banner ad

Danek: Fatum Grunwaldu

| 15 lipca 2021 | 6 komentarzy

Bitwa pod Grunwaldem zapisała się w polskiej pamięci narodowej jako jeden z rozstrzygających punktów w naszej historii, podobnie jak bitwa pod Warszawą stoczona w wojnie z bolszewikami. I o wiele bardziej jeszcze, niż w przypadku bitwy warszawskiej, nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele Polska na polach Grunwaldu przegrała.

Częściowo do popularnego obiegu przebiła się świadomość, iż wojna polsko-bolszewicka przyniosła Polsce militarne zwycięstwo, ale polityczną klęskę, a sukces w rokowaniach pokojowych w Rydze odnieśli bolszewicy. „Wiktoria grunwaldzka” w powszechnym odbiorze trwa zaś jako olśniewający tryumf polskiego oręża. Tymczasem w rzeczywistości, choć wojna polsko-krzyżacka zapewniła Polsce umiarkowane polityczne korzyści, nie dała jej wcale militarnego zwycięstwa: po wygranej bitwie pod Grunwaldem było przecież jeszcze długie oblężenie krzyżackiej stolicy, twierdzy w Malborku, zakończone porażką Polaków i Litwinów, gdyż nie zdołali złamać zbrojnej ani politycznej siły Zakonu. Następstwa serii wojen polsko-krzyżackich wykraczały jednak poza wymiar strategiczny (wojskowy) i polityczny. Z każdym kolejnym etapem ich cyklu pogłębiał się rozłam cywilizacyjny, który miał się okazać fatalnym dla Polski oraz całej Europy.

Czarna legenda zakonu krzyżackiego należy do najsilniej utrzymujących się w polskiej wizji historii. Fakt ten powinien zdumiewać, bo dotyczy ona wydarzeń niezmiernie dla dzisiejszego człowieka odległych, średniowiecznych (zupełnie pod tym względem nieporównywalnych do koszmaru II wojny światowej, pamiętanego jeszcze przez żyjące dziś osoby), a dla przytłaczającej większości Polaków źródło wiedzy o krzyżakach jest tylko jedno i ma charakter fikcji literackiej: powieść Henryka Sienkiewicza. Tę czarną legendę trzeba wreszcie w Polsce poddać rewizji – albo, mówiąc wprost, odkłamać. Krzyżacy nie byli diabłami wcielonymi, jakimi odmalował ich polski noblista, a po nim Stefan Żeromski w książce „Wiatr od morza”. Nie mogli nimi być, skoro Witold Wielki sprzymierzał się z nimi wielokrotnie, a nawet przyjął od nich chrzest. W porozumienie z Zakonem wchodził też w swoim czasie jego kuzyn Jagiełło; zresztą w okresach walki o władzę na Litwie poparcia krzyżaków szukali wszyscy pretendenci. Fakty te świadczą, iż miejscowi władcy traktowali Zakon jako normalny czynnik polityczny w regionie.

W trzystuletniej historii stosunków polsko-krzyżackich nie brakowało oczywiście okresów nieprzyjaznych i aktów wrogości, a najbardziej drastycznym z tych ostatnich była rzeź gdańska w 1308 r. Z drugiej strony, nie brakowało w niej przecież okresów, kiedy stosunki sąsiedzkie układały się dobrze, jak za czasów Jana von Tieffena, który był wielkim mistrzem Zakonu w latach 1480-1497, w 1493 r. złożył królowi Janowi Olbrachtowi hołd lenny, wziął udział w jego zbrojnej wyprawie do Mołdawii i zmarł w jej trakcie we Lwowie. Z trzystu lat sąsiedztwa Polski z krzyżakami na wzajemne wojny przypadło dwadzieścia osiem lat, a niech Czytelnik już sam sprawdzi, ile razy w tych wojnach Polska była stroną atakującą. Najgorsze miało jednak przyjść w pierwszej połowie XVI wieku. Kiedy wielki mistrz Albrecht von Hohenzollern popadł w herezję, wraz ze swoimi podkomendnymi zrzucił szatę duchowną i ogłosił państwo zakonne własnym dziedzicznym księstwem, Zygmunt Stary wsparł swoim autorytetem jego zdradę, odbierając od niego w 1525 r. hołd jako od świeckiego lennika. I na tym się nie skończyło, bo kiedy Zakon, reprezentowany przez wybranego w 1526 r. nowego wielkiego mistrza Waltera von Cronberga, próbował odzyskać swoje państwo zagrabione przez Albrechta i otrzymał w tej kwestii poparcie od cesarza Karola V Habsburga, polski król wystąpił przeciw katolickiemu zakonowi i katolickiemu imperatorowi, biorąc w obronę heretyka, wiarołomcę i grabieżcę. Starania krzyżaków o odzyskanie państwa zakonnego trwały ponad dwieście lat, ale zostały udaremnione przez Polskę już w pierwszej fazie, gdy miały szansę powodzenia, bo pozycja samozwańczego księcia Hohenzollerna pozostawała niepewna.

Powinniśmy też wreszcie przestać powtarzać endeckie bajki o krzyżakach jako „narzędziu germanizacji”. Abstrahując od faktu, iż w średniowieczu nie istniała świadomość narodowa rozumiana tak, jak definiujemy ją dzisiaj, zakony rycerskie stanowiły instytucje ponadnarodowe. Tak też było z Zakonem krzyżackim, który miał placówki nie tylko w krajach niemieckich, Prusach i Inflantach, ale również w Szwecji, Hiszpanii, Czechach, we Włoszech, Lotaryngii i Burgundii, na Sycylii i Cyprze, na Peloponezie (baliwat Romanii) czy na pograniczu Syrii i Turcji (baliwat Armenii), a siedziba wielkiego mistrza do końca epoki krucjat mieściła się w Akce, później zaś w Wenecji. Jak pisze historyk Grzegorz Kucharczyk, właśnie nasilenie narodowych partykularyzmów w Europie zapoczątkowało zmierzch ery rycerzy-zakonników: „Epoka wypraw krzyżowych, dzięki powstaniu zakonów rycerskich, przyczyniła się także do wykształcenia pojęcia jedności rycerstwa całej średniowiecznej christianitas. W swojej większości bowiem rycerskie zakony skupiały w swoich szeregach wszystkie nacje łacińskiego chrześcijaństwa (…) i działały w całej łacińskiej Europie: od Hiszpanii po obszar Bałtyku. Ten fakt ogólnoeuropejskiej jedności rycerstwa, które widzieliśmy na przykładzie zakonów rycerskich, był jednak możliwy dzięki temu, że elementem spajającym Europę było chrześcijaństwo nauczane przez Kościół. Nieprzypadkowo, od XIV wieku, gdy nasilają się próby budowania europejskiego ładu na innej zasadzie (…), kryzys przechodzą także zakony rycerskie.” (1). Ponadnarodowy, uniwersalistyczny charakter był wśród powodów, dla których zakony rycerskie budziły tak wielkie zainteresowanie jednego z najważniejszych w XX wieku teoretyków tradycjonalizmu, barona Juliusa Evoli.

Tymczasem rozłam pogłębiany przez ponawiające się konflikty polsko-krzyżackie sprawił, że instytucja zakonu rycerskiego nie przeniknęła do polskiej kultury i nie wywarła większego wpływu na jej formację. Niemcy dały zachodniemu chrześcijaństwu krzyżaków i Zakon Kawalerów Mieczowych; Francja – templariuszy i Zakon Rycerzy Jezusa Chrystusa; Hiszpania – zakony Montjoye, Santiago i kalatrawensów; Portugalia – Zakon Skrzydła św. Michała i Zakon Avis. Polska jako jedyny z krajów kontrolujących jedną z rubieży Christianitas nie wykształciła swoich zakonów rycerskich. W 1228 r. książę mazowiecki Konrad założył wprawdzie zakon Rycerzy Chrystusowych, potocznie zwanych braćmi dobrzyńskimi, lecz zakon ten wzorowany był na niemieckich Kawalerach Mieczowych, składał się głównie z niemieckich rycerzy z Meklemburgii i już w 1235 r. został wchłonięty przez krzyżaków. Dopiero Jerzy Ossoliński (1595-1650) za panowania Władysława IV Wazy rzucił projekt utworzenia, w odmienionej stosownie do epoki formie, polskiego zakonu rycerskiego pod nazwą Orderu Niepokalanego Poczęcia. Jak pisze Michał Bobrzyński, „Order ten miał być oznaką zewnętrzną ścisłego związku ludzi, którzy by, ślubując wiarę katolicką i wojnę z pogaństwem, ślubowali zarazem osobliwszą wierność i oddanie się królowi. W rozbitym społeczeństwie polskim, w którym tylko oligarchia rej wodziła, powstać tedy miała arystokracja solidarnie ze sobą związana i około króla skupiona. Nie potrzeba dodawać, że projekt taki postawiony przez parweniusza, popierany przez króla, napotkał na stanowczy opór u oligarchów i bezpowrotnie upadł.” (2). Koncepcja Ossolińskiego, odrzucona na sejmie, nie doczekała się urzeczywistnienia. W średniowiecznej Polsce zakładali swoje placówki także templariusze czy joannici, lecz żaden z cudzoziemskich zakonów rycerskich nie zapuścił w naszym kraju korzeni na dłużej, poza jednymi tylko bożogrobcami.

Odcięcie od wpływu zakonów rycerskich było najbardziej niefortunne w przypadku krzyżaków. Zakon krzyżacki dał światu ten polityczny cud, jakim było Ordensstaat – wojskowa teokracja, bodaj jedyna w łacińskiej Europie. Polska odgrodziła się od niego pasmem wojen, po czym dopomogła je zniszczyć zdrajcom wewnątrz samego Zakonu. Sama ewoluowała ku ustrojowi coraz bardziej republikańskiemu i „demokracji szlacheckiej”, które doprowadziły ją w końcu do upadku.

 

Adam Danek

 

1. Grzegorz Kucharczyk, Zakony rycerskie jako owoc idei krucjatowej, „Pro Fide, Rege et Lege”, 1999, nr 2 (34), s. 9.

2. Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, Warszawa 1977, s. 341.

 

Cesarz Fryderyk II wyprawia krzyżaków do Prus w 1236 r. (obraz Petera Janssena starszego z 1903 r.)

Kategoria: Adam Danek, Historia, Publicystyka

Komentarze (6)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Republikanin pisze:

    Bardzo dziękuję za artykuł. Pozwolił mi odzyskać szersze spojrzenie na to zagadnienie.

  2. AZARIASZ pisze:

    Czekam już tylko na notkę autora ,, odbrązawiającą '' niemieckich hitlerowców bo przecież Gott Mit Uns i przez naszą głupotę podczas wojny potem Europa się zlewaczyła a mogła uprawiczyć… Głupi , głupi My !

  3. Pandaimon pisze:

    Ten zakon rycerski powstał dla realizacji określonych celów w określonym czasie i miejscu (Palestynie). Nie potrzeba było zdolności prorockich, aby przewidzieć, że po upadku Królestwa Jerozolimy ewoluuje w coś perwersyjnego. Nie przypadkiem król Andrzej II postanowił wyrzucić ich z Węgier. (Warto też zastanowić się, dlaczego e.g. we Francji postanowiono pozbyć się Templariuszy.) Pewnie, że nie chodziło o konflikt sarmacko-germański. Gdyby cesarz Zygmunt chciał udzielić im realnej, a nie tylko symbolicznej pomocy, to pewnie by to uczynił (skądinąd miał powód: Jagiełło sprzątnął mu sprzed nosa tron Polski, czego nigdy mu nie wybaczył). Natomiast Krzyżaków nie da się wybielić. Naziści nie wymyślili nic własnego, uważali się za kontynuatorów Krzyżaków i przejęli ich idee. Wystarczy porównać brednie, które Jan z Falkenberga wygadywał podczas soboru w Konstancji z bredzeniami Fryderyka, a potem Hitlera i jemu podobnych. Naziści byli pilnymi uczniami Prusaków, którzy przecież – abstrahując już od kwestii sekularyzacji i roli wiarołomnych wobec swojego suzerena Hehenzollernów – kontynuowali tradycje krzyżackich łajdactw.

  4. Ardaszyr pisze:

    Ideologiczne "bla, bla, bla". Polecam autorowi najpierw zapoznać się z podstawową literaturą dotyczącą krzyżaków (choćby pracami Klausa Militzera czy Edwarda Potkowskiego), a potem Gerarda Labudy czy Mariana Biskupa i dopiero wtedy pisać o roli zakonów rycerskich w historii Polski i Europy. Nie przeczę, że u zarania tych organizacji ich twórcom przyświecały szlachetne idee, ale z czasem zastąpiły je walka o władzę i korzyści materialne. Pamiętać też trzeba, że zakon niemiecki sam siebie określał jako "szpital niemieckiej szlachty" i także sam o sobie twierdził, że niesie cywilizację na Wschód. Nie jest to wymysłem endeckiej czy komunistycznej historiografii, ale po prostu fakt.

  5. Gierwazy pisze:

    Jad progermańskiego ukąszenia rozlewa się po duszy ofiary i już na samym wstępie informuje nas ona o tym "jak wiele Polska na polach Grunwaldu przegrała." Po tak kuriozalnym wstępie trudno oczekiwać jakiejkolwiek merytoryki i nie chce mi się pastwić nad kolejnymi idiotyzmami wypisanymi przez Autora. Jak np. iż "czarna legenda zakonu krzyżackiego (…) ma charakter fikcji literackiej: powieść Henryka Sienkiewicza"; "W trzystuletniej historii stosunków polsko-krzyżackich nie brakowało oczywiście okresów nieprzyjaznych i aktów wrogości, a najbardziej drastycznym z tych ostatnich była rzeź gdańska w 1308 r." – w istocie, "drastyczny to akt wrogości", a jeszcze istotniejszym jego aktem był zabór Pomorza Gdańskiego, Kujaw i Ziemi Dobrzyńskiej, co p. Danek taktownie przemilcza… Podobnie jak fałszowanie dokumentów, nie respektowanie papieskich wyroków, etc. przez ten faryzejski "polityczny cud, jakim było Ordensstaat – wojskowa teokracja, bodaj jedyna w łacińskiej Europie"… hańbiący swoim postępowaniem noszony na piersi znak krzyża; nad czym p. Danek rzecz jasna przechodzi do porządku dziennego. No bo przecież w imię jego mrzonek to "Polska (próbująca odzyskać swoje zrabowane ziemie – przyp. Gierwazy) odgrodziła się od niego pasmem wojen, po czym dopomogła je zniszczyć zdrajcom wewnątrz samego Zakonu." 
    Jedno trzeba przyznać: z podobnie luźnym podejściem do katolickiej etyki, p. Danek miałby spore szanse na karierę w Zakonie…
    A poza tym stwierdzam, że p. Jakubczyk nie dotrzymał danego słowa, tj. polemiki z tekstem p. Danka pt. "W obronie bł. Jozafata Kocyłowskiego". Panowie: konserwatystom danego słowa dotrzymywać wypada.

  6. Jan Szczepkowski pisze:

    Jeśli autor "czarną legendę" Zakonu zna tylko z Sienkiewicza, to nie powinien się publicznie wypowiadać. P. Gerwazy wypunktował skutecznie tego manipulanta czy też nieuka. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *