Kajetan Rajski – Myśl Konserwatywna https://myslkonserwatywna.pl Tradycja ma przyszłość Mon, 19 Sep 2016 11:01:46 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.4.3 https://myslkonserwatywna.pl/wp-content/uploads/2020/04/cropped-cross-1-150x150.png Kajetan Rajski – Myśl Konserwatywna https://myslkonserwatywna.pl 32 32 69120707 Panowie Kajetan Rajski i Marek Franczak w Anglii https://myslkonserwatywna.pl/panowie-kajetan-rajski-i-marek-franczak-w-anglii/ https://myslkonserwatywna.pl/panowie-kajetan-rajski-i-marek-franczak-w-anglii/#respond Sun, 18 Sep 2016 12:13:43 +0000 http://46.101.235.190/?p=18922 20160918_125105Zapraszamy na serię spotkań z panami Kajetanem Rajskim i Markiem Franczakiem. Poniżej publikujemy listę miejsc i dat dla osób zainteresowanych.

 

WORCESTER Czwartek 29 września 2016 r. godz. 19.00
Severn View Hotel, 54 Newport House,
Newport St, Worcester WR1 3NS

 

BRISTOL Piątek 30 września 2016 r. godz. 20.00
Sala parafialna polskiego kościoła,
Cheltenham Road, Bristol BS6 5RH

 

LONDYN Sobota 1 października 2016 r. godz. 10.00
Polska Szkoła Przedmiotów Ojczystych im. Heleny Modrzejewskiej
Westlea Road, W7 2AH

 

LONDYN Sobota 1 października 2016 r. godz. 18.30
Windsor Hall, 2 Windsor Hall Road, London W5 5PD

 

CAMBRIDGE Niedziela 2 października 2016 r. godz. 14.30
Polonia Club 231 Chesterton Rd, Cambridge CB4 1AS

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/panowie-kajetan-rajski-i-marek-franczak-w-anglii/feed/ 0 18922
Rajski: Festiwalowy katolicyzm. O Światowych Dniach Młodzieży bez entuzjazmu https://myslkonserwatywna.pl/rajski-festiwalowy-katolicyzm-o-swiatowych-dniach-mlodziezy-bez-entuzjazmu/ https://myslkonserwatywna.pl/rajski-festiwalowy-katolicyzm-o-swiatowych-dniach-mlodziezy-bez-entuzjazmu/#comments Thu, 04 Aug 2016 05:13:37 +0000 http://46.101.235.190/?p=18438 tańczący-biskupiŚwiatowe Dni Młodzieży dobiegły końca. Prezentujemy państwu tekst pana Kajetana Rajskiego, który ukazał się pierwotnie 27 lipca bieżącego roku. Artykuł odzwierciedla wątpliwości i obawy młodych katolików względem charakteru jak również rodzaju duchowości serwowanego w ramach podobnych "spędów".

AJ


Ostatnie dni lipca bieżącego roku będą obfitowały w historyczne wydarzenia, jakimi niewątpliwie są Światowe Dni Młodzieży oraz połączona z nimi pielgrzymka Ojca świętego do naszej Ojczyzny. Od momentu gdy ogłoszono, że gospodarzem ŚDM w roku 2016 będzie Kraków, Kościół w Polsce przestawił swe zwyczajne duszpasterskie tory na specjalny program poświęcony przygotowaniom do tego wydarzenia. W efekcie nie tylko młodzież, ale też dorośli wierni – a ci przecież stanowią większość – nolens volens zaczęli partycypować w Światowych Dniach Młodzieży.
 
„W jaki sposób spędzisz Światowe Dni Młodzieży?” – ileż razy słyszałem to pytanie! Zawsze miałem dylemat w jaki sposób odpowiedzieć zważywszy na to, kto akurat je zadaje. I nie chodziło o samą odpowiedź – ta pozostawała niezmienna: wyjeżdżam z Krakowa – a raczej o sposób jej uargumentowania. Częstokroć bowiem owo pytanie formułowane było przez osoby z tych czy innych względów pozostające z dala od Kościoła, dla których wizerunek 22-letniego katolika równoznaczny jest z długowłosym chłopakiem z gitarą kołyszącym się w takt rzewnych oazowych piosenek podczas Lednicy czy kolejnych Światowych Dni Młodzieży. W ciągu kilku dziesięcioleci dokonała się rewolucyjna i, w moim przekonaniu tragiczna, zmiana. Dla osób „z zewnątrz” Kościół nie kojarzy się już z monumentalnymi świątyniami, poważnym chorałem lub muzyką organową, z zapachem kadzidła i różańcem. To wszystko zastąpił katolicyzm skoncentrowany na masowych spotkaniach, budowaniu wspólnotowego nastroju i celebracjach przypominających wielkie show, który można by określić jako katolicyzm festiwalowy. I właśnie dominacja owego festiwalowego katolicyzmu podczas ŚDM jest przyczyną, dla której zrezygnuję z uczestnictwa w tym wydarzeniu.
 
Wbrew pozorom moje odczucia nie są osamotnione. Dzieli je wiele (choć zapewne nie większość) Polek i Polaków, również młodych osób, dla których wiara nie jest równoznaczna z emocjami, którzy pragną modlić się w tradycyjny sposób „w swej izdebce”, umiejąc odpowiednio oddzielić czas na zabawę od czasu przeznaczonego na rozwój duchowy. I – żeby było jasne – nie wszyscy spośród nich to zdeklarowani tradycjonaliści – czasem są to osoby, które nigdy w życiu nie uczestniczyły we Mszy świętej w nadzwyczajnej formie, ale kierują się pewnym instynktem – swoistymsensus fidei – które słusznie podpowiada im, że festiwalowość Światowych Dni Młodzieży nijak się ma do tego, czym Kościół żył przez dwa tysiąclecia swego istnienia.
 
Wie o tym również wielu kapłanów, którzy niestety nie mogą powiedzieć tego oficjalnie. Niektórzy, jeśli tylko mogą, starają się poświęcić w czasie ŚDM innym obowiązkom duszpasterskim, inni zaś wybierają się na to wydarzenie być może słusznie zakładając, że lepiej, by tam byli i ratowali co się da uratować, aniżeli oddać celebracje i katechezy w ręce tych, dla których liturgia jest tylko pewnym narzędziem do spędzania czasu. A niestety – ku smutkowi tych z kolei, którym pragnienie godziwej celebracji Mszy świętej nie jest obce – wiele naszych świątyń goszczących obcokrajowców stanie się miejscem, w którym dojdzie do praktyk w naszym kraju prawie w ogóle nie spotykanych, będących zewnętrznymi znamionami rozkładu katolicyzmu na Zachodzie. Rozdawana będzie choćby Komunia święta „na rękę”, tak jeszcze obca powszechnej praktyce Kościoła w Polsce. Nie daj Boże, aby któryś kapłan zafascynowany zachodnimi wzorcami postanowił wprowadzić takienovum do swojej parafii! Niewątpliwie obecne będą również w świątyniach „ekumeniczne” kanony z Taizé, dźwięki gitar towarzyszące niekoniecznie nabożnym pieśniom, tańce, tzw. modlitwa flagami, nabożeństwa charyzmatyczne, Eucharystia rozdawana przez świeckich. Czy znajdzie się natomiast miejsce dla ciszy, spokoju i skupienia?
 
Od kilku miesięcy co kilka dni słyszymy zapewnienia rozmaitych władz, że podczas Światowych Dni Młodzieży nie dojdzie do żadnych niebezpiecznych wydarzeń i aktów terrorystycznych. Swoją drogą, jak można odpowiedzialnie formułować takie zapewnienia, skoro nawet służby francuskie czy belgijskie, stojące wszak na wyższym poziomie zaawansowania organizacyjnego aniżeli nasze, nie mogły poradzić sobie z zapobieżeniem atakom muzułmanów w ciągu ostatniego roku? Niekiedy wręcz słyszymy, że ktoś, kto obawia się o bezpieczeństwo podczas ŚDM, przeczy istnieniu Opatrzności Bożej! To zupełny absurd. Nasz Pan oczywiście troszczy się o swoje dzieci, niemniej należy sobie zadać pytanie czy organizacja masowej imprezy w okolicznościach, które niesie świat współczesny, nie jest wystawianiem Pana Boga na próbę? Wszak nieroztropność też może być grzechem. Nie daj Boże, aby stało się jakieś nieszczęście, ale kto weźmie wówczas odpowiedzialność moralną za to, co się wydarzyło? Czy osoby, które obecnie zapewniają o bezpieczeństwie i zachęcają do udziału w ŚDM, będą gotowe ponieść ewentualne konsekwencje? Miejmy nadzieję i módlmy się o to, aby były to jedynie czcze obawy.
 
Pozostaje sobie zadać pytanie – choć właściwy czas na udzielenie odpowiedzi nastanie post factum – czy przypadkiem potencjał organizacyjny, finansowy i ludzki nie trafia w próżnię? Mówiąc ściślej – jakie będą owoce kolejnych Światowych Dni Młodzieży? Czy możemy się spodziewać wzrostu chociaż o 30 procent wstępujących we wrześniu do diecezjalnych i zakonnych seminariów duchownych? Czy średnia wieku w żeńskich klasztorach klauzurowo-kontemplacyjnych wreszcie spadnie dzięki nowym powołaniom? Czy kolejki do konfesjonałów przed comiesięcznym pierwszym piątkiem wydłużą się o młodych ludzi? Czy żyjący dotychczas „na kocią łapę” i uczestniczący w ŚDM – są takie osoby, naprawdę! – zrezygnują z dotychczasowego sposobu życia? Czy liczba dominicantes zacznie wreszcie wzrastać zamiast maleć? Jeśli okaże się, że odpowiedź na te wszystkie pytania będzie twierdząca, to wspaniale, ale jeśli – co bardziej prawdopodobne – taką się nie okaże, będziemy musieli w końcu postawić sobie pytanie: jaki tak naprawdę cel mają Światowe Dni Młodzieży?
 
 
 
Kajetan Rajski

za: pch24

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/rajski-festiwalowy-katolicyzm-o-swiatowych-dniach-mlodziezy-bez-entuzjazmu/feed/ 14 18438
Rajski: O lepszych czasach https://myslkonserwatywna.pl/rajski-o-lepszych-czasach/ https://myslkonserwatywna.pl/rajski-o-lepszych-czasach/#comments Sat, 14 Nov 2015 14:51:50 +0000 http://46.101.235.190/?p=14695 francja_afp640Z perspektywy dzisiejszej muzułmańsko-laickiej Francji wydaje się, że katolicyzm w ogóle nie odcisnął piętna na duszy ptego narodu.

"Najstarsza córa Kościoła" stała się podstarzałą córą Koryntu, jak napisał jeden z konserwatystów…

Przez moment, około północy, gdy dowiedziałem się o tej masakrze, tliła się we mnie iskra nadziei (tak, nawet we mnie, urodzonym pesymiście), że coś się zmieni. Że społeczeństwo się przebudzi.
Myliłem się. Niemal od samego początku rozpoczęła się kampania, że "prawdziwy islam" nie ma nic wspólnego z islamem dżihadystów. Pożyteczni idioci pokroju Piotra Żyłki z deon.pl zaczęli "urabiać" społeczeństwo wciskając frazes, że ogrom tej tragedii nie może zmienić naszego nastawienia do uchodźców. I na tym się niestety skończy… Media społecznościowe jeszcze przez dobę lub dwie będą wrzały, aż w końcu temat ucichnie, pojawią się inne sprawy zaprzątające ludzkie umysły.

Francja i Europa będą jeszcze kiedyś katolickie. Ale ten przyszły katolicyzm narodzi się w morzu krwi. Wyjdzie z katakumb XXI wieku mocno poobijany, z garstką wiernych ortodoksji (bo ci głoszący modernistyczną gadaninę w większości odejdą albo pod wpływem prześladowań – paradoksalnie – się nawrócą). Przyjdą barbarzyńcy ze wschodu i rozpocznie się powolnie przywracanie z gruzów politycznej, społecznej, duchowej i kulturalnej Christianitas. My już triumfu nie dożyjemy. Na nasze czasy przypada początek drogi krzyżowej, gdy zewsząd Święta Wiara jest atakowana – przez muzułmanów, przez lewicowe "elity", wreszcie przez większość duchowieństwa pozbawionego wiary i skupionego na sprawach doczesnych. Pragnąć należy gorąco i ze wszech miar się starać, by nasze dzieci i wnuki żyły w innych, lepszych czasach. 

Na pasku informacyjnym jednej ze stacji napis: "Papież potępia zamach". O ileż bardziej chciałoby się przeczytać: "Papież potępia zamach. Jednocześnie błogosławi wszystkim walczącym przeciwko Państwu Islamskiemu, a tym spośród nich, którzy są katolikami, udziela odpustu zupełnego. Deus vult!"… Naiwne?

Być może. Dlaczego przyzwyczailiśmy się do tego, że współcześni papieże, na czele z aktualnie panującym, nijak się nie mają do Urbanów, Piusów czy Innocentych? Zarówno Urban II jak i Pius V zostali wyniesieni na ołtarze, a zatem wzywanie do świętej wojny przeciwko islamowi nie stanowiło ku temu przeszkody, co więcej, za to ich szczególnie pamiętamy i cenimy. Tymczasem Paweł VI oddał zdobyczny zielony sztandar "Proroka" w ręce tureckie, Jan Paweł II ucałował Koran, Franciszek wreszcie modlił się ramię w ramię z imamem!?
Prześladowania Kościoła były zawsze. Jednakże zawsze prześladowani chrześcijanie mieli stały punkt odniesienia – Stolicę Piotrową, która nastawała w porę i nie w porę, aby im pomóc. Niekiedy, przy bierności zachodniego świata, stawała się symbolicznym wyrzutem sumienia. Ale za okazaną wierność prześladowani wyznawcy prawdziwej wiary otrzymywali również wierność. Jaki ból mordowanym przez ISIS chrześcijanom w Syrii czy Iraku musiał sprawić widok Franciszka modlącego się wespół z imamem?!

Pomyślmy o tych, którzy w tej chwili oddają życie za wierność Prawu Bożemu i Ewangelii, odmówiwszy ucałowania Koranu. Niech nasz święty gniew nie zakończy się w ciągu najbliższych dni, ale będzie trwał nadal. "Zelo zelatus sum pro Domino Deo Exercituum…".

 

Kajetan Rajski 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/rajski-o-lepszych-czasach/feed/ 3 14695
Rajski: Zostały ordery i różaniec z chleba… https://myslkonserwatywna.pl/rajski-zostaly-ordery-i-rozaniec-z-chleba/ https://myslkonserwatywna.pl/rajski-zostaly-ordery-i-rozaniec-z-chleba/#respond Tue, 03 Mar 2015 20:05:46 +0000 http://46.101.235.190/?p=10661 wilczęta-2-rozmowy-z-dziećmi-żołnierzy-wyklętych-kajetan-rajskiZ Wojciechem Borzobohatym, synem ppłk. Wojciecha Borzobohatego ps. „Wojan”, rozmawia Kajetan Rajski

Chciałbym zacząć naszą rozmowę od Anusi Borzobohatej, bohaterki Trylogii Henryka Sienkiewicza. Czy w tej literackiej postaci znajdujemy Pańskiego przodka?

Mój prapradziadek Władysław Borzobohaty był jednym z  dowódców Powstania Styczniowego na Wileńszczyźnie. Ponieważ poszukiwały go władze carskie, uciekł do Francji, gdzie dopadła go Komuna Paryska. Jako że był lekarzem, komunardzi wzięli go do siebie, aby pełnił funkcję lekarza wojskowego. Jestem w posiadaniu podpisanego przezeń dokumentu pochodzącego z  tego czasu. Gdy wersalczycy pokonali Komunę, został aresztowany. Mieli go rozstrzelać, ale ostatecznie udało mu się przeżyć. Prapradziadek przyjaźnił się z  Władysławem Mickiewiczem, synem naszego wieszcza narodowego. Kiedyś jeden z  kolekcjonerów poloników w  Paryżu przyniósł mi zdjęcie Władysława Borzobohatego z  wypisaną dedykacją dla syna Adama Mickiewicza. Później mój przodek wyjechał do Szwajcarii, gdzie ożenił się ze Szwajcarką Strudel de Belmont i miał z  nią córkę Weronikę. Ponieważ znał osobiście Henryka Sienkiewicza, pisarz chciał wziąć imię tej dziewczynki do Trylogii. Mój prapradziadek się na to nie zgodził i zmienili imię na Anusia. Tak więc literacka Anusia jest tą Weroniką. Ciocia Wercia – bo tak ją nazywaliśmy – po wojnie przyjechała do Polski i  w  latach pięćdziesiątych jeszcze żyła. Miała obywatelstwo szwajcarskie. Napisała małą broszurkę o swoim ojcu, Władysławie Borzobohatym. A jednej z dwóch moich córek daliśmy na imię Anusia.

A z charakteru ciotka Weronika była podobna do powieściowej Anusi?

Nie znałem jej, więc trudno mi powiedzieć.

Gdzie rodzina Borzobohatych mieszkała na Kresach Wschodnich?

Mieszkali w  Wesołym Dworze koło Zdzięcioła, jest to miejscowość leżąca niedaleko Lidy, obecnie na Białorusi. Mieli malutki dworek i około stu hektarów ziemi.

Skąd nazwa Wesoły Dwór?

Ponoć dlatego, że jeszcze w czasach napoleońskich była tam karczma. A wiadomo, że jak jest karczma, to są i pijacy. I stąd nazwa Wesoły Dwór.

Zostało coś z tego dworku?

Nic nie zostało. Ja tam nie byłem, był tam brat mojego ojca. Dworek został rozebrany, wycięto wszystkie drzewa. Pamiętam, że w  1939 r. wraz z  moją mamą i  dziadkami ze strony mamy byliśmy w Wesołym Dworze i uciekaliśmy od bolszewików w  stronę granicy na zachód. Nikt mi nie chce wierzyć, bo miałem wtedy prawie trzy lata, ale doskonale to pamiętam.

Ciekawe, czy Pan to naprawdę pamięta, czy wspomnienia pochodzą z opowieści innych?

Ja to pamiętam, nikt mi o tym nie opowiadał. Pamiętam, jak babcia z dziadkiem naradzali się nad tym, którędy pójdą. Szczęśliwie przeszliśmy przez siatkę, ale babcia szła jako ostatnia. Dogonił ją sowiecki żołdak i bił kolbą po plecach. Udało się jej jednak uciec. Wszyscy szczęśliwie przekroczyliśmy granicę.

Kim był Pański dziadek Konstanty Franciszek Borzobohaty?

Dziadek był lekarzem, miał dziewięcioro dzieci. Ojciec urodził się tak pośrodku, z  drugiego małżeństwa dziadka z Marią Dominiką z domu Szrejber.

Pradziadek lekarzem, ojciec lekarzem, dlaczego Pański ojciec nie został lekarzem, tylko wojskowym?

Tego dokładnie nie wiem. Ojciec opowiadał, że jak była wojna w 1920 r. z bolszewikami, to zgłosił się na ochotnika do wojska, ale go nie przyjęli. Miał wtedy zaledwie dwanaście lat! Urodził się 19 lipca 1908 r. w Wilnie. Później bawił się rewolwerem swojego ojca i strzelił sobie w palec. Pocisk ten do dzisiaj mam na pamiątkę. W 1927 r. został przyjęty do Szkoły Podchorążych Artylerii w Toruniu, którą ukończył w 1930 r. Został mianowany podporucznikiem. Przydzielono go do 3  Pułku Artylerii Ciężkiej w Wilnie.

Kiedy poznali się Pańscy rodzice?

Ojciec był na kursie w  Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie, a moja mama Danuta Maria Pulwarska studiowała na tej uczelni. Tam się poznali. Później byli w  Worochcie na dzisiejszej Ukrainie na nartach, gdzie ojciec oświadczył się mamie. Był to 1935 rok.

Gdzie odbył się ślub?

Ślub odbył się w 1935 r. w kościele wojskowym przy ul. Długiej, gdzie obecnie znajduje się katedra polowa Wojska Polskiego.

Gdzie się Pan urodził?

Urodziłem się w  Toruniu w  szpitalu wojskowym, tym samym, w  którym przyszła na świat moja żona dziesięć lat później.

Jaka była dalsza kariera wojskowa Pańskiego ojca w II Rzeczypospolitej?

W latach 1937–1939 był słuchaczem Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie. Po jej ukończeniu został przydzielony do dowództwa 12 Dywizji Piechoty w Tarnopolu. W sierpniu 1939 r. otrzymał przydział mobilizacyjny do sztabu 36 Dywizji Piechoty Rezerwowej na stanowisko oficera operacyjnego. Był w sztabie grupy operacyjnej gen. bryg. Stanisława Skwarczyńskiego.

We wrześniu 1939 r. został ranny. Jakie były okoliczności tego zdarzenia?

Było to podczas działań wojennych 7 września, w bitwie pod Iłżą, ale nie wiem, jak do tego doszło. Nie była to raczej poważna rana, bo już 12 września został przydzielony do Oddziału III Sztabu Armii „Lublin”. Pełnił tę funkcję do 20 września, do czasu zakończenia pierwszej bitwy pod Tomaszowem Lubelskim. 27 września już był w Warszawie.

Od razu zaangażował się konspirację.

Tak, najpierw działał w Służbie Zwycięstwu Polski, a następnie w Związku Walki Zbrojnej i w Armii Krajowej.

Wspomniał Pan wcześniej, że Pańska mama i Pan byliście wtedy pod okupacją sowiecką i że w 1939 r. udało się Wam przejść przez zieloną granicę na stronę okupacji niemieckiej. Gdzie zamieszkaliście?

Zamieszkaliśmy w Warszawie.

Kiedy spotkaliście się z Pańskim ojcem?

Nie wiem tego dokładnie. Gdy mój ojciec w  latach okupacji wpadał do nas do mieszkania, to się mówiło, że to mój wujek. Czasami przebierał się za Świętego Mikołaja. Doskonale jednak wiedziałem, że to nie wujek, ale mój ojciec.

Jakie były przyczyny przeniesienia Pańskiego ojca na Kielecczyznę?

Ojciec najpierw pełnił funkcję szefa Wydziału III Dowództwa SZP-ZWZ Okręgu Warszawa-miasto, później szefa Wydziału III Sztabu Komendy Obszaru Warszawskiego ZWZ-AK. W kielecko-radomskie udał się w celu pomocy w organizacji Okręgu „Jodła” Armii Krajowej. W  tamtym rejonie walczył we wrześniu 1939 r. Był to potężny bastion walki z okupantem niemieckim. Awansowany na majora ojciec wyjechał tam jesienią 1943 r. Został szefem sztabu i  zastępcą komendanta Okręgu Radomsko-Kieleckiego AK.

I tam zastała go akcja „Burza”?

Tak, przygotowywał tam powstanie. Został powołany Korpus Kielecki Armii Krajowej, który wyszedł z konspiracji w pole. Ojciec był szefem sztabu i zastępcą dowódcy Korpusu. We wrześniu 1944 r. awansowany został na podpułkownika. W  październiku 1944r. walki ustały, ale żołnierze Korpusu przeszli z  powrotem do konspiracji, również mój ojciec. W  styczniu otrzymał rozkaz gen. Leopolda Okulickiego ps. „Niedźwiadek” o rozwiązaniu Armii Krajowej. Broń i sprzęt techniczny rozkazał zamelinować. Posługiwał się wtedy nazwiskiem Wojciech Wiśniewski.

Ppłk Wojciech Borzobohaty w  czasie okupacji posługiwał się pseudonimami „Jelita”, „Stanisław”, „Wojan”. Wiem, że „Jelita” to Wasz herb rodowy. A czy wie Pan, skąd pochodzą dwa pozostałe pseudonimy?

Niestety, tego nie wiem.

Gdzie przebywał Pan z  mamą, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie?

W  chwili wybuchu Powstania Warszawskiego byłem z mamą pod Kielcami, a po wkroczeniu sowietów do Kielc, uciekliśmy do Katowic, gdzie mieszkaliśmy u rodziny dwóch braci cichociemnych – Ludwika i Bernarda Wiechułów.

Kiedy zamieszkaliście w Warszawie po „wyzwoleniu”?

Niestety, nie pamiętam. Wiem jedynie, że w  kwietniu 1945 r. już mieszkaliśmy w Warszawie, bo przyjechał do nas wtedy ojciec. Pamiętam to wydarzenie.

W kwietniu 1945 r. ppłk Wojciech Borzobohaty przeszedł do Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, był tam szefem sztabu, ale stosunkowo niedługo.

Prawdopodobnie nie w  kwietniu, ale w  połowie maja. Wtedy ojciec za pośrednictwem łączniczki „Klary” spotkał się w lokalu konspiracyjnym przy ul. Chmielnej 12 w Warszawie z  delegatem Sił Zbrojnych na Kraj płk. Janem Rzepeckim. Otrzymał od niego propozycję przystąpienia do pracy konspiracyjnej w  delegaturze jako oficer do zleceń. Propozycję przyjął. Do jego zadań należało referowanie płk. Rzepeckiemu różnych pism, które przychodziły pocztą konspiracyjną z terenu Polski. Uzgadniał również treści depesz i wysyłał je co dziesięć dni do Londynu. 1 czerwca został mianowany na stanowisko szefa sztabu delegatury. Brał wtedy udział we wszystkich zebraniach delegatury, które odbywały się w Warszawie przy ul. Chmielnej i Marszałkowskiej. Brał czynny udział w  opracowaniu instrukcji „Wytyczne do zwalczania służby bezpieczeństwa” zwanej „Akcją B”. Według aktu oskarżenia z dnia 20 listopada 1945 r., na jej podstawie „bandy AK miały planowo przystąpić do fizycznego niszczenia pracowników Urzędu Bezpieczeństwa”, jak dalej dodano „najzdrowszych elementów narodu tj. pracowników Bezpieczeństwa i demokratycznych działaczy Polski”.

Kiedy został ujęty?

21 czerwca ojciec był umówiony z  łączniczką na rogu Koszykowej i Mokotowskiej. Gdy czekał, podszedł do niego jakiś dziwny mężczyzna i  zapytał, w  którą stronę jest jakaś ulica. Ojciec odpowiedział, że w prawo. Wtedy już wyczuł, że coś nie jest w porządku. Po chwili podeszło do niego trzech cywilów i zażądali dokumentów. Ojciec zapytał, o co chodzi. Odpowiedzieli, że tak tylko sprawdzają, ale że będzie lepiej, jak pójdzie z  nimi na komisariat. Poszli ulicą Koszykową w  kierunku Marszałkowskiej. Dwóch prowadziło ojca pod pachy, a trzeci szedł z tyłu. Ten z tyłu to był słynny ubek Józef Różański – Goldberg. W pewnym momencie ojciec ich odepchnął i zaczął uciekać. Ubecy zaczęli za nim strzelać. Trafili go cztery razy. Wpadł w bramę i zaczął biec klatką schodową na samą górę. Oni go gonili i krzyczeli, że ścigają bandytę. Gdy ojciec dobiegł do miejsca, gdzie nie mógł już dalej uciekać, zapukał do ostatnich drzwi. Otworzyła jakaś kobieta. Ojciec powiedział do niej, że nie jest żadnym bandytą, ale jest z podziemia i że ma dokumenty, które trzeba koniecznie schować. Włożył je pod słomiankę. Po kilku sekundach wpadli ubecy i strzelili ponownie do ojca, trafiając go piąty raz, w rękę. Ojciec wtedy zemdlał. Ubecy zaczęli go znosić na dół. Gdy mieli już wychodzić z klatki schodowej, kobieta z góry zaczęła krzyczeć: „Ten bandyta zostawił tu jakieś papiery”.

Czy wiadomo, w jaki sposób UB wpadło na trop Pańskiego ojca?

Wsypała go łączniczka, która wcześniej została aresztowana.

Gdzie UB zabrało ppłk. Wojciecha Borzobohatego?

Zabrali go do sowieckiego szpitala na Pradze. Tam starali się go uratować, ale nie wiedzieli dokładnie, kim on jest. Miał dokumenty na nazwisko Wojciech Malanowski. Pomimo tylu ran został odratowany. Nie wiem, w jaki sposób udało im się ojca zidentyfikować. Gdy się dowiedzieli, kogo złapali, przyszli do tego mieszkania, w którym rozmawiamy, aby zrobić tak zwany kocioł. Siedzieli tutaj przez osiem dni.

Jak to wyglądało?

Przyszli i powiedzieli, że zrobią tutaj rewizję. Pamiętam te słowa do dzisiaj. Zaczęli wszystko wyciągać z szaf. Biurko, przy którym rozmawiamy, było zamknięte na klucz. Proszę zobaczyć, tutaj zostały ślady po tym, jak oni podważali szufladę śrubokrętem, aby się do niej dostać. Nie mogli jej otworzyć, jednak w końcu znalazł się klucz. W biurku nic nie było. Po rewizji zostali, tak jak mówiłem, na osiem dni w  naszym mieszkaniu. Kto tylko przyszedł, był zatrzymywany. W sumie kilkanaście osób. Codziennie wieczorem przyjeżdżał Różański z  jakąś kobietą, ponoć Rosjanką. Patrzyłem przez okno na podwórko, przyjeżdżali „cytryną”. Byli w  długich, czarnych, skórzanych płaszczach. Różański patrzył, kto został danego dnia zatrzymany. Przebywający w mieszkaniu musieli mieć coś do jedzenia, dlatego zawsze jedna z zatrzymanych kobiet schodziła z którymś z ubeków na dół do sklepiku po zakupy. Zawsze wtedy udało się przemycić wiadomości na zewnątrz i przyjąć wiadomości z zewnątrz. Ubecy nie umieli wówczas jeszcze tego opanować.

Czy ci zatrzymani byli z organizacji konspiracyjnej czy były wśród nich też osoby przypadkowe?

Były też przypadkowe osoby, wśród nich taka kobieta, wyglądała na starą pannę. Pomyliła piętra. Gdy zadzwoniła do naszego mieszkania, otworzyli ubecy, ona na nich popatrzyła i powiedziała, że pomyliła drzwi. A oni na to, żeby weszła. Ona ponownie powiedziała, że nie tutaj chciała przyjść, że pomyliła mieszkania. Zaczęli się między sobą szarpać. Zaczęła krzyczeć imię mężczyzny, do którego przyszła w tej kamienicy, ale ubecy zakryli jej usta ręką, tak że zdążyła tylko zawołać: „Panie Ryszaaaaa…!”. Zupełnie się nie orientowała, w którym mieszkaniu i u kogo się znalazła. Chodziła po tym mieszkaniu i  mówiła: „Jezus, Maria, Jezus, Maria!”. Dostała nawet ksywę od ubeków „Jezusmaria”, ponieważ oni wszystkich zapisywali. Spaliśmy w  poprzek na kanapach i  na podłodze. „Jezusmaria” nie chciała spać obok mężczyzny, którego nie znała. Na to kolega ojca, inżynier Stanisław Zaleski, przedstawił się: „Staś Zaleski jestem”. Ale w  nocy znów się zaczęło: „Jezus Maria, Jezus Maria”, na co ktoś powiedział: „A  mówiłem ci Stasiu, ogól się!”. Tak to, pomimo tragicznej sytuacji, humor nie opuszczał zatrzymanych. Wiem, że było zaplanowane odbicie nas. Mieli przejść przez balkon sąsiada, ale już nie zdążono, ponieważ UB zlikwidowała kocioł, a zatrzymanych wywiozła.

Powiedzieli Pańskiej mamie, że mają ojca?

Nie. Powiedzieli, że uciekł do Anglii. Zrobili tak dlatego, ponieważ nie wiedzieli, czy przeżyje.

Dokąd przewieźli Pańskiego ojca ze szpitala?

Przewieźli go do więzienia na Mokotowie.

Jaki przebieg miało śledztwo?

Ojca już w szpitalu przesłuchiwał Różański, który później nadzorował śledztwo. Przesłuchiwał również ppor. Winnicki, starszy oficer śledczy. Kierownikiem II Sekcji, która prowadziła śledztwo, był por. Michalczyszyn. UB chciało, żeby to mój ojciec zorganizował akcję ujawniania się byłych żołnierzy Armii Krajowej. Różański przesłuchany na procesie ojca jako świadek, zeznał: „Oskarżony w żadnym kierunku nie objawił 132 Wojciech Borzobohaty woli ujawnienia innych członków organizacji i rozpracowania całości Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj”. Jak czytamy, ojciec odmówił i ostatecznie zrobił to Rzepecki.

12 grudnia 1945 roku Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie skazał go na karę śmierci. Jaki przebieg miał proces? Czy znany jest skład sędziowski, nazwisko prokuratora?

Przewodniczącym składu sędziowskiego był mjr Romuald Klimowiecki, ławnikami ppor. Stanisław Adamski i ppor. Tadeusz Kupiec.

Czy znane są Panu ich dalsze losy?

Niestety, nie.

Miał obrońcę?

Tak, miał obrońcę z wyboru, mec. Antoninę Grabowską.

Kiedy się dowiedzieliście o wyroku?

Tego nie wiem. Pamiętam, jak z  mamą poszliśmy pod więzienie mokotowskie, bo „podobno” można było widzieć więźniów – machających przez okno, ale to my machaliśmy i skończyło się na zatrzymaniu nas do wieczora. Mama za jakiś czas dostała pozwolenie na widzenie. Ojciec wspominał później humorystycznie, że nigdy jej nie daruje, że przyszła do niego i zapytała: „A jak się czujesz?”. Karę śmierci ostatecznie zamieniono ojcu na dożywocie, a  później na dziesięć lat więzienia. Miał wyjść w  wyniku amnestii po pięciu latach, ale nie wyszedł. Siedział jeszcze trzy i pół roku. Zatrzymała go w więzieniu bez żadnego oskarżenia prokurator Helena Wolińska. Teraz ten potwór w mundurze służy za temat do filmu „Ida”, tak reklamowanego w świecie. A o filmie o prawdziwej, niespełna osiemnastoletniej bohaterce, Danucie Siedzikównie ps. „Inka”, można w obecnych układach tylko pomarzyć, nawet trudno odnaleźć jej grób…

Mam wrażenie, że zdecydowana większość losów Żołnierzy Wyklętych – także Pana ojca – nadawałaby się na niezły scenariusz filmowy… Mieliście widzenia z  ojcem, gdy przebywał w więzieniu?

Na Mokotowie mama miała jedno widzenie, o którym wspominałem. Ale później mieliśmy widzenia w  Rawiczu. W  tym mieście mieszkała zaprzyjaźniona rodzina, u  której nocowaliśmy i przekazywaliśmy ojcu paczki oraz wiadomości.

Jak Pan wspomina te widzenia?

Jako ogromne przeżycie. W  więzieniu w  Rawiczu ojciec coś przeskrobał. W związku z tym zamknęli go nagiego w  karcerze, pomieszczeniu o  wysokości dziewięćdziesięciu centymetrów. Z  góry był polewany wodą. Później wygnali go na dziedziniec, na śnieg. Była zima, ojca sparaliżowało. W związku z tym na widzenia przynosił go na plecach wujek Adaś. Tak więc gdy tylko byliśmy z mamą na widzeniu, zawsze widzieliśmy ojca i wujka.

 

 

Całość rozmowy i pozostałe, m.in. z synem mjr. Józefa Kurasia ps. „Ogień”, synem kpt. Stanisława Sojczyńskiego ps. „Warszyc” w książce „Wilczęta 2. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych” Kajetana Rajskiego.

Zapraszamy na profil na fb poświęcony książkom „Wilczęta”: https://www.facebook.com/WilczetaRozmowy

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/rajski-zostaly-ordery-i-rozaniec-z-chleba/feed/ 0 10661
„Walczyć dla chwały Hetmana”, czyli o idei walki duchowej w teatyńskim dziele https://myslkonserwatywna.pl/walczyc-dla-chwaly-hetmana-czyli-o-idei-walki-duchowej-w-teatynskim-dziele/ https://myslkonserwatywna.pl/walczyc-dla-chwaly-hetmana-czyli-o-idei-walki-duchowej-w-teatynskim-dziele/#respond Fri, 14 Mar 2014 08:00:15 +0000 http://46.101.235.190/?p=6129 walka duchowaLiturgia Wielkiego Postu, zarówno w formie zwyczajnej, jak i nadzwyczajnej, nastraja i zachęca wiernego do powzięcia postanowień odnośnie swojej duszy, by zmienić się na lepsze, by zakończyć ten okres liturgiczny chociaż nieco lepszym, niż się go rozpoczynało. Inspirowani słowami z Księgi Hioba – „bojowaniem jest żywot człowieczy” – toczymy walkę ze złym duchem i jego pomocnikami, a także ze swoimi słabościami i upadkami, które wynikają ze skutków grzechu pierworodnego.

 

Warto w Wielkim Poście sięgnąć po dzieło „Walka duchowa” zakonnika Wawrzyńca Scupoliego, które jest jedną z najważniejszych książek chrześcijaństwa, wymienianą niekiedy jednym tchem obok „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis czy „Ćwiczeń duchownych” św. Ignacego Loyoli, jako skuteczną pozycję mówiącą o samodoskonaleniu.

 

Wawrzyniec (Lorenzo) Scupoli urodził się około 1530 roku w Otranto i został ochrzczony pod imieniem Franciszek. Mając około 40 lat wstąpił do Zakonu Kleryków Regularnych, zwanych popularnie teatynami. Było to zgromadzenie zakonne założone w 1524 roku przez św. Kajetana z Thieny i Jana Piotra Caraffę, późniejszego papieża Pawła IV. Było to zgromadzenie powstałe jako jedno z pierwszych na fali odnowy Kościoła w XVI wieku. Jako główny cel stawiało sobie formację duchową i intelektualną kapłanów, misje wśród ludu, później także zajęli się nauczaniem świeckich oraz doprowadzeniem do unii Ormian z Rzymem. Wawrzyniec już po ośmiu latach – co było krótkim czasem jak na teatynów – otrzymał święcenia kapłańskie. Jednakże kilka lat po tym wydarzeniu z nieznanych bliżej powodów został niesłusznie skazany przez władze zakonne za poważne przestępstwo przeciwko regule na rok więzienia zakonnego oraz pozbawienie prawa wykonywania czynności wynikających ze święceń kapłańskich na czas nieokreślony. W efekcie zakaz ten trwał aż 25 lat, pokutę przyjął jednak z pełną pokorą. Rehabilitowany został w 1610 roku, kilka miesięcy przed swoją śmiercią.

 

Już w kilka lat po skazaniu napisał swe dzieło, dzięki któremu przeszedł do historii. Wystarczy powiedzieć, że pierwsze wydanie „Walki duchowej” ukazało się w 1589 roku, a do chwili śmierci Scupoliego było wznawiane jeszcze ponad sześćdziesięciokrotnie, a do początku XXI wieku aż sześćsetkrotnie.

 

Skoro w każdej bitwie potrzebny jest doświadczony dowódca, żeby nią kierować i podnosić na duchu żołnierzy – ci bowiem dzielniej walczą, jeśli są pod rozkazami niezwyciężonego hetmana – to czyż, podobnie, nie trzeba go w walce duchowej? Ciebie zatem, Jezu Chryste, my wszyscy, zdecydowani walczyć i pokonać każdego wroga, wybieramy na naszego Hetmana” – rozpoczyna swe dzieło Wawrzyniec. Już w pierwszym rozdziale pobożny i doświadczony teatyn rozprawia się z naszymi słabościami i zbyt wysokimi mniemaniami o swoim poziomie duchowym. Ukazuje kongenialnie, że nasze dotychczasowe „sukcesy” w sferze duchowej są niewiele warte, jeśli tych czynów nie przenika głęboka i faktyczna pokora, całkowite zdanie się na Boga i postępowanie według Jego prawa miłości. Do walki z samym sobą potrzebna jest zdaniem Wawrzyńca: „nieufność wobec siebie, zaufanie do Boga, ćwiczenia duchowe oraz modlitwa”. O wszystkich z nich dość dokładnie opowiada, analizując poszczególne ich aspekty.

 

Kto walczy i ufa Bogu, nie przegra swej bitwy duchowej. Bóg bowiem nigdy nie odmawia pomocy swoim żołnierzom, choć czasem pozwala, by zostali zranieni. Trzeba więc walczyć, od tego wszystko zależy! – zaznacza świątobliwy Wawrzyniec.

 

W dalszej części dzieła teatyn podejmuje między innymi problematykę sposób walki z grzechami natury cielesnej, grzechem zaniedbania czy języka. Uczy również modlitwy w formie rozmyślania czy odpowiedniego przygotowania się do świętej Komunii.

 

By w sposób dosadny pokazać styl pisania oraz argumentację Wawrzyńca Scupoliego, zacytujmy rozdział LXI – „W tej bitwie trzeba walczyć bezustannie, aż do śmierci”.

 

W walce tej konieczna jest wytrwałość w nieustannym powściąganiu namiętności, które w tym życiu nigdy nie zanikają, a przeciwnie, rozrastają się jak chwasty. Jako że bitwa ta trwa dopóty, dopóki trwa życie, nie ma sposobu, aby jej uniknąć. A ktokolwiek odmawia walki – albo zostaje uwięziony, albo ginie.

 

Ponadto w tej bitwie walczymy z nieprzyjaciółmi, którzy żywią do nas nieustanną nienawiść. Nie miej więc nadziei na pokój ani na zawieszenie broni, bo im bardziej ktoś się stara ich sobie zjednać, tym okrutniejszą śmiercią ginie.

 

Niech jednak ich moc i liczebność nie napawają cię strachem, gdyż w tej bitwie pokonany może zostać tylko ten, kto sam tego chce. Cała zaś siła nieprzyjaciół jest w rękach naszego Hetmana, dla którego chwały powinniśmy walczyć. On nie dopuści, by wrogowie cię zwyciężyli, i stanie w twojej obronie. A ponieważ jest potężniejszy od wszystkich nieprzyjaciół, obdarzy cię zwycięstwem, jeśli ty, walcząc dzielnie u Jego boku, ufać będziesz nie sobie, lecz Jego mocy i dobroci.

 

Nawet gdyby Pan zwlekał z przyznaniem ci palmy zwycięstwa, nie upadaj na duchu. Musisz bowiem być pewna – co pozwoli ci także z ufnością stawać do walki – że jeśli będziesz walczyć wiernie i dzielnie, On obróci na twoją korzyść u dobrodziejstwo wszystko, co ci się przydarzy, także to, co wydawać się będzie najdalsze zwycięstwa, bez względu na to, co to jest.

 

Ty zatem, córko, naśladując niebieskiego Hetmana, który dla ciebie zwyciężył świat i samego siebie wydał na śmierć, walcz mężnie i zmierzaj do całkowitego zniszczenia nieprzyjaciół. Gdyby bowiem choć jeden z nich pozostał przy życiu, były dla ciebie jakby drzazgą w oku i ostrzem w boku i przeszkodziłby ci w osiągnięciu chwalebnego zwycięstwa”.

 

Wawrzyniec Scupoli i jego dzieło niech będzie dla nas przewodnikiem nie tylko na czas Wielkiego Postu, ale również całego życia. Podręcznik walki duchowej, który pobożny teatyn nam pozostawił, nie był napisany przez człowieka, któremu się w życiu powodziło, nie miał trudnych chwil i zaznał prześladowań. Tym bardziej możemy się zjednoczyć z jego przemyśleniami, które – jak ufał Wawrzyniec – mają faktycznie Chrystusowego ducha.

 

Kajetan Rajski

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/walczyc-dla-chwaly-hetmana-czyli-o-idei-walki-duchowej-w-teatynskim-dziele/feed/ 0 6129
Szkaplerz chorych i wątpiących https://myslkonserwatywna.pl/szkaplerz-chorych-i-watpiacych/ https://myslkonserwatywna.pl/szkaplerz-chorych-i-watpiacych/#comments Fri, 07 Mar 2014 08:00:43 +0000 http://46.101.235.190/?p=5918 szkaplerzKawałek płótna, na którym przedstawiona została Niepokalanie Poczęta, został przez Nią przeznaczony przede wszystkim dla ratowania dusz, które uporczywie nie przyjmują prawdy katolickiej i nadal trwają w błędach. Szkaplerz zielony, bo o nim mowa, jest bodaj jedynym, który można umieścić w pobliżu osoby błądzącej, a Maryja obiecała, że wywoła to dla niej zbawienne skutki. Ci, którzy używają go pobożnie zapewniają także, że skutecznie przyczynia się do zatrzymania postępującej choroby alkoholowej.

 

Był listopad 1839 roku, niespełna dziesięć lat po objawieniach Matki Bożej św. Katarzynie Laboure, w czasie których ogłoszony został cudowny medalik. Justyna Bisqueyburu rozpoczynała nowicjat w zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia, popularnie zwanych szarytkami. Kilka miesięcy później, wraz z całą wspólnotą, odprawiała rekolekcje, w czasie których objawiła się jej Matka Boża. Według relacji Justyny Maryja miała na sobie długą, białą suknię, okrywającą Jej bose stopy, błękitny płaszcz. Była bez welonu, włosy opadały Jej na ramiona. W rękach trzymała swe Niepokalane Serce, z którego wychodziły płomienie. Podobne widzenia powtarzały się Justynie jeszcze kilkakrotnie.

 

Po przyjęciu stroju zakonnego s. Justyna została posłana przez przełożone do Blangy, aby nauczać dzieci w miejscowej szkole. 8 września 1840 roku, w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, otrzymała kolejne objawienia. Maryja w prawej dłoni trzymała swoje Serce, natomiast w lewej coś w rodzaju szkaplerza. Jednak kawałki sukna z tasiemką nie miały koloru brązowego, jaki do tej pory był niemal powszechnie znany, jeśli chodzi o szkaplerz, ale miały barwę zieloną. Na jednym płatku widniał wizerunek Najświętszej Dziewicy, natomiast na drugim przebite mieczem Serce z promieniami, otoczone napisem: „Niepokalane Serce Maryi, módl się za nami teraz i w godzinę śmierci naszej”. Równocześnie s. Justyna usłyszała głos, objaśniający znaczenie widzenia. Pojęła, że za pośrednictwem tego szkaplerza Matka Boża wyjedna u swego Syna nawrócenie dla ludzi bezbożnych i zapewni im dobrą śmierć.

 

Zbliżone widzenia powtarzały się 15 sierpnia i 13 września 1841 roku. Szarytka opowiedziała o tym ks. Janowi Marii Aladel, który uprzednio był powiernikiem s. Katarzyny Laboure. Ów pobożny francuski kapłan zalecił s. Justynie, by zapytała Matkę Bożą o warunki, które winna spełnić osoba, przyjmująca zielony szkaplerz. Chodziło mu przede wszystkim o to, czy ma zostać utworzone specjalne bractwo szkaplerzne. Maryja odpowiedziała s. Justynie: „Szkaplerz ten nie jest podobny do innych znanych w Kościele świętym, które są jakby odzieniem danego bractwa. Jest po prostu pobożnym obrazkiem przytwierdzonym do kawałka zielonego sukna i zawieszonym na tasiemce tego koloru. Do jego poświęcenia nie potrzeba szczególnej formuły i nie nakłada go kapłan. Wystarczy, by był poświęcony przez kapłana i noszony przez osobę, o której nawrócenie lub uleczenie chodzi. Można go nawet bez wiedzy danej osoby włożyć do łóżka lub wszyć do ubrania, w którym chodzi, lub włożyć do pokoju, w którym mieszka. Co do modlitw, wymagane jest jedynie odmawianie tej, która jest wypisana na szkaplerzu (…). O ile osoba, o której nawrócenie lub uzdrowienie chodzi, nie wie o tym, że szkaplerz jej dano, modlitwę odmawia ta osoba, która zajmuje się tą sprawą. Szkaplerz ten może być używany we Francji i wszędzie. Obiecane szczególne łaski zależą od siły ufności i wiary dających lub noszących szkaplerz”. Tym samym Matka Boża określiła warunki, które należy spełnić przy używaniu Szkaplerza Niepokalanego Serca Maryi, zwanego szkaplerzem zielonym lub też szkaplerzem nawrócenia. Bł. Pius IX w 1863 roku wyraził ustną aprobatę dla tej pobożnej praktyki.

 

Popularność zielonego szkaplerza wzrastała zarówno we Francji, jak i poza jej granicami. Dokładne wypełnianie słów Maryi nawołujących do tego, by traktować to dewocjonalium jako środek, a nie cel pobożności, skutkowało niezwykłymi nawróceniami i uzdrowieniami. Szczególnie głośna stała się historia mordercy, który zabił arcybiskupa Paryża. Hierarcha został zdradziecko zastrzelony przez nieznanego sprawcę z obozu rewolucjonistów w czerwcu 1848 roku, kiedy na barykadach stolicy Francji nawoływał do pokoju. Po wielu latach morderca, złożony śmiertelną chorobą, znalazł się pod opieką jednej z szarytek. Zakonnica, zajmując się jawnym wrogiem Kościoła, zachęcała go do pojednania się z Bogiem. Reakcja chorego była nacechowana wrogością. Siostra zakonna nie zamierzała się poddać. Niepostrzeżenie włożyła pod jego poduszkę zielony szkaplerz i wraz z siostrami modliła się wytrwale, aby Maryja zatriumfowała w jego sercu. Wkrótce chory poprosił o spowiedź, pojednał się z Bogiem, a przy świadkach przyznał się do zamordowania arcybiskupa Paryża.

 

Co warte podkreślenia, s. Justyna, poza przełożonymi, nikomu nie opowiadała o swoich widzeniach. Jedna z współsióstr wspominała: „Gdy miałyśmy niebezpiecznie chorego, polecałyśmy go modlitwom naszej przełożonej, dawałyśmy mu szkaplerz i zawsze byłyśmy wysłuchane”. Ale kiedy próbowałyśmy się dowiedzieć, komu to Najświętsza Panna objawiła ten szkaplerz, to albo uśmiechała się na nasze uprzykrzone pytania, albo odsyłała nas po objaśnienia do naszych przełożonych”.

 

 S. Justyna Bisqueyburu zmarła jako przełożona wspólnoty szarytek w Caracassonne w 1903 roku.

 Szkaplerz zielony można uzyskać pod adresem:

 

Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia Św. Wincentego à Paulo

ul. Warszawska 8

31-155 Kraków

tel.: 12 422 99 74

 

 

Kajetan Rajski

Za: PCh24.pl

Tekst publikujemy za zgodą autora.

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/szkaplerz-chorych-i-watpiacych/feed/ 2 5918
Dialog z kim popadnie? https://myslkonserwatywna.pl/dialog-z-kim-popadnie/ https://myslkonserwatywna.pl/dialog-z-kim-popadnie/#comments Fri, 28 Feb 2014 08:00:08 +0000 http://46.101.235.190/?p=5901 transDialog, dyskusja, debata, dyskurs – wszystkie te słowa oznaczają to samo: spotkanie z drugim człowiekiem, odbywające się czasem w sposób fizyczny, a czasem na łamach jakiejś publikacji czy w Internecie, mające na celu wymianę opinii na określony temat, zmierza ku zaprezentowaniu swojego zdania, a w najlepszym razie przekonanie swego adwersarza. Taki sposób postępowania ukształtował naszą cywilizację łacińską, w której ścierające się poglądy doprowadzały do krystalizacji chrześcijańskiego oblicza Europy. Zawsze dyskusjom towarzyszył rodzaj intelektualnego fermentu, rozwijała się nauka, jedne poglądy zwyciężały, drugie z kretesem przegrywały, by pozostać jedynie jako fragment historii.

 

Należy jednak zadać sobie pytanie na ile dialog i dyskusja może dotyczyć każdego tematu oraz czy z każdym człowiekiem można i trzeba rozmawiać.

 

28 lutego br. miało dojść w krakowskiej kawiarni-księgarni De Revolutionibus do dyskusji „Czy płeć można zmienić?” między publicystą Dawidem Gospodarkiem a Mariuszem Drozdowskim, nazywanym przez samego siebie „Jej Perfekcyjnością”, biologicznego mężczyznę któremu zdaje się, że jest… no właśnie do końca nie wiadomo kim. Przedstawia sam siebie używając rzeczowników zarówno w męskim, jak i żeńskim rodzaju (czemu zapomniał o nijakim?), zajmuje się promocją środowisk LGBTQ, organizował również „Porno Dzień” na Uniwersytecie Warszawskim, uczelni, gdzie jest pracownikiem naukowym. Jak informował portal wsumie.pl na swoim blogu mężczyzna ów napisał kiedyś między innymi: „Ja, dla przykładu, jestem transem i pedofilem. I spoko, żyje mi się z tym całkiem fajnie”, jak również: „Nie zgadzam się na zakaz mówienia o pozytywnej pedofilii. Nie zgadzam się na ograniczanie wolności słowa”. Każdy zdroworozsądkowy człowiek wyrobił już sobie zdanie na temat owego „dziwaka”, żeby użyć elgiebetowskiego dodatku „queer”. Drozdowski na swoim blogu zapowiadał również, że po dyskusji odwiedzi w piątkowy wieczór homoseksualny klub nocny Cocon. Dzięki Bogu i przezornej postawie katolickiego portalu PCh24.pl, informującego o zbliżającej się hucpie, co przyczyniło się do wysyłania wielu protestów, udało się doprowadzić do odwołania spotkania w kawiarnio-księgarni De Revolutionibus.

 

Portal PCh24.pl poinformował również w ostatnim czasie, że przy warszawskim klasztorze ojców dominikanów odbyło się spotkanie dotyczące „miejsca osób homoseksualnych w Kościele”. Spotkanie prowadziła Katarzyna Jabłońska, sekretarz redakcji „Więzi”, pośród zaproszonych był pallotyn ks. Bogusław Szpakowski, Szczepan Czerski, który ma nieszczęście posiadania syna-homoseksualisty (Czerski, rzecz jasna, nie uważa tego za problem), oraz Marcin Dzierżanowski z organizacji „Wiara i Tęcza”, skupiającej rzekomo wierzących ludzi o sodomistycznych zapatrywaniach. Ostatni z nich wyraził nadzieję, że Kościół katolicki będzie kiedyś błogosławił związki pederastów.

 

Postawienie pod dyskusję fundamentalnych kwestii z punktu widzenia nauki czy doktryny Kościoła, a więc tego, czy „płeć można zmienić” lub czy Kościół zaakceptuje czyny homoseksualne, świadczy o całkowitej aberracji umysłowej osoby, która do takiej debaty przystępuje czy też organizuje tego typu wydarzenie. W umyśle przeciętnego wiernego może się bowiem wytworzyć wówczas obraz, że Kościół rozpoczyna dialog z takimi osobami, wyraża w jakiś sposób zrozumienie dla nich, a nawet ich legitymizuje. A już na pewno organizowanie takich spotkań przez środowiska katolickie jest przejawem, że klimat w kręgach kościelnych wokół problemu homoseksualistów się zmienia. Zapewne niezwykle cieszy to wewnątrzkościelne homolobby zarówno kapłanów, jak i świeckich.

 

Kajetan Rajski

 

fot. Wikipedia, Creative Commons

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/dialog-z-kim-popadnie/feed/ 1 5901
Synod 2014? – strach się bać! https://myslkonserwatywna.pl/synod-2014-strach-sie-bac/ https://myslkonserwatywna.pl/synod-2014-strach-sie-bac/#comments Tue, 18 Feb 2014 08:00:45 +0000 http://46.101.235.190/?p=5579 FranciszekZapewne nie tylko ja spoglądam z niepewnością w przyszłość, obawiając się zbliżającego się coraz większymi krokami Synodu Biskupów. Podczas gdy liberalne media chłodzą szampany, konserwatywni katolicy z drżeniem dłoni wyjmują różańce.

 

Synod Biskupów, odbywający się pod hasłem: „Wyzwania duszpasterskie związane z rodziną w kontekście ewangelizacji”, który będzie miał miejsce od 5 do 19 października 2014 roku, może okazać się wydarzeniem brzemiennym w skutki. Istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że nie zakończy się „zwyczajnym” dokumentem, w którym jedynie przypomniane będzie nauczanie Kościoła względem małżeństwa i rodziny, ale stanie się rewolucyjnym aktem, dopuszczającym rozwodników wstępujących w kolejny związek do Komunii świętej i pozostałych sakramentów.

 

Już same pytania, kierowane przez Stolicę Apostolską do biskupów, napawają olbrzymią troską. Postawienie tak licznej ich ilości w odniesieniu do związków niesakramentalnych czy jednopłciowych sugeruje, że wydarzenia z października mogą – choć nie muszą – do tych spraw się odnieść. Również niezupełnie przemyślane słowa Ojca św. Franciszka w nawiązaniu do homoseksualistów („Kimże ja jestem, aby ich osądzać?”) dają do zrozumienia, że klimat na szczytach Kościoła zmienia się, a grzech sodomii może cieszyć się coraz większą akceptacją ze strony hierarchii.

 

Rzecz jasna w awangardzie postępu są episkopaty krajów zachodnich. Jakże by inaczej – Niemcy, Belgia czy Szwajcaria jasno wskazują, że dotychczasowe nauczanie Kościoła odnośnie nierozerwalności małżeństwa jest już passé. Wedle relacji biskupów niemieckich wierni uważają niedopuszczanie do Komunii św. rozwodników za „dyskryminację i przejaw okrucieństwa”. Z kolei Belgowie stoją na stanowisku, że Kościół winien przygarniać wszystkich ludzi, niezależnie od ich moralnego prowadzenia się. Biskupi Szwajcarii utrzymują tymczasem, że wierni orientują się w katolickim nauczaniu względem antykoncepcji, niemniej jednak gremialnie go nie wprowadzają w osobiste życie.

 

Można wprawdzie naiwnie skonstatować, że jest to w wykonaniu hierarchów jedynie relacja opinii powierzonych im wiernych, że biskupi niekoniecznie podzielają ich poglądy. Chciałbym również tak mniemać. Tymczasem wielokrotnie niejednoznaczne, a niekiedy wręcz bezpośrednie wypowiedzi zachodnich hierarchów sugerują, że byliby takimi zmianami usatysfakcjonowani. Biskup Stephan Ackermann z Trewiru oznajmił, że „pewne kwestie nie są już zgodne z duchem czasu. Dlatego należy poczynić kroki w celu wprowadzenia zmian w – obecnie ostro dyskutowanej – katolickiej moralności seksualnej”. Powtórnych związków nie należy ponadto – jego zdaniem – traktować jako grzech śmiertelny, a homoseksualizmu nie godzi się określać jako „perwersyjny”.

 

No cóż – mogą perswadować niepoprawni optymiści – to jedynie biskupi kilku krajów Europy Zachodniej, reszta episkopatów wcale tak nie uważa”. Pamiętajmy jednak, że w trakcie II Soboru Watykańskiego przebiegowi obrad ton nadawała nie najliczniejsza grupa, a więc umiarkowanych konserwatystów, ale na papieża i tych niezdecydowanych kolosalny wpływ mieli biskupi – jakże by inaczej, by powtórzyć moje powyższe słowa –Niemiec, Belgii czy Szwajcarii. Już w latach sześćdziesiątych niedwuznacznie sprzeciwiali się nauczaniu papieża Pawła VI odnośnie katolickiej nauki o „regulacji poczęć”. Co więcej sam kard. Oscar Rodriguez Maradiaga, mianowany przez Ojca św. Franciszka na przewodniczącego papieskiej Rady Kardynałów, przywoływał do porządku prefekta Kongregacji Nauki Wiary, by ten był „bardziej elastyczny” w kwestii dopuszczenia rozwodników do Komunii świętej. Skoro sama „góra” w hierarchii kościelnej jest tak silnie zainfekowana, to przewidywania względem Synodu Biskupów 2014 mają prawo być nad wyraz pesymistyczne. Liberalna hydra może podnieść łeb i doprowadzić do druzgocących Kościół zmian w kwestii etyki seksualnej i małżeństwa.

 

Obym był złym prorokiem.

 

Kajetan Rajski

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/synod-2014-strach-sie-bac/feed/ 6 5579
„Św. Karolina Kózka”, czyli rzecz o szkolnej katechezie https://myslkonserwatywna.pl/sw-karolina-kozka-czyli-rzecz-o-szkolnej-katechezie/ https://myslkonserwatywna.pl/sw-karolina-kozka-czyli-rzecz-o-szkolnej-katechezie/#comments Wed, 12 Feb 2014 08:00:44 +0000 http://46.101.235.190/?p=5554 Św. Karolina KózkaProces katechizacji w Polsce wśród dzieci i młodzieży jest niezwykle nieudolny. Być może powrót do salek przykościelnych rozwiązałby ten problem – chodziłby faktycznie ten, kto by chciał. Jednak nie oszukujmy się – dla wielu młodych ludzi katecheza może być jedynym czasem w ich życiu, gdy będą mieli możliwość poznać choć trochę Ewangelię. Czy warto jest ich tej szansy pozbawiać?

 

W niedawnym czasie blog Breviarium (dawniej Kronika Novus Ordo) zacytował mój wpis na Facebooku, w którym opowiedziałem pokrótce dwie historie dotyczące szkolnych katechez. Jedna z nich dotyczyła mojej zeszłorocznej rozmowy z jednym ze znajomych biskupów, który zadał mi pytanie o stan katechezy w klasie maturalnej, której wówczas byłem uczniem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zainteresowanie lekcją religii jest niewielkie. Wówczas biskup z zadumą w głosie powiedział: „No właśnie… Do nas takie informacje nie docierają, dobrze że powiedziałeś…”. Faktycznie, wiedza biskupów na temat lekcji religii w szkołach jest niewielka i zazwyczaj nie wynika to z ich winy. Gdy wizytują parafie i szkoły znajdujące się na ich terenie, przede wszystkim pokazywane są im wzorowe klasy, gdzie kilkoro zdolnych uczniów nadaje ton reszcie. W konsekwencji hierarchowie myślą, że wszystko jest w porządku, a „młodzież się do Kościoła garnie”.

 

Moje pierwsze zderzenie z tragicznym poziomem katechez zaliczyłem… w pierwszej klasie „podstawówki”. Pamiętam, że świecka katechetka powiedziała nam, byśmy dowiedzieli się coś o swoich patronach z chrztu. Później, w trakcie lekcji, mieliśmy ich narysować. Z braku zdolności plastycznych mój szesnastowieczny patron miał głowę, a od tej części ciała rozpoczynała się sutanna, która sięgała aż do kostek. Skoro narysowanie mojego patrona nie zajęło mi dużo czasu, mogłem swobodnie rozglądać się po klasie i obserwować malunki innych, zdolniejszych ode mnie. Jedna z dziewczyn, Karolina, malowała swoją patronkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że katechetka powiedziała do wszystkich: „Tak, święta [sic!] Karolina Kózka to wspaniała patronka. Była Polką. Sporo o niej ostatnio czytałam, kiedyś wam o niej opowiem”. Od razu zauważyłem błąd . Po lekcji podszedłem do katechetki i grzecznie zauważyłem, że Karolina Kózka jest „jedynie” błogosławioną. Katechetka rzecz jasna, jak każdy zarozumiały nauczyciel, powiedziała, że jestem za mały, żeby takie rzeczy wiedzieć i się nie znam, uparcie nadal twierdząc, że Kózka została kanonizowana. Na kolejnej katechezie przyniosłem książkę, w miarę aktualną, gdzie widniał obrazek i podpis „bł. Karolina Kózka”. Nauczycielka nie zareagowała.

 

Od tego czasu nauczyłem się, by w trakcie lekcji religii specjalnie się nie wychylać, ponieważ „każde słowo może być wykorzystane przeciwko mnie”. Dlatego też nic nie mówiłem, gdy owa katechetka powiedziała kolejną „perełkę”, że cudowny obraz jasnogórski został pocięty szablami w trakcie… potopu szwedzkiego. Jednak podstawówkowa katecheza wyglądała raczej dość dziecinnie, i ciężko było znaleźć tam miejsce na poważniejsze tematy.

 

Zmiana jednak przyszła w gimnazjum, rzekomo „katolickim”, prowadzonym przez męskie zgromadzenie powołane do opieki nad młodzieżą. Swoją drogą zastanawiam się niekiedy, co ich święty założyciel myśli sobie o licznych wybrykach swych duchowych synów. Wprawdzie bitej śmietany na kolanach kapłańskich tam nie było, jednak puszczanie trzynastolatkom „Poranku kojota” przez księdza-katechetę w trakcie „Pielgrzymki do Rzymu” już tak. W trzeciej klasie gimnazjum, gdy młodzi ludzie co nieco już czytają, słuchają i oglądają, a w konsekwencji żądni są wiedzy, dyskusji i ośmieszenia autorytetów, padły pytania dotyczące antykoncepcji i aborcji. Co ciekawe ksiądz-katecheta nie miał zamiaru podejmować tych tematów, nie chciał wyjaśnić stanowiska Kościoła w tej materii. Wygodniej przecież było puścić film (oglądany dziesiątki już razy) o świętym założycielu czy pośpiewać tandetną piosenkę quasi-religijną. W konsekwencji musiałem podczas przerw, a czasem nawet „luźnych katechez” (czyli zazwyczaj), dyskutować ze swoimi rówieśnikami na te tematy, nie znajdując w tym wsparcia ze strony księdza. „Święty spokój” po raz kolejny zatriumfował.

 

Z rozmów z wieloma rówieśnikami wiem, że ich szkolne katechezy wyglądały podobnie. Rzadko kiedy zdarzało się, by lekcje religii w szkole były faktycznie wykładem o nauce katolickiej, który później przeradza się w zadawanie pytań katechecie przez młodzież. Swoistym „przywilejem” ludzi młodych jest to, że mogą błądzić, poszukiwać, zadawać pytania. Jednak wtedy, gdy spotykają się z lekceważeniem spraw dla nich istotnych, bardzo często nie chcą już poważnie traktować katechety, który nie chce bądź nie umie wyjaśnić im, dlaczego czarne jest czarne, a białe jest białe. Prawda katolicka jest przecież miastem położonym na górze, wystarczy tylko młodzieży wskazać kierunek, w którym muszą do owego miasta podążać.

 

W cytowanym przez Breviarium moim wpisie na facebooku zastanawiałem się, czy nie byłoby sensu przenieść katechezy do przykościelnych salek. Dochodzę jednak do wniosku, że – mimo wszystko – nie. Owszem, gros katechez w szkole prowadzonych jest nieudolnie, bez większego zaangażowania, refleksji nad tym, co się robi. Jednakże w czasie każdej lekcji religii – mam nadzieję – odmawiana jest choć krótka modlitwa. Dla wielu z młodych ludzi to jedyna sytuacja w życiu, kiedy zmówią – chociaż tylko słowami – parę słów modlitwy. Wiem. Nie wypływa to z głębi serca, nie jest wynikiem natchnienia Bożego, ale zawsze to parę słów modlitwy, które człowiek przypomni sobie może kiedyś w trudnej sytuacji swojego życia. Nie zachowujmy się jak skrajni członkowie neokatechumenatu, którzy cieszą się, że ludzie od Kościoła odchodzą, „bo zostaną ci, którzy chcą, i będziemy mieć Kościół podobny do pierwotnego”. Ci, którzy praktykują od wielkiego święta, przyjmą księdza po kolędzie, czy wreszcie pójdą na szkolną katechezę, jakąś cząstkę „anima Christi” mają. Daj Boże, by ona wzrastała. Nie stanie się to jednak bez rzetelnie przygotowanych do swej pracy katechetów.

 

Kajetan Rajski

 

]]>
https://myslkonserwatywna.pl/sw-karolina-kozka-czyli-rzecz-o-szkolnej-katechezie/feed/ 1 5554