banner ad

Danek: Czechosłowacja

| 14 marca 2022 | 2 komentarze

Podobno do narodów najbardziej nielubianych przez Polaków należą Czesi – jeden z naszych najbliższych sąsiadów. Polacy uważają Czechów za ludzi nieco pociesznych, w złym znaczeniu trzeźwych i praktycznych, tchórzliwych, bez polotu, bez fantazji, nudnych – czyli za przeciwieństwo tego, za co uważają siebie. Powinniśmy sobie pilnie uświadomić, że sami stworzyliśmy ten karykaturalny obraz, żeby przez porównanie i kontrast móc nadymać własne narodowe ego. Czynnikiem, który znakomicie przyczynia się do utrwalenia stereotypu i bez którego nie mógłby on powstać, jest powszechna w Polsce całkowita nieznajomość czeskiej kultury i historii. Postępujmy honorowo – spróbujmy zobaczyć w Czechach to samo, co chcemy widzieć w sobie: pełnokrwisty naród, romantyczny i idealistyczny, znający oddech patosu, wiew legend i ogrody marzeń!

Największą w XX wieku polityczną i cywilizacyjną klęskę dla Europy Środkowej, Europy Wschodniej, a zaryzykowałbym stwierdzenie, iż dla całej Europy w ogóle, pociągnęło za sobą zniszczenie przez Ententę imperium Habsburgów w 1918 r. Od tamtej pory nostalgia za Austro-Węgrami, chęć nawiązywania do ich epoki, pielęgnowanie ich dziedzictwa ideowego i materialnego powinny być postawą oczywistą dla każdego rozumnego Czecha, tak jak są nią dla nas, Polaków z Galicji. Sądzę jednak, że gdybym sam był Czechem czy Słowakiem, przedmiotem nostalgii drugiego stopnia, duchowo-historyczną ojczyzną pomniejszą, lecz również ważną pozostawałaby dla mnie Czechosłowacja, a dokonany ostatecznie podział tego państwa oceniałbym podobnie, jak rozbiór Monarchii Naddunajskiej, to znaczy jako dziejowe nieszczęście. Jeśli nie da się cofnąć historii do czasów sprzed 1914 r., to czy nie dałoby się cofnąć jej przynajmniej do czasów sprzed roku 1992?

Pomiędzy tymi dwoma ponadnarodowymi tworami historii zachodzi związek; nie zestawiam ich tutaj ze sobą przypadkiem. Czechosłowacja była przecież państwem sukcesyjnym Austro-Węgier. I to w większym stopniu, niż Polska: II Rzeczpospolita pojawiła się na politycznej mapie świata jako zlep ziem, które przez sto kilkadziesiąt lat znajdowały się pod władaniem trzech różnych imperiów i trzech różnych dynastii, tymczasem państwo czechosłowackie składało się wyłącznie z dawnych ziem korony Habsburgów. Co prawda już przed wojną duża część polskiej prawicy spoglądała krzywo na naszego południowego sąsiada, ponieważ Czechosłowacja była jedynym krajem w tej części Europy, gdzie – w przeciwieństwie do Bułgarii, Jugosławii, Rumunii, Litwy, Łotwy, Estonii – panowanie ustroju parlamentarnego i demoliberalnej ideologii nigdy nie zostało zlikwidowane przez siły wewnętrzne tak, jak na przykład w Polsce uczynił to przewrót majowy. Śmiesznie jednak wyglądał ten czechosłowacki parlamentaryzm i republikanizm w zestawieniu z faktem, iż gdy prezydent Tomáš Masaryk przybył z oficjalną sojuszniczą wizytą do Francji, tłumy zwykłych Paryżan, niewiele wiedzących o wschodniej Europie, wzięły go za „króla Czechosłowacji” i tak właśnie pozdrawiały go na ulicach. Masaryk był prezydentem przez siedemnaście lat bez przerwy, a już w chwili objęcia tego urzędu miał 68 lat; mieszkańcom Czechosłowacji wydawał się więc „wieczny”, jak wcześniej ludom Monarchii Dualistycznej „wieczny” zdawał się cesarz Franciszek Józef. Jeden z naszych najrozumniejszych konserwatystów, Adolf Bocheński, poszukując w 1933 r. właściwej politycznej „syntezy” dla Polski, pisał: „Syntezą taką mogłaby być pewna forma ustrojowa przejawiająca się dziś w Niemczech, Czechosłowacji, na Węgrzech i w Polsce. W państwach tych – jak niezwykle trafnie zauważył to interesujący publicysta K. Pruszyński – istnieje właściwie monarchia bez dziedziczności tronu.” (1).

Z punktu widzenia geopolityki państwo czechosłowackie było konstrukcją słabą. Wysoką wartość osiągał w jego przypadku tzw. współczynnik Millera, obliczany jako stosunek długości granic do długości obwodu koła o powierzchni równej terytorium państwa, niską wartość zaś wskaźnik rozwoju granic, obliczany jako stosunek powierzchni terytorium państwa do długości jego granic. Zwracał na to uwagę już przedwojenny geograf, geopolityk, oficer Wojska Polskiego i dyplomata, major Apoloniusz Zarychta (1899-1972) w wykładach, które w 1935 r. wygłaszał dla urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wartość współczynnika Millera dla Czechosłowacji obliczył tam na 3,0, gdy dla ówczesnej Rumunii wynosiła ona 1,5; dla Francji – 2,1; dla Polski – 2,4. Oznaczało to, że Czechosłowacja była państwem o słabej zwartości terytorialnej, poważnie narażonym w razie ataków ze strony sąsiadów, o terytorium i granicach trudnych do obrony. Państwo to jednak rozciągało się równoleżnikowo od Chebu, daleko na zachód wysuniętej stolicy Wallensteina podczas wojny trzydziestoletniej, aż po Ruś Zakarpacką i szczyty Czarnohory, toteż spojrzenie na jego mapę musiało rozgrzewać serca ówczesnych i powinno budzić tęsknotę w sercach dzisiejszych Czechów i Słowaków.

Tak, tak, również Słowaków. W dyskusjach o historii międzywojnia toczonych na prawicy w Polsce nieraz wyraża się sympatię dla słowackiego nacjonalistycznego separatyzmu, który dążył do rozbicia Czechosłowacji – motywując to poparciem dla naszego bratniego, katolickiego narodu (tak jakby wśród Czechów nie było katolików, a protestantów wśród Słowaków). A przecież Słowacy współrządzili tym państwem, by wspomnieć choćby jednego z najważniejszych i najbardziej przenikliwych czechosłowackich mężów stanu, Milana Hodžę (1878-1944), premiera w latach 1935-1938 i wielokrotnego ministra (2). Słowakiem z pochodzenia – które podkreślał – był sam Tomáš Masaryk, otaczany w Czechosłowacji kultem jako Tatiček, ojciec państwa.

Podczas I wojny światowej i bezpośrednio po niej koncepcję państwa narodowego najbardziej hałaśliwie głosili sternicy polityki francuskiej z Quai d’Orsay (a tak naprawdę z paryskiego Wielkiego Wschodu). W trakcie wojny służyła im ona jako narzędzie walki z państwami centralnymi, zamieszkiwanymi (jak Austro-Węgry czy imperium tureckie) przez wiele ludów, zaś po jej zakończeniu jako narzędzie umacniania wpływów Francji przez propagowanie francuskich wzorców nacjonalizmu, wywodzących się z Wielkiej Rewolucji. Choć długo ją popierali, zamieszkana przez Czechów, Słowaków, Rusinów, Polaków Czechosłowacja nie była jednak państwem narodowym. Była natomiast – mimo sporego odsetka ludności niemieckiej – państwem słowiańskim. Co znamienne, polityka historyczna Czechosłowacji silnie odwoływała się do księstwa wielkomorawskiego – pierwszego znanego w historii chrześcijańskiego państwa Słowian. Trafnie wskazywała jego znaczenie jako naszej Atlantydy, kolebki cywilizacyjnej, podobnie, jak wcześniej w obrazie „Wprowadzenie liturgii słowiańskiej na Wielkich Morawach”(1912) przedstawił je Alfons Mucha (1860-1939), wielki malarz słowiańskiego ducha dziejów.

Czechosłowacja reprezentowała więc Słowiańszczyznę jako krąg cywilizacyjny. Mija się z prawdą spotykana w Polsce opinia o Czechach jako najbardziej „zachodnim”, zokcydentalizowanym narodzie słowiańskim. I w oczach Niemców, i w oczach zachodnich Europejczyków Czechy należą do wschodniej Europy, tak samo zresztą, jak i Polska. Istotą czeskich dziejów jest odrębność od Zachodu. Sam Tomáš Masaryk z podziwem pisał o XV-wiecznym pisarzu religijnym Piotrze Chelčickým, którego uważał za właściwego ojca czeskiej duchowości: „Człowiek całkowicie czeski, nietknięty przez łacińską uczoną scholastykę” (3). Z kolei – jak wskazuje socjolog Jarosław Kilias – zaciekły polemista Masaryka, profesor Josef Pekař, przekonywał, że husytyzm jako ruch religijny nie zapowiadał nadchodzącej nowożytności ani europejskiej Reformacji, lecz miał „narodowy i czysto średniowieczny, gotycki charakter” (4).

Czechosłowacja umiała dobrze wyrażać tę czeską i słowiańską swoistość i odrębność. Samodzielny charakter formacji kulturowej nie uzewnętrznia się w politycznych deklaracjach, lecz w jej praktycznych tworach i dziełach, w rozwoju własnych sztuk. Ważną funkcję spełnia pod tym względem architektura. W charakterystycznym stylu budownictwa wyraża się dusza poszczególnych krajów i regionów. W Czechach architekci odgrywali rolę wyrazicieli ducha narodu jeszcze w epoce Austro-Węgier. Czeskie budownictwo z samego początku XX wieku manifestuje neotradycjonalizm, chęć powrotu do źródeł, co polegało na sięganiu po wzorce miejscowej tradycyjnej, drewnianej architektury ludowej. Najwybitniejszym przedstawicielem tego kierunku był działający na Morawach słowacki architekt Dušan Jurkovič (1868-1947). Zaledwie kilka lat później nad Wełtawą rozkwita nurt przeciwstawny – architektura kubistyczna, wznoszona zwłaszcza przez Josefa Gočára (1880-1945). W przeciwieństwie do architektury ludowej, karmionej przez tradycję, a więc przez spontaniczne życie zbiorowej duszy narodu, kubizm opierał swoje koncepcje na pogłębionym namyśle teoretycznym. Powstające w latach 1911-1914 konstrukcje architektury kubistycznej odznaczały się wprawdzie abstrakcją i geometrycznym intelektualizmem formy, lecz niewątpliwie również kubizm wyrażał odrębny, swoisty charakter kraju i jego mieszkańców, ponieważ nurt ten występował tylko w Czechach. Kiedy tektoniczne wstrząsy I wojny światowej zatarły dotychczasową mapę Europy, a na zgliszczach imperium Habsburgów wyrosła Czechosłowacja, wysiłek budowy własnego państwa przeszedł także w wysiłek na rzecz wypracowania własnego stylu architektonicznego. W ten sposób z kubizmu wyewoluował rondokubizm, który rozbłysnął i zgasł w pierwszej połowie lat dwudziestych, ale pozostawił trwały, niezwykle charakterystyczny ślad w krajobrazie czechosłowackich miast. Rondokubizm zhumanizował i uplastycznił kanciaste kształty architektury kubistycznej. Spojrzenie na te budynki o baśniowym wyglądzie, mieniące się dużą liczbą elementów zdobniczych, pozwalało przyjezdnym szybko pojąć coś z duszy i dziejów tego kraju nowego, a zarazem starego, co znikał i nie istniał, a jednocześnie był zawsze. Ze szkoły rondokubizmu wyszedł Bohuslav Fuchs (1895-1972), w latach trzydziestych jeden z kilku najbardziej uznanych architektów w Europie, i jemu to przypadło w udziale podtrzymać samodzielność miejscowej architektury w „komunistycznej” Czechosłowacji. Tuż przed wybuchem II wojny światowej oraz po przejęciu władzy w Pradze przez komunistów Fuchsowi proponowały profesurę amerykańskie uniwersytety, w tym uniwersytet Harvarda, lecz morawski architekt wolał pozostać na ziemi przodków.

Norman Davies jedną ze swoich ostatnich książek poświęcił fenomenowi „zaginionych królestw” – historycznych państw o znaczących dokonaniach, które dziś są już tylko wspomnieniem, ale wciąż odgrywają dużą rolę w pamięci i wyobraźni narodów niegdyś w nich mieszkających i innych. Najważniejszym z „zaginionych królestw” w Europie Środkowo-Wschodniej pozostają Austro-Węgry, ale należy też do nich Czechosłowacja, zwłaszcza dla jej dawnych obywateli. Szczęśliwie w naszych czasach odkrywanie zaginionych królestw, zatopionych w głębinach lub zakrytych przez białe plamy na mapach dzisiejszego świata, coraz bardziej wchodzi w modę. Dobrze by się stało, gdyby państwa sukcesyjne Czechosłowacji uruchomiły programy promujące jej dziedzictwo – to znaczy dziedzictwo nie po prostu Czech lub Słowacji, lecz dziedzictwo Czechosłowacji jako państwa (1918-1992) – na wzór projektów promujących dziedzictwo Austro-Węgier, realizowanych obecnie w różnych krajach, jak w Austrii, Polsce czy na Ukrainie. Instytucje kulturalne z Czech i Słowacji powinny zaadresować takie czechosłowackie przedsięwzięcia promocyjne również do Polski, gdzie do standardu należy ignorancja (by nie rzec: ciemnota) w sprawach naszego niegdysiejszego południowego sąsiada. Może dzięki nim nauczylibyśmy się widzieć w tym nie istniejącym już państwie „Nową Atlantydę” Słowiańszczyzny Zachodniej, pochłoniętą przez fale historii? Może wśród naszych rodaków upowszechniłaby się świadomość, iż udział Polski w rozbiorze Czechosłowacji w zamian za ochłap dwóch zaolziańskich powiatów był zbrodnią, wbiciem noża w plecy jednemu państwu słowiańskiemu przez drugie?

Podobne myśli nasuwają się o Jugosławii. Ale o tym innym razem…

 

Adam Danek

 

1. Adolf Bocheński, Dwie konstytucje (problem opozycji w Polsce), [w:] Rafał Habielski, Jerzy Jaruzelski (red.), Zamiary, przestrogi, nadzieje. „Bunt Młodych” – „Polityka” 1931-1939. Wybór publicystyki, Lublin 2008, s. 55-56. Tekstu Ksawerego Pruszyńskiego, do którego nawiązał Bocheński, nie udało mi się odnaleźć.

 

2. Zob. Piotr Eberhardt, Koncepcje federacyjne Milana Hodžy, [w:] tenże, Słowiańska geopolityka. Twórcy rosyjskiej, ukraińskiej i czechosłowackiej geopolityki oraz ich koncepcje ideologiczno-terytorialne, Kraków 2017, s. 269-296.

 

3. Cyt. za: Jarosław Kilias, Naród a idea narodowa. Nacjonalizm T. G. Masaryka, Warszawa 1998, s. 142.

 

4. Tamże, s. 161.

Kategoria: Adam Danek, Historia, Myśl, Publicystyka

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Sympatia sympatią, oczywiście że Czechosłowację i Jugosławię jako słowiańskie resztówki monarchii Habsburgów można szanować za romantyzm polityczny – ale nie wolno być ślepym na fakt, jacy politycy rządzili w tamtych krajach. 

    T. Masaryk (wojna polsko-radzoecka 1920), E. Beneš (w '38 poddał kraj hitlerowcom, a w '48 stalinowcom) i A. Dubček (wstępna zgoda na pojałtańskie rewizje granic Czech i Niemiec wrogie Polsce) byli nie tylko nam nieprzyjazni, ale zwłaszcza w przypadku następcy Masaryka, skrajnie zaszkodzili własnemu krajowi…

    A co do Jugosławii wspomnianej ostatnim zdaniem, zarówno serbskie królestwo jak i dyktatura J.B. Tity były ponurą karykaturą austro-slawizmu / ilyryzmu katolickich Chorwatów.

  2. Wican pisze:

    Sympatia sympatią, ale Czechosłowacja to było państwo stworzone sztucznie. Czechy po klęskach znalazły się pod panowaniem Austrii, a Słowacja przez wieki była częścią Węgier. Dla Węgrów, (i też Słowaków), Habsburgowie byli królami, dla Czechów cesarzami.

    Czesi to naród antykatolicki, a Słowacy katolicki. Istnienie tego sztucznego tworu nie mogło trwać wiecznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *