banner ad

„Bóg albo nic…”: z Jackiem hr. Mycielskim rozmawia Mariusz Matuszewski

| 5 września 2016 | 4 komentarze

bog honor i ojczyznaProsimy o kilka słów o Pana korzeniach. Skąd się wywodzicie?

 

Wedlug niektórych źródeł pochodzimy … z dwunastowiecznych Niderlandów. Nasze pierwotne nazwisko ponoć brzmiało van Arkel. Otoż jeden z rycerzy o tym nazwisku był najemnikiem króla Bolesława Krzywoustego i za zaslugi w bojach dostał dobra Lang lub Łęg. Stąd zawołanie – apel – „Do Łęga!”. Z tego też powstało pierwotne nazwisko. Dołęgowie, którzy osiedli w miejscowości Mycielin (kaliskie) – to Dołęga Mycielscy, ci z Kretkowa – to Dołęga Kretkowscy itd. A potem – co nie jest żadnym historycznym wyjątkiem – pozostała w użyciu już tylko ta druga część nazwiska. Według rodzinnego historyka (Kazimierz Mycielski, 1904-1984) majątek Mycielin otrzymał jeden z Dołęgów od króla Władysława Jagiełły za zasługi oddane w bitwie pod Grunwaldem. (Uwaga, niektóre źródła podają błędnie, zamiast „Mycielski z Mycielina” – „Mycielski z Żytowiecka”, która to miejscowość, aczkolwiek związana z rodziną, nie była jej rodowym siedliskiem). Od zawsze słyszałem, że popularne polskie słowo „niedołęga” wywodzi się od naszego nazwiska i dobrze o rodzie Dołęgów świadczy.

 

Te korzenie holenderskie – prawda czy legenda? Nigdy tego nie wybadałem. Może i szkoda. Gdy te wiadomości pierwszy raz do mnie docierały byłem za młody, a potem zajęty instalacją mojej rodziny na obczyźnie. Jednak, przy okazji pewnej wizyty u holenderskich znajomych (lata 70te), w ich zamku w Limburgii, w archiwum znalazłem księgi genealogiczne z nazwiskiem van Arkel z XII wieku. Nie mialem wtedy głowy do wchodzenia w szczegóły.

Wracając do korzeni: udokumentowane jest nasze pochodzenie od jednego z dwu braci, Mikołaja lub Floriana, dziedziców Mycielina (pierwsza wzmianka o Mycielskich pochodzi z dokumentu datowanego na rok 1437).

Tytuł hrabiowski został przyznany rodzinie przez króla pruskiego Fryderyka Wilhelma w roku 1822. Jednak, na codzień, w naszych rodzinach, nie używało się tytułów. Zamiast „księżnej” była ciocia Róla, zamiast „hrabiego” był ten czy inny stryj Jaś. Wszyscy arystokraci na ogół się znali lub o sobie wiedzieli, dorośli mówili do siebie na ty, do pokolenia wyżej mówiło się w trzeciej osobie. Oczywiście na scenie politycznej czy w razie konfliktu przechodziło się „na pan”, ale bez dodawania tytułu.

 

Jak w Pana domu rodzinnym wyglądało wychowanie i formacja młodego człowieka? Co było najważniejsze?

 

 

Może zabrzmi to dla niektórych banalnie: najważniejsze brzmiało: Bóg, Honor i Ojczyzna. Pod hasłem Bóg należy rozumieć Dekalog, Biblia, Kościół. Od maleńkości moi Rodzice pilnowali naszej znajomości Ewangelii i Starego Testamentu, wspierali Kościół RK i Cerkiew Unicką w Boryniczach k/Lwowa (aż do dramatycznego opuszczenia naszego majątku w roku 1939). Potem, w czasach komunistycznych, angażowali się m.in. w obronę więzionego kardynała Wyszyńskiego, w obronę krzyża w klasach szkolnych. Moja Matka przez lata zajmowała się katechezą. Honor to szacunek dla ludzi prawych i nieprzyjmowanie w domu tych, którzy w tej dziedzinie wyraźnie zawiedli. Już w dzieciństwie poznałem motto: Melior mors macula – lepsza śmierć niż plama (plama na honorze oczywiście). Hasło Ojczyzna to też służba wojskowa w momentach jej zagrożenia. Wiele tu mogę przytoczyć przykładów, w tym z życiorysu mojego Ojca w okresie obu wojen. W Powstaniu Listopadowym, pod Olszynką Grochowską brało udzial 5ciu (wg niektórych źródeł 7miu) Mycielskich, kilku z nich zostało uwiecznionych na znanym obrazie Wojciecha Kossaka. Dostali go w prezencie ślubnym moi dziadkowie (od braci mojego dziadka), wisiał w Boryniczach do II Wojny Światowej, potem zaginął. Jedna z licznych kopii ozdabia jadalnię w Belwederze w Warszawie. Naturalnie hasło Ojczyzna to nie tylko obrona, to też troska o jej rozwój, troska o dobro jej obywateli. Wiele przykładów działań w tym zakresie odnajduję w pamiętnikach starszego pokolenia, które udało mi się zebrać w naszym archiwum. Z przedednia ucieczki mojej młodej rodziny na Zachód (PRL 1971) zapamiętałem wielkie zmartwienie mojego Ojca: „Polska was traci…” Natomiast po odzyskaniu niepodległości, ja sam uczułem wielką satysfakcję, gdy nasz syn, po tylu latach na obczyźnie (Europa, Ameryka) ostatecznie wrócił do kraju (2003) i tylko w Polsce widzi przyszłość dla siebie i swojej wielodzietnej już rodziny.

Pamiętajmy, że wartości zdefiniowane w skrócie jako Bóg, Honor i Ojczyzna, są siłą narodu. A mogą utrzymać swoją rację bytu dzięki dobrze funkcjonującym rodzinom. Bo rodzina to nie tylko „mały biały domek” dla kilku współżyjących osób. Rodzina to sens życia, moc społeczeństwa, tarcza obronna narodu.

Gdzie współczesny świat popełnia błąd w zakresie formacji i wychowania?

Wychowując trójkę naszych dzieci, głównie w Holandii, przeżywaliśmy konfrontację wyniesionych z polskiego domu rodzinnego przyzwyczajeń, z absolutnie innym trendem pedagogicznym, którego symbolem było lokalne czasopismo Ouders van nu – pismo dla „nowoczesnych” młodych rodziców. Z tym czasopismem i jego fanami absolutnie nie zgadzaliśmy się. Typowym przykładem różnicy zdań było np. podejście do zagadnienia wolności dzieci. Według nas, dziecko zdobywa swoją wolność w miarę rozwoju, dorastania. W pierwszych latach pozostaje zależne od woli i decyzji rodziców (naturalnie, że te decyzje powinny być rozsądne, a nie oparte na widzi-mi-się-rodzica). Trwa to aż do wyrobienia koniecznych i przydatnych życiowych zachowań. Jako typowe przykłady podam: przyzwyczajenia odnośnie higieny osobistej, zachowań przy stole, szacunku dla rodziców.

Według doktryny naszych oponentów, dziecko musi mieć pełną dozę wolności już od pieluch! Nie wolno je do niczego zmuszać. Można perswadować, prosić, ale nie wolno nakazać czy zakazać, nie może być mowy choćby o klapsie. Do nauczyciela w szkole uczeń może mówić na ty, o ewentualnej praktyce religijnej zdecyduje sam, gdy będzie miał 18 lat…

Ten konflikt pedagogiczny powodował oziębianie naszych relacji z uprzednio zaprzyjaźnionymi młodymi rodzicami z sąsiedztwa. Nie obyło się bez wątpliwości z naszej strony: może to my się mylimy? Na szczęście te wątpliwości nie trwały długo. W porównaniu do domów naszych konkurentów, nasz stał się stosunkowo szybko symbolem spokoju, obiektem zainteresowania i pytań: jak wy to robicie? Macie małe dzieci, nikogo do pomocy, a nie wyglądacie na zmęczonych? Okazało się też, że nasze dorastające dzieci miały więcej wolności, mniej kontroli domowej, w porównaniu do swoich rówieśników „wieku trudnego”, wychowanych „bezstressowo”.

Pod naporem pytań, próśb ze strony przyjaciół, napisałem nasz domowy „poradnik” – Elementarz dla rodziców, przetlumaczony już na sześć języków. Z jego wersją francuską i holenderską można zapoznać się w internecie: www.enfant-edu.com. Przygotowywana teraz nowa wersja polska będzie poszerzona i bardziej zadbana od strony graficznej.

W sumie, według naszych doświadczeń, jeśli ktoś odejdzie od tradycyjnych metod i wartości, jeśli uwierzy eksperymentom czy trendom medialnym w rodzaju „wychowania bezstressowego”, ten w finale gorzko pożałuje.

Jest Pan potomkiem jednego ze znakomitych i zasłużonych rodów ziemiańskich. Niestety obecnie, po latach komunistycznego wypierania ze świadomości społecznej podstawowych prawd, które aż do roku 1919 formowały poczucie narodowej spójności i przynależności, ogółowi rodaków reprezentowana przez Pana warstwa społeczna nie kojarzy się w zasadzie z niczym. A zatem – czym w swojej istocie jest ziemiaństwo?

Nie ode mnie zależało kto i gdzie mnie urodził. Nie jest więc żadną moją zasługą, że urodziłem się w rodzinie ziemiańskiej. Za to jest moim obowiązkiem, ażeby swoim życiem dowieść, że jestem jej godny. Każdy buduje swoją jakość od nowa i może ją ubogacić lub zrujnować niezależnie od pochodzenia. Jedni mają trochę łatwiej, dzięki rozsądnemu domowemu wychowaniu, inni trudniej. Nie wiem, jak by się moje życie potoczyło, gdybym nosił na przykład nazwisko Bierut. Zajmuję się obecnie pamiętnikami śp. mojej Matki, Heleny (z domu hr. Broel Plater). Ich wydanie jest w stadium negocjacji z wydawcą. Zaproponowany tytuł: „Czekała nas podróż / Polska rodzina w stuleciu wielkich zmian”. Jestem pod wrażeniem tej lektury i ilością dobra, które w sferze ziemiaństwa było – jakże konsekwentnie – pielęgnowane. Nie o wszystkim wiedziałem. Wcale się nie dziwię, że dla większości wspólczesnego polskiego społeczeństwa te wartości są już zapomniane, nieznane. Pozwalam sobie zacytować końcówkę wstępu, jakim zaopatrzyłem omawiany pamiętnik: Uważam, że mieliśmy wyjątkowych Rodziców i pełne miłości rodzinne Domy. A historia naszej Ojczyzny i fakt bycia Polakiem może być powodem do dumy. Mam nadzieję, że czytając tę książkę, pomyślisz podobnie.

 

Dodam, że w naszym kraju, dramat dotyczy teraz nie tylko braku wiedzy o ziemiaństwie, ale braku wiedzy historycznej w ogóle. Napotykamy liczne przykłady jej fałszowania. Tak się działo za Komuny, tak się dzieje niestety jeszcze teraz, przy wciąż aktywnej jej spuściźnie. Młody magister („resortowy”) dowodził mi całkiem niedawno, że za nieodrobioną pańszczyznę panowie wieszali chłopów na drzewach (!). Ciągle się słyszy o polskich obozach koncentracyjnych i o haniebnym polskim antysemityzmie. Jest prawdą, że mieliśmy sporo powodów, aby Żydów specjalnie nie kochać. Ale pozwolę sobie zadać pytanie: dlaczego masowo uciekali z innych krajów, z Francji, Niemiec, Rosji… właśnie do Polski? Czy to my, Polacy, byliśmy tymi głównymi antysemitami?

 

Dodam szczegół z naszej rodzinnej historii: w drzwiach Gestapo w Przemyślu (1942), ktoś szepnął do ucha mojej Matki: „oni już nie żyją!”. Moja Mama zawróciła. Gdyby zrobiła kilka kroków dalej… nie byłoby ani jej, ani mnie, ani tego wywiadu. Moja Matka szła do siedziby Gestapo aby interweniować w sprawie uwięzionej żydowskiej rodziny. A wiadomo, co by się dalej stało.

Prof. Ryszard Legutko w swoim "Eseju o duszy polskiej" porównał oderwanie polskości od tradycji ziemiańskiej do straszliwej amputacji, która, przeprowadzona na żywym człowieku, oznaczać mogła wyłącznie pewną śmierć…

Nie czytałem, więc trudno mi opiniować, ale sam tytuł już daje do myślenia. Refleksja z naszego rodzinnego podwórka: byliśmy i ciągle niestety jeszcze jesteśmy wielokrotnie zadziwieni zachowaniem ludzi „wykształconych”, inżynierów czy dyplomatów, przyjeżdżających do nas prywatnie czy służbowo z Polski. Co się stało z zachowaniem minimum znajomości savoir vivre?. Gdzie podziała się umiejętność trzymania widelca i noża? Gdzie minimum ogłady towarzyskiej? Nasza elita, jeśli nie wyginęła podczas II Wojny Światowej – od Arnhem po Magadan – to ze względu na sytuację powojenną nie powróciła do kraju, lub – wskutek presji reżimu – emigrowała. A ci co zostali w kraju, byli przez pół wieku intesywnie przerabiani na model homo sovieticus. Na szczęście nie każdy uległ. I chwała im. To w Polsce, a „nasi” na wschodzie? Ci ktorzy znaleźli się tam z rozkazu Stalina? Pod koniec lat siedemdziesiątych przyjechał z wizytą do Krakowa nasz bliski krewny. Przyjechał z Kazachstanu, gdzie wywieziono jego rodziców. Urodzony tam, szybko osierocony, wychowany poza domem, „naszym” domem. Naturalnie dla nas to bohater, bo przeżył. Ale jego codzienne zachowanie… Wyglądał i zachowywał się jak prymityw z dżungli, a raczej tajgi. Szok. Nasz kuzyn! Hrabia! Naturalnie, nie to w człowieku jest najważniesze, ale… przysłowie jak cię widzą tak cię piszą nie na darmo stało się mądrością narodów. Prof. Legutko ma rację: amputacja. Ale jest nadzieja. Jeśli umiera, to ostatnia.

Tego zdania jest też moja żona (Jolanta z d. Bisping), organizując co dwa lata w Polsce wydarzenie p.t. Bal Debiutantów i Międzynarodowy Weekend Maltański. Już było osiem edycji, jak dotąd w Krakowie lub Warszawie. Zaproszeni do debiutu młodzi ludzie – podczas spędzonych razem dwóch tygodniach poprzedzających bal – uczą się nie tylko układu tanecznego ale głównie kultury obycia. Uczestniczą w spotkaniach z osobowościami, które pomagają kształtować ich tożsamość i odpowiedzialność obywatelską. O wydarzeniu i jego rezultatach można przeczytać tu: http://pl.forher.aleteia.org/articles/debiutanci/ Warto, robi się cieplej na sercu.

Sprawa, którą nam w roku 2016 zrozumieć najtrudniej, a która jest być może kluczem do właściwego ujęcia tego, o czym rozmawiamy: czym różniła się dawna arystokracja i ziemiaństwo od współczesnej "elity" biznesowo – medialnej?

W przeciwieństwie do dawnej arystokracji i ziemiaństwa, dzisiejsza elita biznesowo-medialna z zasady nie kultywuje wartości chrześcijańskich. Na szczęście są wyjątki, ale hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” jest w tych kręgach na ogół ośmieszane. Dekalogiem są media, bogiem jest konsumpcja. A ojczyzna? To jakiś przeżytek, symbol zacofania. No cóż. Popatrzmy na owoce. Czy nie jest tak, że w tych elitach trudno jest odnaleźć normalnie funkcjonującą, szczęściwą rodzinę? Gdzie spojrzeć, to rozwody, depresje, nałogi, manipulowanie prawdą i … Targowica. Dla zorientowanych w „tematach dyżurnych” tłumaczenie zbędne.

Myślę, że „Bóg albo nic”, to sedno naszej ziemskiej egzystencji i taki też tytuł dał swojej książce kardynał Robert Sarah (pochodzący z Gwinei), napisanej we współpracy z arcybiskupem Henrykiem Hoserem.

Czego dzisiaj nie rozumiemy? Dlaczego nie możemy zdobyć się na przywrócenie ziemiaństwu pozycji jeżeli nie majątkowej, to przynajmniej społecznej, którą cieszyło się ono dawniej?

Obawiam się, że czas właściwej pozycji ziemiaństwa w społeczeństwie już nie jest do przywrócenia. Pielęgnujmy – znaczy nie zapominajmy tego, co w poprzednich generacjach było wartościowe. Pamiętajmy o patriotyźmie, który pozwolił Polsce przetrwać rozbiory i wojny. W tym miejscu pragnę wyrazić uznanie dla osób ratujących tradycję od zapomnienia. I podziękować, w tym panu Mariuszowi Matuszewskiego za jego inicjatywy w tym zakresie.

Nie pozwalajmy na fałszowanie historii. Nie kupujmy patologii, która nawiedziła pierwotną piękną ideę wspólnej Europy i jest obecnie wpychana na siłę krajom członkowskim przez – pozwolę sobie zacytować popularne teraz określenie – „Eurokołchoz”. Jeśli będziemy potrafili w naszym kraju skutecznie się bronić, może staniemy się – na tle Europy – jej nową szlachtą? I warto będzie żyć. W Polsce.

Czy polskie ziemiaństwo może nadal zaistnieć na polskiej scenie politycznej? Czy to, co tę warstwę ukształtowało, jest w stanie stworzyć program formacyjny i polityczny, który będzie w stanie konkurować z demokratyczno – liberalnym dyktatem czasów współczesnych?

Za mało nas, za dużo spustoszeń i w ilości i w jakości, za duża presja liczniejszych i silniejszych środowisk. Tak myślę. Co nie znaczy, że trzeba się poddawać i z wartości jakim jest na przykład „nauczanie Jana Pawła II” rezygnować. Wprost odwrotnie. Powinny być priorytetowe.

A dlaczego ziemian w polskiej polityce nie widać?

Powtarzam: za mało nas. Kibicujemy ministrowi Konstantemu (księciu) Radziwiłłowi.

We wstępie do wywiadu z hrabią Peterem zu Stolberg jeden z redaktorów Reginamag.com zanotował: "W rzeczywistości wielu europejskich arystokratów wyznania katolickiego żyje w cieniu, wychowując swoje rodziny w Wierze, świadomi swojej dziedzicznej odpowiedzialności za to, czym niegdyś było Christianitas. >>Życie w cieniu<< stanowi tu jednak wyłącznie pojęcie dotyczące sytuacji bieżącej, gdyż w trakcie stuleci rewolucji i wojen poszczególne rody znajdowały się na celowniku reżimów o przeróżnych odcieniach. Stąd też nauczyły się wartości dyskrecji". Czy to samo odnosi się do polskiej arystokracji?

Tak, znamy kilka czy kilkanaście arystokratycznych rodzin europejskich, „żyjących w cieniu”. W przeciwieństwie do Polski, która ma za sobą rozbiory, dwie wojny i komunizm, są jeszcze w Europie (zachodniej) zamki zamieszkałe od pokoleń przez tę samą rodzinę, portrety wiszące od lat na tym samym miejscu. Są wspierające się środowiska z ziemiańską tradycją, z programami promującymi integrację (choćby tzw. rallys dla dorastającej młodzieży), z małżeństwami zawieranymi we własnym kręgu. Czy ten stan się utrzyma? Oby. W Polsce to już rzadkość.

Czy znane są panu poglądy przedstawicieli arystokracji z innych krajów? Co sądzą oni o własnym położeniu, sytuacji Europy, możliwości odbudowy podstaw klasycznie rozumianej cywilizacji łacińskiej, powrotu rodów królewskich na należne im trony…?

W większości krajów europejskich funkcjonują organizacje skupiające osoby pochodzenia szlacheckiego. Do najaktywniejszych należą – takie mam wrażenie – te w krajach o ustroju monarchistycznym. Jedne są bardziej obecne na scenie politycznej, inne mniej. Niestety zdarzają się też organizacje całkowicie fałszywe, m.in. proponujące swoim adeptom tytuły szlacheckie za opłatą(!). Polska nie należy do wyjątków zarówno z tej dobrej jak i mniej chwalebnej strony. Na terenie Starego Kontynentu działa organizacja pod nazwą CILANE (Commission d'information et de liaison des associations nobles d'Europe), której zadaniem jest promocja i wspólnota działań w/w szlacheckich związków narodowych. Wielkim orędownikiem reanimacji elitarnej pozycji europejskiej szlachty był nieodżałowany arcyksiążę Otto von Habsburg (1912-2011), wspaniały człowiek i przekonywujący mówca. Słuchaliśmy jego wystąpień na kongresach CILANE, w których razem z moją żoną mieliśmy przyjemność kilkakrotnie uczestniczyć. W Poczdamie (2002) byłem poproszony o prelekcje o ziemiaństwie w Polsce*, a że temat był od lat oczekiwany (członkowstwo Polski w CILANE jest wciąż w stadium negocjacji), spotkał się z dużym zainteresowaniem.

Mieszka Pan we Włoszech, a także bardzo dużo podróżuje. Czy (Polska) bardzo się zmieniła od roku 1989 i czy w roku 2016 bardzo różni się od innych krajów? Czy w Pana odczuciu istotnie należymy do cywilizacji zachodniej, czy też może pchamy się do niej nieco na siłę – przy okazji tracąc wiele z tego, czym polskość faktycznie jest?

Wszystko jest względne, ale porównując Polskę do innych krajów eks-bloku sowieckiego myślę, że nie mamy się czego wstydzić. Oczywiście znamy nasze słabości, wady, dajemy się stosunkowo łatwo manipulować nieprzyjaznym Polsce mediom. Ale się w końcu budzimy, otwieramy oczy, czasem trochę późno, ale jakże skutecznie! W domowym archiwum mam włoskie gazety z roku 1939, z których można wyczytać, że we wrześniu tegoż roku agresorem była… Polska, a nie Niemcy! Hitler musiał położyć kres polskim zbrodniom! Do tego przekonywujące fotografie ofiar polskich napaści… Z rozmowy sąsiedzkiej z osobami pamiętającymi te czasy dowiaduję się, że temu wierzono! Włosi tego okresu też dawali się manipulować. Zresztą nie tylko Włosi i nie tylko wtedy. Rozejrzyjmy się wokoło. Ale podatność na manipulacje naszych rodaków, a zwłaszcza – zdarza się – osób bliskich, wykształconych, boli bardziej.

Czy należymy do cywilizacji zachodniej? Tak, zdecydownie. Pytanie: czy Europa Zachodnia jeszcze do niej należy? Obawiam się, że coraz mniej…

To może inaczej: co Polska ma do zaoferowania, co jest naszą słabą stroną, a co atutem, którym możemy wiele wygrać?

Już kilka lat temu, jeszcze przed aktualnym najazdem islamskich „uchodźców”, jeden z moich kolegów inżynierów w Holandii, radził się mnie odnośnie emigracji do … Polski. – Tu wszystko się będzie dalej waliło, tu już nie da się powstrzymać katastrofy. A u was, w Polsce, jeszcze jest naród, autentyczny naród, nie straciliście podstawowych wartości, chodzicie do kościoła. Wiem, wiem, muszę nauczyć się języka, mniej zarobię na początku... – tak mi argumentował. Nie mam z nim teraz kontaktu i nie znam jego dalszych losów. A w międzyczasie Amsterdam zamienił się – według tego, co czytam – na „Islamsterdam”. Nasi różni holenderscy znajomi plują sobie w brodę. Te laat! (Znaczy: za późno!). W ubiegłych miesiącach słyszeliśmy podobne głosy ze strony francuskiej i belgijskiej, od osób nie tylko z polskimi korzeniami. Bo we Francji i Belgii, jak wiadomo, dramat przybiera formę lawiny. Myślę, że to odpowiedź na zadane pytanie?

Nieco ogólniej: Pana pogląd na obecną sytuację Unii Europejskiej i rolę, jaką ma w niej do odegrania Polska?

Przytaczam wyjątek z mojego niedawnego maila do znajomego:

(…) słuchałem wczoraj w radiu debaty włoskiego parlamentu. O Europie, o Brexit. Zastanawiałem się, czy oni nas podsłuchują? Bo w dramatycznie emocjonalnych słowach wykrzykiwali to, co my sobie od dawna w domu mówimy. Mianowicie, że Unia Europejska, to dobry pomysł, ale do pierwotnej, zdrowej idei, zostały przez lewakow wprowadzane kolejne patologie, które się potem na siłę narzuca jej członkom. Anglicy się słusznie zbuntowali, buntują się też inni. Niektórzy dopiero teraz się budzą. Z ręką w nocniku…

Zewsząd słychać głosy, że Brexit to albo koniec UE – bo czeka nas reakcja lawinowa – albo ostatni dzwonek na alarm, aby zasady Unii generalnie zmodyfikować. Odrzucić jej chore, patologicznie wprowadzone zasady. Wrócić do idei Roberta Schumana.

Obecny polski rząd pracuje nad propozycjami w tym zakresie. Trzymamy kciuki. Do optymizmu jeszcze daleko. Ale nie oddamy niczego walkowerem, prawda? Nie śpijmy, nie chowajmy głowy w piasek. A reszta pozostaje w rękach Opatrzności.

 

* XVI Congress of the European Nobility/ Potsdam 21.09.2002. A message from Poland. Presentation by Jacek Mycielski.

Kategoria: Kultura, Mariusz Matuszewski, Myśl, Publicystyka, Społeczeństwo

Komentarze (4)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. adam pisze:

    świetny wywiad

  2. Michał pisze:

    cyt. "Kibicujemy ministrowi Konstantemu (księciu) Radziwiłłowi."

    piewcy przymusowych szczepionek dla niemowląt i jakobińskiej kontroli nad rodzicami: szczepionki albo gsąd. Hańba!

  3. Maciek aka Mark Sajnacki pisze:

    Jacek, pozdrowienia dla Rodziny od Macka i Zosi z Bostonu.  To ja malowlem drzwi w Kastle Meehr u barona DeLoew.  Fajne wspomnienia.

    Moj e-mail:

    m.sajnacki@verizon.net 

  4. Jan z Przemyśla pisze:

    Tylko się cieszyć.Slowa Pana Mycielskiego podtrzymują na duchu.Wiele mądrych, bezcennych słów. Polska musi bronić granic i tradycji. Tylko w ten sposób przetrwamy. Serdecznie Pana pozdrawiam, dziękuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *