banner ad

Danek: Stalin jako destruktor państwa

| 6 kwietnia 2018 | 0 Komentarzy

W Polsce w publicystyce historycznej, tudzież w próbach z zakresu historii alternatywnej czy popularnej historiozofii, czasem wyrażany jest żal, że po śmierci Lenina walkę o przywództwo w Związku Sowieckim wygrał Józef Stalin, a nie Lew Trocki. Stalin, twierdzi się, był bowiem tym pretendentem do władzy, który, co by o nim nie mówić, miał instynkt państwowy, zmysł strategiczny. Ścisnął trapione wewnętrznymi sprzecznościami bolszewickie państwo żelazną ręką, by je ostatecznie zjednoczyć i ustabilizować i w ten sposób uczynił je zdolnym do ataku na Polskę w 1939 r., a później do wygrania wojny z hitlerowskimi Niemcami. Tymczasem gdyby na czele tego samego państwa stanął szalony ideolog Trocki, swoimi koncepcjami utrzymywania permanentnego wrzenia rewolucyjnego w ciągu kilku lat doprowadziłby ZSRS do upadku i Polska miałaby problem z głowy.

Oceny takie pojawiają się nie tylko w luźnych dyskusjach publicystycznych i nie tylko w naszym kraju. Poważny autor, a przy tym świadek epoki, jakim był angielski historiozof Arnold Toynbee, w swoim monumentalnym „Studium historii” również napisał: „Konserwatywny narodowy komunizm Stalina na gruncie rosyjskim odniósł – jak się zdaje – definitywny triumf nad rewolucyjnym ekumenicznym komunizmem Trockiego.” I dodał, że w rezultacie sowiecki komunizm jako taki spadł „do poziomu zwykłej lokalnej odmiany nacjonalizmu” (1).

Stalin jawi się w tej narracji jako polityk nawet jeśli zbrodniczy, to w każdym razie propaństwowy, kierujący się racją stanu i rozumiejący ją. Wiele elementów jego prowadzonej przez długie lata polityki istotnie przemawia na rzecz tej tezy. Pełny obraz rządów Stalina jest jednak znacznie bardziej skomplikowany i jednoznaczne zaliczenie go do obozu państwowców zakrawa na zbyt daleko idące uproszczenie. W jego przypadku obok działań rzeczywiście wzmacniających nawę państwową da się wskazać inne, których konsekwencje były dla państwa szkodliwe, czy wręcz destrukcyjne. Właśnie na tych drugich zamierzam skupić uwagę w poniższym szkicu. Zawieszam przy tym moralne kryteria ich oceny i w charakterze jedynego kryterium pozostawiam interes państwa, aby pokazać, że nawet wyłącznie z tego punktu widzenia klasyfikowanie Stalina jako postaci pozytywnej jest mocno problematyczne. Tym bardziej dystansuję się do płaskiej, jałowej optyki właściwej „antykomunizmowi”, czy przynajmniej jego co bardziej solipsystycznym odmianom (à la Józef Mackiewicz), głoszącej, iż państwo sowieckie w przeciwieństwie do wszystkich innych państw świata nie miało prawa w ogóle istnieć, więc jakiekolwiek decyzje jego władz były z definicji złe, a już zwłaszcza takie, które racjonalizowały jego funkcjonowanie i tym samym utrwalały i przedłużały jego byt.

W obejmującej blisko trzy dekady epoce rządów Stalina nie brakowało posunięć zakończonych dla państwa niepowetowanymi stratami. Skoncentruję się tutaj zwłaszcza na stosunkowo krótkim wycinku czasowym, w jakim zamknęła się przeprowadzona w drugiej połowie lat trzydziestych „wielka czystka”, bezprecedensowa nawet w warunkach bolszewickich fala rządowego terroru. Do jej największych ofiar należała armia, jedna z instytucji rdzeniowych państwa. Przez dłuższy czas polityka obronna Stalina rzeczywiście wydawała się zmierzać ku odbudowie siły państwa i tradycji państwowych. W połowie lat trzydziestych ku zaskoczeniu Europy Stalin przywrócił nawet stopnie wojskowe, które bolszewicy znieśli, aby uczynić Armię Czerwoną najbardziej demokratycznym wojskiem świata. Co więcej, Stalin nie tylko jawnie odtworzył hierarchię stopni wojskowych, ale jeszcze dodał do niej, jako najwyższy, wywodzący się z tradycji militarnych „reakcyjnych” państw monarchicznych, stopień marszałka, nie używany w carskiej Rosji. W 1935 r. przywrócono stopnie w Armii Czerwonej i jednocześnie mianowano pierwszych pięciu marszałków Związku Sowieckiego. Zdumienie Europy nie słabło, gdyż niemal od razu po ich nominacji Stalin zgładził trzech z nich: Michaiła Tuchaczewskiego w 1937 r., Wasilija Blüchera w 1938 r. i Aleksandra Jegorowa w 1939 r. Każdy z nich miał wyróżniający dorobek dowódczy z czasów rosyjskiej wojny domowej. Również w 1938 r. rozstrzelany został pierwszy (1918-1919) Naczelny Dowódca (Gławkom) Armii Czerwonej, Łotysz Joachim Vacetis, organizator jej zwycięstw w pierwszej fazie walk z Białą Gwardią. Stalin dążył zatem wyraźnie do zniszczenia generałów, którzy po stronie bolszewickiej okryli się legendą podczas wojen założycielskich sowieckiego państwa. W ten sposób sam podrywał młode tradycje wojskowe nowej armii, godził w kluczową dla każdego wojska zasadę autorytetu oraz obniżał morale wśród żołnierzy, nie wspominając o fakcie, iż powodował bezsensowne straty kadrowe. W tej walce Stalina z legendami z okresu heroicznego w dziejach Armii Czerwonej przewinął się także polski motyw. Po rewolucji lutowej w 1917 r. wśród Polaków w Rosji, w tym żołnierzy demobilizowanych z byłej carskiej armii, ujawniły się wszelakie orientacje polityczne. Kierunkowi bolszewickiemu przewodził ówczesny chorąży Roman Łągwa. Na polu agitacji wśród polskich wojskowych oddał bolszewikom niepospolite usługi. Stalin odpłacił mu za nie po swojemu: Łągwa już jako sowiecki generał wysokiego szczebla (komkor) został rozstrzelany w 1938 r. W 1936 r. zmarł w więzieniu znakomity sztabowiec i historyk wojskowości Nikołaj Kakurin, który przed wstąpieniem do Armii Czerwonej był w 1918 r. oficerem wojsk Ukraińskiej Republiki Ludowej i doradcą jej ministra spraw wojskowych, pułkownika Ołeksandra Szapowała. W 1937 r. przed plutonem egzekucyjnym stanął jeden z najlepszych dowódców wojny polsko-bolszewickiej, budzący w 1920 r. grozę w Polsce komkor Gaj-Chan. W 1938 r. rozstrzelany został dowódca Frontu Zachodniego w tejże wojnie (przed Tuchaczewskim), komkor Władimir Gittis. Wyraźnie dawało się zauważyć dążenie do eksterminacji oficerów jeszcze carskich, a więc najbardziej doświadczonych (Gaj-Chan, Gittis, Jegorow, Kakurin, Łągwa, Tuchaczewski, Vacetis). To tylko kilka co bardziej znanych przykładów, bo represje sięgnęły znacznie głębiej w struktury wojska i rozwinęły się w nich na ogromną skalę, dziesiątkując korpus oficerski. Armia Czerwona wkrótce odczuła ich ciężar: osłabiona ubytkami kadrowymi spowodowanymi przez „wielką czystkę”, poniosła klęskę w wojnie z małą Finlandią w latach 1939-1940. Stalin miał jednak tyle szczęścia, że nie „dokończył” Konstantego Rokossowskiego, zesłanego do łagru i oskarżonego o szpiegostwo na rzecz obcych wywiadów, w tym polskiego. Gdyby Rokossowski podzielił przeznaczenie Łągwy, nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy wojny, Związku Sowieckiego i samego Stalina, jeśli wziąć pod uwagę, że w latach 1942-1945 Rokossowski jako dowódca frontu odnosił same zwycięstwa, bijąc Niemców aż do Berlina (co godne podkreślenia, w przeciwieństwie do innych sowieckich dowódców nie stosował się do regułki „nie oszczędzać ludzi, u nas tego dużo”, to znaczy unikał zbędnego szafowania krwią żołnierzy). Byłby też dowodził ostatecznym szturmem na stolicę III Rzeszy, ale Stalin w ostatniej chwili odwołał go i zastąpił marszałkiem Żukowem, bo nie chciał, żeby sława zdobywcy Berlina przypadła Polakowi.

Stalinowskie represje dezorganizowały pracę i pozbawiały kadr także inne gałęzie aparatu państwa, na przykład służbę zagraniczną. By przywołać nasz lokalny, polski przykład, za jednym zamachem straceni zostali trzej kolejni przedstawiciele dyplomatyczni ZSRS przy władzach Rzeczypospolitej Polskiej. W latach 1927-1929 posłem sowieckim w Warszawie był zawodowy dyplomata Dymitr Bogomołow, rozstrzelany w 1938 r. Po nim stanowisko posła w Polsce objął Władimir Antonow-Owsiejenko, który zajmował je w latach 1930-1934. Ten były oficer carskiej armii również należał do legend rewolucji: to on w 1917 r. zorganizował w Piotrogrodzie oddziały Czerwonej Gwardii i dowodził szturmem na Pałac Zimowy podczas puczu październikowego. Podobnie jak Bogomołowa, rozstrzelano go w 1938 r. Jako następny przedstawiciel dyplomatyczny ZSRS przybył do Warszawy Ormianin Jakow Dawtian, wcześniej wysoki oficer wywiadu. Ze swoich obowiązków wywiązywał się dobrze; powszechnie lubiano go w kręgach dyplomatycznych Warszawy. Po pobycie na placówce w latach 1934-1937 został odwołany do kraju i w 1938 r. rozstrzelany.

Obok obronności czy dyplomacji stalinowskie czystki odbiły się ujemnie na polityce gospodarczej. Zgodnie z kanonami wiary wulgarnego liberalizmu ekonomicznego, wyznawanego przez dużą część polskiej prawicy, „socjaliści nie znają się na gospodarce” (z definicji, bo znają się na niej wyłącznie kultyści „wolnego rynku”), a ponieważ bolszewicy byli największymi socjalistami w historii, musieli też najmniej znać się na gospodarce. W rzeczywistości państwo sowieckie dysponowało sztabem myślicieli ekonomicznych o znacznym dorobku intelektualnym, reprezentujących zresztą różne wizje organizacji gospodarki. Dyskusje programowe prowadzone przez nich w latach dwudziestych utrzymane były na wysokim poziomie merytorycznym i odbywały się w zasadzie w warunkach swobody wypowiedzi. Po dojściu Stalina do władzy swoboda wymiany poglądów została bezpowrotnie skasowana, a uczestnicy wspomnianych dyskusji trafili przed trybunały i do więzień. Aby ukazać, co wydarzyło się potem, wystarczy przytoczyć daty śmierci najwybitniejszych sowieckich ekonomistów i planistów gospodarczych owego czasu, takich jak Władimir Bazarow (1874-1939), Władimir Groman (1874-1940), Władimir Milutin (1884-1937), Jewgienij Preobrażenski (1886-1937), Walerian Obolenski (alias N. Osinski, 1887-1938), Lew Kricman (1890-1938) czy Nikołaj Kondratiew (1892-1938). Najbardziej chyba znanym uczestnikiem sporów ekonomicznych z lat dwudziestych był Nikołaj Bucharin, rozstrzelany w 1938 r. Opowiadał się on za utrzymaniem zainicjowanej w 1921 r. Nowej Ekonomicznej Polityki, polegającej na ponownym dopuszczeniu na szeroką skalę inicjatywy prywatnej w życiu gospodarczym. Gdyby zamiast narzuconej przez Stalina kolektywizacji przeważyło stanowisko Bucharina, rozwój gospodarczy Związku Sowieckiego okazałby się z pewnością pomyślniejszy, niż to faktycznie miało miejsce.

Brutalna polityka Stalina poskutkowała też odczuwalnym obniżeniem potencjału naukowego państwa. Nie tylko ekonomii, ale i innym dyscyplinom nauki trudno się było podnieść po czystkach. Słowianoznawstwo w latach trzydziestych praktycznie zanikło, ponieważ ukraińskich, białoruskich, a także rosyjskich slawistów – w tym historyków, etnografów, językoznawców, filologów – prześladowano pod zarzutami nacjonalizmu (czyli badania dziejów, kultury i literatury własnych narodów), religianctwa (zajmowali się tekstami w języku starocerkiewnosłowiańskim) i współpracy z wrogiem (publikowali w zagranicznych periodykach naukowych). W podobny sposób marnotrawiono inne dziedziny nauki, nawet te bezpośrednio użyteczne dla władz. Do tych ostatnich należy z pewnością geopolityka, bez której państwowe planowanie strategiczne z prawdziwego zdarzenia obejść się nie może. Tymczasem ofiarę represji podczas „wielkiej czystki” padł m.in. wybitny geopolityk Stepan Rudnicki (Rudnyćkyj), dyrektor Ukraińskiego Instytutu Naukowo-Badawczego Geografii i Kartografii w Charkowie oraz członek Ukraińskiej Akademii Nauk. Aresztowany w 1935 r. przez NKWD, przebywał w łagrach nad Biełomorkanałem, a potem na Wyspach Sołowieckich. Nie doczekał tam końca wyroku pięciu lat więzienia: w 1937 r. został ponownie osądzony, skazany na śmierć i stracony. Jego tragedię powiększa fakt, iż Rudnicki w 1926 r. dobrowolnie powrócił z emigracji na zaproszenie rządu Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, rezygnując z pracy na uniwersytecie w Pradze.

Represje z lat trzydziestych wpłynęły deformująco nawet na działalność ich wykonawcy, osławionego sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, i również pod tym względem doprowadziły do osłabienia państwa. W celu przeprowadzenia „wielkiej czystki” Stalin sprowadził na stanowisko szefa NKWD Nikołaja Jeżowa, niezwiązanego dotąd z tą instytucją. Zarówno poprzednik Jeżowa, Gienrich Jagoda, jak i jego następca, Ławrentij Beria, byli profesjonalistami: każdy z nich w chwili objęcia kierownictwa resortu miał za sobą kilkanaście lat służby w organach bezpieczeństwa (raz jeszcze podkreślam, że formułując te uwagi, celowo powstrzymuję się od ocen moralnych). Jeżowa ściągnął zaś Stalin do NKWD z partyjnej biurokracji. Planując tak drastyczną operację, potrzebował do jej wykonania kompletnego dyletanta, który nie będzie się wahał ani zastanawiał. W efekcie zaprowadzenia tej rozmyślnej niekompetencji organy bezpieczeństwa utraciły zdolność do wypełniania swoich zasadniczych zadań. Sowieckie służby informacyjne stały się ślepe. Trudno tu chyba o lepsze świadectwo, niż przedwojennego jeszcze polskiego sowietologa Stanisława Swianiewicza, który sam przeszedł przez obóz filtracyjny NKWD w Kozielsku, w ostatniej chwili został wycofany z transportu do Katynia, po czym ponownie znalazł się w więzieniu NKWD, przeszedł śledztwo i trafił do łagru. Zacytujmy obszernie jego wspomnienia:

„Decyzja mordu katyńskiego została powzięta w czasie, kiedy Związek Sowiecki przeżywał okres wewnętrznego odprężenia po czystkach Jeżowa, w których zginął kwiat dowódców Armii Czerwonej oraz szereg wybitnych przywódców komunizmu – między innymi pewna ilość przywódców Polskiej Partii Komunistycznej, których wezwano do »ojczyzny proletariatu«, aby ich tam zdradziecko wymordować – a także setki tysięcy Bogu ducha winnych ludzi, zarówno komunistów, jak i bezpartyjnych. (…). To odprężenie wiązało się z mianowaniem Berii Komisarzem NKWD na miejsce zdegenerowanego fanatyka, jakim był Jeżow. Beria zracjonalizował terror stalinowski, usunął szereg niepotrzebnych okrucieństw, wprowadził prawo 20-minutowego spaceru dla więźniów, zezwolił na dostarczanie książek, przywrócił w pewnym stopniu poczucie bezpieczeństwa osobistego dla dyrektorów przedsiębiorstw sowieckich,  wysyłał specjalne komisje dla zbadania przyczyn wysokiej śmiertelności w łagrach, lecz jednocześnie był absolutnie bezwzględny tam, gdzie widział pewne uzasadnienie dla terroru, okrucieństw, tortur i zsyłek. (…). Zarówno za czasów naszego rodaka Dzierżyńskiego, jak za czasów degenerata Jeżowa, sowiecka służba bezpieczeństwa była domem wariatów, opanowanym paranoicznym strachem przed agentami burżuazji, szpiegami i sabotażystami. Beria usiłował zrobić z tej służby zracjonalizowany system terroru i okrucieństw. Beria próbował operować nie tylko strachem przed terrorem, lecz również rozluźnianiem presji policyjnej, jako narzędziem politycznym. (…). Z tego, co opowiadali ci sędziowie śledczy, którzy z biegiem czasu sami znaleźli się wśród więźniów, wynikało, że w 1937 roku, za czasów czystek Jeżowa, NKWD straciło zdolność orientowania się w tym, co się w kraju działo, bo ludzie aresztowani z punktu przyznawali się do najbardziej fantastycznych zarzutów. Stworzyło to stan psychozy, w której same władze bezpieczeństwa straciły możność odróżniania fantazji od rzeczywistości. Nie można na przykład było zorientować się, jakie były prawdziwe niedociągnięcia pracy w przemyśle, gdyż każdy aresztowany dyrektor przedsiębiorstwa od razu przyznawał się do sabotażu i na żądanie pisał referat fachowo, w technicznych terminach, uzasadniający, na czym jego wina polegała. Jeden z wybitnych inżynierów sowieckich, który ze mną siedział w tej samej celi, i sam zresztą taki referat pisał, mówił mi, że podobno ten właśnie stan rzeczy był głównym powodem usunięcia Jeżowa i wyznaczenia na jego miejsce Berii. Beria starał się wprowadzić do tego domu wariatów pewien ład i wtedy też uznano, że w każdym razie na początku śledztwa trzeba owych przestraszonych ludzi doprowadzać do pewnego stanu równowagi, aby w ogóle z nimi można było jakoś sensownie rozmawiać.” (2).

Paradoksalnie zatem skutkiem irracjonalnego terroru rozpętanego przez Stalina przy pomocy aparatu bezpieczeństwa było rozluźnienie w jakimś stopniu osłony kontrwywiadowczej państwa i być może temu faktowi polski wywiad zawdzięcza umiarkowane sukcesy, które w latach trzydziestych odnosił na kierunku sowieckim.

Widzimy więc, jak dyskusyjna jest apologia Stalina jako przywódcy, który mimo wszystko dokonał konsolidacji państwa i budował jego potęgę. Pod wieloma względami bilans jego rządów okazuje się odwrotny. W szeregu istotnych dziedzin życia państwowego stalinowska polityka zaowocowała głębokim cofnięciem w rozwoju. Spowodowane tym szkody naprawiano potem przez długie lata, niektóre zaś (jak eksterminacja wartościowych kadr) były w oczywisty sposób nieodwracalne. Dla uniknięcia tego skoku w tył wystarczyłoby, aby Stalin nie podejmował przypomnianych tutaj działań, trudnych do ocenienia inaczej, niż jako sprzeczne z racją stanu. Nie zmuszała go bowiem do nich żadna obiektywna konieczność polityczna. Historia Rosji w okresie sowieckim z pewnością potoczyłaby się wówczas pomyślniej. Byłaby jednak wówczas zupełnie inna od tej, jaką znamy.

 

Adam Danek

                    

1. Arnold Toynbee, Studium historii. Skrót dokonany przez D. C. Somervella, przeł. Józef Marzęcki, Warszawa 2000, s. 350-351.

2. Stanisław Swianiewicz, W cieniu Katynia, Warszawa 1981, s. 116-117, 139-140.

Kategoria: Adam Danek, Historia, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *