewnych warunkach możliwy do przeniknięcia: tworzyć zasłonę oddzielającą sacrum od profanum, którą jednak da się uchylić, a nawet przejść, po skutecznym podjęciu zdyscyplinowanego wysiłku wewnętrznego (ascezy). Język liturgiczny pełni zatem funkcję inicjacyjną.

W pewnym sensie język używany w liturgii musi pozostać „niezrozumiały” dla zwykłego człowieka, gdyż mówi się w nim o rzeczach, o jakich zwykły człowiek nie może i nie powinien swobodnie rozmawiać czy dyskutować, co umożliwiałby mu język powszedni. Ale zarazem „niezrozumiały” język liturgiczny uzmysławia zwykłemu człowiekowi jego uczestnictwo w czymś, co radykalnie przekracza jego samego. Ksiądz Leon hrabia Broel-Plater (1897-1980) pisał przed blisko pięćdziesięciu laty: „Do czynnego i pobożnego udziału we Mszy Świętej zrozumiałość słów nie jest niezbędnym i najważniejszym warunkiem, choć jest skądinąd pożądanym. Nasz wierny lud wiejski z moich stron przed pierwszą wojną światową nie rozumiał łaciny, a jednak brał żywy udział w Najświętszej Ofierze, łączył się duchem, a przede wszystkim sercem, z celebransem. Trzeba było widzieć, jak się w kościele zachowywał wpatrzony w ołtarz lub modląc się z książeczki, z jakim przejęciem padał na kolana w czasie podniesienia, lub cisnął się do balasek do komunii. Przeżywał on do głębi odbywające się misterium. W liturgii musi być element tajemnicy. Kościół wschodni to zrozumiał i dla pogłębienia tajemnicy wprowadził święte wrota. A my znieśliśmy ołtarz ofiarny i postawiwszy na jego miejscu zwykły stół z mikrofonem, odrzuciwszy łacinę, a przez to zdarłszy resztki tajemniczej zasłony, odprawiamy twarzą do ludu »wieczerzę czy biesiadę eucharystyczną«. Tę sprotestantyzowaną Mszę Świętą wierni o wiele powierzchowniej przeżywają niż dawną Mszę Świętą trydencką. (…). Nasz lud polski, litewski, białoruski, łotewski za dawnych czasów, gdym był dzieckiem jeszcze (…) nie był i niej jest uczony, te nowe zachwalane właściwości modlitw eucharystycznych do niego przemawiać nie mogą, nie powiększą jego pobożności. Szczęśliwy lud Boży, który nie wiedział i nie wie, co to doksologia, epikleza i anamneza, nie wie na czym polega »kosmiczny uniwersalizm dziękczynienia«, itp. Te wszystkie napuszone nazwy i frazesy, którymi nas liturgiści darzą, były mu i są nadal obce. On wiedział, że się w kościele wielka tajemnica odprawia. Słuchał Ewangelii i kazania jak mógł najlepiej, wiedział, że w czasie podniesienia schodzi na ołtarz Chrystus, Bóg-Człowiek, którego za chwilę przyjmie w postaci opłatka. Wiedział też, że by przystąpić do Stołu Pańskiego, trzeba być w stanie łaski i nie lekceważył tego przepisu, jak to teraz nasi inteligentni katolicy czynią. W czasie Mszy modlił się jak umiał, albo po prostu bił się w piersi lub stał zapatrzony w ołtarz i słuchał ze czcią tajemniczych słów, których nie rozumiał, lub śpiewu chóru. A ów język tajemniczy i magiczny nie był dlań »matową przesłoną«, utrudniający modlitwę.” (1). Chybiony argument, że „zwykły człowiek nic z tego nie rozumiał” świadczy o niezrozumieniu sensu zagadnienia: liturgia ma sprawić, by zwykły człowiek, choć na chwilę, przestał być zwykłym człowiekiem, obudzić najlepszą część jego istoty, sprawić, aby z pomocą Najwyższego przekroczył sam siebie.

Język liturgiczny podnosi ludzką duszę do jej Stwórcy, wysoko ponad ciasny krąg spraw życia codziennego. Dlatego w swej formie musi pozostać hieratyczny, podniosły, majestatyczny, a także archaiczny (bo przemawia nim to, co przedwieczne). Język dnia powszedniego cech tych nie posiada. Niemiecki religioznawca i filozof Rudolf Otto (1869-1937) wskazywał na obecność świadomości tej prawdy w wielu systemach religijnych i ich rytach: „Prawdziwie »tajemnicze« jest, jak mówiliśmy – czymś więcej, niż tylko »niezrozumiałe«, ale między jednym i drugim zachodzi pewna analogia, a ta przejawia się w pewnych rzadko występujących, ale dzięki naszemu prawu atrakcji jednocześnie zrozumiałych wydarzeniach. Na przykład, jak to się dzieje, że właśnie Alleluja, Kyrie elejson i Sela, a następnie, że właśnie starożytne, nie dość przejrzyste wyrażenia w Biblii i śpiewniku oraz »inny« sposób mówienia w obu, że na pół albo całkiem niezrozumiały język kultyczny nie zmniejszają pobożności, lecz ją wzmacniają, że to właśnie one są uznane i ulubione jako szczególnie uroczyste? Czy to zamiłowanie do starożytności albo przywiązanie do tradycji? Z pewnością nie. Dzieje się tak dlatego, że dzięki nim rozbudza się i uparcie im towarzyszy uczucie tajemnicy, uczucie »czegoś całkiem innego«. Należą tu łacina mszalna, którą naiwny katolik uważa nie za konieczne zło, lecz za coś szczególnie świętego, starosłowiański w liturgii rosyjskiej, niemczyzna Lutra w nabożeństwach niemieckich, jak również sanskryt w buddyjskich mszach w Chinach i w Japonii, »język bogów« w rytualnych ofiarach Homera i wiele innych. Należy tu także to, co jest półjawne i półukryte w kulcie mszalnym liturgii greckiej i wielu innych liturgii. (…). A skąd ów wzruszający element wszystkich tych wyżej wymienionych rzeczy? Właśnie z odpowiednika tego, co całkiem niezrozumiałe, niezwykłe (także z racji wieku, szacunku), do tego, co tajemnicze, a co one uzmysławiają i wywołują zarazem przez przypominanie (anamnesis) tego, co podobne.” (2).

Podsumowując, opinię, jakoby zastąpienie łaciny językami lokalnymi w nowym rycie mszalnym było drugorzędną, techniczną zmianą, należy uznać za całkowicie nieuzasadnioną. W rzeczywistości stanowiło ono uderzenie w sam rdzeń liturgii. W wyniku posoborowej reformy język liturgiczny nie został zmieniony, lecz wyeliminowany.

 

Adam Danek

 

1. Leon Broel-Plater, Zapiski emeryta, Londyn 1976.

 

2. Rudolf Otto, Świętość. Elementy irracjonalne w pojęciu bóstwa i ich stosunek do elementów racjonalnych, przeł. Bogdan Kupis, Warszawa 1999, s. 83-84.

Kategoria: Adam Danek, Myśl, Publicystyka, Religia, Wiara

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *