banner ad

Danek: Jak król Staś mógł oświecić naród

| 13 października 2020 | 0 Komentarzy

 Początek roku szkolnego jak zawsze odtwarza patriotyczny mit Komisji Edukacji Narodowej, którego właściwa celebracja ma miejsce w październiku, kiedy obchodzimy Dzień Nauczyciela. Ten pozytywny obraz KEN do rzeczywistości ma się podobnie, jak mit Konstytucji 3 Maja: przesłania ją. Rzeczywista rola dziejowa Komisji polega na tym, że była ona rozsadnikiem myśli francuskiego Oświecenia w Polsce. A przeszczepienie na grunt polski idei, które we Francji wygnały religię z serc ludzi wykształconych, zabiły (dosłownie) dwóch królów, zniszczyły kościoły i rozlały morze krwi pobożnego ludu to chyba dość wątpliwa zasługa.

Od pracy w KEN zaczęła się spektakularna kariera Hugona Kołłątaja. Ten polski ksiądz w stylu francuskim wykształcony we Włoszech hołdował materialistycznej wizji świata, dając jej wyraz w traktacie „Rozbiór krytyczny zasad historii o początkach rodu ludzkiego”, wydanym dopiero trzydzieści lat po jego śmierci. Głosił, że istnieje jedynie to, co da się poznać zmysłowo, a zatem nie istnieje Absolut; nie ma Boga poza „przyrodzeniem” (naturą) ani Opatrzności poza prawami przyrody. Za panowania Stanisława Augusta był królewskim dostojnikiem, podkanclerzym koronnym, by za Kościuszki zostać przywódcą „jakobinów polskich” (a na wieść o wznieceniu przez Kilińskiego powstania w Warszawie miał nawet wyrazić zawód, iż powstańcy nie zabili króla). Niechętnie odnosił się do wiary, do filozofii spekulatywnej, do tak znienawidzonej przez pisarzy francuskiego i angielskiego Oświecenia „metafizyki”. Pełniąc służbę w Komisji Edukacji Narodowej, w 1777 r. dokonał pogromu katedr filozofii perypatetyckiej na uniwersytecie krakowskim. Zlikwidował ich wtedy czternaście. W pomyślniejszych okolicznościach mogłoby to oznaczać usunięcie uciążliwego balastu i zmianę na lepsze. Filozofia perypatetycka przez wieki więziła duchowość chrześcijańską w klatce z sylogizmów i definicji, za co w końcu spotkała ją zasłużona kara. Lecz Kołłątaj zamiast niej zamierzył sobie wprowadzić na uniwersytet myśl oświeceniową, aplikując lekarstwo gorsze od choroby.

Ówcześni zwolennicy reform szkolnictwa trafnie diagnozowali, że Polacy trwają w duchowej stagnacji i w związku z tym potrzebują ożywczego tchnienia idei z szerokiego świata do pogłębienia życia intelektualnego. Jednak ostatnie, co mogło na nich w tej sytuacji podziałać ozdrowieńczo, to poglądy materialistycznych bezbożników, których pisma jako płytka rozrywka robiły za granicą furorę na salonach znudzonych arystokratów (La Mettrie, Wolter, Diderot, Holbach, d’Alembert, ale też odmienny od nich Rousseau) albo w poważniejszym wydaniu siały spustoszenie w ich umysłach (Hume, Smith).

Lecz świat – to wówczas były kraje romańskie, Francja i ewentualnie Włochy, obok nich zaś coraz modniejsza Anglia. Czy dało się uniknąć przyjmowania wzorców stamtąd płynących? Nie, jednak wybór wzorców mógł wyglądać inaczej. Wyobraźmy sobie, że to my zasiadamy w Komisji Edukacji Narodowej i mamy decydować, które idee i książki zalecić do studiowania na uniwersytetach w Krakowie i Wilnie. Francja pozostaje stolicą świata, a my orientujemy się w stanie wiedzy akademickiej za granicą nie gorzej niż Kołłątaj. Otóż zamiast francuskich materialistów i angielskich empirystów moglibyśmy podsunąć polskim katedrom uniwersyteckim na przykład nowatorski w swoich czasach, ale teocentryczny spirytualizm francuskiego oratorianina Nicolasa Malebranche’a (1638-1715) czy anglikańskiego biskupa George’a Berkeley’a (1685-1753). Dzieła tych myślicieli nie dostarczyłyby wprawdzie łatwej rozrywki półwykształconym salonowcom, ale za to w Polsce upowszechniłaby się idea filozofii jako wglądania w mroczne zagadki bytu, pochylania umysłu nad kosmicznymi głębiami. Oświecenie wywierało bowiem swój toksyczny wpływ przede wszystkim dlatego, że – zwłaszcza we Francji – awansowało do rangi „filozofii” płaską i pamfletową publicystykę, ślizgającą się po powierzchni zjawisk. Jak wiadomo, reformatorom szkolnictwa z epoki stanisławowskiej przyświecała chęć zwiększenia zainteresowania Polaków naukami przyrodniczymi i praktyczną zastosowalnością wyników ich badań. Ale zamiast sięgać w tym celu po mocno przereklamowaną pod względem poziomu intelektualnego francuską „Encyklopedię”, można było szukać inspiracji choćby u Marina Mersenne’a (1588-1648), w jego koncepcji nauki jako ilościowej organizacji zjawisk obserwowalnych i mierzalnych, potrzebnej do eksploatacji świata. Mersenne nie był przy tym bezbożnym materialistą, lecz ortodoksyjnym katolikiem i zakonnikiem ze zgromadzenia minutytów.

Skoro Kołłątaj tak mocno fascynował się fizjokratyczną ideą „porządku fizyczno-moralnego” (opublikował nawet dzieło pod tym tytułem w 1811 r.), dlaczego zupełnie nie próbował wprowadzić do polskiego obiegu najbardziej wartościowego elementu myśli tego nurtu: poparcia i uzasadnienia dla monarchii absolutnej? Wszyscy fizjokraci (we własnej epoce nazywani we Francji po prostu „ekonomistami”), w tym Quesnay i Turgot, byli zwolennikami absolutyzmu, a ich duchowy przywódca Mercier de la Rivière (1719-1801) pisał w czasach ancien régime, że władzę króla należy jeszcze znacznie wzmocnić. Konieczność istnienia monarchii absolutnej wyprowadzał bezpośrednio z praw natury. „Trzeba, by państwo rządziło według zasad przyrodzonego porządku, a kiedy to następuje, trzeba, żeby było »wszechwładne«.” – stwierdzał (1).

Z drugiej strony, obronie i uzasadnieniu tradycyjnych polskich mitów republikańskich znakomicie posłużyłby historyk-reakcjonista Henri de Boulainvilliers (1658-1722), z jego wrogim stosunkiem do dziedziczności tronu i apologią wiecowych rządów stanu rycerskiego, wyrażonymi w takich dziełach, jak „Esej o szlachcie Francji” (wyd. 1732) czy „Listy o dawnych parlamentach francuskich” (wyd. 1753). Z kolei materiału do studiów nad historią powszechną i filozofią dziejów (której pojęcie wprowadził niedawno Wolter) dostarczyłaby „Nauka nowa” wydana w 1725 r. przez Giambattistę Vico (1668-1744). Przedstawiona w niej wizja cyklicznego i katastroficznego przebiegu dziejów byłaby odtrutką na koncepcję historii jako liniowego postępu kierowanego przez ludzki rozum, przed której zgubnymi konsekwencjami co bardziej spostrzegawczy zaczynali już wtedy ostrzegać (2). Z odmiennej perspektywy podobnie oddziaływałby biskup Jacques-Bénigne Bossuet (1627-1704) przez swą prowidencjalistyczną „Rozprawę o dziejach powszechnych do cesarstwa Karola Wielkiego” (1681).

Udostępnienie Bossueta w Polsce – zarówno w przekładzie, jak i w oryginale (który Komisja musiałaby w tym celu zamówić) – byłoby wskazane z innych jeszcze względów. Biskup Meaux nie tylko wprowadził do nauki pojęcie historii powszechnej; stworzył również pewien wzorzec literatury francuskiej. Należałoby zatem włączyć jego dzieło do podstawy nauczania nowożytnej literatury i języków, których znajomość w kraju reformatorzy z czasów stanisławowskich pragnęli wydatnie zwiększyć. Obok niego zaś – pisma arcybiskupa Françoisa Fénelona (1651-1715), ze względu na mistrzostwo stylu do dziś należące do kanonu przerabianego we francuskich szkołach. Bossuet i Fénelon, choć do pewnego stopnia ideowi przeciwnicy (Bossuet sławił i uzasadniał monarchię absolutną, Fénelon protestował przeciw absolutyzmowi i bronił decentralizacji), wspólnie kładli podwaliny pod teorię kontynentalnego konserwatyzmu. Wreszcie, gdyby dobrze rozpoznano trendy w ówczesnym, zwłaszcza francuskim piśmiennictwie oraz ich wpływ na publiczną i prywatną moralność i zbiorową wyobraźnię, ważne miejsce wśród materiałów do nauki literatury nowożytnej zająłby Élie Fréron (1718-1776), największy w epoce francuski krytyk literacki i największy we Francji przeciwnik „encyklopedystów”. To jego „L’Année Littéraire” (1754-1776), z którego łam niezmordowanie zwalczał Woltera i resztę tej bandy chamskich paszkwilantów, stałby się najbardziej opiniotwórczym pismem w oczach oświeconych elit w Polsce – a nie angielski „Spectator”, jak to w rzeczywistości miało miejsce.

„Ten oto pisarz nauczył mnie mego katechizmu…; nigdy nie czytałem żadnego pisarza z równym zainteresowaniem, jak Lingueta.” – napisał Ludwik XVI (3). Zanim rozbłysła gwiazda hrabiego de Maistre’a i wicehrabiego de Bonalda, Simon-Nicolas-Henri Linguet (1736-1794) był największym francuskim pisarzem-reakcjonistą i teoretykiem tradycjonalizmu (sam częściowo inspirował się dziełami Boulainvilliersa). Za swoje poglądy zapłacił zresztą męczeńską śmiercią na gilotynie z rąk rewolucjonistów. Możemy żałować, że Stanisław August nie rozczytywał się w pismach Lingueta, jak dobry król Ludwik, że nie były one biblią dla ministrów polskiej monarchii, jak były nią dla niejednego ministra monarchii francuskiej. Ale nawet jeśli nie brać pod uwagę tego scenariusza jako zbyt idealnego, edukatorzy narodu mieli w czym wybierać. Nie krytykujemy reformatorów doby stanisławowskiej za to, że w ogóle chcieli oświecić Polaków i otworzyć intelektualnie Polskę na świat. Mogli jednak wybrać inny model tego oświecenia i otwarcia – taki, który w miejsce źle rozumianej polskiej zaściankowości pozwoliłby odbudować konserwatyzm i tradycjonalizm jako cechy naszej narodowej mentalności (ideomatrycy) na szerszej, głębszej i mocniejszej podstawie – poniekąd antycypując na naszym gruncie późniejsze życzenie de Maistre’a, by rojalizm przestał być (jedynie) instynktem, a stał się nauką. Przejmowanie z Zachodu bieżących, płytkich mód ideowych sygnowanych imionami Woltera czy Rousseau było przecież tylko utrwalaniem naszego prowincjonalizmu. Czyli wątpliwą zasługą.

 

Adam Danek

 

1. Cyt. za: Alexis de Tocqueville, Dawny ustrój i rewolucja, przeł. Hanna Szumańska-Grossowa, Warszawa 2009, s. 203.

2. W najbardziej chyba zjadliwym tonie uczynił to anglikański duchowny Jonathan Swift (1667-1745) w powieści „Podróże Guliwera” (1726).

3. Cyt. za: Jakub Litwin, Polemiki osiemnastowieczne. Linguet, Holbach i ich adwersarze, Warszawa 1961, s. 18.

 

Kategoria: Adam Danek, Historia, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *